piątek, 25 października 2013

Aoi x Uruha ,,Jak pachnie smutek?'', część VIII


Dobry wieczór, kochani.
Nie jestem do końca przekonana co do formy tego rozdziału. Wydaje mi się, że spadłam z początkowego poziomu pisania, w związku z czym nie jestem zadowolona... Bardzo. I komentarzy pod ostatnią częścią jest tyle, co nic. Trochę się zawiodłam. Ale nic nie szkodzi. Mam nadzieję, że nadrobicie pod dzisiejszym partem. Postaracie się, prawda?
Oświadczam, że to najprawdopodobniej przedostatnia część tejże serii.
Ale, hej! Mam już pomysł na kolejną serię. Dlatego korzystajcie z ostatnich rozdziałów ,,Smutku'' i pięknie komentujcie. Tak dla mnie. Dziękuję.

Życzę miłego czytania!
__________________________________________________



        Budzę się w jego ciepłych ramionach, oplatających mnie ciasno. Pragnę się z nich wyswobodzić. Zapach perfum, towarzyszący mi przez całą noc, w środku nocy spowodował znużenie i finalnie zaśnięcie. Bliskość Yuu za każdym razem skutkuje brakiem koszmarów nocnych. Dziwnie się z tym czuję. Delikatnie unoszę jego ramię, nie chcąc zbudzić ciemnookiego. Jednak ma bardzo twardy sen i nie reaguje na mój dotyk. Odgarniam włosy z twarzy, zakładając je za uszy. Wstaję i boso wędruję do kuchni, dłońmi błądząc po ścianach, gdyż o czwartej trzydzieści rano jest jeszcze bardzo ciemno. Nastawiam wodę na poranną kawę i z szafki wyjmuję porcelanową, białą filiżankę. Naczynie kupione niegdyś w sklepiku z antycznymi przedmiotami w ponury, deszczowy dzień.
        Popijając napój, wpatruję się w okno. Niebo staje się coraz jaśniejsze, aż w końcu nastaje dzień. Yuu nadal śpi, a mnie oślepia blade, zimne światło, wpadające do środka. Zostawiam filiżankę na stole i wracam do sypialni. Do mojego ciemnego azylu, do łóżka, w którym leży ciemnowłosy. Przytulam się do jego nagiego torsu, lecz tym razem Yuu nie obejmuje mnie. Śpi zbyt twardo, by zareagować na mój dotyk.

*

        Kolejną godzinę leżę bezczynnie. Zerkam na spokojną twarz śpiącego obok mnie mężczyzny. Nie wygląda na to, by miał się za chwilę obudzić. Wstaję ponownie tylko po to, by przespacerować się po mieszkaniu.
Myślę. Myśląc, nie robię żadnego hałasu.

*

        Chwytam za sporą podróżną torbę Yuu, przeciągając ją do salonu. Powoli, niemal bezgłośnie ją rozpinam i wyciągam z niej wszystkie równo poskładane ubrania, by za chwilę porozrzucać je po całym mieszkaniu. Wyrzucam kilka koszulek w sypialni, kolejne kilka ubrań w łazience, a całą resztę w korytarzu i salonie. Kiedy rzucam na ziemię ostatnią parę spodni i czarny t-shirt, w progu zauważam postać ciemnookiego.
- Kouyou, co ty robisz? – pyta jeszcze zaspanym głosem, najwyraźniej nie do końca rozumiejąc, dlaczego opróżniłem całą jego torbę.
- Bałagan – odpowiadam. Ciemnooki nabałaganił w mojej głowie, więc ja zrobiłem to samo z mieszkaniem. W oczach Yuu dostrzegam złość. Złość na mnie.
- Wczoraj wszystko posprzątałem! Co ci odbiło?! – pyta i podchodzi do kolejno napotykanych na swojej drodze ubrań. Podnosi je, przewieszając przez rękę.
- Zostań, Yuu… - nagle zamiera w połowie wykonywanej czynności i powoli prostuje się, spoglądając na mnie z uwagą i niezrozumieniem jednocześnie. Marszczy przy tym brwi. Ewidentnie mnie nie rozumie. Po chwili głośno wzdycha i przeciera twarz dłonią. Potem odwraca się z zamiarem opuszczenia pokoju.
- Yuu! – krzyczę, a w moich oczach pojawiają się łzy. Mężczyzna odwraca się na chwilę, spoglądając na mnie ze smutkiem.
- Przepraszam… - szepcze i znika w sypialni. Zakłócam ciszę swoim żałosnym szlochem. Nie słyszę żadnego odzewu. Dopada nas zwyczajna rutyna. On, pomimo bardzo krótkiego stażu jako psychoterapeuta, wyciąga ludzi na powierzchnię. Jednak ja przegrywam z towarzyszącą mi nieprzerwanie melancholią, zapadając się pod ziemię. I nawet Yuu nie potrafi temu zaradzić.

*

        Słyszę kroki. Ciemnooki zbliża się, tym samym przerywając moje wpatrywanie się w ścianę. Siada obok mnie, na podłodze, tak samo jak ja – po turecku.
- Kouyou, chciałem ci o czymś powiedzieć - mówi cicho, niespecjalnie chcąc mącić idealną ciszę. Natychmiast zerkam na niego, nie wiedząc, o co mu chodzi.
- To nic przyjemnego, prawda…? – upewniam się, głupio pytając. Natrętnie patrzę mu w oczy, w głowie mając kompletny mętlik.
- Rezygnuję z psychologii… Załatwię ci kogoś nowego. Znam dobrego psychote…
- Yuu, nie zgadzam się – zaprzeczam twardo i podnoszę się z ziemi, patrząc na ciemnookiego z góry. Chcę zyskać nad nim przewagę emocjonalną, co wcale mi nie wychodzi. Yuu też wstaje, wyglądając jednak o wiele bardziej dominująco, niż ja.
- Podjąłem już decyzję, Kouyou. Nie mogę cię dłużej leczyć.
- Yuu, jak możesz?! Zaufałem ci! Spójrz, jaki się przez ciebie stałem! Spójrz, jak się przy tobie zmieniłem! – krzyczę, a po policzkach płyną łzy. Mimowolnie. Bo w takiej chwili wcale nie chcę ukazywać swojej słabości.
- Wcale się nie zmieniłeś. To ja się zmieniłem. Wiele dzięki tobie zrozumiałem i…
- Przestań pieprzyć!!! – mój wrzask, tak nieludzki, wyrywa się z gardła. Brak mi solidnych argumentów. Chwytam się wszystkiego, byleby tylko nie odszedł.
- Kouyou, uspokój się… - prosi mnie, wciąż spokojnie, a ja trzęsę się w spazmach płaczu. Trzęsę się ze złości i odpycham dłonie Yuu, próbujące złapać mnie za ramiona.
- Nie dotykaj mnie, oszuście! – cofam się, wpadając na stojak, na którym stoi uschnięta już doniczkowa roślina. Schła razem ze mną, dopóki nie uschła całkowicie. Ceramiczna doniczka spada na ziemię, a jej błękitne odłamki zjawiskowo kontrastują z hebanowym odcieniem podłogi. Kaleczę bose stopy, klnąc cicho pod nosem.
- Kou, spokojnie… Zaraz wyjmiemy odłamki, tylko chodź… Nic ci nie zrobię, obiecuję – zerkam na przejętego sytuacją Yuu. Nie ruszam się z miejsca, gdyż mam wrażenie, że małe kawałki ceramiki przebijają moje stopy na wylot.
- Nie mogę się ruszyć… - przyznaję zażenowany i daję się wziąć na ręce. Obejmuję czarnowłosego, a ten kładzie mnie na salonowej sofie.
        Po jakimś czasie małe odrobinki zostają wyjęte ze skóry, a płynąca wciąż krew zostaje zahamowana przez kilka plastrów i bandaże.
- Nadal boli? – pyta zmartwiony ciemnooki, gdyż wie, że całe zajście zaistniało głównie przez niego. Nic nie mówię. Boli niesamowicie. Mam wrażenie, że małe igiełki wciąż wbijają mi się w stopy. - Kouyou, nie gniewaj się na mnie… - nadal nie odpowiadam. Nie potrafię wybaczyć mu wypowiedzianych przez niego słów. Zwyczajnie nie umiem. – Nie mogę nic zrobić. Nawet nie prowadzimy regularnie sesji. Tak nie może być, zrozum…
- Zacznijmy na nowo… - proszę go z jakąś dziwną nadzieją w głosie.
- To nie ma sensu. Na moje miejsce musi przyjść ktoś inny. Ktoś z większym doświadczeniem, niż ja.
- Odejdziesz, prawda? Rzucisz pracę. Mnie też rzucisz.
- To nie tak…
- A jak…? – pytam zrezygnowany.
Jak zwykle, odpowiada mi głucha cisza.

*

        Kolejna próba rozmowy ze mną schodzi na niczym. Ignoruję Yuu najbardziej, jak tylko potrafię. Ciemnooki jest zdenerwowany moim zachowaniem.
- Kouyou, zrozum mnie – spoglądam na niego zły, próbując zmusić go swoim zachowaniem do zmiany decyzji. Jestem mocno zawzięty i nie zamierzam odpuścić, choćby miał wyjść z salonu, a nawet opuścić to małe mieszkanie na kilka godzin. - Dobrze! – słyszę po dłuższym czasie maszerowania czarnowłosego w tę i z powrotem. – Wygrałeś! Na chwilę obecną nikogo ci nie załatwię. Zadowolony? – pyta retorycznie, a ja nie wierzę w to, co przed chwilą usłyszałem. Wydaje mi się to być koszmarnym snem. Cała sprzeczka, krzyki. Zamykam mocno oczy, chcąc udowodnić sobie fikcyjność zaistniałej sytuacji. Jednak kiedy uchylam powieki, ani bandaże, ani też plastry nie znikają z moich stóp. Nadal tam są, uświadamiając mi, że całe zajście miało miejsce naprawdę. W szarej, okrutnej rzeczywistości. Czuję się fatalnie.
- Yuu, jesteś kompletnym idiotą… - zaczynam płakać i próbuję wstać z zamiarem udania się do sypialni. Jednak pokaleczone stopy wcale mi tego nie umożliwiają. Zamiast tego zakrywam twarz dłońmi, cicho łkając.
- Kou...
- Daj mi święty spokój! Naprawdę myślisz, że chodzi mi o zmianę terapeuty?! Myślałem… Myślałem, że… - przerywam, nie będąc pewnym, czy myśli kłębiące się w mojej głowie mogę przekształcić w słowa.
- Mówiłeś, że zostaniesz... Obiecywałeś, Yuu...
- Ja…
- Naprawdę się zmieniłem! Spójrz, rozmawiam z tobą! Jem trochę więcej. I mniej palę! To dzięki tobie, Yuu! – mówię entuzjastycznie, chcąc udowodnić mu moją wewnętrzną metamorfozę. Mimo że w środku wyję z rozpaczy i strachu przed utratą osoby, którą darzę bliżej nieokreślonym uczuciem, staram się brzmieć wesoło. Chcę pokazać mu, że warto podjąć kolejne kroki.
- Słuchaj, to wszystko... To zupełnie nie tak, jak chciałbyś, żeby było...
- Nie rozumiem...
- Chcesz znać prawdę? - pyta mnie, a ja nie wiem już, czy spodziewać się czegoś gorszego, niż przedtem.
- Yuu, nie wiem, o czym mówisz...
- Wcale nie mam wykształcenia psychologicznego. Miałem bogatego ojca terapeutę, po którym odziedziczyłem nazwisko i dobrą opinię. Po jego śmierci założyłem własną klinikę, nie mając nawet najmniejszych kwalifikacji. Myślałem, że zawód psychoterapeuty jest prosty. Że wystarczy poznać drugiego człowieka i pomóc mu wybrnąć z jego problemów. Jednak kiedy spotkałem ciebie… Przepraszam, Kouyou. Miałeś rację. Jestem oszustem. I zwykłym idiotą… - wyznaje mi wszystko, a ja w szoku patrzę na niego z lekkim przerażeniem. Próbuję dowieść, że to nieprawda. Usprawiedliwiam go przed samym sobą. Przed nim. Usprawiedliwiam go przed całym światem. Byleby tylko, do cholery, nie odchodził!
- Yuu, to nic… Nie szkodzi. Jest dobrze. Przecież… Było dobrze. Prawda…? - łapię go za dłonie, lekko trzęsące się. Pewnie ze strachu. Patrzę mu wesoło w oczy. Jednak przez sztuczny uśmiech na mojej twarzy i brak prawdziwego powodu do bycia wesołym, nie potrafię sprawić, by Yuu mi uwierzył. By uwierzył, że wszystko ma prawo się ułożyć. Że może mi pomóc w ten wyjątkowy sposób, w który tylko on potrafi... Nie mam pojęcia, skąd we mnie tyle nadziei. Matki głupich. Okropny fałsz zalewa moje serce po brzegi i nachodzi mnie fala nagłego smutku oraz poczucia bezsilności.
- Kouyou, nie oszukuj się, proszę – Yuu wciąż jest stanowczy, jednak gdzieś w środku ma żal do samego siebie. Podnoszę się z sofy, ignorując pulsujące z bólu stopy. Ciemnooki zwraca mi uwagę, ale ja nie słucham. Potykam się i wpadam prosto w jego ramiona. Tulę się do niego, jakbym miał za chwilę umrzeć. Jakby to miała być ostatnia czynność, którą mogę wykonać w tym wcieleniu.
- Nie odchodź... - płaczę cicho, wiedząc już, że to koniec.



sobota, 12 października 2013

Aoi x Uruha ,,Jak pachnie smutek?'', część VII




Dobry wieczór.
Jeszcze cieplutki - bo świeżo napisany - rozdział.
Wybaczcie mi częstotliwość dodawania postów. W komentarzach często widzę prośby o szybsze ich dodawanie, czy coś w tym guście.  W sumie cieszę się (i wy też powinniście), że dodaję post średnio raz na tydzień. Czas na pisanie znajduję jedynie w weekendy, choć i wtedy nie zawsze...
Dziękuję też za cudne komentarze. Ostatnio widzę, że bardzo staracie się z ich treścią i długością. Bardzo mnie to cieszy i satysfakcjonuje! ♥

No, nieważne. Nie rozwlekając się: przepraszam za błędy i zapraszam do czytania.
________________________________________________________


        Kiedy otwieram oczy, czuję się jakbym przespał kilkadziesiąt lat. Nie mam ochoty nawet unieść głowy, gdyż wydaje się być zrobiona ze stali. Pozawalam słońcu działać oślepiająco na moje zaspane oczy. Powoli wszystko sobie przypominam. Czarnowłosy za wszelką cenę chciał podać mi tabletki nasenne, więc dodał je do gorącego napoju. Bardzo nieczyste zagranie...
        Po jakimś czasie leżenia w jednej pozycji zagląda do mnie ciemnooki, najprawdopodobniej chcąc się upewnić, czy nadal śpię. Jakież jest jego rozczarowanie, kiedy wcale nie śpię, a swój wzrok kieruję na niego.
- Już nie śpisz? - pyta zdziwiony, lecz odpowiedź wydaje się zbędna. - Tabletki powinny działać znacznie dłużej... - mówi ni to do siebie, ni to do mnie. Po chwili wędruję obojętnym wzrokiem za okno, całkowicie ignorując to, że Yuu nadal tu jest. - Zrobiłem obiad – dodaje po chwili.
- Nie chcę – zaprzeczam od razu. Rozpaczliwie próbuję zwrócić na siebie uwagę, w możliwie najskuteczniejszy sposób, lecz chyba nie robi to na nim żadnego wrażenia.
- Rozumiem, że jesteś na mnie zły. Uwierz mi, że mnie też jest ciężko. Nie potrafię do ciebie dotrzeć. Nie potrafię cię rozgryźć, Kouyou... - zaciska pięści, jakby próbując w ten sposób wyładować swoją złość.
- Przepraszam – mówię obojętnym tonem, a oczy powoli zachodzą mgiełką i zbierają się w nich łzy. W jednej chwili zapragnąłem poddać się, odpuścić, nie chcąc mieć z czarnowłosym nic wspólnego. Wiem, że i tak z tego nie wyjdę. Choroba stała się po prostu częścią mnie.
        Widzę, jak Yuu toczy walkę ze swoimi sprzecznymi myślami, a po chwili wychodzi z sypialni. Czuję ucisk na klatkę piersiową spowodowany wyrzutami sumienia. Nawet Yuu ma mnie dość.

*

- Kouyou… - słyszę głos dochodzący z progu małej sypialni. Za oknami niebo powoli czernieje. Przeleżałem w jednej pozycji niemal pół dnia. – Kouyou, przepraszam… Czuję się wobec ciebie taki... bezsilny… - podchodzi do łóżka i klęczy tuż obok. Jego twarz znajduje się na wysokości mojego wzroku. – Przez poznanie ciebie i problemów, z jakimi się borykasz, dotarło do mnie to, że nie jestem odpowiednim psychologiem. Nie potrafię ci pomóc, patrząc na to wszystko od zwykłej, ludzkiej strony… - wyznaje mi. Odbieram wypowiedź w taki sposób, jakby zawód psychologa był czymś nieludzkim. Zawodem prosto z kosmosu, który jest przykrywką dla ludzkich uczuć. Natychmiast się podnoszę, patrząc mu w oczy. Chcę znaleźć choć ziarenko kłamstwa w tych czarnych, błyszczących tęczówkach, lecz widzę w nich tylko pewnego rodzaju żal i całkowitą prawdę, która po chwili wypływa z jego oczu, z bliska wyglądając jak maleńki, słony wodospad. Oplatam ramionami jego szczupłą szyję i też zaczynam płakać. Płaczę bezgłośnie, by nie odczuwał, że nie potrafię go w tej chwili wesprzeć. Chcę dać mu jak najwięcej wsparcia. Chcę dać mu powód, by nie rezygnował, tak samo, jak on dał powód mi, bym się nie poddawał. Wdycham jego cudowne perfumy i zamykam oczy, a słone kropelki wydostają się mimo bariery powiek. Nie wiem, co mam zrobić. Nie wiem, jak prosić o pomoc. Nie wiem już, jak żyć.

*

        Godzina ósma rano. Po nieprzespanej nocy czuję się, jakby ktoś uderzył mnie cegłą w tył głowy. Przyglądam się uważnie czarnowłosemu od jakiegoś czasu. Pakuje on swoją walizkę. Udaję, że wcale nie jestem zmartwiony, ani że choć trochę się boję. Nie chcę, by mnie zostawiał… Czy on naprawdę ucieka?
- Yuu, co robisz…? – pytam słabo, a mężczyzna odwraca się w ekspresowym tempie, zerkając na mnie i lekko się uśmiecha.
- Pozbierałem swoje rzeczy, bo narobiłem trochę bałaganu… - tłumaczy się.
- Ale tu zawsze był bałagan… - mówię cicho. Sporo faktów mi nie gra. Od myślenia boli mnie głowa. Zamykam oczy, a ciemność kreuje kolorowe wzorki.
- Kouyou, zjedzmy śniadanie – Yuu od razu zmienia temat, ale ja się nie odzywam. Doskonale wie, że muszę rozpocząć dzień od napoju, który zresetuje moje uczucia. Ciemnooki także nie reaguje na moje milczenie. Jedynie podchodzi, chwyta za ręce i zmusza do tego, bym wstał. Stawiam stopy na zimnej podłodze i idę za nim, prosto do łazienki.
-Wykąp się i przebierz. Będę czekał w kuchni – oznajmia, chcąc w jakiś sposób przywrócić mi chęci do najprostszych czynności życiowych. Na pralce zauważam czysty zestaw ubrań. Kiedy Yuu odchodzi, napuszczam do wanny wody, rozbieram się i po jakimś czasie przecinam gładką taflę swoją stopą. Po dłuższej chwili wrzątek wody sprawia, że moje nogi i ręce stają się czerwone. Przerzucam jedną nogę przez brzeg wanny, a krople wody z palców skapują na ręcznik, znajdujący się obok. Mokre włosy robią się zimne i nieprzyjemnie drażnią kark. Brakuje mi czegoś. Składam charakterystycznie palce i przystawiam je do ust, paląc niewidzialnego papierosa. Wdycham samo powietrze, a wraz z nim toksyczną truciznę, znajdującą się w przestrzeni. Czuję, jak mnie przepełnia i dociera do dna płuc. Mam wrażenie, że moje ciało płonie. Kiedy przyglądam się uniesionej dłoni, przed chwilą zanurzonej w gorącej wodzie, spostrzegam jak nad nią unosi się para wodna. Oczyszczam się. Uchodzi ze mnie wszystko, wraz z ostatkami chęci do życia. Czuję, jak bezwładnie osuwam się po wannie, zanurzając się w wodzie po samą szyję. Lustro jest zaparowane. Osiadło na nim to, co mnie opuściło. To smutne, myślę i przymykam oczy. Nie chcę rozmyślać dalej. Wciąż palę niewidzialną używkę, krztusząc się, jakbym faktycznie ją palił, w dodatku po raz pierwszy. Robi mi się bardzo słabo, a w głowie wiruje.
-Yuu… - próbuję zawołać, lecz robię to niemo. Uleciało ze mnie zbyt wiele.

*

        Kiedy otwieram oczy, od razu staram się zlokalizować moje położenie. Znajduję się w salonie, na sofie. Jestem przykryty kocem, a obok mnie siedzi zmartwiony Yuu.
- Co się…? – próbuję zapytać, lecz czarnowłosy od razu skupia całą swoją uwagę na mnie i przerywa mi.
- Kouyou! Jesteś strasznie nieodpowiedzialny! – daje mi reprymendę, krzycząc. Czuję się nieswojo, bo nie wiem, co się ze mną działo przez ostatni czas.
- Nie wiem o czym mówisz… - przyznaję zgodnie z prawdą. - Co mi się stało? – pytam, bo nie przypominam sobie, bym posiadał wcześniej jakieś zdolności do przenoszenia się w czasie i przestrzeni.
- Zasłabłeś. Co ci strzeliło do głowy? Wiesz, że mogłeś się utopić, gdybym w porę się nie zorientował…? – mówi już nieco spokojniej i ja też czuję, jak spięte mięśnie powoli się rozluźniają.
- Prze…
- Tylko mnie nie przepraszaj. Po prostu zastanów się czasem, zanim zrobisz coś, co może zagrozić nawet twojemu życiu…
- Nie obiecuję ci tego… - odpowiadam i podnoszę się do siadu, naciągając puchaty koc bardziej na głowę.

*

        Nim zdążam się zorientować, zegar wskazuje godzinę czternastą zero pięć. Wstaję z dotychczasowego legowiska i udaję się do kuchni. Za oknami pada deszcz, z zacięciem uderzając o szyby. Stęskniłem się za tym dźwiękiem, za nastrojem, który mi wtedy towarzyszy. Nie zaprzepaszczam chwili, tylko szybko mijam w korytarzu lekko zdezorientowanego Yuu i kieruję kroki do kuchni. Obecność deszczu wnosi do mojego umysłu spokój, jakiego potrzebowałem od dawna. I uświadamiam sobie, że w ciągu tych kilku dni moje życie uległo znacznym zmianom. Mężczyzna z fotografii, z początku mój terapeuta, a obecnie…? Ktoś, przy kim czuję się nieswojo, lecz jego magnetyzm za chwilę sprawia, że nie mam obaw i lgnę do ciemnookiego jak ćma do jasno żarzącego się światła. Potrząsam niespokojnie głową i przygotowuję ciemnobrązowy napój, by rozbudzić się po kolejnej nieprzespanej nocy i po omdleniu, które zadziałało na funkcje mojego organizmu dość niekorzystnie.
- Nie pij tego. Chciałem, byś…
- Nie wezmę tabletek! Nie truj mnie tym, nie chcę! – krzyczę roz Ads paczliwie, już nie wiedząc, w jaki sposób dotrzeć do Yuu.
- Chciałem tylko, żebyś coś zjadł… - reaguje na mój podniesiony ton jak zwykle – spokojnie, powodując tym samym, że głupio mi za swoje zachowanie. Odwracam się tyłem do mężczyzny, zabierając gotowy już napar i wychodzę na zewnątrz. Wpatruję się w pokaźne krople deszczu, rozbijające się na balkonowej posadzce, barierce, lądujące w kawie i na moim nosie. Po chwili wolną przestrzeń wypełnia ciemnooki, zakładając na moje ramiona granatową bluzę. I wychodzi, zostawiając mnie sam na sam z dźwiękiem deszczu. Z dźwiękiem samotności.
Próbuję być lepszy, jednak nie wychodzi mi to. Nic i nikt nie może zmienić toru, jakim biegną moje myśli. Mam nadzieję, iż Bóg widzi, że próbowałem.

Lecz przecież ja wcale w niego nie wierzę…

*

- Yuu-kun – mówię cicho, podchodząc do łóżka, na którym leży ciemnooki. Odgarniam jego włosy z twarzy swoimi kościstymi palcami, a ten spogląda na mnie zaspanym wzrokiem.
- Co się stało?
- Nic się nie stało. Chciałem tylko… - waham się. Nie wiem, jak zapytać o coś, by niczego nie podejrzewał. W końcu jednak decyduję się zapytać wprost. – Dlaczego dziś rano spakowałeś swoją walizkę? – czekam na odpowiedź, lecz wciąż nie słyszę niczego poza deszczem, który głośno uderza w okienne szyby. – Yuu, odpowiedz mi – proszę go, mentalnie przygotowując się na to, że odpowiedź nie będzie niczym przyjemnym. Ewentualnie zmyli mnie i zamydli oczy, bym nie czuł się źle z decyzją, jaką próbował podjąć.
- Przecież mówiłem, że nabałaganiłem. Chciałem uprzątnąć swoje rzeczy…
- Nie kłam. Zniosę wszystko, tylko nie kłamstwa… - w mojej głowie chaos znów narasta, tworząc nieład w moich wypowiedziach. – Przecież mi obiecywałeś… Powiedziałeś, że pomożesz, że mnie nie zostawisz… Yuu, niczego już nie rozumiem… - zasłaniam twarz dłońmi, nie mogąc patrzeć mu w oczy.
- Kou, nie odtrącaj mnie, słyszysz? Spójrz na mnie… - spoglądam. I nic nie widzę. Mam wrażenie, że Yuu wcale nie słucha mnie i moich próśb. Nie słyszy mojego wołania o pomoc, mimo że bardzo się staram. Jak ma słyszeć, skoro jest jak wiatr…? Jest tu, jednocześnie będąc bardzo daleko. Nieuchwytny. Pojawił się w moim życiu tak nagle, jak też z niego zniknie. Uleci. Niepostrzeżenie. Jak wiatr.

*

       Godzina dziewiętnasta jedenaście. Za oknami niebo robi się czarne, a deszcz powoli przestaje padać. Jedynie siąpi lekko, nadając powietrzu charakterystyczną rześkość. Szeroko otwieram okna w sypialni, strącając z parapetu wszystkie porozrzucane na nim rzeczy. Do pomieszczenia wpada ostry chłód, co nie umyka czujnej uwadze Yuu.
- Zamknij okna. Będziesz chory… - podchodzi bliżej, kładąc swoje dłonie na moich – spoczywających na okiennych klamkach. Próbuje zamknąć białe, plastikowe okiennice, lecz staram się powstrzymać jego ruch.
- Poczekaj chwilę… - mówię i odchylam głowę w tył, całując Yuu delikatnie w szyję. Potem odwracam się przodem do niego, a ciemnooki mocno mnie do siebie przytula, łapie za pośladki i sadza na szeroki, pusty parapet. Chwyta mnie za podbródek, robiąc to tak czule, że zamykam oczy i czekam na kolejny ruch. Jego pełne usta spoczywają na moich. Ciemne, długie kosmyki łaskoczą mnie w policzki. Czuję ciepło bijące od jego warg, a po chwili drażniący chłód wieczoru w tym samym miejscu. W kilkanaście sekund zapragnąłem wybaczyć mu podanie proszków, traktowanie mnie i moich dolegliwości z góry, zupełnie niepoważnie. Nawet podniesiony ton, kiedy niechcący zasłabłem. Zapragnąłem wybaczyć mu wszystko, bez względu na to, co faktycznie do mnie czuje…

Bo to na pewno nie jest miłość.


piątek, 4 października 2013

Aoi x Uruha ,,Jak pachnie smutek?'', część VI


Witajcie, pączusie.
Szósta część przed wami! Znów muszę podziękować za piękne, rozbudowane komentarze od wcześniej nie komentujących osób. Przy okazji witam kilku nowych obserwatorów! Bardzo mi miło. Mam nadzieję, że zostaniecie na dłużej i z czasem ujawnicie się ze swoimi opiniami~

Zapraszam do czytania.
_____________________________________________________


        Godzina szósta czterdzieści. Późnojesienne słońce zaczyna razić mnie w oczy. To dla mnie jasny znak, że pora podnieść się z łóżka, lecz tego ranka wychodzi mi to niesamowicie opornie. Muszę zebrać wszystkie swoje siły, by usiąść, oprzeć nogi o podłogę, a następnie utrzymać ciało w pozycji pionowej. Udaje mi się to dopiero po piątej z kolei próbie zebrania się w sobie. Ubrany w cienką piżamę trzęsę się z zimna. Łapię się za ramiona, chcąc wytworzyć trochę ciepła, by móc postawić pierwsze kroki w stronę kuchni i zaparzyć kawę.
        Krzątam się po pomieszczeniu, nawet nie starając się być cicho. Szyjkę czajnika podstawiam pod kran z głośnym stuknięciem. Nalewam do niego wody, puszczając duży strumień, co też robi niemało hałasu. Stawiam metalowy czajnik na gazie z hukiem, całkowicie zapominając, że w salonie na kanapie nadal ktoś jest. Mam wrażenie, że działo się to tak dawno. Że kochałem się z Yuu kilka miesięcy temu, a nie wczoraj. Że mieszka ze mną od roku albo i lepiej, choć są to tylko trzy nic nieznaczące dni. Niecałe siedemdziesiąt dwie godziny sam na sam z mężczyzną z fotografii. I choć znam Yuu tak krótko, jednocześnie znam go od tak dawna... Czas nie ma znaczenia. Żyję jakby w pewnym poślizgu. Czasem cztery minuty ciągną się tak strasznie, że mam wrażenie, iż minęły cztery miesiące. Zaś innym razem to właśnie te cztery miesiące zlatują niczym cztery minuty.
- Kouyou... Co robisz? - słyszę po chwili zachrypnięty głos. Na kanapie siedzi czarnowłosy, ubrany w czarny t-shirt i bokserki. - Jest bardzo wcześnie – informuje mnie, ale przecież ja o tym wiem.
- Kawy? - pytam wymijająco.
- Kouyou... Znów nie spałeś... - stwierdza, a ja odwracam się w stronę gazu, natarczywie obserwując niebiesko-pomarańczowy płomyczek, tlący się naokoło czajnika. - Potrzebujesz leków. Pigułki nasenne załatwią sprawę – mówi, a ja odczuwam w wypowiedzianych przez niego słowach pewnego rodzaju ulgę. A może jestem zbyt przeczulony? - Kawa z pewnością nie pomoże ci zasnąć. Kofeina daje odwrotny efekt.
- Muszę, Yuu. Muszę ją wypić, bo weźmie mnie cholera, że nie zaczynam dnia tak jak wczoraj, trzy dni temu, czy tak, jak w zeszłym roku!
- Uspokój się – prosi mnie łagodnie, a ja sięgam roztrzęsionymi dłońmi po łyżeczkę i wsypuję kawę do kubka. Jedną łyżeczkę. Dwie. I jeszcze kolejną.
- Przepraszam... To moja wina. Nie chciałem cię zbudzić. Śpij dalej – mówię cicho i nagle ni stąd, ni zowąd upragnione ramiona oplatają moje biodra. - Idź do łóżka – proszę go, bo nagle mam wyrzuty sumienia, że go obudziłem. I już nie chcę tych ramion, tego przytulania. Chcę, by mnie nie zauważał i zajął się swoimi potrzebami. Nie jestem wart jego uwagi aż w takim stopniu.
- Pojadę dziś po recepty do kliniki, wypiszę leki i od razu je wykupię.
- Nie chcę leków... - odtrącam ciemnookiego od siebie. - Nie chcę żadnych leków.
- Bez nich nie dasz rady funkcjonować. Przepiszę ci je i obiecuję, że poczujesz się o wiele lepiej – zapewnia mnie, ale ja nadal nie mogę lub prędzej – nie chcę w to uwierzyć. Wiem, że chemikalia w żaden sposób mi nie pomogą.
- Yuu, słuchasz mnie? - pytam retorycznie. - Nie chcę żadnych leków.
- Kou-kun... - obraca mnie przodem do siebie. - Leczę cię i chcę, by to wszystko miało jakikolwiek sens – szepcze i całuje mnie w usta. 
- Już dawno straciłem sens – odpowiadam, nie reagując na pieszczotę, a Yuu naprędce puszcza mnie, odchodzi i znika gdzieś w sypialni. Jestem głuchy na głośny gwizd czajnika. Jestem głuchy na wszystko i nic do mnie nie dociera. Nawet to, że tak po prostu sobie poszedł.
       Po chwili jednak uświadamiam sobie, że woda już dawno zdążyła się zagotować. Wyłączam gaz i zalewam kubek z brązowym proszkiem. Jak zwykle, wychodzę na balkon z kubkiem i papierosem. Z tą różnicą, że dziś nie pada. Znów czuję się z tym nieswojo, bo na niebie nie ma ani jednej deszczowej chmury. Trudno, myślę i piję kawę, paląc jednocześnie używkę. Oglądam się za siebie, upewniając się, że czarnowłosego nie ma w pobliżu. I kiedy papieros jest już mały, przykładam go do skóry nadgarstka. Syczę głośno. Dopijam kawę. Wracam do środka. Zamykam balkon. Jestem cholernie zadowolony z siebie, jednak coś mnie dręczy. Idę spokojnym krokiem do sypialni, gdzie Yuu nakłada spodnie. Wyczuwa moją obecność, więc odwraca się i spogląda w moje oczy.
- Zrobiłeś to.
- Co takiego?
- Pokaż nadgarstek. Znów to zrobiłeś, mam rację? - ma rację. Ma tę pieprzoną rację i już dłużej nie potrafię. Padam na kolana i znów płaczę. Bo ma rację. Na czarnowłosym chyba nie robi to większego wrażenia, bo bezemocjonalnie podchodzi do mnie, łapie za ramiona i próbuje podnieść, co wychodzi mu z ogromną łatwością ze względu na moją chudość.
- Kouyou, uspokój się. Już, dość – mówi bardzo stanowczo, przyciskając mnie do swojej klatki piersiowej. Nie dam rady się uspokoić. Płaczę. Wciąż płaczę, a łzy wsiąkają w jego koszulkę. I nie mogę przestać. Zdaje mi się, że wylewam hektolitry łez, a Yuu gładzi mnie po plecach i ramionach już kilka godzin, choć jest to zaledwie kilka minut. - Pomogę ci. Obiecuję, że pomogę ci z tego wyjść.
- Ja już nie mogę, Yuu... - mówię przez łzy. - Już nie mogę siebie znieść...
- Wiem. Ale pomogę ci. Jesteś bezpieczny, kiedy przy tobie czuwam.
- Bądź... - płaczę jeszcze rzewniej.
- Jeszcze nie zamierzam odchodzić – odpowiada mi ze stoickim spokojem, jakby tak naprawdę wcale mu nie zależało. W pewnym momencie przestaję płakać przez zapewnienie czarnowłosego. Staje się to niespodziewanie. Jedynie pociągam miarowo nosem. - Kouyou? - słyszę swoje imię i kieruję zapłakane oczy na twarz czarnowłosego. - Już w porządku? - pyta, a ja nie wiem, co odpowiedzieć, by nie skłamać. Wzruszam ramionami, choć wiem, że wcale w porządku się nie czuję. Jestem przybity, nienawidzę siebie, obwiniam się o to, że nadal żyję. Ciągle chce mi się płakać, jem tylko sporadycznie. Palę nałogowo, jestem uzależniony od kofeiny. Boję się spać, bo w nocy nawiedzają mnie koszmary, a podniesienie się z łóżka rano jest trudniejsze, niż było tydzień temu. A może jednak mogę stwierdzić, że jest w porządku?
- Proszę, powiedz mi... Czy wszystko dobrze?
- Nie – odpowiadam cicho, drżącym głosem.
- Połóż się, jesteś wyziębiony. W tym czasie pojadę do kliniki po recepty.
- Nie zostawiaj mnie... - czuję, że znów zbiera mi się na płacz. - Nie zostawiaj, słyszysz...?
- Niedługo wrócę – Yuu łapie mnie za ramiona, popychając delikatnie na łóżko. Kładzie mnie na nim i całuje w czoło. Nie stawiam mu się. Posłusznie daję się przykryć kołdrą po samą szyję. Mimo to, nie chcę, by akurat teraz opuszczał mieszkanie. Nie teraz, kiedy tak go potrzebuję i kiedy moje rozchwianie emocjonalne sięga apogeum. - Yuu... - szepczę. - Nie zostawiaj mnie... - ale ciemnooki już mnie nie słyszy. Idzie do korytarza, gdzie nakłada ciepły płaszcz i buty. - Yuu... - usiłuję krzyknąć, lecz nie daję rady. Słyszę trzask drzwi. Znów płaczę, znów wylewam łzy. Znów boję się być sam. Myśli dopadają mnie, niczym lew swoją ofiarę. Nie potrafię się wybronić. Pożerają mnie całego, nie oszczędzając ani jednej komórki ciała. Jestem za słaby.

*

- Wróciłem! - słyszę z progu, lecz nawet nie zmieniam swojej pozycji. Kołdra zsunęła się gdzieś na ziemię. Jest mi zimno, jednak nie mam siły się ruszyć. Policzki pieką mnie od nadmiaru soli zawartej w łzach. Patrzę tępo przez okno, obserwując niebo, które od poranka zmieniło kolor na szare. Czasem widok ten przecina ptak, przelatujący gdzieś spiesznie, który mimo wszystko nie odwraca mojej uwagi. - Wróciłem... - kolejne oświadczenie. Ponownie nie rozprasza mnie to. - Kouyou... - Yuu kuca tuż obok łóżka, przyglądając mi się bacznie. Odgarnia mi włosy, które opadły na twarz. Nie patrzę na niego. - Mam leki – pokazuje mi ampułkę z tabletkami, którymi po chwili lekko potrząsa. Pastylki uderzają o ścianki szklanego słoiczka, wydając przyjemny dla uszu dźwięk. Czarnowłosy odstawia pudełeczko na parapet i po chwili podkłada mi dłoń pod szyję, by podnieść moje bezwładne ciało do pozycji siedzącej. Jestem marionetką. Yuu mógłby zrobić ze mną co tylko by chciał, a ja i tak bym na to nie zareagował. Moment później tuli mnie do siebie z ogromną czułością. - Kouyou, przepraszam, że cię zostawiłem. To był błąd. Przepraszam... - mówi mi skruszony, choć i na to nie mam ochoty reagować. Mimo wszystko – zostawił mnie. Pomimo moich próśb, błagań, łez. Przecież w tym czasie mógłbym sobie zrobić cokolwiek. Podciąć żyły, rzucić się z balkonu, czy też utopić w wannie. Cokolwiek... - Kouyou, powiedz coś... - mruczy cicho, delikatnie kładąc mnie na poduszce. Nie chcę rozmawiać. Kosztuje mnie to za dużo energii. 
Słyszę głośne westchnięcie. Kruczoczarne włosy opadają Yuu na twarz, kiedy opuszcza głowę. Rezygnuje.
- Zrobię ci coś do jedzenia – mówi z nadzieją, że jednak się poruszę. Dam znak, że zależy mi, by żyć. Choć tak naprawdę to ostatnia rzecz, na którą mam ochotę.

*

        Po jakimś czasie odgłosy krzątaniny w kuchni ucichają, przez co w mieszkaniu staje się nieznośnie cicho. Moment później w sypialni zjawia się Yuu z tacą, na której leżą dwie kanapki, kolorowe pączki, owoce i parująca, zielona herbata.
- Zrobiłem je dla ciebie... - szepcze, odstawiając tacę na ziemię. - Kouyou, zjedz coś... Proszę, musisz coś jeść – nieprzerwanie patrzy mi w oczy, co zaczyna mnie drażnić. Zerkam na niego, a Yuu uśmiecha się lekko. - Spójrz, jakie ładne pączki – podnosi jednego na wysokość mojego wzroku. Jest to serduszko z małą dziurką w środku, oblane różowym lukrem, z wielokolorową posypką. Nie mogę patrzeć na jedzenie, choć doskonale wiem, że sprawiłbym przykrość ciemnookiemu. - Kou-kun, usiądź, proszę... - odkłada pączka, przytulając się do mnie mocno. - Przepraszam, Kouyou... - i kiedy mnie tak tuli, moje ręce mimowolnie spoczywają na jego plecach. Yuu podnosi się na moment, spogląda mi w oczy i całuje moje usta. - Zjesz...? - pyta z nadzieją. Kiwam lekko głową, a czarnowłosy od razu pomaga mi podnieść się do pozycji siedzącej. Ustawia tacę na moich udach, karmiąc kolorowym, słodkim pączkiem. Nie potrafię mu odmówić. Taką ma moc. Nie umiem mu się oprzeć, choćby nie wiem, kim był i jaką miał przeszłość.

*

        Oblizuję się po wypiciu herbaty. Yuu śmieje się dźwięcznie na ten widok i patrzy na mnie z ulgą wymalowaną na twarzy.
- Teraz weź tabletki. Nie mogłeś wypić ich na czczo – tłumaczy mi, a ja w jednej chwili mam ochotę zwrócić wszystko, co zjadłem. Zrobił to dla tabletek? Zmusił mnie do jedzenia tylko dlatego, że chciał, bym połknął te pieprzone pigułki?! Wstaję i uciekam do łazienki, pochylając się nad muszlą klozetową. Mam potworne mdłości, jednak nie wymiotuję. Pluję samą śliną, jakby chcąc pozbyć się tej goryczy, która gości w moim sercu. - Kouyou! Co się stało? - słyszę jego głos, spoglądam na Yuu i odsuwam się od jego ręki, którą próbuje pogłaskać mnie po policzku.
- Zostaw – odtrącam go, kiedy ponawia próbę dotknięcia mnie. - Zostaw! - krzyczę, płacząc.
- Kouyou, o co ci chodzi? - pyta, próbując zrozumieć moje godne pożałowania zachowanie.
- Zrobiłeś to tylko dlatego, bym połknął tabletki, przez które zasnę. I w końcu się zamknę. I nie będę płakał. O to ci chodzi, tak? Chcesz mieć święty spokój! - łzy kaskadą spływają po moich wyschniętych policzkach. Kulę się przy ścianie, obok ceramicznej umywalki, nie mogąc pojąć niczego. Chaos w mojej głowie wciąż narasta, powoli nakładając się warstwami jedna na drugą, a usunięcie każdej jest prawie niemożliwe.
- Co ci przyszło do głowy...? Chciałem, byś cokolwiek zjadł, bo nie jesz prawie nic. Wyniszczasz swój organizm w tak głupi sposób... - spoglądam na niego. Jego argumenty zaczynają mnie przekonywać. - Tabletki pomogą ci zasnąć. W końcu wypoczniesz... To dla twojego dobra.
- Dla mojego dobra chcesz szprycować mnie jakimiś pigułkami, o których nazwie nawet nie słyszałem?
- To silny lek, który pomoże ci zasnąć. Poczujesz się lepiej...
- Nie chcę... Nie chcę leków...
- W porządku. Spokojnie, nie chcę cię skrzywdzić... - podchodzi do mnie, a ja pozwalam mu się objąć. - Pewnie chętnie napijesz się kawy, prawda? - pyta mnie, a ja kiwam nieśmiało głową. Ciemnooki wstaje z uśmiechem i idzie do kuchni, zostawiając mnie samego na łazienkowej posadzce, z potwornym bałaganem w głowie.

*

- Twoja kawa... - słyszę, lecz nawet nie chce mi się podnieść z łóżka. Czuję, że to nie ma sensu. Nic go nie ma. - Kouyou, usiądź. - czarnowłosy odstawia kubek z parującą cieczą gdzieś na bok, pomagając mi się podnieść. - Wypij, póki ciepła – prosi mnie i przystawia kubek do moich ust. Popijam gorzką kawę powoli, małymi łyczkami, po chwili odbierając kubek z rąk Yuu. Uważnie obserwuje, jak ciecz znika z naczynia, a kiedy kończę, jest wyraźnie zadowolony z siebie. Nie mam pojęcia o co mu chodzi. Przez moment jeszcze rozmawiamy, a po dłuższej chwili robię się bardzo senny. Nie mam nawet okazji wygodnie się ułożyć. Czuję, jak łapią mnie czyjeś ramiona, a moment później mój policzek napotyka zimny materiał poduszki. Podświadomie oddaję się w ramiona innemu światu. Dałem się oszukać.