czwartek, 30 stycznia 2014

Reita x Uruha ,,Miłość jest chorobą'', oneshot

        Zachodząc do sali, gdzie wszyscy byli już obecni, uwagę na mnie zwrócił tylko Kai, opieprzając za kilkunastominutowe spóźnienie. Po chwili odszedł do Aoiego, najprawdopodobniej kontynuując wesołą pogawędkę przerwaną przez moje pojawienie się. Reita siedział obok Rukiego, który nawijał do znudzonego blondyna niczym katarynka, której korbki nawet nie trzeba nakręcać. Nakręcała się sama, czerpiąc z plotkarskich portali i innych tegoż pokroju.
Ja... wszedłem spokojnie, nie robiąc większego szumu. Nawet nie wysłuchałem krzyków Kaia. Byłem głuchy na wszystko. Pewna osoba zagłuszyła mnie, innych, cały świat. Nawet Kaia.
Byłem zaślepiony miłością do ciebie...
A może to tylko zwykłe zauroczenie...?

        Minutę, czy dwie później lider ogłosił, że skoro jestem, powinniśmy rozpocząć próbę.
Uważnie obserwowałem, z jaką gracją chwytasz za gryf swojego bassu, przekładając gruby pas przez ramię.
Postanowiłem skupić się po trzech uderzeniach liderowych pałeczek obwieszczających próbę-start.

        Przećwiczyliśmy kilka solowych partii, kilka starych, kilka nowych kawałków i próba się skończyła. Wszyscy wyszli bez uszczerbku na zdrowiu, życiu, czy czymkolwiek innym.

        Odkładając gitarę, nagle w klatce piersiowej przeszył mnie niesamowity ból. Upadłem na kolana, jedną dłonią podpierając się o podłogę, drugą zaś trzymając w okolicach serca.
Obok mnie najszybciej zjawił się Kai. Wystraszony moim atakiem, zaczął dociekać co mi się stało, lecz nawet ja nie znałem na to odpowiedzi... Zacząłem się dusić, tracąc po chwili przytomność.
        Obudziłem się w szpitalu. Chciałem podnieść się do siadu, lecz gdy ujrzałem tyle par oczu, natrętnie się we mnie wpatrujących, zakręciło mi się w głowie, a klatkę piersiową przeszył znajomy ból.

- Agh... Boli... - jęknąłem.

- Uruha! Żyjesz! - krzyknął Aoi.

- Boli... - powtórzyłem. Chyba wolałbym umrzeć, niż dalej znosić te okropne męczarnie.

- Doktorze! Odzyskał przytomność! - krzyknął Kai, wychodząc na korytarz. Po chwili do sali wszedł starszy pan, ubrany w śnieżnobiały kitel.

- Proszę pomóc mi opuścić łóżko – polecił Reicie, który natychmiast rozłożył szpitalną leżankę, nawet na mnie nie spoglądając. Nie odezwał się, odkąd odzyskałem przytomność.
Doktor podszedł do mnie, podnosząc koszulkę, tym samym zmuszając oderwanie rąk od okolic mostka. Zbadał mnie stetoskopem, a potem zmierzył ciśnienie.

- Co z nim? - zapytał zniecierpliwiony Ruki.

- Nie jest dobrze. Muszę zrobić EKG, zanim cokolwiek stwierdzę - doktor wyjrzał na chwilę na korytarz. - Siostro! Potrzebuję przewieźć pacjenta. Proszę przyjść z wózkiem.

- Matko, Kou... Trzymaj się... - jęknął Matsumoto, chwytając mnie za rękę.

- Będzie dobrze... - wychrypiałem.

- A teraz zabierzemy pana na drobne badania. Proszę się nie martwić – uśmiechnęła się do mnie młoda kobieta, pomagając przesiąść się na wózek, co udało mi się z niemałym trudem.
Pielęgniarka wiozła mnie dość szybko, podążając za doktorem. Widocznie trzeba było działać od razu, nim będzie za późno.
Mogłoby być, pomyślałem.
Wtedy nie rozmyślałbym ciągle o tobie, o twoim pięknym uśmiechu, o... o tym, jak strasznie cię kocham i jak bardzo chciałbym z tobą być...
Nagle znów mnie zakuło. Skuliłem się, uciskając bolące miejsce dłonią.

- Proszę się pospieszyć – mruknął doktor, niemalże biegnąc. Kobieta dorównała mu tempa, po chwili wjeżdżając mną do zaciemnionej salki. Doktor pomógł kobiecie przenieść mnie na łóżko, które swoją drogą było o wiele wygodniejsze niż to, które miałem w sali. Podpiął mi kilka elektrod do klatki piersiowej, po chwili też nakładając zimne klamry na moje nogi i nadgarstki.
Mężczyzna zasiadł do biurka, wydając mi drobne polecenia. Kazał oddychać głębiej, to znów wstrzymać oddech. Pomajstrował trochę przy komputerze, następnie drukując coś, co wyglądało na moje wyniki.

- EKG w porządku... - mruknął do siebie, wertując kartki z zapiskiem rytmu bicia serca. - Jest niewielka arytmia, lecz nie sądzę, by akurat to było przyczyną pańskiego samopoczucia... Mimo wszystko, zbadamy to dokładniej. Siostro, proszę przynieść holter razem z nowymi elektrodami.

- Oczywiście, doktorze - odparła kobieta, znikając za drzwiami.

- Gdzie dokładnie pana boli? Na środku? Po którejś stronie?

- Tu... - jęknąłem, przykładając dłoń do serca.

- Dziwne... - odparł. - Przysięgam, że wyniki wyszły dobre... No nic, skieruję pana jeszcze na badania wysiłkowe i ewentualne badania morfologiczne... - rzekł, a ja tylko skinąłem głową. Po chwili w pomieszczeniu pojawiła się pielęgniarka, trzymająca niewielkie urządzonko z masą kabli i elektrody w oddzielnym opakowaniu. Odpięła mi klamry, przyczepiając do świeżo naklejonych elektrod kabelki.

-Zatrzymamy pana jeszcze trochę w szpitalu na obserwacje. Holter wykaże nam, czy są jakieś nieprawidłowości związane z sercem. Na chwilę obecną będzie pan musiał nosić go przez czterdzieści osiem godzin.

- Rozumiem...

- A... zasłabł pan od razu po ataku? Pamięta pan coś?

- Kiedy mnie zabolało, upadłem, ale nie straciłem przytomności. Później ból się nasilił i...

-Dobrze - przerwał mi. - Zobaczymy, jak wyjdą inne wyniki. Proszę się nie niepokoić. Zrobię co w mojej mocy - mężczyzna wstał z zamiarem opuszczenia mnie.

- A reszta badań...?

- O wszystkim będę informował. Mamy dziś wielu pacjentów, lecz postaram się zgłosić pana jako pilny przypadek.

- Dziękuję... - mruknąłem, podnosząc się z łóżka z pomocą siostry. Znów przesiadłem się na wózek, którym kobieta odwiozła mnie do salki.

*

- Kou...! I co ci jest? - krzyknął Ruki, gdy tylko zobaczył mnie, zmierzającego do sali.

- Nikt nic nie wie... - westchnąłem zmarnowany, spoglądając na Reitę, który również uraczył mnie zatroskanym spojrzeniem. A może tylko mi się wydawało...? - Gdzie jest Kai? - zapytałem, zauważając nieobecność lidera.

- Coś załatwia. Menager do niego zadzwonił.

- Chłopaki, mamy problem... - rzekł nieco poddenerwowany Kai, wchodząc do sali.

- Co jest?

- Menager ustalił termin przyszłego koncertu, niczego z nami nie konsultując...

- Co?! - krzyknął Ruki. - Przecież... Uruha! - wskazał na mnie.

- To jeszcze nie wszystko... - Kai pomasował zatoki. - Termin koncertu wyznaczono nam za dziewięć dni...

- Damy sobie radę. Przecież to nie koniec świata... - mruknąłem, przesiadając się na łóżko, ponownie z pomocą pielęgniarki.

- A jeśli twój stan...

- Niczego nie obiecuję, chłopaki... - westchnąłem, układając się wygodniej.

Po jakimś czasie Ruki musiał jechać do siebie. Tak samo, jak Kai i Aoi, którzy poprosili - a wręcz wybłagali - Reitę o pozostanie ze mną i ewentualną interwencję w razie kolejnego ataku. Gdy tylko wszyscy opuścili pomieszczenie, Reita podniósł krzesło, stojące przy rozwalającym się stoliku i postawił je tuż przy moim łóżku, oparciem do przodu. Usiadł inaczej, niż nakazują normy, opierając się ramionami o oparcie. Oparł się na nich brodą, wpatrując się we mnie. Uciekałem nerwowo wzrokiem, byleby nie napotkać na swojej drodze jego czekoladowych tęczówek. Nagle zwykła ściana stała się ciekawszym punktem do obserwowania. Denerwowałem się. Drażniła mnie jego obecność tutaj. Drażniła mnie moja nieśmiałość. Drażniła mnie cisza, jaka między nami zapadła.
Wtem nieprzyjemny ognik przeszył moją klatkę piersiową, powodując ostre pieczenie.

- Ała... - syknąłem, zginając się w pół.

- Znowu? - Reita poderwał się z miejsca, łapiąc mnie za ramię. Nie odpowiedziałem mu. Nie mogłem, gdyż ból wciąż się nasilał. - Doktorze! Proszę tutaj! Szybko! - usłyszałem krzyk blondyna, z każdą chwilą odbijający się echem w mojej głowie.

- Re... - próba zawołania basisty do siebie spełzła na niczym, bo znów straciłem przytomność.

*

- Kouyou... Kou, obudź się - poczułem delikatne klepanie po policzku. - Doktorze, budzi się! - nade mną stała tak dobrze znana mi blond czupryna. Akira był przerażony.

- Umarłem...? - wyszeptałem ledwo słyszalnie, bo czułem się, jakby co najmniej rozjechał mnie pociąg. Uniosłem dłoń do góry z zamiarem pogładzenia Reity po policzku. Byłem święcie przekonany, że to kolejny sen z basistą w roli głównej. Jednak moja pewność zniknęła chwilę po słowach wypowiedzianych przez niego.

- Doktorze, on majaczy...

- Proszę się przesunąć - mruknął lekarz do chłopaka, spoglądając co jakiś czas na głośno pikające urządzenie. Po chwili wyciągnął z kieszeni kitla małą latareczkę, świecąc mi po oczach oślepiającą strużką światła. - Źrenice reagują prawidłowo. - rzekł sam do siebie, moment później przykładając mi dziwne urządzonko do czoła. - Ma pan gorączkę... Czy dobrze mnie pan słyszy? Wszystko w porządku? - zwrócił się do mnie. Pokiwałem lekko głową. - Dobrze, za chwilę podamy następną kroplówkę. Na razie musimy czekać do jutra. Bez reszty wyników niczego nie zdziałamy. Proszę nad nim czuwać - zwrócił się jeszcze do Akiry, na co ten przytaknął.

- Kou... Tak się wystraszyłem... Co ci jest, do cholery...? - gdyby nie fakt, że obraz przed oczami lekko mi się rozmywał, przysiągłbym, że blondyn miał łzy w oczach.

- Nie wiem... - wychrypiałem. - Przepraszam...

- Za co przepraszasz? Za to, że jesteś chory? Daj spokój...
Przepraszam, że to akurat w tobie musiałem się zakochać...
Między nami ponownie zapadła niezręczna cisza. Znów się zdenerwowałem. Znów... ten ból...

- Re... Reita... Agh...

- Kouyou... Nie mdlej, błagam! Doktorze! Ratujcie go!

- Proszę natychmiast stąd wyjść! - mężczyzna dosłownie wypędził blondyna z sali, przerywając nasze milczenie. Miałem jeszcze przyspieszony oddech, lecz kucie powoli zanikało.

- Proszę się uspokoić... Wdech, wydech. Doskonale... - doktor otarł czoło ładnie haftowaną chustką. - A teraz zadam panu kilka, być może niekomfortowych pytań. Proszę się nie krępować. Skończyłem psychologię - mruknął. - Czy towarzystwo pańskiego kolegi pana krępuje...?

- Co mu jest? - cała czwórka stała przed salą, rozmawiając z lekarzem. Słyszałem ich rozmowę, gdyż drzwi były otwarte. Ja zaś leżałem na boku, odwrócony tyłem do nich, udając, że śpię.

- Nerwobóle - padło jedno kluczowe słowo z ust starszego mężczyzny.

- Co to takiego...? - zaciekawił się Ruki.

- Rozmawiałem z pacjentem. Pan Takashima bardzo denerwuje się, gdy przebywa z osobą, z którą nawiązuje niewygodną rozmowę. Kłótnie i stresowe sytuacje wywierają taką samą reakcję organizmu. Co więcej, nie potrafi temu zapobiec. Musi się nauczyć, że w takich momentach pilnie potrzebny jest relaks, opanowanie emocji, głębokie oddychanie i, oczywiście, nie narażanie się na nerwy.

- Z tego nie da się wyjść...? - usłyszałem głos Reity. - Mamy masę koncertów i każdy wiąże się z jako takim stresem dla nas wszystkich, a skoro Kouyou tak reaguje...

- Czy przed wcześniejszymi koncertami miewał ataki?

- Nigdy...

- Być może wystąpienia publiczne nie są dla niego straszne. Wszystko zależy od jego psychiki, rozumie pan.

- Oczywiście...

- Cóż, jedyne, co mogę zrobić, to zalecić stałą kontrolę poradni i przepisać parę specyfików.

- Dobre i to - rzekł Kai.

- Tyle z mojej strony, panowie.

- Dziękujemy - odparli chórkiem.

- Zostanę z Kouyou. Reita, jedź do domu... - powiedział Aoi, wchodząc do salki.

- Pana proszę jeszcze na momencik...

- O co chodzi? - zapytał Akira. Doktor został pod drzwiami, więc nadal wszystko słyszałem. Zamknąłem oczy, by Aoi nie poznał, że o wszystkim wiem.

- Proszę pana... Nie wiem, od czego zacząć... Może przejdźmy do mojego gabinetu?

Nie, nie, nie...! Zostańcie! Muszę wiedzieć...!

- Jak pan woli...

Szlag...
Po chwili poczułem, jak ktoś, stawiałem na to, że Aoi, głaszcze mnie po włosach.

- Skąd u ciebie to draństwo, Kouyou...? - szepnął. Otworzyłem powoli oczy, sprawiając wrażenie, że dopiero się wybudzam.

- Yuu? Gdzie Akira...? - grałem na zwłokę.

- Doktor wezwał go na rozmowę.

- Co mi jest? Rozmawialiście z nim, prawda...? - rzekłem smutno.

- To nic wielkiego... - odparł, po chwili zdając sobie sprawę z tego, że zabrzmiało to co najmniej absurdalnie, zważając na to, że przez silne bóle nawet traciłem przytomność.
 
- Nie kłam...

- To nerwobóle. Nie możesz się stresować, ani denerwować... Musimy mieć cię na oku, to wszystko - uśmiechnął się, kładąc swoją dłoń na mojej bladej. - Kou, dlaczego reagujesz tak tylko w towarzystwie Reity...? Zauważyłem to... - mruknął, patrząc mi w oczy. Fakt, z innymi mogłem gadać normalnie.
Poza tobą. Bo działałeś na mnie jak narkotyk. Już nie potrafiłbym żyć, nie mogąc zobaczyć cię choć raz dziennie...
Aoi był moim najlepszym przyjacielem. Tylko jemu mógłbym zwierzyć się z najbardziej krępujących dla mnie rzeczy.

- Kou... - popędził mnie. - Czy ja o czymś nie wiem?

- Zakochałem się w... w nim... Ja... Chyba nic na to nie poradzę. Nie umiem się zachować, gdy jest tak blisko mnie...

- Braciszku... - zaśmiał się czarnowłosy, tuląc mnie do siebie. - Czemu mi tego nie powiedziałeś? Ile się z tym męczysz, co? - poczochrał moje włosy.

- Długo... - zbyłem go mało dokładną odpowiedzią, wtulając się w jego tors.

- Przecież to nic strasznego. Każdy się w kimś zakochuje. Potrzeba bliskości jest ważna.

- Ty też jesteś ze mną blisko. I co? - fuknąłem.

- Nie o taki rodzaj bliskości mi chodziło, Kou. Dobrze wiesz, o czym mówię...

- Boję się, że nie będę umiał z nim rozmawiać... Nawet mu tego nie wyznam... Bo się boję, jak jakiś... frajer.

- Nie nazywaj się frajerem. Gdybyś nim był, nawet ja nie wiedziałbym o przyczynie twoich zaburzeń. Zabraniam ci tak o sobie myśleć.

- Yuu... Co ja mam zrobić? - jęknąłem cierpiętniczo.

- Powiedz mu - odparł bez namysłu.

- Oszalałeś?! Przecież... Ja nie dam rady! Miłość to choroba, takie coś nie powinno istnieć! - krzyknąłem, panikując.

- To żadna choroba. Ale skoro tak uważasz, to pomogę ci zmienić tok myślenia. Ale najpierw... Odwróć się, proszę - polecił mi, a ja nie wiedziałem, co ma na myśli. Żartów mu się zachciało? - No odwróć się - ponaglił.

Odwróciłem się. W drzwiach stał...

- Akira...? - zerknąłem przerażony na Yuu. W klatce piersiowej znów zacząłem odczuwać nieprzyjemny ból. Jednak nie nasilał się. Był tępy, ledwo odczuwalny.

- Oddychaj spokojnie. Kou, nie ma powodów do paniki... - uspokajał mnie Aoi.

- Akira... Ile słyszałeś?

- Mniej więcej od słów... ''Zakochałem się w nim'' - odrzekł ze stoickim spokojem i delikatnym uśmiechem na ustach.

- Proszę, zapomnij... - odwróciłem głowę, wtulając się z powrotem w Yuu. Przy nim czułem się tak bezpiecznie. Zawsze mi pomagał i był w najtrudniejszych momentach mojego życia. Także i dziś, w tej chwili. Był razem ze mną.

- Kou, dasz radę - odsunął mnie od siebie. Akira szedł w moją stronę, przystając po chwili przy moim łóżku. Usiadł na jego brzegu, chwytając mnie lekko za podbródek. Uniósł moją głowę tak, bym na niego spojrzał.

- Aoi, wyjdź stąd, proszę - powiedział, nie spuszczając ze mnie oka. Czarnowłosy poderwał się z miejsca i niemalże wybiegł z sali. Zabiję go…

- Reita... Ja...

- Kocham cię, draniu. Wiesz, ile strachu się przez ciebie najadłem? - po jego słowach łzy napłynęły mi do oczu. Przybliżyłem się do blondyna, wtulając się w jego klatkę piersiową tak, jak wcześniej wtulałem się w Yuu. Blondyn gładził mnie po włosach, całując w czubek głowy.

- Naprawdę...? - mruknąłem, nie mogąc uwierzyć w to, co się przed chwilą stało.

- Naprawdę - odparł. - Kou... Mogę cię pocałować...? - zapytał nieśmiało, a na moją twarz wpełzł nieśmiały uśmiech.

- Jeśli chcesz... - spojrzałem mu w oczy. Akira zbliżył się do mnie znacznie, muskając lekko moje usta swoimi. Załaskotało mnie to. Potarłem górną wargą o dolną, zwilżając je potem językiem. Po chwili basista pocałował mnie czule. Przystałem na ten pocałunek, rozchylając nieznacznie usta. Jednak Reita nie wsunął w nie języka. Bawił się moją dolną wargą, przygryzając ją delikatnie.
Pocałunek był cudowny. Taki, jaki powinien być ten pierwszy, najważniejszy.

- Kocham cię - szepnąłem do niego, kładąc głowę na jego ramieniu. - Będzie dobrze…? – zapytałem naiwnie, chcąc usłyszeć pozytywną odpowiedź. Być może wmawiałem sobie kłamstwo, jednak chciałem, by wszystko toczyło się tak, jak chciałem. A chciałem, by ten koszmar wreszcie dobiegł końca.

- Teraz na pewno będzie dobrze... - zaśmiał się, mocno mnie tuląc. – Mów mi otwarcie o wszystkim. Niczego nie ukrywaj, bo może się to źle skończyć...

- Dobrze... – odparłem. Czułem jeszcze niewielkie kłucie w klatce piersiowej, jednak ból stopniowo mijał. Czując dłoń Akiry, delikatnie gładzącą mój policzek byłem niemalże pewien, że z jego pomocą wszystko potoczy się tak, jak powinno.