niedziela, 25 sierpnia 2013

Informacja.


Dzień dobry.
Taka mała notka informacyjna, którą zapewne później usunę, nie zaśmiecając bloga~

1) Cóż... Dostałam masę nominacji do Liebster Award. Dziękuję bardzo, jednak - bez urazy dla nikogo - nie odpowiem na pytania. Nie widzi mi się pisać około 200 odpowiedzi. Poza tym, nominacje dostawałam także od osób, które nigdy wcześniej nie zostawiły żadnego komentarza na blogu. To trochę dziwne, czyż nie?

2) Co do komentarzy... Tam gdzieś na dole, po prawej stronie wyświetlana jest liczba obserwatorów bloga, aktualnie wynosząca 70. Wiem, że ilość komentarzy nigdy nie jest im równa, lecz pod ostatnim rozdziałem Zjawiska dostałam ich 25 (z czego spora ich ilość była niestety nominacjami), a komentarzy zazwyczaj jest 15 i mniej. Jednak potraficie! Czy naprawdę tak ciężko napisać dwa zdania na temat rozdziału? Zaznaczyłam, że komentować można anonimowo, by nikt nie musiał specjalnie zakładać konta na bloggerze. Jak widać, klawiatura gryzie. A niech to...

3) A teraz coś z aktualnych spraw. Wiem, że się niecierpliwcie. Bardzo przepraszam za zwłokę w dodawaniu opowiadań, lecz aktualnie pisze się minipartówka. Przewiduję do trzech rozdziałów. Zamiast tej partówki miała być inna, ale niestety przeceniłam swój pomysł, który najzwyczajniej w świecie nie wypalił. Być może kiedyś do niego wrócę i dokończę opowiadanie, choć nie sądzę, że stanie się to w najbliższym czasie. Do tego mam napisany oneshot, Reituhę, którą kiedyś komuś obiecałam. Nie przepadam za tym pairingiem, więc pisało się ciężko, ale OS wrzucę dopiero po zakończeniu minipartówki.

Tyle z mego ględzenia. Oczekujcie nowej notki już niedługo! ★

piątek, 2 sierpnia 2013

Reita x Ruki ,,Zjawiskowo'', część XIII [END]


Huh, witam.
Ciężko mi było pisać tę część. Nie, nie chodzi o wenę, bo ta akurat bardzo mi dopisała. Chodzi o ten fakt, że to jednak ostatnia część opowiadania, do którego jednak się przywiązałam. Tak jest w sumie z każdą partówką. Humorki, dołki i dołeczki bohatera odpowiadały mojemu samopoczuciu. To opowiadanie zawsze będzie dla mnie w jakiś sposób ważne.
Dziękuję za wszystkie komentarze, którymi dzielnie wspieraliście mnie przez całą serię. Jesteście naprawdę kochani ♥

Enjoy!
______________________________________________________


        Mężczyzna, stojący przed drzwiami miał ogromną ochotę zrezygnować z głupiej roboty, gdyż najwyraźniej kolejna kreatura wywinęła mu kawał, za który nieźle mu się oberwie od szefa. Fuknął pod nosem, obmyślając, co mógłby w tej chwili zrobić. Po chwili namysłu postanowił nie dawać za wygraną, naciskając klamkę drzwi. Było otwarte, więc w domu musiał ktoś być. Po przejściu do korytarza, odruchowo zajrzał do kuchni, nie wierząc własnym oczom. Na podłodze leżał młody chłopak. Mało brakowało, by pomylił go z kościotrupem. Co więcej, podłoga była cała we krwi, a obok leżał nóż. Gapiąc się tępo w scenkę przed nim, nagle oprzytomniał, podchodząc do blondyna. Sprawdził puls, natychmiast dzwoniąc po karetkę.

*

        Widziałem siebie, a nad swoim ciałem pochylającego się człowieka, który najwyraźniej próbował uratować mi życie. Czułem się co najmniej dziwnie. Jakbym zawisł gdzieś między rzeczywistością, a zaświatami. Byłem niewidzialny. Nie miałem ciała, nie widziałem go. A jednak  i s t n i a ł e m.
Nagle głowa rozbolała mnie tak bardzo, że aż zachwiałem się. Poczułem, jak zaczęło mnie wciągać w jakiś wir, który wziął się nie wiadomo skąd. Czy to już? Klamka zapadła? Nie da się mnie uratować?
Zobaczę się z Takanorim...?
        Potem nastała ciemność. A już chwilę później znalazłem się w białym, wręcz oślepiająco białym pomieszczeniu. Co dziwniejsze, owe pomieszczenie było ogromne, nie miało ani początku, ani końca. Po prostu rozciągało się w nieskończoność. Zwróciłem też uwagę na to, że widziałem swoje ciało. Byłem półprzezroczysty. Wyglądałem tak samo, jak Takanori. Na moich nadgarstkach widniały głębokie, czerwone szramy. Pewnie po to, bym pamiętał, przez co tu trafiłem. Oczywiście, nie byłem sam. Wszędzie błąkały się inne zjawy, rozchodząc się na wszystkie możliwe kierunki świata. Było tłoczno, lecz nie głośno. Nikt nic nie mówił, wszyscy milczeli, jakby ktoś nagle odebrał wszystkim mowę.
- Przepraszam... - zacząłem, zwracając tym samym swoją osobą uwagę innych. - Właśnie tu... Gdzie ja jestem? - bąknąłem nieśmiało, choć doskonale wiedziałem, gdzie się znajduję. Miałem jedynie nadzieję, że ktoś pokieruje mnie do konkretnego celu. Nagle z tłumu wyłonił się jakiś młody chłopak. Co prawda, wyglądał na starszego ode mnie. Był ode mnie wyższy o pół głowy i miał ciemne włosy do ramion. Jego oczy były bardzo jasne. Błękitne. Bynajmniej nie wyglądał na Japończyka.
- Nie mów tak głośno... - szepnął do mnie. Tłum niespodziewanie znów wrócił do swoich problemów, o ile takowe mieli. - Jestem Takatsu, ale mów mi Taka – rzekł cicho. Ledwo go usłyszałem. Jednak był Japończykiem. Cóż, miał bardzo nietypową urodę.
- Taka...? - powtórzyłem. Taka... Takanori... Chcę go znaleźć. Muszę.
- Dokładnie tak. Hmm, skoro jesteś tu nowy, muszę zaprowadzić cię do naszego Pana... - rzekł, jak gdyby nigdy nic, ciągnąc mnie za sobą za rękę. Na jego nadgarstkach też widniały regularne, czerwone linie. Witamy w klubie... - Bądź miły i na wszystko przytakuj. Nie podpadaj mu lepiej... - pouczył mnie, a ja kiwnąłem głową, nadal będąc dokądś ciągnięty.
        Po chwili dotarliśmy do miejsca, które stopniowo stawało się szare. Ziemia pod moimi prawie niewidzialnymi stopami przeistaczała się w coraz ciemniejszą. Po chwili także otoczenie robiło się brzydkie i ponure. Domyślałem się, że byliśmy prawie na miejscu.
        Już chwilkę później znaleźliśmy się przed Władcą tego świata. Postać siedziała na czarnym, bogato zdobionym tronie. Nie widziałem Jego twarzy. Postać wyróżniała się od wszystkich tym, że nosiła czarną szatę, a nie jak inni – białą.
- Skłoń się i nie patrz w oczy – dostałem kuksańca w bok, słysząc cichy szept tuż przy uchu. Takatsu usiłował nakierować mnie, jak mam się zachowywać. Skłoniłem się nisko, co zrobił także Taka.
- Hmm... Akira? Długo musiałem na ciebie czekać – usłyszałem nad swoją głową. Cholera, znałem ten głos! - Takatsu, dziękuję, możesz już odejść – spanikowałem. Odwróciłem głowę, wzrokiem próbując odnaleźć chłopaka, ale zniknął. O mamo...
- Skąd wiesz jak mam... - zacząłem, ale zjawa nie dała mi dokończyć.
- Ja tu zadaję pytania, Akira. Szukasz Takanoriego, prawda? Nie martw się, chwilowo został zawieszony w wykonywaniu swoich obowiązków. Obaj trochę nabroiliście, czyż nie?
- Prawda... Choć to głównie z mojej winy - przypomniałem sobie słowa Takatsu, bym głównie przytakiwał. Tak też robiłem. Naprawdę nie chciałem podpaść.
- Wiedziałeś, że tu trafisz. Mam rację?
- Mhm... - mruknąłem, wciąż nie podnosząc na niego wzroku.
- Wstań – zdziwiłem się. Podniosłem się z klęczek, lecz nadal nie patrzyłem mu w oczy. - Spójrz na mnie - zrobiłem, jak prosił. Czułem się bardziej, niż skrępowany całą tą sytuacją.
- Yutaka?! - wydarłem się. Z jego strony usłyszałem tylko perlisty śmiech. - Ale... To głupi sen, prawda?! - moje oczy poszerzyły się do rozmiaru pięciozłotówek. Co on tu do diaska robił?! Skąd w takim razie znał Kouyou i Yuu?! Jak? Jak ich poznał?! I dlaczego nie był przezroczysty, jak Taka, kiedy do mnie przychodził?
- Za dużo pytań, Aki. Za dużo pytań... - odparł ze stoickim spokojem.
- To ty...
- Czytam w twoich myślach, oczywiście. Zszedłem na ziemię, by ratować sytuację. Nie tak powinieneś był myśleć o Takanorim. Wszystko poszło nie tak, jak to planowaliśmy...
- Planowaliście?!
- Taka nie wspomniał ci o misji? - misja... Znów ta przeklęta misja...
- Wspominał – westchnąłem. Dałem za wygraną, by wszystko mi wytłumaczył. Gubiłem się we wszystkim. Cholernie źle się z tym czułem.
- Nic o tym nie wiesz?
- Nic. Takanori wciąż taił przede mną szczegóły...
- Dobrze. Chociaż z tego się wywiązał. Sukinkot...
- Ej! Uważaj na słowa!
- Przypominam ci, że schodząc na ziemię, mogłem przybrać każdą postać. Nie zwracaj się tak do mnie, bo pożałujesz... - faktycznie, kiedy się mu przyjrzałem, wyglądał na nieco starszego, niż wtedy.
- Dobrze, ale... o co z tym właściwie chodzi? Co to za misja...?
- Pozwól, że zacznę od początku – wrócił na swoje stanowisko. - Obserwowałem cię od dłuższego czasu. Widziałem, jak borykasz się z problemami, szczególnie z tymi związanymi z utratą twoich rodziców, babci i osieroceniem. Twoja dusza jest przepełniona tak ogromną ilością żalu, że aż szkoda było ją zmarnować. Postanowiłem, że wyślę do ciebie jednego ze swoich sługów. Padło na Takanoriego. Chłopak sam wiele przeszedł. Miał duszę cenną niemal jak twoja. Pomyślałem, że podejdzie cię sposobem i jakoś cię tu zaciągnie. Spowoduje, ze popełnisz samobójstwo, a my nadal będziemy  i s t n i e ć,  w dostatku bez obaw, że kiedyś znikniemy... - zakończył swój monolog, jednak ja nadal patrzyłem na niego osłupiały. Nic z tego nie zrozumiałem. Potrząsnąłem głową.
- A jaśniej, jeśli można...?
- Wysłałem Takanoriego po to, żeby wpędził cię w depresję bez wyjścia. Chciałem, byś się zabił i trafił tu, gdyż, jak zapewne wiesz, żywię się ludzkimi duszami. Pomagają one temu światu  i s t n i e ć. Już rozumiesz? - warknął zły.
- Kazaliście robić Tace takie rzeczy?! Jak mogłeś! W dodatku jeszcze... ty i te twoje gierki...! - odwróciłem się na pięcie z zamiarem odejścia, lecz powstrzymały mnie niewidzialne sidła.
- Nie pozwoliłem ci odejść. Poza tym, Taka wcale się nie sprzeciwiał - zamurowało mnie. Nie sprzeciwiał się...? Na twarzy mężczyzny wykwitł kpiący uśmieszek.
- Ale...
- Rozczarowany jesteś, co? -zaśmiał się. - Wprowadźcie go – nakazał. Po chwili moim oczom ukazał się Takanori. Trzymało go jakichś dwóch typów. Chłopak miał zamknięte oczy. Spał...? - Puśćcie go – usłyszałem, a dwa wyrostki automatycznie odsunęły się od Taki. Zjawa runęła na ziemię.
- Takanori! - wydarłem się, lecz nic to nie dało. Taka nadal nie odzyskał świadomości. Był nieprzytomny. Co oni mu zrobili?!
- Nic. Dostał za swoje i tyle – mruknął Yutaka, z głupawym uśmieszkiem spoglądając na leżącego szatyna. Znów czytał w moich myślach...
- Puść mnie, proszę! - ciało nadal miałem czymś skrępowane.
- Będziesz grzeczny?
- Błagam, puść mnie... - po chwili coś, co mnie trzymało, puściło, a ja podbiegłem do Taki. - Takanori, obudź się! To ja, Akira! Słyszysz?! Takanori! - krzyknąłem, lecz chłopak nie dał żadnego znaku.
- To nic nie da. Został uśpiony. Obudzi się dopiero jutro, albo za parę dni.
- Ty... Ty potworze! - wrzasnąłem, rzucając się na Yutakę. Nic sobie z tego nie zrobił, tylko ponownie skrępował moje ciało. Tym razem mocniej, bo ledwie dałem radę złapać oddech.
- Uważaj na to co mówisz i zapamiętaj to sobie. Innym razem może nie być tak miło – mruknął. - Wyprowadzić go. Tego śmiecia też – wskazał na Takę. Nie dam nim tak pomiatać! Niech tylko odzyska przytomność...!

        Zostałem odseparowany od innych. Dziwiłem się, że są tu jakieś oddzielne pomieszczenia... Cały ten świat wyglądał jak jeden, wielki biały pokój. Czasem odwiedzał mnie jedynie Takatsu, podrzucając coś do jedzenia, albo po prostu po to, by dotrzymać mi towarzystwa.
- Nieźle przeskrobałeś, skoro nasz Pan musiał schodzić na ziemię... - zaśmiał się.
- To nie jest śmieszne – burknąłem. - Cała ta sytuacja mnie przerasta... W dodatku jak on traktował Takanoriego! Jak szmacianą lalkę! On na to nie zasługuje...
- Nie łam się. Niech tylko się wybudzi. Reszta pójdzie gładko... Zobaczysz, wymyślisz coś – Takatsu położył mi rękę na ramieniu, uśmiechając się pokrzepiająco. - Muszę już iść. Pan nie będzie zadowolony, kiedy zobaczy, że cię odwiedzam... Trzymaj się.
- Cześć... - mruknąłem, rozmyślając o tym, co zrobię, kiedy zjawa się ocknie. Co mu powiem? Jak się wytłumaczę? To wszystko jest takie trudne...
Westchnąłem ciężko, kładąc się na niby-łóżku. Przymknąłem oczy, zapadając w głęboki sen.

*

        Parę dni później Takatsu poinformował mnie, że z Takanorim wszystko w porządku. Doszedł do siebie po tej długiej 'śpiączce'. Nie rozumiałem tylko, dlaczego przecierpiał tyle przeze mnie? Taka bronił się przed naszym zbliżeniem, bo wiedział, czym to poskutkuje. To ja naciskałem. Ja go pocałowałem. To ja powinienem cierpieć, nie on...
        W końcu mogłem wyjść z tej małej klitki. Takatsu zaprowadził mnie do Yutaki, gdyż sam jeszcze nie znałem tamtych dróg, ani nie potrafiłem posługiwać się zmysłami, jakie nadawano tuż po trafieniu tutaj.
Gdy wszystko zaczęło nabierać ciemnych barw, zacząłem się denerwować. Nie tyle samej rozmowy, co spotkania z Takanorim...
Byliśmy na miejscu. Yutaka siedział na swoim tronie, a obok, ze spuszczoną głową, stał Takanori. Nawet na mnie nie spojrzał. Ręce miał związane do tyłu, dodatkowo był przytrzymywany przez tych dwóch, wysokich gości, którzy przyprowadzili go kilka dni temu. Taka ledwo trzymał się na nogach. Gdyby tamci dwaj go puścili, runąłby na ziemię tak samo, jak wtedy.
- Takanori... - szepnąłem, lecz chłopak dzięki wyczulonym zmysłom usłyszał mnie. Uniósł głowę, uśmiechając się do mnie. Był strasznie blady... Co oni z nim zrobili...?
- Aki... Dobrze, że jesteś – wyczytałem z ruchu jego warg.
- Już jesteście? - ocknął się Yutaka, najwyraźniej słysząc nasze myśli. - Akira, mam nadzieję, że trochę się uspokoiłeś przez ostatnie dni – kiwnąłem głową, lecz od razu przeszedłem do działania. Musiałem obronić Takę i udowodnić, że to wszystko nie było jego winą.
- Słuchaj, to nie jego wina, że tak wyszło. To wszystko przeze mnie. Ten pocałunek... To ja wyszedłem z inicjatywą... - spojrzałem na Takę, który wgapiał się we mnie z szeroko otwartymi oczami, nie dowierzając w to, co mówię. Z powrotem zwróciłem swój wzrok na Yutakę. - Nie powinieneś był karać jego, tylko mnie.
- Hmm... - mruknął.
- Nie! Nie możesz, błagam! - krzyknął Takanori. - To była nasza wina... - dodał nieco ciszej. - Wspólna. Kocham Akirę, a nie powinienem był się do niego tak przywiązywać... - westchnął.
Kocha mnie?! Kocha?! Gdyby nie fakt, że było tyle gapiów, podbiegłbym do niego i pocałował raz jeszcze, bez żadnych wyrzutów sumienia. Jaki ja byłem w tamtym momencie szczęśliwy!
W oczach Taki migotały małe iskierki. Uśmiechnął się do mnie lekko. Nie potrafiłem nie odwzajemnić tego gestu.
-Puśćcie ich. I rozwiążcie gówniarza – nawet nie zwróciłem uwagi na to, jak nazwał szatynka. Bez słowa do siebie podeszliśmy, po czym Takanori przytulił się do mnie. Objąłem go mocno, z utęsknieniem. Czułem się, jakbym nie widział go kilkanaście lat. Tak za nim tęskniłem...
- To prawda, co mówiłeś? - szepnąłem mu na ucho.
- Myślisz, że czemu nie chciałem dopuścić do pocałunku...? - odparł. Nie odezwałem się, co oznaczało, że nie miałem pojęcia, dlaczego. - Chciałem być z tobą jak najdłużej, rozumiesz? - zacieśnił uścisk. - Nie chcę cię już więcej stracić...
- Ja ciebie też...
- Możemy kontynuować? - usłyszeliśmy donośny głos Yutaki. Od razu się od siebie oderwaliśmy. Takanori skłonił się lekko, zachowując kamienną twarz. Złapał mnie za rękę i obaj podeszliśmy do Pana.
- Możemy kontynuować – odparł.
- Jak wiecie, w naszym świecie obowiązują pewne zasady. Nikt tutaj nie może zaznać czegoś takiego, jak miłość. To zły świat. Macie krzywdzić innych, siebie nawzajem, a także tych, którzy mieszkają na ziemi. Nie możecie się tak po prostu kochać, czy wy tego nie rozumiecie?! - opadł bezradnie na tron. - Teraz, kiedy zdobyłem wasze dusze, powinienem wysyłać was na kolejne misje, byście się udoskonalali w swoim fachu. Nie macie prawa się kochać. To uczucie jest zakazane. W innym wypadku będziemy musieli was rozdzielić. Nigdy się nie spotkacie. Zrozumiano?
- Nie! Jak tak można?! - oburzyłem się. - Sam pocałowałeś mnie na ziemi! I co? Też nagiąłeś zasady!
- To nie ma nic do rzeczy! Jestem władcą. Ja ustalam zasady, a wy, idioci, nie macie nic do gadania.
- Co nie zmienia faktu, że był to pocałunek – ciągnąłem dalej. Takanori mocniej ścisnął moją dłoń. Lekko drżała. Bał się. Pogładziłem ją kciukiem, dodając mu otuchy. Wiem, co robię.
- Suzuki, nie prowokuj mnie!
- Możemy wejść w układ. Postaw nam jakieś ultimatum. Dwie opcje, dogodne dla nas. Inaczej wszyscy dowiedzą się, jak niesprawiedliwym władcą jesteś. Unicestwią cię... - uśmiechnąłem się kpiąco. Yutaka fuknął tylko, uświadamiając sobie, że mam rację. Zerknąłem na Takę, który patrzył na mnie z niepewnością. Przygarnąłem go bliżej, łapiąc w pasie. Miałem nadzieję, że przestanie mieć wątpliwości.
- Niech wam będzie, smarkacze... - warknął ciemnowłosy, dumając nad dwoma opcjami. - Odejdźcie. Takatsu przyprowadzi was, jeśli najdzie taka potrzeba.
Takanori pociągnął mnie za rękę i odeszliśmy w jakieś ustronne miejsce.
- Jak ty wyglądasz, Akira? - jęknął przerażony, przejeżdżając dłonią po moich żebrach. - Coś ty z sobą zrobił...? - przytulił się do mnie. - Tak się bałem... Że już cię nie zobaczę. Bałem się... - zaczął cicho szlochać. Objąłem go, całując we włosy.
- Przepraszam... - tylko na tyle było mnie stać. - Tak strasznie tęskniłem, że... Nie mogłem tam żyć. Nie bez ciebie.
- Kocham cię... - oderwał się ode mnie, patrząc w oczy, po czym złożył na moich ustach delikatny pocałunek.
- T-Taka! - wystraszyłem się, że nagle mogą nas rozdzielić. Bezpowrotnie.
- Spokojnie. Tu już nic nam nie grozi... - zapewnił mnie, gładząc kciukiem po policzku. Uspokoiłem się nieco, na powrót przylegając swoimi ustami do jego. Tym razem przelaliśmy w tym pocałunku wszystkie nasze uczucia, z którymi kryliśmy się tyle czasu.
- Aki... - szepnął Takanori, kiedy już się od siebie odsunęliśmy. - Co miałeś na myśli z tym ultimatum...? A co, jeśli...
- Nie bądź złej myśli. Wszystko pójdzie tak, jak powinno. Zobaczysz – uśmiechnąłem się do niego, znów go przytulając.
        Po jakimś czasie przyszedł po nas Takatsu, mówiąc, że już czas. Idąc z Takanorim za rękę zapewniałem go, że wszystko będzie dobrze. Przecież opcje miały być dogodne dla nas.
- Jesteśmy – oznajmił ciemnowłosy, kiedy już doszliśmy na miejsce. Yutaka odwrócił się, spoglądając na nasze splecione dłonie.
- Rozważyłem kilka opcji, z czego wybrałem dwie. Myślę, że będziecie usatysfakcjonowani – mruknął, a ja czułem, że coś się święciło... Taka znów ścisnął mnie za dłoń.
- Nie, Aki, wycofajmy się z tego... - jęknął cichutko. - Ja nie chcę...
- Zaufaj mi, proszę.
- Ufam ci, ale...
- Będzie dobrze – szepnąłem, zerkając na Yutakę. - Przedstaw je – zwróciłem się do władcy.
- Pierwsza: zostaniecie tu, mogąc zachować uczucie, które was łączy. Jednak poprzestaniecie tylko na tym. Zero kontaktu fizycznego – oburzyłem się. Przecież nawet nie będę mógł go przytulić. Nic! Nie, nie, to na pewno odpadało.
- A ta druga opcja? - zapytał Taka, który wydawał być się bardziej zdenerwowany i roztrzęsiony, niż przedtem.
- Druga? Wrócicie na ziemię, zupełnie o sobie nie pamiętając. Wymażę z pamięci wasze wszystkie spotkania, jednak będziecie wiedzieli, że coś was ze sobą łączyło. Odnajdziecie się dopiero po czasie, prowadząc zwykłe, ziemskie życie. Mimo wszystko, skądś będziecie się kojarzyć. Potem dopiero uświadomicie sobie to, co do siebie czujecie.
- T-to wszystko...? - zapytał Takanori.
- Jest jeden haczyk. Musicie podjąć decyzję bez konsultowania się ze sobą nawzajem.
- Miały być dwie opcje dogodne dla nas! - zbuntowałem się.
- Więc rozumiem, że zostajecie tu, nienawidząc się?
- Szlag by cię, Yutaka!
- Wybierajcie. Już czas – mruknął, nie zważając na moje wyzwiska. Spojrzałem na Takanoriego, a on na mnie. Przygryzł wargę, ze smutkiem wpatrując się we mnie. Oparł się głową o mój tors, przykładając dłoń tu, gdzie kiedyś biło serce. Poczułem na swojej dłoni uścisk. Taka pokiwał głową na znak, że już wybrał.
- Zdecydowaliśmy się – mruknąłem.
- Wybieramy... –  decyzja zapadła jednocześnie, po czym znów nastała ciemność, znów nie miałem ciała, znów wciągnęło mnie w dziwny wir...

*

        Ocknąłem się w szpitalu. Na krześle odsuniętym w drugim kącie salki siedział Kouyou, a Yuu nerwowo dreptał to w jedną, to w drugą stronę.
- K-Kou...? - zupełnie nie miałem pojęcia, jak się tu znalazłem. Dlaczego. Przez co... Co takiego się stało, że teraz odzywam się z tak ogromnym trudem...?
- Akira? Yuu, leć po doktora! Aki, wszystko w porządku? Jak się czujesz...?
- Źle... Nie czuję rąk – spanikowałem.
- Co ci odwaliło, że chciałeś sobie odebrać życie...? Mało nam problemów narobiłeś?! - wrzasnął na mnie tak, że w głowie mi zawirowało. Gdybym stał, na pewno upadłbym z głośnym hukiem na ziemię.
- Ja... Nie pamiętam tego, że chciałem się zabić...
- Co ty gadasz...? - palnął z niezrozumieniem, patrząc na mnie, jak na idiotę.
- Nie pamiętam, dlaczego... - przyznałem się, gapiąc się przez okno. Czułem, że jest coś, o czym powinienem był pamiętać. Czegoś nie mogłem zapomnieć. Coś uległo zmianie, tylko... Właśnie, tylko co?
- Czuję, jakbym przespał sporą część mojego życia... - mruknąłem, a w sali pojawili się Yuu i doktor w białym kitlu.
- On nic nie pamięta... - rzekł Kouyou. - Nic, kompletnie. Nie pamięta nawet tego, że chciał się zabić...
- Przepraszam, chłopcy. Musicie stąd wyjść. A z tobą, mój drogi, muszę porozmawiać.
- Ale ja nic nie pamiętam... - jęknąłem w akcie paniki. - Nic nie pamiętam! - łzy same cisnęły mi się do oczu.
- Nic? Kompletnie...?
- Przysięgam, że mówię prawdę. Po co miałbym kłamać? - zdenerwowałem się, a uczucie, że zapomniałem o czymś bardzo ważnym, wręcz uciskało mnie w klatkę piersiową.
- Dobrze. Mógłbym się skontaktować z pańską rodziną?
- Ja... - postanowiłem grać na zwłokę. - Nie mam żadnego telefonu, ale możecie zgłosić się do mojej babci. Nazywa się Fukuda. Emiko Fukuda. Kouyou i Yuu ją przyprowadzą. Proszę pozwolić mi z nimi porozmawiać...
- Oczywiście. Niech potem zgłoszą się do mnie, razem z twoją babcią.
- Jasne, przekażę im – odparłem, a już po chwili w salce znaleźli się Kou razem z czarnowłosym. - Słuchajcie, ściągnijcie tu panią Fukudę. Wiecie, tę starszą kobietę, która mieszka naprzeciw mnie.
- No, a... po co?
- Wyjaśnijcie jej, ze jestem w szpitalu i żeby przedstawiła się jako moja babcia. Nie chcę mieć kłopotów przez to, że... No, wiecie...
- Nie ma sprawy. Będziemy za parę minut.

        Uczucie pustki nie dawało mi spokoju. Ciągle miałem wrażenie, że coś mi umknęło. Coś znaczącego. Coś, co decydowało o przyszłości. Coś bardzo istotnego...
        Po kilkunastu minutach w sali pojawiła się pani Fukuda wraz z Kouyou i Shiro.
- Akira! Nic ci nie jest? Na litość boską...! - podeszła do mnie, tuląc do siebie.
- Nie wiem... Lekarz chciał z panią pomówić... Zna pani szczegóły, prawda?
- Znam... - odparła, a po chwili przyszedł doktor, wzywając panią Fukudę do swojego gabinetu.
- Wyjdziesz stąd, jak cię trochę odkarmią i nawodnią. No i jeśli wrócisz do dawnej formy psychicznej... - wyznał Kouyou. - Bałem się, idioto...

- Amnezja fragmentaryczna – padło z ust doktora, który uznał, że nie powinien kryć przede mną tak ważnych faktów. - Nie pamiętasz niektórych wydarzeń, osób i sytuacji, w tym także twojej próby samobójczej. To dość trudny temat, więc sądzę, że tyle informacji powinno ci wystarczyć.
- I nigdy niczego sobie nie przypomnę?!
- Spokojnie. Nie powinieneś się teraz denerwować. Odpocznij, a ja jeszcze pomówię z twoją babcią – lekarz wyszedł z salki. Natychmiast zastąpili go Kou i Yuu.
- Wszystko będzie w porządku... - zapewniali mnie. Nic nie będzie w porządku. Coś przeoczyłem. Coś bardzo ważnego...

        Codziennie miałem spotkanie z psychologiem. Codziennie pilnowano mnie, czy zjadam swoją porcję. Codziennie mnie ważyli, sprawdzając, czy faktycznie przybieram na wadze. Codziennie podpinali nowe kroplówki i robili różne badania. Miałem tego dość. Chciałem wrócić do siebie, do swojego domu, do swojego życia. Chciałem sobie przypomnieć to, o czym zapomniałem...

*

        Wypuszczono mnie ze szpitala. Wróciłem do dawnej wagi, a rany na dłoniach ładnie się zasklepiły. Nadal nie przypomniałem sobie, co poprzedzało moją próbę samobójczą. Nurtowało mnie jeszcze parę rzeczy, ale myślałem o tym coraz rzadziej.
Mogłem też wrócić do szkoły. W końcu nic nie zwalniało mnie z dawnych obowiązków...

*

- Akira, pospiesz się! - krzyknął Kouyou, stojąc w korytarzu. Czekał na mnie, aż w końcu wybiorę się do szkoły. To pierwszy dzień, odkąd wyszedłem ze szpitala.
- Już, poczekaj chwilę! - zapakowałem kanapki do torby, niechlujnie zarzucając ją sobie na ramię.
- Kurtka! Jest zimno, przeziębisz się.
- Racja... - zgarnąłem z wieszaka okrycie wierzchnie, zamknąłem drzwi na dwa zamki, po czym wybiegliśmy z domu, próbując zdążyć na autobus, który miał się zjawić za dwie minuty.
- Zdążyliśmy! - krzyknął uradowany Kouyou, kiedy w ostatnim momencie wskoczyliśmy do autobusu. Uśmiechnąłem się. Tęskniłem za naszymi wariactwami. Naprawdę za tym tęskniłem.
        Kiedy wysiedliśmy z autobusu, czekał nas jeszcze kawałek piechotą. Podziwiałem ulice obsypane brązowymi liśćmi, które przyjemnie szeleściły pod nogami. Zaciągnąłem się zapachem jesiennego powietrza, przymykając powieki.
- A tobie co? - zachichotał rudowłosy.
- Nic. Tęskniłem za tym wszystkim... - uśmiechnąłem się do niego.
- A ja tęskniłem za takim tobą – odwzajemnił uśmiech. Doszliśmy pod szkołę. Był to czas, kiedy jeszcze niewielu uczniów zbierało się pod jej murami. Byliśmy jednymi z pierwszych, gdyż akurat tak dopasowany mieliśmy autobus.
        Kiedy minęliśmy szkolną bramę, z naprzeciwka szedł jakiś chłopak. Dziwnie rozglądał się wokół siebie, a w dłoni trzymał jakąś karteczkę. Był niski i dość drobny, jak na licealistę. Nagle coś w klatce piersiowej mnie zakuło. Spojrzeliśmy na siebie. Chłopaczek przystanął, upuszczając karteczkę, która została porwana przez październikowy wiatr. Nie spuszczał ze mnie wzroku, a ja czułem, jak serce łomotało mi coraz bardziej, jakby chciało dać jakiś znak. Jakbym właśnie spotkał kogoś szczególnego... I nagle wszystko wróciło. Cały ten żal, który kumulował się, zanim straciłem pamięć spadł na mnie, jak ciężki kamień, przytłaczając mój umysł.
- Akira? - zagadnął Kou. - Wszystko w porządku?
Nie, coś nie było w porządku, ale nie umiałem tego nijak wyjaśnić. Wiem, że to było właśnie to, co nurtowało mnie podczas całego pobytu w szpitalu. Samo sedno. Postać, zmierzająca w moją stronę.
- Idź do szkoły, Kou. Zaraz do ciebie dojdę... - rudowłosy posłusznie zniknął w budynku.
Również podszedłem bliżej niskiego chłopaka. Na jego ustach wykwitł piękny uśmiech. Miałem wrażenie, że gdzieś go widziałem...
- Cześć... - przywitał się. Jego głos był aksamitny, mogłem słuchać go jeszcze i jeszcze...
- Znamy się? - mruknąłem.
- Przypominasz mi... Tak... Przypominasz mi kogoś...
- Ty... Ty mi też...
- Jak się nazywasz?
- Suzuki Akira.
- Aki...? - ten sposób, w jaki na mnie patrzył. Ten uśmiech. Ten głos...
- T-Takanori...? - chłopak otworzył usta w zdziwieniu. Wypowiedziałem to imię instynktownie, jakbym wcześniej je znał, wymawiał i...
Chłopak przylgnął do mnie całym ciałem.
- Akira, pamiętasz mnie? To ja, Takanori! Pamiętasz? - spojrzał na mnie z nadzieją wymalowaną w oczach.
- Ja... - zacząłem, lecz chłopak skutecznie nie pozwolił mi dokończyć, całując mnie czule w usta.
Znałem tą miękkość, ten smak, zapach...
Przygarnąłem go bliżej siebie. Automatycznie wszystko sobie przypomniałem. Jego, jako zjawę. Yutakę. Władcę zaświatów. Takatsu... Odzyskałem pamięć! Odzyskałem Takanoriego...!
- Taka! Odnalazłem cię...! - podniosłem go, okręcając się z nim dookoła.
- Tak się bałem, że wybierzesz pierwszą opcję!
- Ja też... Ciągle coś nie dawało mi spokoju, kiedy byłem w szpitalu. Wiedziałem, że coś jest nie tak... Teraz już wiem, że chodziło o ciebie!
- Musimy mu podziękować... - szepnął mi na ucho. - Yutace, rozumiesz...
- Teraz wszystko będzie dobrze... Obiecuję, Takanori. Już nigdy cię nie zostawię...
Kochałem go. Kochałem go miłością szczerą, nieuchwytną.
Zjawiskową...