Boo~! [¬º-°]¬
Miałam wrzucić... Nie, nie! Miałam zacząć pisać cokolwiek dopiero dziś. Jednak dwa dni temu dopadła mnie taka chęć pisania, że nie wytrzymałam! Starałam się streścić, skrócić ten rozdział, ale... Kurczę, nie udało mi się. Wasze szczęście! Rozdział wyszedł mi na ponad 5,5 strony czcionką 10. Biję własne rekordy, serio.
Już nie macie powodów do marudzenia i narzekania na długość, ha!
Oczekuję przynajmniej 10-11 komentarzy. Starałam się i chciałabym poczytać Wasze opinie, bo z tymi ostatnio naprawdę kruchutko. Wcale mnie to nie cieszy, ani nie motywuje.
I mam nadzieję, że rozdział was nie zanudzi, huh.
Mimo wszystko, enjoy~
_________________________________________________________
[DZIEŃ TRZYNASTY]
Obudziłem się wcześnie rano. Zegarek wskazywał szóstą. Obudził mnie deszcz, głośno stukający o szyby. Wstałem, podchodząc do okna. Podniosłem koronkową zasłonkę i spojrzałem na niebo, pięknie otulone szarymi chmurami. Lało jak z cebra. Na ulicach potworzyły się ogromne kałuże, które nie sposób byłoby przeskoczyć. Zachwycałem się widokiem za oknem. Uwielbiałem, gdy padało. Czułem się wtedy dziwnie bezpiecznie. Taka pogoda ewidentnie sprzyjała mojemu nastrojowi, pozwalając choć odrobinę uspokoić się, wyciszyć, poukładać myśli.
Westchnąłem cicho, karcąc się w myślach, że nie do końca pamiętałem wczorajszy wieczór. Nie pamiętałem, jak się zakończył i kiedy Takanori poszedł. Swoją drogą... myślałem nad tym, czy zjawi się dzisiaj. Dzień bez niego jest dniem straconym. Uwielbiam z nim rozmawiać, przebywać z nim. I lubię, gdy się uśmiecha. I kiedy się do mnie przytula. Dlaczego tak pocieszna istota znalazła tylko jedno wyjście z poradzeniem sobie ze swoimi problemami...? Powtórzę się: tak cholernie żałuję, że nie znaliśmy się wcześniej. Przysięgam, że pomógłbym mu. Pomógłbym mu z tego wszystkiego wyjść, odciąć się od wszelkiego zła. Chroniłbym go. Robiłbym wszystko, byleby tylko był szczęśliwy... Miałbym wobec niego jeszcze jeden plan, ale... Ten akurat pozostawię sobie. Od tego momentu nurtowało mnie jeszcze jedno pytanie, ale zadam je Tace, gdy tylko przyjdzie na to czas.
Kiedy zasłałem łóżko, poczłapałem do kuchni, by zrobić coś ciepłego do picia. Nasypałem do ulubionego kubka dwie łyżeczki ciemnobrązowego proszku, a gdy czajnik głośnym piskiem obwieścił wrzenie wody, zalałem zawartość naczynia. Po pomieszczeniu rozniósł się przyjemny aromat kawy. Polubiłem ją. Potrafiła zdziałać cuda. Kwestią polubienia było przyzwyczajenie się do gorzkawego smaku. Dzisiejszy deszczowy dzień nie mógł obyć się bez co najmniej jednego kubka tegoż napoju. Osobiście uważałem, że deszcz za oknem + koc, coś ciepłego do picia i książka, czy dobry film = idealny dzień. Tak też postanowiłem go spędzić. Zgarnąłem ze swojego łóżka koc, zabierając z kuchennego blatu kawę. Włączyłem telewizor, szukając czegoś ciekawego na kilku programach, które miałem zakodowane. Niestety, musiałem sobie radzić bez kablówki i internetu. Nie na wszystko było mnie stać. Czasem Takashima podrzucał mi jakieś płyty z pirackimi wersjami filmów. Byłem mu za to naprawdę wdzięczny. Dzięki niemu znałem kinowe hity jeszcze przedpremierowo. Ostatecznie postanowiłem, że przeczytam jakąś książkę.
Sto czterdzieści dwie strony później odłożyłem ciekawą lekturę, między strony wkładając zakładkę. Powodem było głośne pukanie... przepraszam, głośne walenie w drzwi. Odgarnąłem koc, wsuwając nogi w kapcie i ruszyłem do korytarza.
- Kto tam? - zapytałem. Było wcześnie. Raczej nikt normalny o tej porze nie wali jak opętany w drzwi...
- Kouyou, otwieraj! - szybko przekręciłem klucz w zamku, wpuszczając przemoczonego do suchej nitki rudowłosego.
- Cześć? - tylko na taką reakcję było mnie stać. Owe 'cześć' wyrażało także 'co ty tu robisz, do cholery?'.
- Cześć, cześć. Co się tak gapisz? Dałbyś mi coś do przebrania – fuknął, rzucając tę niby-prośbę, zamiast wyjaśnić mi, dlaczego burzy mój idealny porządek dnia.
- Jasne, chodź... - mruknąłem tylko, idąc do swojej sypialni. Rozsunąłem szafę, szukając czystej koszulki i jakichś spodni, które pasowałyby na chłopaka. Po chwili znalazłem ciemnogranatowy t-shirt i luźne dresy, które były na mnie za duże. Że też mole ich jeszcze nie zjadły...
- Dzięki. Zaraz wrócę – powiadomił mnie łaskawie, co oznaczało, że idzie do łazienki. Wróciłem do salonu, gdzie ze stołu zabrałem książkę, odkładając ją na półkę. Z fotela zaś zabrałem koc, zaściełając go byle jak z powrotem na łóżku. Skoro Kouyou się tu pofatygował w taki deszcz, moja kultura wymagałaby jakiegoś taktu. Zrobiłem więc dwa kubki gorącej herbaty, od razu po zaparzeniu niosąc je do salonu. Chwilę później rudowłosy opuścił łazienkę, w czym utwierdziło mnie głośne pstryknięcie włącznika światła. Chłopak stanął w progu, opierając się ramieniem o futrynę. Spojrzał na mnie, zakładając ręce na piersi.
- Pewnie jesteś ciekawy po co i dlaczego wbiłem do ciebie o takiej porze, hm? - wypalił na jednym wdechu, ujmując w jednym zdaniu to, co niepokoiło mnie w jego zachowaniu.
- No raczej... Chyba nie przyszedłeś tu bez powodu?
- Mam bardzo ważny powód, Akira. Bardzo. Ważny – dziwacznie podkreślił dwa ostatnie słowa, robiąc między nimi krótkie pauzy.
- Usiądź, zrobiłem herbaty. Ogrzejesz się trochę.
- Pragnę ci przypomnieć, że mamy lato. Latem jest ciepło, mimo deszczu. Akira, straciłeś poczucie wszystkiego! Nie wyściubiasz nosa z domu. Nie wiesz, co się na świecie dzieje! Mamy taką piękną pogodę, a ty ciągle sam! - zaczął żywo gestykulować. Po chwili usiadł w fotelu.
- Wiem, co się dzieje na świecie. Oglądam wiadomości – odgryzłem się, bawiąc się łyżeczką w kubku z gorącą cieczą. Ze strony kolegi usłyszałem jedynie głośne westchnięcie. Zerknąłem na niego. Ukrył twarz w dłoniach, a po chwili zaczął masować zatoki. Zdenerwował się.
- Izolujesz się od wszystkich. Myślisz, że tego z Yuu nie zauważyliśmy? - powiedział już nieco spokojniej. - Akira, co się dzieje? Naprawdę się martwimy.
- Nie ma takiej potrzeby. To wszystko, co chciałeś mi przekazać? - wstałem, a Kou popatrzył na mnie, kręcąc głową z bezsilności.
- Nie wypiłem herbaty – odparł, biorąc kubek w ręce. - Gorące – syknął, kiedy upił łyk.
- Herbatę zazwyczaj zalewa się wrzątkiem, geniuszu.
- Myślałem, że trochę zdążyła ostygnąć.
Piliśmy herbatę w ciszy. Ani razu nie spojrzałem na Kouyou. Wcale nie miałem ochoty z nim gadać... Mimo to, cała sytuacja sprawiała, że nie mogłem przejść obok zachowania chłopaka obojętnie. W końcu się martwił. Chyba naprawdę...
-Nie miałeś ze sobą parasola, że tak zmokłeś? - zacząłem, by nieco zmącić ciszę, która powoli zaczynała mnie przerażać. Owszem, spokój jest fajny, ale tylko wtedy, gdy jesteś w domu sam.
- Połamał mi się w drodze. Zaczęło strasznie wiać.
- Rozumiem...
- Akira, daj się namówić na ten wypad nad rzekę... Mnie i Yuu naprawdę na tym zależy. Ty tego nie zauważasz, ale... my widzimy. Widzimy, jak się izolujesz, jak zacząłeś woleć samotność od spędzania czasu w towarzystwie. A kiedy wziąłeś urlop... Od tego dnia jest jeszcze gorzej – patrzył na mnie ze zbolałą miną. Ale... Zaraz, zaraz... Przecież tego dnia, gdy wziąłem urlop poznałem Takę... Myślałem, ze dzięki niemu jest lepiej. Co jest grane?
- Gorzej...? - mruknąłem sam do siebie.
- Dziwnie się zachowujesz... Jakbym był dla ciebie kimś obcym. Yuu też.
- Nieprawda... Tylko tak ci się wydaje... - w tym momencie przypomniałem sobie początek wczorajszej rozmowy z Takanorim o mojej izolacji. Czyż nie przyszedł do mnie wcześniej przez to, że nie poszedłem z chłopakami nad rzekę? Muszę szybko coś wymyślić. Bardzo chcę się z nim dziś zobaczyć.
- Wcale mi się nie wydaje.
- Więc pójdę z wami...
- Akira, ty... Serio? - chłopak lekko się uśmiechnął, zapewne nie dowierzając w to, że przed chwilą poszedłem mu na ustępstwo.
- Wyglądam jakbym żartował...?
- No... nie, ale... Tak się cieszę! - rudowłosy podszedł do mnie i przytulił mnie po przyjacielsku. Poklepałem go po plecach dla niepoznaki, że robię to od niechcenia, a po chwili odsunąłem się od niego.
- Chwila... Przecież leje – zauważyłem, spoglądając przez okno.
- Oglądałem wczoraj prognozę pogody. Po południu ma przestać.
- Więc gdzie i o której się spotykamy?
- Przyjdziemy po ciebie z Yuu, byś się przypadkiem nie rozmyślił. Bądź gotowy na trzynastą.
- Okej - po tych słowach rudowłosy na chwilę zniknął w łazience.
- Wziąłem swoje ubrania. Twoje oddam jeszcze dziś. Dzięki za herbatę.
- Nie ma sprawy – odprowadziłem Kouyou do korytarza, gdzie założył swoje trampki.
- To do zobaczenia.
- Cześć – zamknąłem drzwi, od razu przekręcając klucz. Oparłem się o nie plecami, przymykając oczy. Musiałem odetchnąć... Źle się czułem w jego towarzystwie. W czyimkolwiek, pomijając zjawę.
Spojrzałem na zegarek wiszący na ścianie. Dopiero po dziesiątej. Sprzątnąłem kubki i ogarnąłem salon do stanu, w jakim znajdował się przed przyjściem Takashimy. Koc ponownie był rozwalony na fotelu, na stole stał nowy kubek z kawą, a w moim ręku znalazła się książka, której czytanie przerwał mi gość.
Naprawdę, nie sądziłem, że przestanie padać. Skrycie nawet miałem taką nadzieję.
*
Około dwóch godzin później znów odłożyłem książkę, lecz tym razem powodem nie była niczyja wizyta w moim domu. Całe szczęście!
Wyciągnąłem z szafy moją starą torbę, której używałem do noszenia sprzętu i ubrań, gdy jeszcze chodziłem na treningi piłki ręcznej. Nie myślałem, że kiedykolwiek mi się przyda. Tym razem spakowałem do niej butelkę picia, bluzę, w razie, gdyby się ochłodziło i jakieś ciuchy na zmianę. Dodatkowo z półki zgarnąłem książkę, a z biurka mały odtwarzacz muzyki. Byłem gotowy. W międzyczasie spojrzałem przez okno. Faktycznie, przestało padać...
Do przyjścia chłopaków zostało jeszcze pół godziny. Zapiąłem zamek sportowej torby i uchyliłem okno, wpuszczając do domu trochę rześkiego, wilgotnego powietrza. Postanowiłem poczekać, oglądając telewizję, gdzie na jednym z kanałów leciał dość ciekawy film akcji.
*
Po mieszkaniu rozległ się dźwięk kulturalnego pukania do drzwi. Czyżby przyszli przed czasem? Było za piętnaście. Otworzyłem drzwi, gdyż tylko jedną wizytę miałem zapowiedzianą mniej więcej w tym czasie. Po szerszym uchyleniu drzwi moim oczom ukazała się...
- Pani Fukuda?
- Dzień dobry, Akira – staruszka ciepło się do mnie uśmiechnęła. W rękach trzymała talerz z ciasteczkami. - Znów upiekłam więcej, specjalnie dla ciebie – wręczyła mi łakocie.
- Rany, dziękuję bardzo – zaciągnąłem się zapachem słodyczy. - Pięknie pachną.
- Dopiero je upiekłam. Talerz oddasz przy następnej okazji.
- Nie ma sprawy.
- Wybierasz się gdzieś? - zajrzała mi przez ramię, palcem wskazując moją torbę.
- Ach, tak. Z kolegami nad rzekę. Zaprosiłbym panią, ale...
- To nic. W sumie nie mam dziś wiele czasu. Będę miała gości.
- Rozumiem. Bardzo dziękuję za ciasteczka – skłoniłem się.
- Ależ nie ma za co. Będę już iść. Baw się dobrze – kiedy pani Fukuda odwróciła się, ja zauważyłem Kouyou i Yuu, wspinających się po schodach.
- Dzień dobry – mruknęli do kobiety, a ta im odpowiedziała.
- Siemka – przywitał się Shiro. Kou tylko machnął do mnie głową.
- Cześć.
- Trzymaj, twoje ciuchy. Jeszcze raz dzięki – rudowłosy wręczył mi w drugą dłoń pakunek z ubraniami, które mu wcześniej pożyczyłem.
- Spoko.
- Co masz? - zapytał Yuu.
- Pani Fukuda upiekła dla mnie... Ej! Jeszcze ich nie próbowałem! - zaprotestowałem, widząc, jak z talerza ubywają dwie sztuki.
- Jakie to pyszne! Zabierzmy je nad rzekę. Proszę!
- Ciszej, Kou. Nie na klatce. Wejdźcie do środka i tu się drzyjcie. Tylko nie za głośno.
- Jasne...
Udałem się do kuchni, szukając pojemnika, w który mógłbym spakować ciastka. A raczej ich część. Resztę chciałem zostawić na spotkanie z Taką.
Kiedy wszedłem do salonu, rudowłosy siedział wtulony w Yuu, oglądając telewizję. Spakowałem pojemnik do torby.
- Chyba mieliśmy iść... Chyba, że nie...
- O nie, nie! Nie ma mowy! Teraz się nie wymigasz – powiedział Kou, ciągnąc Yuu za rękę, by podniósł się z kanapy. - Idziemy! - okrzyknął, przechodząc do korytarza.
Całą drogę nad rzekę gadaliśmy o niczym. Byłem szczęśliwy, że Kouyou ani razu nie poruszył tematu o mojej rzekomej izolacji. Widocznie chcieli, bym się trochę rozerwał, zamiast słuchać ich matkowania. Było mi dobrze. Jednak nie aż tak, jak zwykle było mi z Takanorim.
Kiedy doszliśmy na miejsce, Kouyou rzucił swój bagaż na trawę, która była jeszcze mokra od deszczu. Wyjął z niej wielki koc, rozkładając na ziemi. Całe szczęście, że był gruby. Nie miał szans przemoknąć. Po chwili na kocu wylądował piknikowy kosz, dwie butelki gazowanego picia i plastikowe kubeczki.
- Nikt nie wspominał nic o pikniku – mruknąłem, zaglądając do koszyka.
- Nie marudź, tylko wyjmuj ciastka – fuknął Kouyou, zajęty rozdzielaniem plastikowych naczynek. - Cholera, Yuu, pomóż mi. Obciąłem dziś paznokcie.
- Daj to, niezdaro... - Shiro zabrał kubeczki chłopakowi, sprawnie oddzielając jeden od drugiego.
- Ja ci dam niezdaro! - Kou dźgnął starszego w bok, na co ten odpowiedział mu tym samym. W ten oto sposób jeden wylądował na drugim, przekomarzając się. Zaczyna się... Wywróciłem oczami, sięgając do swojej torby po odtwarzacz i książkę. Położyłem się na kocu, wcześniej zdejmując buty, wracając do lektury, której nie mogłem dokończyć w domu.
- Ty chyba żartujesz! - krzyknął czarnowłosy, wyjmując mi słuchawki z uszu.
- Hej, zostaw to!
- Przyszliśmy tu posiedzieć, pogadać. Spędzić czas w swoim towarzystwie, a nie w towarzystwie Luna Sea i jakiejś książki. Dawaj ją!
- Nie, zostaw!
- Idziemy sprawdzić, czy woda jest ciepła. No, podnoś się! - Yuu nie dawał za wygraną.
- Nie chcę... - jęknąłem.
- Chcesz.
- Jedyne, co chcę, to dowiedzieć się dalszych losów Mike'a i Angeli!
- Jestem pewien, że albo będą żyli długo i szczęśliwie, albo się pozabijają. Wstawaj. Już, już. - machnął na mnie ręką. Wiedziałem, jakie mogą być konsekwencje postawienia się Shiro. Nie miałem najmniejszej ochoty wylądować w rzece. Niechętnie podniosłem się z wielkiego koca, kierując się ze starszym w stronę wody na bosaka.
- A ty? - zwróciłem się do Kouyou.
- Muszę gdzieś zadzwonić – wymienił porozumiewawcze spojrzenie z czarnowłosym, na co ten skinął głową. Czułem, że coś kombinują. Odeszliśmy od Takashimy. Zanurzyłem stopę w wodzie. Była letnia, zapewne przez wcześniejsze opady deszczu. Spojrzałem w górę na niebo, które zaciągnęło się szarawymi chmurami. Przewidywałem ponowną ulewę, jednak pogoda po burzy może być zmienna, więc nic nie powiedziałem chłopakom. Wszedłem do wody, brodząc po dnie.
- Powinieneś całować Kou po stopach, że wyciągnął cię z domu.
- Bez przesady... Dobrze mi tam. Mam pod nosem wszystko, czego potrzebuję, nikt mi nie przeszkadza, mam spokój i tak dalej...
- Weź nie pierdol. Naprawdę tak bardzo lubisz być sam?
- Widzisz... Ciężko to wytłumaczyć, ale... to niezupełnie tak.
- A jak? - Shiro spojrzał na mnie, jak na idiotę.
- Zupełnie sam nie jestem. Mam jeszcze...
- Mamę i tatę, wiem. Ale oni nie żyją, Akira! Na pewno chcieliby, byś nawet po tym strasznym wypadku nie odwracał się od przyjaciół - nie chodziło mi o rodziców! Przysięgam, że miałem ochotę poobijać mu twarz.
- Co ty możesz wiedzieć?! - ryknąłem. - Wara od moich rodziców! Nic ci do tego! - krzyknąłem, popychając go lekko. Wyszedłem z wody, siadając na kocu. Wyjąłem z torby ręcznik, wycierając nim nogi. Kouyou spojrzał na mnie zdziwiony.
- O co poszło...? - zapytał, nie chcąc mnie bardziej rozwścieczyć.
- O nic! Idę do domu! Świetnie wam wyszedł ten pseudo-wypad! Gratuluję! - podniosłem się, pakując swoje rzeczy do torby. Włożyłem buty i skierowałem się w stronę domu.
- Yuu, zrób coś! - krzyknął Kou.
- Ej, Akira, czekaj! Przepraszam! - czarnowłosy pobiegł za mną, łapiąc mnie za ramię.
- W dupę sobie wsadź swoje przepraszam! Nie masz prawa wtrącać się w moją przeszłość!
- Wyluzuj, chciałem dobrze...
- A wyszło jak zawsze, hę? - warknąłem, odwracając się z powrotem, chcąc ruszyć w dalszą drogę. Nagle przede mną stanął Kouyou.
- Zostań, Akira... Proszę! Za chwilę przyjdzie ktoś nowy. Chcemy, byś go poznał... Zostaniesz...? - rudowłosy był jak małe dziecko. Jeśli nie poszło mu się na ustępstwo, potrafił się obrazić na długi czas. Z drugiej strony... Może w końcu daliby mi spokój?
- Dajcie mi spokój, mam dość wrażeń na dziś...
- Zostań...
- Dobra, ale tylko chwilę. Poznam go i pójdę - byłem ciekawy, co też nowego wymyślili...
- Zgoda! Dzięki...
- Naprawdę przepraszam, stary... - mruknął Yuu.
- Jasne... - westchnąłem, wracając na nasze 'legowisko'. Znów wyjąłem książkę i zacząłem czytać. Tym razem nikt nie śmiał mi przeszkodzić... Aż do przyjścia nieznajomego. Sam zwróciłem na niego uwagę i oderwałem się od książki.
- Cześć, chłopaki! - krzyknął, zbliżając się w naszą stronę. - Chyba będzie lało, co? - spojrzał na niebo.
- Mam nadzieję, że nie – odparł Takashima. - Siemka, Yutaka – przywitał się z ciemnowłosym chłopakiem.
- Ty jesteś... Akira? Dobrze zapamiętałem? - zwrócił się z pytaniem do pozostałej dwójki.
- A, tak. Aki, poznaj Yutakę – chłopak wyciągnął do mnie dłoń. Spojrzałem w jego ciemne oczy i lekko się do niego uśmiechnąłem.
- Miło mi cię... - moją wypowiedź przerwał błysk, a po chwili głośny grzmot. Spojrzałem w górę. Niebo w jednej chwili stało się ciemniejsze. Po chwili zaczęło padać. Deszcz z sekundy na sekundę przybierał na sile.
- Ej, uciekamy! - krzyknął Yuu, łapiąc za koszyk i torbę. Ja z Kouyou złożyliśmy wielki koc, pakując go do jego torby.
- Dobra, na razie! Zdzwonimy się! - krzyknął na odchodne Yuu, łapiąc Kouyou za rękę. Pobiegli w swoją stronę razem z Yutaką, a ja pobiegłem w odwrotną.
*
Gdy dobiegłem do domu, trzęsłem się z zimna. Koszulka i spodenki nieprzyjemnie lepiły się do mojego ciała. Byłem cały mokry, gdyż do domu miałem spory kawał. Od razu wziąłem z szafy pierwsze lepsze ciuchy, by się przebrać. Po drodze do łazienki szczękałem zębami z zimna.
Po ciepłym prysznicu, w suchych ubraniach wgramoliłem się pod koc. Mimo wszystko drgawki nie ustąpiły, więc ze skrzyni wyjąłem puchową kołdrę, którą się dodatkowo nakryłem. Brakuje mi tego cholernego choróbska!
Po dwudziestej drugiej oczy zaczęły mi się kleić. Było mi strasznie gorąco, ale i tak się trzęsłem. Na pewno miałem gorączkę. Po chwili usłyszałem dźwięk telefonu. Kichnąłem głośno, odbierając.
- Cześć, Akira. Dotarłeś cały? - to był Kouyou.
- N-nie, w kawałkach – zaśmiałem się, jąkając przez drgawki.
- Co jest? Źle się czujesz?
- Mam gorączkę i s-strasznie mi zimno... - pociągnąłem nosem.
- Przemokłeś... Cholera. Masz w domu jakieś leki?
- Zaraz sprawdzę apteczkę...
- Sprawdź, czy masz aspirynę i weź jedną tabletkę. Powinno zbić gorączkę.
- Mam. Zaraz wezmę.
- I wracaj szybko do łóżka! Masz się wygrzewać!
- Mhm...
- Dobranoc. Jutro do ciebie wpadnę.
- Dzięki... Cz-cześć – rozłączyłem się, łykając aspirynę i wróciłem pod kołdrę. Znów dopadła mnie ogromna chęć zaśnięcia. Mimo to, przytomny, czy nie, postanowiłem poczekać na zjawę.
*
- Hej, Aki... - usłyszałem półszept tuż przy uchu. Po chwili poczułem muśnięcie w policzek.
- Taka... - wychrypiałem, otwierając lekko oczy. - Jesteś... - zerknąłem na chłopaka.
- Jesteś rozpalony!
- Nic mi nie jest...
- Akira, masz gorączkę. Jesteś chory. Co się stało...?
- Przemokłem trochę...
- Biedny mój... - Takanori przyłożył dłoń do mojego czoła - Zaraz skombinuję jakiś okład... - rzekł i zniknął z pomieszczenia, po chwili znów pojawiając się z sypialni. W ręku trzymał miseczkę z wodą i ręcznik, który po chwili wylądował na mojej głowie.
- Gdzie tak zmokłeś? - zapytał, siadając na brzegu łóżka.
- Chciałeś, bym szedł nad tę rzekę, więc poszedłem. Rano był u mnie Kouyou, chciał wyciągnąć mnie z domu, więc się zgodziłem. Rozpogodziło się, myśleliśmy, że już nie będzie padać... Jednak się przeliczyliśmy. To znaczy oni, bo ja sądziłem, że...
- Dobrze, już dobrze. Następnym razem, gdy tylko będziesz miał złe przeczucie, lepiej zostań w domu, okej?
- Mhm...
- A tamci? Z nimi wszystko okej?
- Mieli stanowczo bliżej do domu, niż ja.
- Że też na ciebie musiało paść... - westchnął. - Mogę? - duch wskazał na kołdrę.
- Zarazisz się.
- Nie zarażę się. Jak gorączka ci spadnie, wtedy coś wypróbuję – zjawa mimo moich protestów wgramoliła się pod kołdrę, przylegając do mnie mocno. Objąłem chłopaka ramieniem. Bardzo nie chciałem zasypiać, jednak przez moje osłabienie nie dawałem już rady. Takanori co jakiś czas zmieniał mi okłady, dopóki termometr nie wskazał stanu podgorączkowego.
- Aki, nie zasypiaj jeszcze. Spróbuję cię uzdrowić. Słyszysz? - Taka poklepał mnie po policzku, bym się ocknął. Nie czułem, że gorączka spadła. - Hej, otwórz oczy. Wypij to. - spełniłem polecenie szatyna, podniosłem się do pozycji półleżącej i wziąłem od niego szklankę z błękitną cieczą.
- Co to jest...? - wymamrotałem.
- Nasze lekarstwo. Pij, nie jest tego dużo – powąchałem zawartość. Płyn nie miał żadnego zapachu. Wypiłem go na jednym wdechu. Smaku także nie miał.
- Dziękuję – odparłem, oddając naczynie, by z powrotem opaść na poduszkę. Takanori odstawił szklankę na szafeczkę nocną, kładąc kolejny okład na moim czole.
- Już możesz spać. Regeneruj siły. Jutro będziesz czuł się o wiele lepiej – szepnął, okrywając mnie szczelniej kołdrą.
Chyba czekał, aż zasnę, bo do utraty świadomości czułem, jak głaskał mnie po włosach.