środa, 18 lipca 2012

RukixReita, RukixUruha (oneshot): ,,Gra uczuć...''

- Akira! Aki...! Wróć tu! - odrętwiały z zimna upadłem na kolana, nawołując jego imię. Płakałem, a łzy mimowolnie zamarzały mi na policzkach. Było ciemno. Wyszedł rano...

- Taka, on wróci... Przeziębisz się, wracajmy... - usłyszałem za sobą głos rudowłosego. Próbował mnie podnieść, lecz wyrywałem się.

- Kouyou, ja nie chciałem się z nim pokłócić! Ja... Za bardzo go kocham, abym mógł patrzeć jak odchodzi. Jak go tracę... - opadłem z sił. Przestałem się stawiać i pozwoliłem wyższemu, aby mnie podniósł.

- Wróci. Rozumiesz? Wróci...

- Ale... - spojrzałem na niego przez łzy.

- Chodź do domu... Jest cholernie zimno - w tym momencie zaczął padać śnieg.

- Gdzie jesteś...? - szepnąłem do siebie, posłusznie idąc za przyjacielem.


*


Tego samego wieczoru...

       Poczłapałem do kuchni. Usadowiłem się na kuchennym blacie, podczas gdy gitarzysta przygotowywał herbatę.

- Już wstałeś? Jak się spało? - zapytał troskliwie. Przetarłem zaspane oczy i ziewnąłem rozdzierająco.

- Źle - odparłem smutno, szczelniej otulając się polarowym kocem.

- Herbaty? - jak widać nie dociekał. To dobrze.

- Poproszę... Strasznie mi zimno... - wzdrygnąłem się.

- Ogrzewanie nawaliło. Muszę zadzwonić, żeby coś z tym zrobili.
W tym samym momencie czajnik głośnym piskiem obwieścił wrzenie wody.

- Jaką chcesz?

- Zieloną.

- Oczywiście - rudowłosy uśmiechnął się ciepło. Zalał liście herbaty wrzątkiem, do obu kubków dodał po łyżeczce cukru, zamieszał i wręczył mi jedno z naczyń. Ciepło kubka przyjemnie ogrzewało moje lodowate ręce.

- Dzięki... - upiłem łyk ulubionej herbaty. Westchnąłem ciężko.

- Takanori... Rozchmurz się w końcu...

- Nie mogę! Kouyou, ja właśnie tracę Akirę...!

- Gdyby mu zależało, to by wrócił... - żachnął starszy. Do moich oczu ponownie wezbrały łzy.

- I ty masz się za mojego przyjaciela... - skrzywiłem się, odstawiając pełny kubek. Zszedłem niezdarnie z blatu i skierowałem się do sypialni, skąd zabrałem swoją podręczną torbę i rzeczy.

Osobą, która mieszkała najbliżej mnie ( słowo ,,najbliżej'' można rozumieć opatrznie. W tym wypadku było  to 10 kilometów ode mnie) był Kouyou. Od razu wsiadłem w taksówkę i do niego pojechałem. Od razu po kłótni z Akirą. Nie wiedziałem, co mam robić, a Kou był moim najlepszym przyjacielem... To on był moją ostatnią nadzieją. Myślałem, że mi pomoże...
Akira nadal nie wraca, wciąż nie odbiera telefonu, a ja nie mam pojęcia, czy jest bezpieczny... Przecież jest tak zimno... A jeśli nie ma się gdzie podziać? On i jego pojebany honor... Tak cholernie za nim tęsknię...


Kiedy odwróciłem się ku wyjściu z sypialni, w drzwiach stał Kou.

- Nie rozumiem cię... Naprawdę... - przekręciłem głowę lekko w bok, nie rozumiejąc o co chodzi starszemu.

- Czego nie rozumiesz?

- Czemu aż tak zależy ci na tym imbecylu...? - odrzekł... trochę zbyt szczerze.

- Bo go kocham... - spuściłem głowę.

- Taka, kłótnie zdarzają się każdemu. Nawet w najidealniejszych związkach. Akira nie musiał wychodzić. Mogliście sobie wszystko wyjaśnić. Ale oczywiście Wielki Pan Akira, jak zwykle musi unieść się honorem, pokazać kim jest i nie wracać przez kilka dni, a ostatecznie wrócić zalanym w trupa! Kurwa, Taka, czemu jesteś taki ślepy?!

- Przestań! Proszę cię, przestań! - spojrzałem mu w oczy, rzewnie płacząc. Policzki piekły mnie już od łez.

- ... a ty, niczym dobra dusza zajmowałeś się nim po powrocie, karmiłeś go medykamentami, potem spędzaliście wspólnie dzień, składając sobie fałszywe obietnice, że wszystko będzie dobrze... - ciągnął. Miałem już dość. Nie potrafiłem pokazać, jak bardzo jestem wściekły - i bezsilny zarazem - inaczej, niż płaczem.
Upadłem na ziemię, chowając twarz w ramionach.

- No, już... Wszystko będzie dobrze...
Poczułem, jak Kouyou mnie przytula. Potrzebowałem tego. Potrzebowałem bliskości, ciepła... Wtuliłem się w niego, mimo, że jeszcze przed chwilą najchętniej bym go zwyzywał, uderzył i uciekł. Płakałem w jego koszulkę, kurczowo go obejmując. Ten głaskał mnie po głowie, szepcząc kojące słówka, na które nie zwracałem zbytnio uwagi. Teraz chciałem mieć kogoś blisko. Kogoś, kto byłby w stanie wypełnić pustkę w moim sercu. Kogoś, kto by mnie pocieszył...


- Takanori... To błędne koło...

- Ale ja go kocham... - powtarzałem to zdanie, jak mantrę. A może po prostu mówię to już automatycznie?

- Wiem, Taka, wiem... Tylko czy Akira czuje to samo do ciebie?

- Ja... Nie w...

- Widzisz... Gdyby cię kochał, nie zostawiałby cię.

- Kouyou...

- Gdybym był Akirą, nigdy bym cię tak nie potraktował. Moglibyśmy się kłócić do usranej śmierci, ale w życiu nie trzasnąłbym drzwiami. Nie zostawiłbym cię...

- Jednak Akira nie jest tobą... Ani ty nie jesteś Akirą.

- Szkoda...

- Kou, przestań... - podniosłem się, zabrałem moją torbę i już chciałem wychodzić z mieszkania, by wrócić do siebie, gdzie zapijałbym smutki i wytrwale czekał na ukochanego...

- I co teraz? Pójdziesz teraz na piechotę do domu? W minus dwadzieścia, o tej godzinie, w taką pogodę? Na taksówkę nie masz kasy.

- Ja...

- Daj spokój. Zostajesz na noc.

- Ale...

- Powiedziałem coś, zostajesz.

       Sam nie wiedziałem, co czułem. Kouyou wyszedł z sypialni, a ja znów zacząłem płakać. Zachowywałem się gorzej niż baba... Jednak każdy ma takie dni, kiedy tylko taka reakcja pomaga. Musiałem dać upust emocjom. Z drugiej strony byłem tym zmęczony...
A może Kouyou ma rację? Może Akira naprawdę chce dać mi do zrozumienia, że mnie nie kocha...?
Toksyczna miłość...
Bezsilność...
Tylko dlaczego Kouyou tak bardzo chce mnie przed nim obronić?
Mętlik...
Niedosyt...
Chcę więcej takich przebłysków. Chcę wiedzieć, kim tak naprawdę jestem dla Kouyou.
Pozostało mi tylko...
Czekać.


***


Dwie godziny później...

- Takanori... - usłyszałem. - Jeszcze nie śpisz? Już grubo po północy...

- Nie mogę spać. Cały czas myślę o...

- O Akirze. Tak, wiem.
 O Tobie, idioto - dopowiedziałem w myślach.

- Nie, nie o nim. O tym wszystkim... O całym zajściu... Co ja mam zrobić, Kouyou...? - gitarzysta podszedł do niewielkich rozmiarów parapetu, na którym aktualnie siedziałem. Mieściłem się na nim idealnie.

- Nie wiem, Taka... Tak bardzo chciałbym ci pomóc... - westchnął ciężko.

- Może dosyć na dziś... Położę się. Ty też wypocznij... Nieźle się ze mną masz - zaśmiałem się cicho.

- Daj spokój. Jesteś moim przyjacielem. Muszę być do twojej dyspozycji 24 na dobę - uśmiechnął się, przytulając mnie.

- Przepraszam za to, że powiedziałem, że nie zachowujesz się jak przyjaciel...

- Nie szkodzi. Po prostu chcę cię chronić...

- Dziękuję... - wywinąłem się z jego uścisku, po czym trochę odrętwiały, zszedłem z parapetu, kierując się na salonową kanapę.

- A ty dokąd?

- Na kanapę.

- Zwariowałeś chyba. Śpisz tutaj.

- To twoja sypialnia... A ty gdzie będziesz wtedy spał?

- Ja będę spał na kanapie.

- Nie, nie zgadzam się!

- W takim razie śpijmy razem.

- Ale... - zmieszałem się.

- Już, kładź się. Dam ci drugą kołdrę - chciałem ponownie zaprotestować, ale zanim zdążyłem otworzyć buzię, gitarzysta popchnął mnie na łóżko. Chwilę później przyniósł mi świeży komplet pościeli. Nakrył mnie kołdrą po samą szyję, sam układając się obok.
Nagle dotknął dłonią czubka mojego nosa.

- Zimny... Trzęsiesz się.

- Nos to część ciała najbardziej narażona na wyziębienie...

- Ale nie aż tak, głuptasie... Chodź do mnie.

- C-co? - zająkałem się. Przez drgawki.

- Chodź, przytulę cię. Będzie ci cieplej... - dziwiła mnie jego odwaga i bezpośredniość. Chwilę później zdziwiłem się także swoją odwagą, gdyż bez namysłu przysunąłem się do rudowłosego i położyłem głowę na jego klatce piersiowej. Kouyou objął mnie ciasno, otulając puchową pierzyną. Teraz było mi ciepło... Nie wiem, czy bardziej na sercu, czy cieleśnie.

- Dobranoc - szepnął, całując mnie w czubek głowy, na co nie bardzo zwróciłem uwagę. Było mi tak dobrze...

- Dobranoc - odrzekłem. Wtuliłem się w jego tors i po chwili już spałem.


*


- Taka... Kocie, wstawaj... - obudził mnie cichy, przyjemny szept.

Odwinąłem się z mojego kokonu, utworzonego przez kołdrę. Bez otwierania oczu przeciągnąłem się leniwie. Jeszcze jedną nogą byłem w krainie Morfeusza.

- Taka, wstawaj...

- No juuuż... - otworzyłem jedno oko. Potem drugie. Słaby blask zimowego słońca oślepiał mnie.

- Dzień prześpisz - zaśmiał się Kouyou. - Dzwoniłem rano do speców od ogrzewania. Nikt nie odbierał, więc muszę zaczekać z tym do jutra...

- Aha... Która jest? - zapytałem. Po plecach przeszły mi ciarki. Kichnąłem.

- Jej, na zdrowie. Już po 13... - Kou przylgnął swoim czołem do mojego.

- Co ty...?

- Sprawdzam ci temperaturę. Jesteś rozpalony... Dobrze się czujesz?

- Zimno mi... I mam katar. I gardło mnie boli... - zacząłem wymieniać. Kouyou sięgnął po termometr znajdujący się w komodzie i wsadził mi go pod pachę. Odczekał chwilę, a kiedy termometr zaczął głośno piszczeć, Kouyou wziął go do ręki i odczytał temperaturę.

- 39,4. Taka, leż w łóżku i nigdzie nie wstawaj... Ja zadzwonię po lekarza.

- Nie! Kou, wiesz, że nienawidzę lekarzy...

- Taka! Nawet ze mną nie dyskutuj! Zaraz przyniosę ci jakieś leki od grypy i zrobię zimny okład. Poczekaj.

Leżałem jak kłoda w tym łóżku. Kouyou skakał nade mną na każdym kroku, jak nad małym dzieckiem. Ciągle nosił mi jedzenie, picie, zmieniał okłady i sprawdzał temperaturę. Kiedy termometr obwieścił zbawienne 36,6, ucieszyłem się, a Kou odetchnął z ulgą. Oczywiście nie wezwał lekarza, bo się uparłem, że jeśli to zrobi, to wrócę do siebie.


*


Ten sam dzień, wieczór...

Przespałem kolejne pół dnia. Kiedy się obudziłem, zegar wskazywał godzinę dwudziestą. Zauważyłem, że gitarzysta zasnął, leżąc w dość dziwnej pozycji, tuż obok mnie. No pięknie, jeszcze się zarazi...
Wygramoliłem się z łóżka i udałem się do toalety, by sprawdzić, w jakim jestem stanie.
Spojrzałem w lustro. Potargane włosy, podkrążone oczy, wielkie wypieki na policzkach - pewnie od temperatury. Kichnąłem głośno.
Obym tylko nie obudził Kouyou. Nabiegał się dziś trochę...
Wtem usłyszałem pukanie do drzwi.

- Taka, wracaj do łóżka, ale już.

- Musiałem do łazienki... - skłamałem. W rzeczywistości miałem dość już tego leżenia.
Wyszedłem z pomieszczenia. Naprzeciwko drzwi stał gitarzysta, patrząc na mnie gniewnym wzrokiem.

- Miałeś leżeć.

- Ale ja już nie mogę... Nie chcę - jęknąłem z niezadowolenia.

- Uparciuchu... - rudowłosy podszedł do mnie i znów mnie do siebie przytulił.

- Kou...

- No?

- Zachowujesz się jakoś... inaczej, odkąd u ciebie pomieszkuję...

- J-ja? Idioto, ja tylko o ciebie dbam... - speszył się. Nie pasowało mi to. Nie tak miał zareagować.

- Właśnie tego brakuje mi w Akirze... - odsunąłem się od wyższego. Opuściłem głowę, wspominając blondyna, który do teraz nie dał znaku życia...

- Czego...? Możesz mi nieco rozjaśnić?

- Opiekuńczości, ciepła... Odwzajemnienia tego, czym darzę jego osobę...

- Zapomnij o nim... - Kouyou podszedł do mnie, znów przylegając do mojego ciała. Pocałował mnie w czoło.

- Kouyou...

- Ćśś... Zapomnij... - jego umięśnione ramiona oplotły mnie czule w pasie, a jego usta zjechały na szyję, całując ją delikatnie.

- C-co ty robisz...? Zarazisz się, puść! - próbowałem się wyrwać. Ale czyż nie tego właśnie chciałem? Czy nie chciałem szczęścia? Bliskości?

Gitarzysta nie przestawał obcałowywać mojego ciała. Chwilę potem powrócił do mojej twarzy. Popatrzył mi w oczy i gładząc lekko po zarumienionym, ciepłym policzku ucałował mnie w kącik ust.

- J-ja nie... nie chcę... Ja kocham A-Aki... - w tym momencie Kouyou położył kres mojej cudownie wyuczonej na pamięć wypowiedzi, uciszając mnie pocałunkiem. Nie stawiałem oporu. Oddawałem leniwie przyjemną pieszczotę, jaką jeszcze nigdy nie obdarzył mnie Akira.
Rudowłosy złapał mnie za pośladki, unosząc lekko do góry. Wszedł do łazienki, sadzając mnie na dość wysokiej pralce. Nie przestając całować, zaczął wodzić dłońmi po moich plecach to w górę, to w dół, wzdłuż kręgosłupa. Miałem przyjemne dreszcze, kiedy tak robił...
Kiedy zabrakło nam tchu, musieliśmy się od siebie oderwać. Patrzyłem na Kouyou lekko zamglonym wzrokiem. To było takie... przyjemne.
Akira wciąż trzymał się jednej zasady, byleby szybko się zaspokoić. Za każdym razem trwało to w mgnieniu oka, czasem brutalnie, bez okazywania uczuć, bez gry wstępnej... Czasem tylko obdarzył mnie jakimś drobnym pocałunkiem.
Jednak pocałunek Kouyou, a pocałunek Akiry to dwie różne rzeczy. Aż do tego momentu żyłem w przekonaniu, że uczucia okazuje się właśnie w taki sposób, w jaki okazywał mi je basista...
Chciałem spróbować czegoś nowego. Chciałem zobaczyć, jak wygląda seks rozgrywający się z inicjatywy obojgu osób, z niemałym pakietem uczuć włożonego w to wszystko.
Wiedziałem, że będę żałował. Jednak pożądanie zawładnęło mną od czubka mojej głowy, aż po koniuszki palców u stóp. Czułem się taki... lekki, a co ważniejsze - kochany i potrzebny.
Za każdym razem, kiedy Kouyou mówił mi, że nie zasługuję na Akirę, coraz częściej nad tym rozmyślałem i intensywniej zastanawiałem się, czy to aby faktycznie miłość...

- Przepraszam, Takanori... Ja... Za bardzo cię kocham, abym mógł pozwolić Akirze na takie traktowanie ciebie...

- Kou... Proszę cię, nie pierdol, tylko się mną zajmij... - rzekłem, na co Kou uśmiechnął się zadziornie, znów mnie całując. Zdjął ze mnie trochę za duże dresy i koszulkę, odrzucając ubrania na ziemię, kolejno zsuwając moje bokserki z bioder. Chwilę potem sam się rozebrał, pozbył się bokserek i przesunął mnie na krawędź pralki.
Czułem się nieswojo, będąc całkiem nagi przy swoim najlepszym przyjacielu...

- Robię to nie dlatego, że chcę cię wykorzystać, a dlatego, że cię kocham... - słowa te zadziałały kojąco. Denerwowałem się. Bałem się, że nie okażę mu wystarczającej ilości uczucia. Że go potem zawiodę... Że znów pokocham Akirę...
Nie, przecież ja nadal go...
Nie kocham...
Kouyou sięgnął do szafki po lubrykant. Nasmarował nim pobieżnie swoją męskość.

- Teraz się rozluźnij, proszę...

- D-dobrze... - zarzuciłem mu ręce na kark, kurczowo go obejmując. Rozłożyłem dostatecznie nogi, aby mniej odczuć ból. Rudowłosy bez żadnego przygotowania wszedł we mnie delikatnie. Nie czekał, aż się przyzwyczaję, tylko od razu zaczął poruszać się w przód i w tył. Na początku spokojnie, co skutkowało moimi cichymi westchnięciami. Jednak potem pchnięcia przybierały na sile i szybkości. Tak samo było z moimi jękami, których już nie szczędziłem. Odgłosy rozkoszy rozchodziły się po całej łazience. Pierwszy raz doświadczałem seksu w miejscu innym, niż obrzydliwie tradycyjne łóżko...
Głębokie pchnięcia stawały się coraz bardziej ekscytujące. Czerpałem z nich prawdziwą, a nie udawaną przyjemność. Chciałem więcej. Chciałem więcej Kouyou...
Po jakimś czasie, kiedy rudowłosy uderzył w moją prostatę kilkukrotnie - doszedłem, brudząc brzuch swój i jego. Chwilę potem Kou rozlał się w moim wnętrzu.
Złożył jeszcze na moich ustach przesycony uczuciem pocałunek. Taki, jakim powinien obdarzać mnie Akira bez względu na okoliczności...
Nie, koniec. Koniec Akiry.
Koniec nas.
To koniec...

- Byłeś cudowny, Taka...

- Ty bardziej... - szepnąłem, wtulając się w jego nagi, spocony tors.
Kouyou odgarnął moją mokrą grzywkę z oczu, zakładając ją za ucho.

- Zachowywałeś się, jakbyś robił to po raz pierwszy, wiesz...? - powiedział uwodzicielsko.

- Bo to był mój pierwszy raz. Z tobą... Z uczuciami... Bez poczucia obojętności...

- Jesteś taki uroczy... Nie mam pojęcia, jak Akira mógł cię tak traktować... A teraz chodźmy pod prysznic...


Po długim, gorącym i wspólnym prysznicu oraz kilku(nastu) pocałunkach, założyliśmy na siebie jedynie bieliznę. Kouyou wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni. Ułożył mnie wygodnie po lewej stronie łóżka, sam położył się obok. Objął mnie w pasie jedną ręką, przylegając do moich pleców. Gorączka zniknęła, gardło przestało mnie boleć.

- Jesteś cudownym lekiem, Kou... - szepnąłem.

- A ty cudowną maskotką. Lubię cię przytulać... - odwróciłem się twarzą do niego, przylegając do jego ciepłej klatki piersiowej. Było już późno, do tego przez intensywny stosunek byliśmy zmęczeni. Zasnęliśmy w objęciach. Tym razem pod jedną - wspólną kołdrą...


*


- TAKANORI?! CO TY DO CHOLERY ROBISZ Z NIM W JEDNYM ŁÓŻKU...?!
Albo miałem omamy słuchowe, albo był to... głos Akiry?!
Zerwałem się do siadu, przypominając sobie, że mam na sobie tylko bokserki, tak samo, jak gitarzysta, ogarniający półprzytomnym wzrokiem całą sytuację.

- Akira! To nie tak, jak myślisz...! - zaraz... Dlaczego się tłumaczę? I co on tu robi?

- Daj mu spokój! Ha, no proszę... - zacmokał Kouyou. - Tym razem się nie schlałeś?

- Spierdalaj. A ty kłócisz się ze mną tylko dlatego, żeby się z nim pieprzyć?! - zwrócił się do mnie.

- To nie ja wywołałem kłótnię! Aki, przestań...! Martwiłem się...! - wylazłem z łóżka, idąc w stronę blondyna.

- Właśnie widzę, jak bardzo się zamartwiałeś - prychnął, odtrącając mnie. Łzy napłynęły mi do oczu. - Aż Kouyou musiał cię pocieszać, biedaczyno... Pierdolę to, szczęścia na nowej drodze życia!

- Akira, idioto...! - rozpłakałem się. Basista wybiegł z mieszkania. Właśnie poczułem, że nie mogę go ot tak zostawić...
Szybko się ubrałem i nie nakładając okrycia wierzchniego wybiegłem za Akim, bez słów wyjaśnienia dla Kouyou. Mam nadzieję, że to zrozumie...
Zauważyłem blondyna, wychodzącego na ulicę. Z drugiej strony nadjeżdżała ogromna ciężarówka.

- AKIRA!

Pisk opon, chwilę potem zbiorowisko ludzi, przechodniów. Pobiegłem do Akiry, przeciskając się przez tłum gapiów.

- Aki! Akira, nie zamykaj oczu! Błagam...!

Za późno. Jakaś kobieta zadzwoniła po pogotowie. Do czasu, kiedy przyjechała karetka, próbowałem zatamować potok krwi z jego potylicy. Modliłem się, by się tylko nie wykrwawił...
Pojazd nadjechał na sygnale. Reanimowali go. Kilka razy.

- Proszę się odsunąć... - rzekł do mnie jeden z sanitariuszy.

- Ale... On musi żyć! Musi! - klęczałem na ośnieżonej ulicy. Jakaś kobieta okryła mnie kocem termicznym, gdyż miałem na sobie koszulkę z krótkim rękawem.

- Przykro mi... Robiliśmy co w naszej mocy... - zakręciło mi się w głowie. Przed oczami zapanowała ciemność.
Zemdlałem...?


*


Ocknąłem się. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałem. Jestem w salonie, w naszym mieszkaniu... W moim i Akiry... Dotknąłem ręką spoconego czoła.
Wtem usłyszałem otwieranie zamka do drzwi wejściowych. Zdezorientowany wstałem, chwiejnie udając się do korytarza. W progu z zakupami stał...

- A-Akira! Aki...! - rzuciłem się mu na szyję. Aż się zdziwiłem, że... że żyje. I że mnie nie odepchnął... Co jest grane? - Ty żyjesz! - krzyknąłem entuzjastycznie. Blondyn zaśmiał się perliście.

- Coś ty sobie znów ubzdurał? - odsunął mnie od siebie. Zdjął kurtkę i buty.

- Ty... Ty wpadłeś pod ciężarówkę! Aki...

- Znów miałeś zły sen... - otarł moje mokre od łez oczy. - Głuptasie... - złożył na moich ustach czuły pocałunek. Taki, jakimi... we śnie obdarzał mnie Kouyou...

- Ale... My się przecież pokłóciliśmy. Wyszedłeś z domu i nie wracałeś... A ja... Ja... - jakoś nie mogło mi to przejść przez gardło. ,,Kochałem się z Kouyou. Moim najlepszym przyjacielem. Zdradziłem cię... Zdradziłem cię we śnie...'' - dopowiedziałem w myślach.

- Ćśś... To nie ma znaczenia, skarbie... To był tylko sen... - przytulił mnie mocno do siebie, odkładając siatkę z zakupami na podłogę. Wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni.

- Akira, kocham cię...

- Ja ciebie też... - ułożył się obok. Był zupełnie inny, niż Akira z mojego snu... Był bardziej czuły niż Kouyou... To wszystko to jedno wielkie nieporozumienie.

- Nie wpadaj więcej pod żadne ciężarówki... - rzekłem, robiąc smutną minkę.

- Obiecuję ci to, kochanie - zaśmiał się, całując mnie w czubek nosa.