środa, 29 maja 2013

Reita x Ruki ,,Zjawiskowo'', część VIII



Boo~! [¬º-°]¬

Miałam wrzucić... Nie, nie! Miałam zacząć pisać cokolwiek dopiero dziś. Jednak dwa dni temu dopadła mnie taka chęć pisania, że nie wytrzymałam! Starałam się streścić, skrócić ten rozdział, ale... Kurczę, nie udało mi się. Wasze szczęście! Rozdział wyszedł mi na ponad 5,5 strony czcionką 10. Biję własne rekordy, serio.
Już nie macie powodów do marudzenia i narzekania na długość, ha!

Oczekuję przynajmniej 10-11 komentarzy. Starałam się i chciałabym poczytać Wasze opinie, bo z tymi ostatnio naprawdę kruchutko. Wcale mnie to nie cieszy, ani nie motywuje.

I mam nadzieję, że rozdział was nie zanudzi, huh.

Mimo wszystko, enjoy~

_________________________________________________________

[DZIEŃ TRZYNASTY]

        Obudziłem się wcześnie rano. Zegarek wskazywał szóstą. Obudził mnie deszcz, głośno stukający o szyby. Wstałem, podchodząc do okna. Podniosłem koronkową zasłonkę i spojrzałem na niebo, pięknie otulone szarymi chmurami. Lało jak z cebra. Na ulicach potworzyły się ogromne kałuże, które nie sposób byłoby przeskoczyć. Zachwycałem się widokiem za oknem. Uwielbiałem, gdy padało. Czułem się wtedy dziwnie bezpiecznie. Taka pogoda ewidentnie sprzyjała mojemu nastrojowi, pozwalając choć odrobinę uspokoić się, wyciszyć, poukładać myśli.
        Westchnąłem cicho, karcąc się w myślach, że nie do końca pamiętałem wczorajszy wieczór. Nie pamiętałem, jak się zakończył i kiedy Takanori poszedł. Swoją drogą... myślałem nad tym, czy zjawi się dzisiaj. Dzień bez niego jest dniem straconym. Uwielbiam z nim rozmawiać, przebywać z nim. I lubię, gdy się uśmiecha. I kiedy się do mnie przytula. Dlaczego tak pocieszna istota znalazła tylko jedno wyjście z poradzeniem sobie ze swoimi problemami...? Powtórzę się: tak cholernie żałuję, że nie znaliśmy się wcześniej. Przysięgam, że pomógłbym mu. Pomógłbym mu z tego wszystkiego wyjść, odciąć się od wszelkiego zła. Chroniłbym go. Robiłbym wszystko, byleby tylko był szczęśliwy... Miałbym wobec niego jeszcze jeden plan, ale... Ten akurat pozostawię sobie. Od tego momentu nurtowało mnie jeszcze jedno pytanie, ale zadam je Tace, gdy tylko przyjdzie na to czas.
        Kiedy zasłałem łóżko, poczłapałem do kuchni, by zrobić coś ciepłego do picia. Nasypałem do ulubionego kubka dwie łyżeczki ciemnobrązowego proszku, a gdy czajnik głośnym piskiem obwieścił wrzenie wody, zalałem zawartość naczynia. Po pomieszczeniu rozniósł się przyjemny aromat kawy. Polubiłem ją. Potrafiła zdziałać cuda. Kwestią polubienia było przyzwyczajenie się do gorzkawego smaku. Dzisiejszy deszczowy dzień nie mógł obyć się bez co najmniej jednego kubka tegoż napoju. Osobiście uważałem, że deszcz za oknem + koc, coś ciepłego do picia i książka, czy dobry film = idealny dzień. Tak też postanowiłem go spędzić. Zgarnąłem ze swojego łóżka koc, zabierając z kuchennego blatu kawę. Włączyłem telewizor, szukając czegoś ciekawego na kilku programach, które miałem zakodowane. Niestety, musiałem sobie radzić bez kablówki i internetu. Nie na wszystko było mnie stać. Czasem Takashima podrzucał mi jakieś płyty z pirackimi wersjami filmów. Byłem mu za to naprawdę wdzięczny. Dzięki niemu znałem kinowe hity jeszcze przedpremierowo. Ostatecznie postanowiłem, że przeczytam jakąś książkę.
        Sto czterdzieści dwie strony później odłożyłem ciekawą lekturę, między strony wkładając zakładkę. Powodem było głośne pukanie... przepraszam, głośne walenie w drzwi. Odgarnąłem koc, wsuwając nogi w kapcie i ruszyłem do korytarza.
- Kto tam? - zapytałem. Było wcześnie. Raczej nikt normalny o tej porze nie wali jak opętany w drzwi...
- Kouyou, otwieraj! - szybko przekręciłem klucz w zamku, wpuszczając przemoczonego do suchej nitki rudowłosego.
- Cześć? - tylko na taką reakcję było mnie stać. Owe 'cześć' wyrażało także 'co ty tu robisz, do cholery?'.
- Cześć, cześć. Co się tak gapisz? Dałbyś mi coś do przebrania – fuknął, rzucając tę niby-prośbę, zamiast wyjaśnić mi, dlaczego burzy mój idealny porządek dnia.
- Jasne, chodź... - mruknąłem tylko, idąc do swojej sypialni. Rozsunąłem szafę, szukając czystej koszulki i jakichś spodni, które pasowałyby na chłopaka. Po chwili znalazłem ciemnogranatowy t-shirt i luźne dresy, które były na mnie za duże. Że też mole ich jeszcze nie zjadły...
- Dzięki. Zaraz wrócę – powiadomił mnie łaskawie, co oznaczało, że idzie do łazienki. Wróciłem do salonu, gdzie ze stołu zabrałem książkę, odkładając ją na półkę. Z fotela zaś zabrałem koc, zaściełając go byle jak z powrotem na łóżku. Skoro Kouyou się tu pofatygował w taki deszcz, moja kultura wymagałaby jakiegoś taktu. Zrobiłem więc dwa kubki gorącej herbaty, od razu po zaparzeniu niosąc je do salonu. Chwilę później rudowłosy opuścił łazienkę, w czym utwierdziło mnie głośne pstryknięcie włącznika światła. Chłopak stanął w progu, opierając się ramieniem o futrynę. Spojrzał na mnie, zakładając ręce na piersi.
- Pewnie jesteś ciekawy po co i dlaczego wbiłem do ciebie o takiej porze, hm? - wypalił na jednym wdechu, ujmując w jednym zdaniu to, co niepokoiło mnie w jego zachowaniu.
- No raczej... Chyba nie przyszedłeś tu bez powodu?
- Mam bardzo ważny powód, Akira. Bardzo. Ważny – dziwacznie podkreślił dwa ostatnie słowa, robiąc między nimi krótkie pauzy.
- Usiądź, zrobiłem herbaty. Ogrzejesz się trochę.
- Pragnę ci przypomnieć, że mamy lato. Latem jest ciepło, mimo deszczu. Akira, straciłeś poczucie wszystkiego! Nie wyściubiasz nosa z domu. Nie wiesz, co się na świecie dzieje! Mamy taką piękną pogodę, a ty ciągle sam! - zaczął żywo gestykulować. Po chwili usiadł w fotelu.
- Wiem, co się dzieje na świecie. Oglądam wiadomości – odgryzłem się, bawiąc się łyżeczką w kubku z gorącą cieczą. Ze strony kolegi usłyszałem jedynie głośne westchnięcie. Zerknąłem na niego. Ukrył twarz w dłoniach, a po chwili zaczął masować zatoki. Zdenerwował się.
- Izolujesz się od wszystkich. Myślisz, że tego z Yuu nie zauważyliśmy? - powiedział już nieco spokojniej. - Akira, co się dzieje? Naprawdę się martwimy.
- Nie ma takiej potrzeby. To wszystko, co chciałeś mi przekazać? - wstałem, a Kou popatrzył na mnie, kręcąc głową z bezsilności.
- Nie wypiłem herbaty – odparł, biorąc kubek w ręce. - Gorące – syknął, kiedy upił łyk.
- Herbatę zazwyczaj zalewa się wrzątkiem, geniuszu.
- Myślałem, że trochę zdążyła ostygnąć.

        Piliśmy herbatę w ciszy. Ani razu nie spojrzałem na Kouyou. Wcale nie miałem ochoty z nim gadać... Mimo to, cała sytuacja sprawiała, że nie mogłem przejść obok zachowania chłopaka obojętnie. W końcu się martwił. Chyba naprawdę...
-Nie miałeś ze sobą parasola, że tak zmokłeś? - zacząłem, by nieco zmącić ciszę, która powoli zaczynała mnie przerażać. Owszem, spokój jest fajny, ale tylko wtedy, gdy jesteś w domu sam.
- Połamał mi się w drodze. Zaczęło strasznie wiać.
- Rozumiem...
- Akira, daj się namówić na ten wypad nad rzekę... Mnie i Yuu naprawdę na tym zależy. Ty tego nie zauważasz, ale... my widzimy. Widzimy, jak się izolujesz, jak zacząłeś woleć samotność od spędzania czasu w towarzystwie. A kiedy wziąłeś urlop... Od tego dnia jest jeszcze gorzej – patrzył na mnie ze zbolałą miną. Ale... Zaraz, zaraz... Przecież tego dnia, gdy wziąłem urlop poznałem Takę... Myślałem, ze dzięki niemu jest lepiej. Co jest grane?
- Gorzej...? - mruknąłem sam do siebie.
- Dziwnie się zachowujesz... Jakbym był dla ciebie kimś obcym. Yuu też.
- Nieprawda... Tylko tak ci się wydaje... - w tym momencie przypomniałem sobie początek wczorajszej rozmowy z Takanorim o mojej izolacji.  Czyż nie przyszedł do mnie wcześniej przez to, że nie poszedłem z chłopakami nad rzekę? Muszę szybko coś wymyślić. Bardzo chcę się z nim dziś zobaczyć.
- Wcale mi się nie wydaje.
- Więc pójdę z wami...
- Akira, ty... Serio? - chłopak lekko się uśmiechnął, zapewne nie dowierzając w to, że przed chwilą poszedłem mu na ustępstwo.
- Wyglądam jakbym żartował...?
- No... nie, ale... Tak się cieszę! - rudowłosy podszedł do mnie i przytulił mnie po przyjacielsku. Poklepałem go po plecach dla niepoznaki, że robię to od niechcenia, a po chwili odsunąłem się od niego.
- Chwila... Przecież leje – zauważyłem, spoglądając przez okno.
- Oglądałem wczoraj prognozę pogody. Po południu ma przestać.
- Więc gdzie i o której się spotykamy?
- Przyjdziemy po ciebie z Yuu, byś się przypadkiem nie rozmyślił. Bądź gotowy na trzynastą.
- Okej - po tych słowach rudowłosy na chwilę zniknął w łazience.
- Wziąłem swoje ubrania. Twoje oddam jeszcze dziś. Dzięki za herbatę.
- Nie ma sprawy – odprowadziłem Kouyou do korytarza, gdzie założył swoje trampki.
- To do zobaczenia.
- Cześć – zamknąłem drzwi, od razu przekręcając klucz. Oparłem się o nie plecami, przymykając oczy. Musiałem odetchnąć... Źle się czułem w jego towarzystwie. W czyimkolwiek, pomijając zjawę.
Spojrzałem na zegarek wiszący na ścianie. Dopiero po dziesiątej. Sprzątnąłem kubki i ogarnąłem salon do stanu, w jakim znajdował się przed przyjściem Takashimy. Koc ponownie był rozwalony na fotelu, na stole stał nowy kubek z kawą, a w moim ręku znalazła się książka, której czytanie przerwał mi gość.
        Naprawdę, nie sądziłem, że przestanie padać. Skrycie nawet miałem taką nadzieję.

*

        Około dwóch godzin później znów odłożyłem książkę, lecz tym razem powodem nie była niczyja wizyta w moim domu. Całe szczęście!
Wyciągnąłem z szafy moją starą torbę, której używałem do noszenia sprzętu i ubrań, gdy jeszcze chodziłem na treningi piłki ręcznej. Nie myślałem, że kiedykolwiek mi się przyda. Tym razem spakowałem do niej butelkę picia, bluzę, w razie, gdyby się ochłodziło i jakieś ciuchy na zmianę. Dodatkowo z półki zgarnąłem książkę, a z biurka mały odtwarzacz muzyki. Byłem gotowy. W międzyczasie spojrzałem przez okno. Faktycznie, przestało padać...
        Do przyjścia chłopaków zostało jeszcze pół godziny. Zapiąłem zamek sportowej torby i uchyliłem okno, wpuszczając do domu trochę rześkiego, wilgotnego powietrza. Postanowiłem poczekać, oglądając telewizję, gdzie na jednym z kanałów leciał dość ciekawy film akcji.

*

        Po mieszkaniu rozległ się dźwięk kulturalnego pukania do drzwi. Czyżby przyszli przed czasem? Było za piętnaście. Otworzyłem drzwi, gdyż tylko jedną wizytę miałem zapowiedzianą mniej więcej w tym czasie. Po szerszym uchyleniu drzwi moim oczom ukazała się...
- Pani Fukuda?
- Dzień dobry, Akira – staruszka ciepło się do mnie uśmiechnęła. W rękach trzymała talerz z ciasteczkami. - Znów upiekłam więcej, specjalnie dla ciebie – wręczyła mi łakocie.
- Rany, dziękuję bardzo – zaciągnąłem się zapachem słodyczy. - Pięknie pachną.
- Dopiero je upiekłam. Talerz oddasz przy następnej okazji.
- Nie ma sprawy.
- Wybierasz się gdzieś? - zajrzała mi przez ramię, palcem wskazując moją torbę.
- Ach, tak. Z kolegami nad rzekę. Zaprosiłbym panią, ale...
- To nic. W sumie nie mam dziś wiele czasu. Będę miała gości.
- Rozumiem. Bardzo dziękuję za ciasteczka – skłoniłem się.
- Ależ nie ma za co. Będę już iść. Baw się dobrze – kiedy pani Fukuda odwróciła się, ja zauważyłem Kouyou i Yuu, wspinających się po schodach.
- Dzień dobry – mruknęli do kobiety, a ta im odpowiedziała.
- Siemka – przywitał się Shiro. Kou tylko machnął do mnie głową.
- Cześć.
- Trzymaj, twoje ciuchy. Jeszcze raz dzięki – rudowłosy wręczył mi w drugą dłoń pakunek z ubraniami, które mu wcześniej pożyczyłem.
- Spoko.
- Co masz? - zapytał Yuu.
- Pani Fukuda upiekła dla mnie... Ej! Jeszcze ich nie próbowałem! - zaprotestowałem, widząc, jak z talerza ubywają dwie sztuki.
- Jakie to pyszne! Zabierzmy je nad rzekę. Proszę!
- Ciszej, Kou. Nie na klatce. Wejdźcie do środka i tu się drzyjcie. Tylko nie za głośno.
- Jasne...
Udałem się do kuchni, szukając pojemnika, w który mógłbym spakować ciastka. A raczej ich część. Resztę chciałem zostawić na spotkanie z Taką.
        Kiedy wszedłem do salonu, rudowłosy siedział wtulony w Yuu, oglądając telewizję. Spakowałem pojemnik do torby.
- Chyba mieliśmy iść... Chyba, że nie...
- O nie, nie! Nie ma mowy! Teraz się nie wymigasz – powiedział Kou, ciągnąc Yuu za rękę, by podniósł się z kanapy. - Idziemy! - okrzyknął, przechodząc do korytarza.

        Całą drogę nad rzekę gadaliśmy o niczym. Byłem szczęśliwy, że Kouyou ani razu nie poruszył tematu o mojej rzekomej izolacji. Widocznie chcieli, bym się trochę rozerwał, zamiast słuchać ich matkowania. Było mi dobrze. Jednak nie aż tak, jak zwykle było mi z Takanorim.

        Kiedy doszliśmy na miejsce, Kouyou rzucił swój bagaż na trawę, która była jeszcze mokra od deszczu. Wyjął z niej wielki koc, rozkładając na ziemi. Całe szczęście, że był gruby. Nie miał szans przemoknąć. Po chwili na kocu wylądował piknikowy kosz, dwie butelki gazowanego picia i plastikowe kubeczki.
- Nikt nie wspominał nic o pikniku – mruknąłem, zaglądając do koszyka.
- Nie marudź, tylko wyjmuj ciastka – fuknął Kouyou, zajęty rozdzielaniem plastikowych naczynek. - Cholera, Yuu, pomóż mi. Obciąłem dziś paznokcie.
- Daj to, niezdaro... - Shiro zabrał kubeczki chłopakowi, sprawnie oddzielając jeden od drugiego.
- Ja ci dam niezdaro! - Kou dźgnął starszego w bok, na co ten odpowiedział mu tym samym. W ten oto sposób jeden wylądował na drugim, przekomarzając się. Zaczyna się... Wywróciłem oczami, sięgając do swojej torby po odtwarzacz i książkę. Położyłem się na kocu, wcześniej zdejmując buty, wracając do lektury, której nie mogłem dokończyć w domu.
- Ty chyba żartujesz! - krzyknął czarnowłosy, wyjmując mi słuchawki z uszu.
- Hej, zostaw to!
- Przyszliśmy tu posiedzieć, pogadać. Spędzić czas w swoim towarzystwie, a nie w towarzystwie Luna Sea i jakiejś książki. Dawaj ją!
- Nie, zostaw!
- Idziemy sprawdzić, czy woda jest ciepła. No, podnoś się! - Yuu nie dawał za wygraną.
- Nie chcę... - jęknąłem.
- Chcesz.
- Jedyne, co chcę, to dowiedzieć się dalszych losów Mike'a i Angeli!
- Jestem pewien, że albo będą żyli długo i szczęśliwie, albo się pozabijają. Wstawaj. Już, już. - machnął na mnie ręką. Wiedziałem, jakie mogą być konsekwencje postawienia się Shiro. Nie miałem najmniejszej ochoty wylądować w rzece. Niechętnie podniosłem się z wielkiego koca, kierując się ze starszym w stronę wody na bosaka.
- A ty? - zwróciłem się do Kouyou.
- Muszę gdzieś zadzwonić – wymienił porozumiewawcze spojrzenie z czarnowłosym, na co ten skinął głową. Czułem, że coś kombinują. Odeszliśmy od Takashimy. Zanurzyłem stopę w wodzie. Była letnia, zapewne przez wcześniejsze opady deszczu. Spojrzałem w górę na niebo, które zaciągnęło się szarawymi chmurami. Przewidywałem ponowną ulewę, jednak pogoda po burzy może być zmienna, więc nic nie powiedziałem chłopakom. Wszedłem do wody, brodząc po dnie.
- Powinieneś całować Kou po stopach, że wyciągnął cię z domu.
- Bez przesady... Dobrze mi tam. Mam pod nosem wszystko, czego potrzebuję, nikt mi nie przeszkadza, mam spokój i tak dalej...
- Weź nie pierdol. Naprawdę tak bardzo lubisz być sam?
- Widzisz... Ciężko to wytłumaczyć, ale... to niezupełnie tak.
- A jak? - Shiro spojrzał na mnie, jak na idiotę.
- Zupełnie sam nie jestem. Mam jeszcze...
- Mamę i tatę, wiem. Ale oni nie żyją, Akira! Na pewno chcieliby, byś nawet po tym strasznym wypadku nie odwracał się od przyjaciół - nie chodziło mi o rodziców! Przysięgam, że miałem ochotę poobijać mu twarz.
- Co ty możesz wiedzieć?! - ryknąłem. - Wara od moich rodziców! Nic ci do tego! - krzyknąłem, popychając go lekko. Wyszedłem z wody, siadając na kocu. Wyjąłem z torby ręcznik, wycierając nim nogi. Kouyou spojrzał na mnie zdziwiony.
- O co poszło...? - zapytał, nie chcąc mnie bardziej rozwścieczyć.
- O nic! Idę do domu! Świetnie wam wyszedł ten pseudo-wypad! Gratuluję! - podniosłem się, pakując swoje rzeczy do torby. Włożyłem buty i skierowałem się w stronę domu.
- Yuu, zrób coś! - krzyknął Kou.
- Ej, Akira, czekaj! Przepraszam! - czarnowłosy pobiegł za mną, łapiąc mnie za ramię.
- W dupę sobie wsadź swoje przepraszam! Nie masz prawa wtrącać się w moją przeszłość!
- Wyluzuj, chciałem dobrze...
- A wyszło jak zawsze, hę? - warknąłem, odwracając się z powrotem, chcąc ruszyć w dalszą drogę. Nagle przede mną stanął Kouyou.
- Zostań, Akira... Proszę! Za chwilę przyjdzie ktoś nowy. Chcemy, byś go poznał... Zostaniesz...? - rudowłosy był jak małe dziecko. Jeśli nie poszło mu się na ustępstwo, potrafił się obrazić na długi czas. Z drugiej strony... Może w końcu daliby mi spokój?
- Dajcie mi spokój, mam dość wrażeń na dziś...
- Zostań...
- Dobra, ale tylko chwilę. Poznam go i pójdę - byłem ciekawy, co też nowego wymyślili...
- Zgoda! Dzięki...
- Naprawdę przepraszam, stary... - mruknął Yuu.
- Jasne... - westchnąłem, wracając na nasze 'legowisko'. Znów wyjąłem książkę i zacząłem czytać. Tym razem nikt nie śmiał mi przeszkodzić... Aż do przyjścia nieznajomego. Sam zwróciłem na niego uwagę i oderwałem się od książki.
- Cześć, chłopaki! - krzyknął, zbliżając się w naszą stronę. - Chyba będzie lało, co? - spojrzał na niebo.
- Mam nadzieję, że nie – odparł Takashima. - Siemka, Yutaka – przywitał się z ciemnowłosym chłopakiem.
- Ty jesteś... Akira? Dobrze zapamiętałem? - zwrócił się z pytaniem do pozostałej dwójki.
- A, tak. Aki, poznaj Yutakę – chłopak wyciągnął do mnie dłoń. Spojrzałem w jego ciemne oczy i lekko się do niego uśmiechnąłem.
- Miło mi cię... - moją wypowiedź przerwał błysk, a po chwili głośny grzmot. Spojrzałem w górę. Niebo w jednej chwili stało się ciemniejsze. Po chwili zaczęło padać. Deszcz z sekundy na sekundę przybierał na sile.
- Ej, uciekamy! - krzyknął Yuu, łapiąc za koszyk i torbę. Ja z Kouyou złożyliśmy wielki koc, pakując go do jego torby.
- Dobra, na razie! Zdzwonimy się! - krzyknął na odchodne Yuu, łapiąc Kouyou za rękę. Pobiegli w swoją stronę razem z Yutaką, a ja pobiegłem w odwrotną.

*

        Gdy dobiegłem do domu, trzęsłem się z zimna. Koszulka i spodenki nieprzyjemnie lepiły się do mojego ciała. Byłem cały mokry, gdyż do domu miałem spory kawał. Od razu wziąłem z szafy pierwsze lepsze ciuchy, by się przebrać. Po drodze do łazienki szczękałem zębami z zimna.
        Po ciepłym prysznicu, w suchych ubraniach wgramoliłem się pod koc. Mimo wszystko drgawki nie ustąpiły, więc ze skrzyni wyjąłem puchową kołdrę, którą się dodatkowo nakryłem. Brakuje mi tego cholernego choróbska!
        Po dwudziestej drugiej oczy zaczęły mi się kleić. Było mi strasznie gorąco, ale i tak się trzęsłem. Na pewno miałem gorączkę. Po chwili usłyszałem dźwięk telefonu. Kichnąłem głośno, odbierając.
- Cześć, Akira. Dotarłeś cały? - to był Kouyou.
- N-nie, w kawałkach – zaśmiałem się, jąkając przez drgawki.
- Co jest? Źle się czujesz?
- Mam gorączkę i s-strasznie mi zimno... - pociągnąłem nosem.
- Przemokłeś... Cholera. Masz w domu jakieś leki?
- Zaraz sprawdzę apteczkę...
- Sprawdź, czy masz aspirynę i weź jedną tabletkę. Powinno zbić gorączkę.
- Mam. Zaraz wezmę.
- I wracaj szybko do łóżka! Masz się wygrzewać!
- Mhm...
- Dobranoc. Jutro do ciebie wpadnę.
- Dzięki... Cz-cześć – rozłączyłem się, łykając aspirynę i wróciłem pod kołdrę. Znów dopadła mnie ogromna chęć zaśnięcia. Mimo to, przytomny, czy nie, postanowiłem poczekać na zjawę.

*

- Hej, Aki... - usłyszałem półszept tuż przy uchu. Po chwili poczułem muśnięcie w policzek.
- Taka... - wychrypiałem, otwierając lekko oczy. - Jesteś... - zerknąłem na chłopaka.
- Jesteś rozpalony!
- Nic mi nie jest...
- Akira, masz gorączkę. Jesteś chory. Co się stało...?
- Przemokłem trochę...
- Biedny mój... - Takanori przyłożył dłoń do mojego czoła - Zaraz skombinuję jakiś okład... - rzekł i zniknął z pomieszczenia, po chwili znów pojawiając się z sypialni. W ręku trzymał miseczkę z wodą i ręcznik, który po chwili wylądował na mojej głowie.
- Gdzie tak zmokłeś? - zapytał, siadając na brzegu łóżka.
- Chciałeś, bym szedł nad tę rzekę, więc poszedłem. Rano był u mnie Kouyou, chciał wyciągnąć mnie z domu, więc się zgodziłem. Rozpogodziło się, myśleliśmy, że już nie będzie padać... Jednak się przeliczyliśmy. To znaczy oni, bo ja sądziłem, że...
- Dobrze, już dobrze. Następnym razem, gdy tylko będziesz miał złe przeczucie, lepiej zostań w domu, okej?
- Mhm...
- A tamci? Z nimi wszystko okej?
- Mieli stanowczo bliżej do domu, niż ja.
- Że też na ciebie musiało paść... - westchnął. - Mogę? - duch wskazał na kołdrę.
- Zarazisz się.
- Nie zarażę się. Jak gorączka ci spadnie, wtedy coś wypróbuję – zjawa mimo moich protestów wgramoliła się pod kołdrę, przylegając do mnie mocno. Objąłem chłopaka ramieniem. Bardzo nie chciałem zasypiać, jednak przez moje osłabienie nie dawałem już rady. Takanori co jakiś czas zmieniał mi okłady, dopóki termometr nie wskazał stanu podgorączkowego.
- Aki, nie zasypiaj jeszcze. Spróbuję cię uzdrowić. Słyszysz? - Taka poklepał mnie po policzku, bym się ocknął. Nie czułem, że gorączka spadła. - Hej, otwórz oczy. Wypij to. - spełniłem polecenie szatyna, podniosłem się do pozycji półleżącej i wziąłem od niego szklankę z błękitną cieczą.
- Co to jest...? - wymamrotałem.
- Nasze lekarstwo. Pij, nie jest tego dużo – powąchałem zawartość. Płyn nie miał żadnego zapachu. Wypiłem go na jednym wdechu. Smaku także nie miał.
- Dziękuję – odparłem, oddając naczynie, by z powrotem opaść na poduszkę. Takanori odstawił szklankę na szafeczkę nocną, kładąc kolejny okład na moim czole.
- Już możesz spać. Regeneruj siły. Jutro będziesz czuł się o wiele lepiej – szepnął, okrywając mnie szczelniej kołdrą.
        Chyba czekał, aż zasnę, bo do utraty świadomości czułem, jak głaskał mnie po włosach.




czwartek, 23 maja 2013

Informacyjnie.


Ohayou minna~
Pewnie zauważyliście, że ostatnio przez dość długi czas niczego nie dodawałam.
Przepraszam. Mam bardzo mało czasu dla siebie, co skutkuje brakiem czasu przeznaczonym na pisanie. Oczywiście, jakiś tam zarys kolejnej części Zjawiska mam. Zarys. W sumie to tylko początek. Po pierwsze waham się nad dwoma opcjami rozwinięcia akcji, bo obie są dobre... (nigdy więcej pisania na bieżąco... ,_, ), po drugie, nie wychodzę z książek i nauki. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie.
Już niedługo mam trochę wolnego, więc postaram się coś naskrobać.
Nie chcę zepsuć Zjawiska przez brak weny i pisanie na siłę. Tak się po prostu nie da.

I nie, nie zawieszam bloga. Możecie spać spokojnie.

Bądźcie ze mną dalej i wyczekujcie nowej notki~! (•3•)/♥


wtorek, 7 maja 2013

Reita x Ruki ,,Zjawiskowo'', część VII



Bardzo was proszę, abyście to przeczytali.

Chodzi mi o treść niektórych komentarzy:
,,Za krótkie''
,,Drażni mnie długość rozdziałów''
,,Mogłabyś wstawiać dłuższe rozdziały''
Wiem, wiem i wiem. Zdaję sobie sprawę z długości partów. Open Office liczy mi strony.
Już na początku serii zapowiadałam, że rozdziały będą KRÓTKIE. Najbardziej skupiam się na wątku Takanori - Akira i NAJWAŻNIEJSZYCH rzeczach, sprawach i terminach dotyczących tej dwójki. Mówiłam, że opowiadanie będę opisywać DNIAMI, dlatego ROZDZIAŁ = DZIEŃ. Inaczej to nie miałoby sensu, zrozumcie...
Ostatnio trochę cierpiał mój wen i moje chęci, ale mimo to i tak pisałam nowe rozdziały, żeby nie zostawiać was z niczym. Chciałam nawet zawiesić bloga, na poważnie, ale po paru sprzeciwach uznałam, że faktycznie, za dużo blogów zostało ostatnio zawieszonych. Nie będę wydłużać tej listy. Zresztą, obiecałam, że dotrwam jeszcze długo.


SPECJALNIE DLA WAS napisałam dłuższy part. Żebyście mi nie marudzili ♥
Motywujcie mnie swymi komentarzami!
Miłego czytania ♥

________________________________________________________

[DZIEŃ DWUNASTY]

       Budząc się, jednocześnie szukałem jakiegokolwiek znaku, że Takanori tu był, chociaż na chwilkę. Parę dni temu pytał, czy może tu przybywać codziennie, a i tak różnie wpada...
Żadnego znaku nie znalazłem. Nabawiłem się tylko nerwów, że może coś mu się stało, że złamał jakieś reguły w swoim świecie, czy coś... Szukałem też w kilkuset innych scenariuszach, które powstały w mojej wyobraźni, jednak większość z nich była bez sensu.

        Zmęczony myśleniem, trochę niewyspany i zdołowany kilkoma możliwościami, znanymi pod nazwą ''czarnych scenariuszy'' pomaszerowałem do kuchni, gdzie zrobiłem sobie dużą herbatę. Uwielbiałem herbatę. Lubiłem jej smak, aromat i ciepło, którym zawsze grzałem sobie ręce zimą. Niestety, mamy lato. Herbata latem nie smakuje tak samo, jak zimą. Nie ma tego samego znaczenia. Tak uważam.

        Nie zjadłem śniadania. Nie miałem ochoty na jedzenie czegokolwiek. Jedyne, co robiłem, to chodziłem bezczynnie w tę i we w tę po mieszkaniu, próbując znaleźć konstruktywne zajęcie.
W końcu, około godziny czternastej zjadłem pierwszy posiłek, odkrywając, że mogę po sobie pozmywać. Jadłem z nudów, zmywając każdy kolejny talerz, czy szklankę. Nawet posprzątałem i umyłem okna z perfekcyjną dokładnością. Zrobiłem też pranie. Osobno białe, osobno czarne i osobno kolorowe ubrania. Przynajmniej miałem pewność, że nie spędziłem kolejnego dnia, obijając się przed telewizorem, czy grając na konsoli. Miałem też pewność, że Takanori odwiedzi mnie w czystym mieszkaniu. Mam nadzieję, że do tej pory nie pomyślał sobie o mnie, że jestem totalnym fleją... Co prawda odwiedzał mnie w nocy, kiedy było ciemno. Ale był zjawą. Był nie z tego świata. Może miał też jakiś noktowizor w oczach...?


       Kiedy leżałem na wygodnym łóżku, rozwijałem fabuły czarnych scenariuszy, wypełniających moją głowę od rana, kiedy to je wymyśliłem. Szybko przegonił je głośny świst wiatru. Świst powstał w wyniku prześlizgnięcia się mocnego podmuchu przez szparkę w oknie. Firanka uniosła się mocno do góry, a już po chwili na parapecie okna pojawił się...
- Takanori! - krzyknąłem uradowany, od razu wstając z łóżka, mało nie potykając się o własne nogi. Przytuliłem się do chłopaka, ciesząc się, że nic mu się nie stało, że był cały, że nadal istniał, że nie zniknął, że tu jest i nadal będzie mnie odwiedzał. Jednak równie entuzjastycznego powitania ze strony szatyna nie doczekałem się. Odsunąłem się lekko od niego, spoglądając w jego smutne oczy.
- Martwisz mnie, Akira... - westchnął, spuszczając lekko głowę. Nie miałem pojęcia, co mogło się stać, lub co takiego ja zrobiłem, że nie chciał się ze mną przywitać.
- Też mnie zmartwiłeś wczorajszym niepojawieniem się – odbiłem piłeczkę. Zjawa nadal milczała, nie patrząc na mnie. Nie wiedziałem co zrobić, dlatego postanowiłem pójść na ustępstwo, nie drążąc tematu jego wczorajszego niepojawienia się. - Nie lubię, gdy tak nie przychodzisz... - mruknąłem, trochę się podlizując.
- Wiem, dlatego czasem właśnie tak robię – burknął.
- Okrutne... - jęknąłem. Zamknąłem okno, firanka w końcu opadła, jedynie w pokoju pozostał nieprzyjemny chłód. Wgramoliłem się pod koc. Po chwili Takanori dał za wygraną, zmieniając oschły ton na delikatnie skropiony emocjami. Konkretniej mógłbym to nazwać odłamem troski? Żalu?
- Aki, przecież wiesz, że nie zniknę...
- Na razie... - mruknąłem pod nosem. Jednak zjawa miała bardzo dobry słuch.
- Daj spokój. Nie mam zamiaru odchodzić przez dłuższy czas – rzekł trochę pretensjonalnie, zaplatając drobne ramiona na piersi.
- To dobrze, bo... - Takanori w końcu uraczył mnie spojrzeniem. - Naprawdę się do ciebie przywiązałem... Mam wrażenie, że już tylko ty mi zostałeś, toteż tylko ty mnie rozumiesz...
- No a... Yuu, o którym wspominałeś? I ten drugi?
- Kouyou? Proszę cię... - prychnąłem. - Oni żyją w innym świecie... Zresztą, to tylko kumple ze szkolnej ławki. Raczej nie zwykłem się im zwierzać, czy coś z tych rzeczy...
- Nic, a nic? Tak kompletnie?
- Taka... Bywa tak, że w życiu człowieka dominuje ilość dni złych, smutnych, szarych, beznadziejnych, wypełnionych pustką, pechem, nieszczęściami... - zacząłem wyliczać, lecz Takanori przerwał mój wywód.
- I ty tak masz... - westchnął.
- Czasami... W takie dni mam ochotę zamknąć się w sobie, nic nie mówić, do nikogo się nie odzywać, nikogo nie spotkać, nie wychodzić z domu... W ogóle, nie chce mi się egzystować...
- Akira...
- Ale... Gdyby nie ty...
- Miałem tak samo, wiesz...? - oznajmił lekko drżącym głosem.
- Naprawdę...? - zapytałem bezsensownie, bo wiedziałem, że musiało mu być w życiu ciężko, skoro popełnił samobójstwo... - Chciałbym... Chciałbym wiedzieć, dlaczego tam trafiłeś. Opowiesz mi...? - zapytałem, mentalnie nastawiając się, że wymiga się od udzielenia mi odpowiedzi. Że zbędzie mnie zwykłym ,,nie chcę o tym gadać''. Jednak nie... Takanori podszedł do łóżka, jakby płynąc w powietrzu.
- Mogę? - wskazał na koc. - Zimno tu trochę...
- Oczywiście – odparłem, odgarniając puchatą narzutę. Takanori usadowił się wygodnie, opierając się plecami o ścianę, tak samo jak ja.
- Wiesz, ze się zabiłem. Mówiłem ci o tym... Mówiłem też chyba, że wszyscy, którzy odbierają sobie życie, trafiają do mojego świata.
- Wszyscy...? Bez wyjątków?
- Bez wyjątków. Tamten świat jest równie okrutny, jak ten na ziemi. Zdasz sobie z tego sprawę niedługo... Przekonasz się o tym... - szepnął, mnąc w dłoniach krawędź koca. Nie rozumiałem, o co chodzi, ale miałem ogromne przeczucie, że miało to związek z jego misją. Jednak nie miałem zamiaru o to pytać. Przecież mi zabronił...
- Jeżeli nie chcesz o tym...
- Nie, opowiem ci... W sumie... Od zawsze byłem inny. Miałem troszkę inaczej ukształtowaną psychikę. Musiałem szybko dojrzeć i wydorośleć. Też straciłem rodziców dość wcześnie...
- W jaki sposób...?
- Ojca nie znałem. Odszedł ode mnie i od mamy, kiedy się jeszcze nie narodziłem. Zaś mama zmarła, gdy miałem 10 lat. Za późno wykryli raka. Nie miała żadnych szans...Po tym wszystkim trafiłem do wujka, brata mojej mamy. Nie miałem tam lekko... Bił mnie, wyzywał, gdy zrobiłem coś nie po jego myśli. Kazał mi sprzątać, prać... Ogólnie robiłem na dwa etaty. Jednocześnie byłem zwykłym uczniakiem i kurą domową. Choć bardziej musiałem zwracać uwagę na to drugie. Nie zawsze starczało mi czasu na obowiązki szkolne. Czasem też musiałem olać szkołę, by zając się skacowanym, lub pijanym wujkiem. Zależy, czy pił w dzień, czy w nocy... W szkole nikt nie chciał się ze mną zadawać. Byłem kompletnie sam, jak palec. Rówieśnicy mieli mnie za odludka, bo wyróżniałem się trochę swoim charakterem. Nie byłem normalnym jedenastolatkiem. Przed moją szesnastką uciekłem od wujka, pakując do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy. Od czasu mojej ucieczki tułałem się bez celu po Tokio. Właściciele niektórych sklepów kojarzyli mnie i co jakiś czas podrzucali mi coś do zjedzenia. Żołądek zmniejszył mi się wtedy chyba do mikroskopijnych rozmiarów – zaśmiał się nerwowo.
- Nikt nie zwrócił uwagi na bezdomnego nastolatka...? - zdziwiłem się.
- Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy ilu bezdomnych kręci się po Tokio i jego obrzeżach... Zresztą... Kto przejąłby się losem jakiegoś smarkacza...? Raz zawędrowałem w nieznane mi uliczki. Budynki, znajdujące się tam uginały się od nadmiaru czerwonych neonów, przedstawiających nagie, lub wyzywająco ubrane kobiety w nienaturalnie wygiętych pozycjach. Ktoś mnie tam zaczepił. Nie pamiętam, ile mężczyzna mógł mieć lat. Nie pamiętam, czy był młody, czy stary... Ale był miły. Robił naprawdę dobre wrażenie... - Takanori mówiąc to, patrzył przed siebie, jakby widział, co działo się podczas spotkania. Jakby widział tamtego mężczyznę i właśnie go opisywał. Ich rozmowę. Patrzyłem na szatyna w skupieniu. - Mężczyzna powiedział mi wtedy, że gdyby zadbać o mój wygląd i wizerunek, idealnie nadawałbym się na call-girl z najwyższej półki. Znając trochę angielskiego, wiedziałem, że 'girl' znaczy 'dziewczyna', więc szybko poprawiłem nieznajomego, że jestem chłopakiem... Nie znałem wtedy ani terminu call-girl, ani później używanego call-boy, ale mężczyzna ten zaproponował mi pracę pod takim właśnie tytułem. Na początku ucieszyłem się. Praca równa się zarobek, czyli miałem szansę na lepsze życie.... - rozpromienił się na chwilę, przypominając najwyraźniej emocje, które mu wtedy towarzyszyły. Nadzieję, wiarę w zmianę losu. Na wynagrodzenie po ciężkiej przeszłości. Jednak chwilę później zjawa zmarkotniała, kontynuując. - Jednak, gdy potem wyznano mi, kim jest... Kim miałem być – poprawił się, by nie musieć wymawiać znienawidzonego terminu. - A potem klienci... Obleśni... Dłonie, błądzące po moim ciele... - po policzkach zaczęły spływać mu łzy. Chciałem odezwać się, by przestał, by zakończył swoją opowieść, bo widziałem, jak się z tym męczy. Jak za wszelką cenę nie chciał tego przypominać... Ale nie mogłem. Takanori wpadł w trans, mówiąc mi wszystko pod wpływem chwili. - I... ten ból... - dokończył. - Nie dawałem już rady. Powiesiłem się... - nadal patrzył przed siebie, mrugając szybko, by pozbyć się łez. Po chwili skrył twarz w dłoniach, płacząc rzewnie.
Podsunąłem się bliżej niego, tuląc Takę do siebie. Zjawa objęła mnie ramionami, zanosząc się płaczem.
Miał gorzej niż ja... Czemu nie znałem go wcześniej...? Dlaczego nie poznałem go, kiedy jeszcze żył? Kiedy być może byłbym w stanie mu pomóc...?
- Ćśś... Takanori, nie płacz... - szepnąłem, kołysząc nim lekko na boki.
- Przepraszam, Aki. Zbyt emocjonalnie na to zareagowałem... Przepraszam... - mruknął, mocniej wtulając się twarzą w mój tors.
- Nie szkodzi... To normalnie, po takich wspomnieniach... - westchnąłem, gładząc szatyna po włosach.

*

- Jesteś samotny, prawda...? - szatyn wypalił nagle, nadal obejmując mnie ciasno.
- Byłem. Już nie jestem. Nie, kiedy pojawiłeś się ty, Taka...
- Dobrze, że to akurat mi ciebie powierzono...
- Jesteś jakby moim Aniołem Stróżem, tak? - zaśmiałem się cicho.
- Do Anioła Stróża troszeczkę mi brakuje. Anioł Stróż ma za zadanie chronić swojego podopiecznego. A ja? Nawet muskulaturą tobie nie dorównuję – westchnął.
- Jesteś mały swoim przezroczystym ciałkiem, ale ogromny tu – dotknąłem palcem jego czoła. - I tu – przyłożyłem dłoń do jego klatki piersiowej, w okolicach serca.
- Tak uważasz...?
- Ja to wiem. Jesteś silny  d u c h o w o, Takanori.
- Paradoksalnie to zabrzmiało...
- Cel był zamierzony, duszku.

*

- Mówiłeś, że nie masz wiele wspólnego z Yuu i tym...
- Kouyou – przypomniałem mu.
- No, mniejsza. Mimo to, widziałem, że martwili się wczoraj o ciebie.
- Oni? O mnie? Skąd to niby wiesz? - parsknąłem.
- Jestem zjawą... - burknął, lekko zły.
- Co to ma z tym wspólnego...?
- Ten drugi, którego imienia nie mogę zapamiętać, dzwonił wczoraj do ciebie. Chciał wyciągnąć cię nad rzekę. Nie dałeś się, prawda?
- No...
- Miał chłopak szczere intencje. Uwierz mi...
- No ale...
- Dlatego nie przyszedłem. Taka forma kary, już rozumiesz...?
- Co?! A ja tyle na ciebie czekałem! - krzyknąłem nagle. No chyba sobie żartował!
- Tak... I odmówiłeś kumplowi przenocowanie, brzydko kłamiąc. I wygoniłeś panią Fukudę. Nieładnie...
- Była dwudziesta trzecia! Nie znoszę, gdy ktoś przebywa ze mną tyle czasu...!
- Doprawdy? - uniósł jedną brew, oczekując mojej odpowiedzi.
- Oprócz ciebie, Taka. Wiesz to doskonale.
- Wiem to zbyt dobrze. Wiedziałem, że nie idziesz nad rzekę, bo czekasz na mnie. Z tego samego powodu wyprawiłeś biedną, starszą panią z mieszkania. Nie zgodziłeś się również na przenocowanie kumpla, bo jak bym wtedy do ciebie przychodził, prawda?
- No... No masz rację, ale...
- Żadne 'ale', Akira. Jestem tylko zjawą. Masz przyjaciół, z którymi powinieneś spędzać swój czas – mówiąc to, patrzył mi w oczy. - Normalnie aż mi głupio, bo wiem, że to ja jestem powodem twojej izolacji od... od wszystkiego, właściwie.
- Ale... Takanori... To niezupełnie tak, że nie chciałem iść nad tę rzekę...
- A jak?
- Kouyou, kiedy dzwonił, był sam?
- Nie. Był z nim Yuu.
- Wiedziałem, no!
- Nie lubisz go?
- To nie...
- Aaach~ Ty po prostu zazdrosny jesteś! - zaśmiał się, kładąc się na łóżku.
- Nie! - krzyknąłem zbulwersowany. O niego na pewno zazdrosny nie jestem! Zazdrosny mogę być tylko o jedną istotę... - Po prostu wszędzie łażą razem. Nienawidzę tego, gdy niby w dobrych intencjach gdzieś mnie wyciągają, a tak naprawdę później siedzę sam, a oni miziają się gdzieś na boku. I to nazywasz ''szczerymi intencjami''? - zamknąłem ostatnie dwa słowa w cudzysłów narysowany palcami w powietrzu.
- Denerwuje cię to... - Taka już się nie śmiał. Podparł się łokciami, półleżąc.
- Strasznie... - przyznałem szczerze. Ile bym dał, aby Takanori istniał. Żebym mógł przebywać z nim naprawdę, a nie tylko w nocy, w dodatku tylko przez pewien czas.
- Ale tym razem naprawdę chcieli umilić ci dzień.
- Skąd ta pewność...?
- Odczytałem ich myśli.
- Myśli? To ty umiesz czytać w myślach?! - zerwałem się. Przecież mógł odczytać wszystko, co tyczyło się jego!
- Twoich akurat nie potrafię... - podniósł się do siadu. - A szkoda. Chciałbym wiedzieć, co plącze się między twoimi szarymi komórkami – wyznał z uśmiechem.
- Jak to... Jestem jakiś inny, że moich nie możesz odczytać...? - znów zasady jego świata. Gubiłem się w tym wszystkim.
- Twoich nie potrafię, bo jesteś moim podopiecznym.
- Aha... - przytaknąłem, mniej więcej rozumując taktykę.
- A gdybyś mógł...
- Nie śmiałbym – uprzedził moje pytanie.
- Dzięki – mruknąłem.

*

       Trochę jeszcze gawędziliśmy, lecz po chwili Takanori przytulił się do mnie. Oplótł mnie ramionami w pasie, jak wcześniej, wtulając twarz w moją koszulkę. Prawie na mnie leżał, więc aby było mu wygodniej, odsunąłem go od siebie na chwilkę i położyłem się na poduszce. Zjawa podsunęła się nieco, wygodnie układając się na mojej klatce piersiowej.
Leżeliśmy tak w zupełnej ciszy, co potęgowało moje uczucie senności. Takanori zauważył, że walczę z powiekami.
- Śpij już. Jesteś potwornie zmęczony. Śpij...
- Ale pójdziesz...
- Dopiero jak zaśniesz. Śpij... Dobranoc, Akira.
- Dobranoc, Takanori... - ziewnąłem.
Muśnięcie w policzek.
Utrata świadomości.
Sen.
Głęboki, przyjemny sen.

czwartek, 2 maja 2013

Reita x Ruki ,,Zjawiskowo'', część VI




Dziękuję pięknie za 15 komentarzy!

Ten nic niewnoszący, beznadziejny, kompletnie nieadekwatny do niczego part dedykuję mojej kochanej Arashi. Dziękuję za Sonatę. Uratowałaś mój wen ♥


______________________________________________________________


[DZIEŃ JEDENASTY]

        Kolejnego dnia pałętałem się bez celu po domu, z godną podziwu wytrwałością wyczekując Takanoriego. Moja wytrwałość powoli ustępowała niecierpliwości, jednak towarzyszyło temu – na moje szczęście - dość zawrotne tempo.

Wstałem około siódmej rano.
Zasłałem łóżko.
Wykonałem poranną toaletę.
Obejrzałem poranne programy w telewizji, jedząc przy tym śniadanie.
Pograłem na konsoli.
Poszedłem do sklepu, by odwiedzić szefa, a przy okazji także Ryuu, któremu zawdzięczam mój urlop.
Ryuu ma dwadzieścia pięć lat. Mimo różnicy wieku, jaka nas dzieli, dogadujemy się bardzo dobrze.
- Cześć, Ryuu – przywitałem się, wchodząc do sklepu. Dzwoneczek zawieszony na drzwiach zabrzęczał radośnie. Czarnowłosy ubrany był w sklepowy fartuch, trochę pobrudzony, zapewne przez noszenie ciężkich, brudnych skrzynek z dostawy towaru, a także w koszulkę z nazwą sklepu, wyszytą na kieszonce, której rękawy trochę podwinął, ukazując swoje lekko umięśnione, blade ramiona.
- Akira! Cześć, stary!
- Jak interesy? - mruknąłem, wsadzając ręce w kieszenie.
- Klientów nie ubywa, klimatyzacji nadal nie ma, płaca... płaca się nie zmieniła – dodał ostatnie zdanie szeptem. Zaśmialiśmy się.
- Nie narzekaj. Zawsze mogło być gorzej.
- Masz rację... A, słuchaj! Ty mieszkasz sam, tak?
- Teoretycznie... Tak... - odparłem po chwili zamyślenia
- Głupio mi o to pytać, ale... nie mógłbyś mnie przenocować na parę dni? Sąsiad zalał mi mieszkanie. Zrobił to specjalnie. Nienawidzi mnie... - westchnął zażenowany swoją sytuacją, pocierając kciukiem i palcem wskazującym zatoki.
- No... - zacząłem, chcąc się zgodzić, ale zaraz przypomniałem sobie o zjawie... Przecież jak Ryuu u mnie zamieszka, co... co z nim? Nie mogę odpuścić sobie spotkań z Takanorim...

Po pierwsze: A co, jeżeli przez moją ''olewkę'' tak po prostu zniknie?

Po drugie: Jestem uzależniony od jego obecności.

Po trzecie: Chyba się...

- Ryuu, nie mogę. Zrobiłem przyjacielowi podobną przysługę... Naprawdę, nie mogę. Nie mam zbyt dużego mieszkania... - skłamałem, robiąc zmartwioną minę.
- Dobrze, rozumiem. Przecież nic nie szkodzi! - zaraz się uśmiechnął. - Poproszę siostrę o nocleg. Ona powinna mi pomóc. W każdym razie... dzięki, Akira.
- Ach, nie ma za co – zaśmiałem się, bo przecież w niczym chłopakowi nie pomogłem. - Będę leciał. Zostawiłem kumpla samego.
- Na razie!
- Miłej pracy – uśmiechnąłem się do chłopaka. Wychodząc, dzwoneczek znów miło zabrzęczał. Skierowałem swoje kroki do domu, gdyż na cokolwiek innego było za gorąco...


       Kiedy tak szedłem, telefon w mojej kieszeni zaczął wibrować, by po chwili obwieścić głośnym dzwonkiem czyjeś chęci połączenia się ze mną. Wyjąłem urządzenie z kieszeni, zerkając na ekranik. Moje plany na błogi odpoczynek przed wielkim, starym wentylatorem, aktualnie zagrzebanym wśród piwnicznych rupieci przepadły jak kamień w wodę. Nacisnąłem zieloną słuchawkę, przykładając aparat do ucha.
- Tak? - mruknąłem.
- Witaj, Akira! Dawnośmy się nie widzieli, hm? - po drugiej stronie rozległ się specyficzny, męski głos.
- No tak...
- Co u ciebie?
- Mam urlop. W sumie całymi dniami siedzę w domu. Dziś zrobiłem wyjątek i postanowiłem się trochę przejść, co chyba najlepszym pomysłem nie było...
- To świetnie się składa!
- Nie rozumiem... - burknąłem.
- Zabieram cię nad rzekę! - krzyknął entuzjastycznie. Trochę za głośno.
- No chyba nie! - przecież nie mogłem! Za kilka godzin miał mnie odwiedzić Takanori...!
- Akira, nie możesz całymi dniami...
- Owszem, mogę! - rozzłościłem się, od razu kończąc połączenie. Nie miałem ochoty go widzieć. Zapewne pojechalibyśmy nad rzekę nie we dwójkę, a w trójkę, znając Kouyou i jego zamiłowanie do spędzania każdej wolnej chwili  z Yuu...


        Zmarnowany wróciłem do domu, ze skrzyneczki na klucze zgarniając kluczyk od piwnicznej kłódki. Zbiegłem z powrotem na dół, chwilę mocując się z dawno nieużywaną kłódką. Jednak w końcu ta puściła. Wśród wszechobecnego kurzu, pająków i towarzyszących im pajęczyn odnalazłem duży wiatrak. Na oko miał z półtorej metra. Zamocowany był na długiej, masywnej nóżce, toteż wentylator mało nie ważył... Ale w sklepie nosiłem masę skrzynek, więc z wtarganiem urządzenia na drugie piętro nie mogłem mieć większego problemu...

Przeliczyłem się. Po zatrzaśnięciu ciężkiej kłódki chciałem udźwignąć to draństwo, ale ledwo oderwałem je od ziemi. Zacząłem je wciągać po schodach, robiąc niemały harmider na klatce schodowej. Z dwóch mieszkań wyjrzały dwie starsze sąsiadki, skarżąc się na to, że nie mogą spać. Przeprosiłem je grzecznie, zapewniając je, że ,,za jedno piętro skończę''.
       Kiedy w końcu wtargałem wiatrak do domu, postanowiłem, że nie zniosę go, nawet, jeśli upały się skończą. Nie widzi mi się ponowne znoszenie i wnoszenie go po schodach. Poza tym... wygląda jak starodawny. Zawieszę na nim kilka ładnych wstążek i będzie robił za dekorację pokoju.


       Po godzinie dziewiętnastej usłyszałem dzwonek do drzwi. Otworzyłem ''na czuja'', bo drzwi nie posiadały judasza. Ucieszyłem, że przede mną nie stał ani Kouyou, ani Yuu, tylko kochana pani Fukuda.
- Dzień dobry pani – uśmiechnąłem się do niej promiennie, jednocześnie patrząc na to, co trzyma w swoich lekko trzęsących się dłoniach.
- Witaj, Akira. Przyniosłam ci coś do jedzenia. Zrobiłam dziś więcej.
- Dziękuję bardzo. Właśnie miałem coś sobie szykować... Proszę. Proszę wejść – odebrałem z rąk staruszki żaroodporne, jeszcze ciepłe naczynie, wpuszczając ją do środka. - Herbaty? - zaproponowałem.
- Zielonej, dziękuję – mruknęła, a potem podgrzała mi obiad. Wypiliśmy razem herbatę, porozmawialiśmy...
Pani Fukuda była dla mnie jak babcia. Troszczyła się o mnie, czasem przychodziła na herbatę i tak odkąd mieszkam tu sam. Gdyby nie ona, w wielu sprawach bym sobie nie poradził.
       Wszystko pięknie, ale nim skończyliśmy rozmawiać, zegar wskazywał dwudziestą trzecią. Staruszka nadal u mnie siedziała, opowiadając, chyba niemające końca historie. Nie chciałem jej poganiać, ale... co z Takanorim? Już późno, jestem zmęczony, w dodatku czekam na zjawę... Zacząłem nerwowo bawić się palcami, co nie umknęło uwadze staruszki.
- Źle się czujesz? - zapytała troskliwie.
- Nie... Jestem tylko trochę zmęczony... - po tych słowach pani Fukuda zerknęła na zegarek.
- Faktycznie, już bardzo późno, a ja zawracam ci głowę...
- Nie, to nie tak. Proszę przychodzić, kiedy będzie miała pani ochotę.
- Dobrze, Akira, dobrze...
- Dziękuję bardzo za posiłek i za towarzystwo.
- Ależ nie ma za co. Dobrej nocy...
- Dobranoc... - staruszka wyszła z mojego domu, wypełniając mieszkanie pustką. Jednak miałem nadzieję, że Takanori zmąci ją swoim uśmiechem. Że dotrzyma mi dziś towarzystwa... Że nie będę dziś sam.
Fakt, odrzuciłem propozycję Kouyou. Dla własnego dobra. Nie mam nic przeciwko nim, ale takie mizianie się przy mnie nie wpływa dobrze na mój stan psychiczny.
Poczłapałem do swojej sypialni, zabierając stamtąd koszulkę i świeżą bieliznę, po czym poszedłem do łazienki, biorąc prysznic. Umyłem też zęby i wróciłem do łóżka, moszcząc się wygodnie pod kocem.

Czekałem...

Czekałem...

Zerknąłem na zegarek, wskazujący pierwszą w nocy.

Czekałem...

Już trzecia.

Czekałem...

Czekałem...

Czekając, usnąłem...