Ohayou.
Za wszelkie łzy, za zmarnowane chusteczki nie odpowiadam.
I za błędy, i za miejscowe niedociągnięcia.
Także za długość, bo wyszło krócej, niż ostatnio.
Za wszystko inne również.
Pisane pod wpływem emocji (jak większość części zresztą). Nawet nie będę życzyć 'miłego czytania'.
______________________________________________________
[DZIEŃ SIEDEMNADSTY]
Nie spałem dobrze. Męczyły mnie koszmary i wciąż nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Nie wytrzymywałem psychicznie w małym, ciasnym mieszkaniu. A może nie wytrzymywałem z myślą, że Takanori się wczoraj nie pojawił...? Sam nie wiedziałem, co było lepsze. Czy zapomnienie o tym, że Taka pojawił się w moim życiu? A może dalsze dręczenie się myślą, że odszedł i nie wróci...? Istniało też trzecie rozwiązanie. Idiotyczne, bo idiotyczne. Proste, bo proste. Lecz...
Nie, nie.
Odpychałem od siebie coraz to nowsze, głupsze, ale zarazem przyjemne myśli. Wyobrażałem sobie, jak przejeżdżam zimnym ostrzem po cienkiej skórze nadgarstka, wręcz upajając się właściwościami przyjemnego bólu. Przyjemnego na swój chory sposób... Albo jak zakładam na szyję pętlę, tworzoną misternie, lecz w pośpiechu, by zdążyć, zanim pojawiłby się Kouyou lub Yuu...
Dziś też nie pojawiłem się w szkole. Bałem się konsekwencji wczorajszej nieobecności, więc postanowiłem pozorować chorobę do czasu, kiedy wszystko będzie jak dawniej. Do czasu, aż Taka znów zagości w moim życiu. Tym razem bez żadnych zniknięć.
- Już nigdy tego nie zrobię, słyszysz?! - wydarłem się, zwracając się do nie wiadomo jakich sił wyższych. - Zwróćcie mi go! - krzyk spowodował utratę resztek sił. Padłem na łóżko, nie widząc żadnego sensu w kontynuacji życia ziemskiego. Żal ściskał w gardle, a niemoc piekła nieludzkim bólem w klatce piersiowej. Miałem ochotę wyć i płakać przez bezradność, pomimo tego, że życie zdążyło mnie już wielu rzeczy nauczyć. Nawet nie wiedziałem, kiedy ten czas tak zleciał. Kiedy poznałem Takę. Kiedy to wszystko potoczyło się w taki sposób. Kiedy zacząłem postrzegać go inaczej, niż przyjaciela... Czyż to nie głupie?
Po raz pierwszy w życiu uznałem przemijanie za najgłupsze zjawisko na świecie.
Kochałem Takę. Dlaczego nie mogło tak zostać? Czemu nie mogłem być z nim szczęśliwy, tak po prostu?
W mojej głowie tliło się za dużo pytań. Zdecydowanie za mało było odpowiedzi.
Ciężko oddychając i zanosząc się od płaczu, wpakowałem się pod koc. Tkwiłem w swoim małym światku, znudzony szarą rzeczywistością za oknem. Za wszelką cenę nie chciałem z niego wychodzić, choćby skutki w przyszłości miały być tragiczne. Nie tyle dla mnie, co dla innych.
[DZIEŃ DWUDZIESTY SIÓDMY]
(dwa tygodnie później)
Im dłużej trwał wrzesień, tym za oknem robiło się coraz bardziej szaro. Kouyou i Yuu chyba przestali wierzyć, że moje załamanie mi minie, bo przestali mnie odwiedzać. Ostatni raz przyszli do mnie trzy dni temu, by poinformować mnie, że wychowawca pytał o moją długą, bo dwutygodniową nieobecność. Podrobiłem podpis szefa, który robił za mojego 'opiekuna'. Tak naprawdę nim nie był, ale musiałem mieć jakąś ewentualność na wypadek nieobecności, czy zwolnienia z wuefu. Podałem im kartkę z usprawiedliwieniem, a Kouyou zaniósł ją bez zbędnych komentarzy. Nawet nie poinformowali mnie o tym, czy nauczyciel łyknął haczyk. Nic. Czyżby i oni się ode mnie odwrócili...?
[DZIEŃ TRZYDZIESTY CZWARTY]
(tydzień później)
Bez Takanoriego stałem się mniej odporny psychicznie. Od czasu jego zniknięcia prawie nic nie jadłem i znacznie straciłem na wadze. Widziałem, jak zmieniałem się z dnia na dzień. Żebra były coraz bardziej widoczne, a kości miednicowe coraz mocniej się odznaczały. Mizerniałem w oczach, choć ciężko było mi się z tym pogodzić i przyjąć to do świadomości. Szef dzwonił do mnie chyba miliony razy, od ponad tygodnia, aż byłem zmuszony do wyciszenia telefonu. Dziwiłem się, że nie przyszedł do mnie osobiście. Zapewne chciał wywalić mnie z pracy. Nie ma sprawy, tym się nie przejmuję. Pieniądze nie będą mi już potrzebne...
Znów zacząłem rozmyślać o śmierci, co ostatnio przychodziło mi bardzo często i bardzo szybko.
Wyobrażałem sobie, jaka jest. Jaka mogłaby być w moim przypadku. Chłodna? Ciepła? Przyjemna? Łatwa? Wyczekiwana, czy szczerze niechciana? Czy wtedy zniknęłyby wszystkie cierpienia, których dotychczas zaznałem? A rozczarowania? Czy wtedy będzie lepiej? Spotkam tam Takanoriego? Moje myśli o śmierci, o tym, jaka jest, towarzyszyły mi już niemalże codziennie. Wcale mi to nie przeszkadzało. Wręcz oswajało z niecodziennym wydarzeniem, które mogło nadejść w każdej chwili.
Z letargu wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Ubrałem szybko koszulkę, która choć trochę zakryła moją przesadną chudość i wstałem z łóżka. Chcąc postawić pierwszy krok, nogi się pode mną ugięły. Nie miałem sił, by chodzić. Stęknąłem jedynie ''wejść'', co także przyszło mi z niemałym wysiłkiem. Próbowałem podnieść się z ziemi, by usiąść na łóżku. Niestety, próby szły na marne.
- Aki... Boże, jak ty wyglądasz?! - Kouyou podbiegł do mnie, łapiąc za mocno wychudzony nadgarstek. Pomógł mi wstać i posadził mnie na łóżku. - Byłeś chudy, ale teraz to przechodzi ludzkie pojęcie! Jak możesz tak funkcjonować? Powiedz mi, jak?!
- Nie wiem... - szepnąłem, gdyż moje gardło było odzwyczajone od używania głosu. A wypowiedzenie czegoś głośniej wymagało z mojej strony większego wysiłku.
- Zaraz zrobię ci coś do jedzenia... Nie mogę uwierzyć... - wymamrotał do siebie, idąc do kuchni. Chwilę potem słyszałem, jak dzwonił do Yuu, by też do mnie przyszedł. Opowiedział mu pokrótce, w jakim stanie się znajduję, potem kończąc rozmowę. Byłem załamany. Czekał mnie, być może, najpiękniejszy dzień w życiu, który rudowłosy śmiał mi zmarnować! Po jakimś czasie usłyszałem kolejną rozmowę. Tym razem padły hasła takie jak ''pepperoni'' i ''duża porcja sera'', więc domyśliłem się, że chodziło o pizzę. Po chwili Kou wrócił do mnie.
- Jak ty się w to wpędziłeś, co? Czemu nic mi nie mówiłeś? To wszystko przez tego chłopaka...? Tak nie można!
- Nie... Nie będziesz mnie uczył...
- Najwyraźniej powinienem zacząć, bo zamiast zmądrzeć, robisz się coraz mniej odpowiedzialny i coraz bardziej głupi... - po domu rozległ się kolejny już dziś dźwięk dzwonka. Kouyou wstał, by otworzyć, jak się domyśliłem, Yuu.
- Hej... Co z nim? - usłyszałem niski ton głosu gościa.
- Źle... Sam zobaczysz... - traktowali mnie co najmniej jak jakieś archeologiczne wykopalisko, nigdy dotąd nie widziane, a poszukiwane przez tysięcy naukowców. Albo jak okaz mutanta, mający trzy głowy i osiem par rąk.
- Akira, człowieku... - kolejne oczy pełne przerażenia taksowały moje kościste nogi i ręce. Już nie dałem rady tego znieść. Przewróciłem się na drugi bok, tyłem do nich, nakrywając się kocem na głowę - Dobra już, dobra. Zrozumiałem przekaz... No odkryj się. Przecież nie będziemy gadali z twoimi cudownymi meblami.
- Nie – wychrypiałem, nadal uparcie tkwiąc pod kocem. - Najlepiej stąd idźcie. Mam dość wszystkich i wszystkiego.
- Nie możesz tak...
- Mogę. Idźcie już, chcę być sam. S a m – praktycznie przeliterowałem im ostatnie słowo. Po kilku minutach nieodzywania się, ci w końcu zrezygnowali.
- Dobra, jak sobie chcesz! Mam już dość stawiania cię do pionu, bo to i tak niczym nie skutkuje! - warknął Kou. - Masz tu pieniądze, zapłacisz za pizzę. Cześć – rudowłosy hardym krokiem opuścił moje mieszkanie.
- Kouyou! - krzyknął za nim Yuu. Jak kiedyś dawał mi pouczającą radę, zanim wyszedł, tak teraz pobiegł za swoim chłopakiem, nawet na mnie nie zważając.
Głuchy trzask drzwi jakby mnie ocucił. Podziałał jak kubeł zimnej wody wylany mi na twarz. Momentalnie moje ciało przeszły dreszcze. Zacząłem się dusić, aż do oczu napłynęły mi łzy, po chwili kaskadą spływając po wysuszonych od płaczu policzkach. Po odczekaniu dziesięciu minut upewniłem się, że nie wrócą, więc podniosłem się z łóżka i opierając się o wszystkie napotkane na drodze meble, doszedłem do kuchni. Wziąłem stamtąd niewielki nóż - chyba jedyny ostry w moim domu - i osunąłem się po szafkach na ziemię, nie mając już siły, ani ochoty na dojście z powrotem do sypialni.
Jak w amoku, zacząłem nacinać naciągniętą skórę na nadgarstku szybkimi, długimi pociągnięciami noża. Chciałem znaleźć się już po tamtej stronie. To było jedyne wyjście, by znów zobaczyć Takę. By móc go przytulić. By z nim być i już nigdy go nie stracić...
Obserwowałem, jak cienkie, szkarłatne potoczki krwi spływają po nadgarstku, by swój żywot zakończyć na zimnej posadzce. Ból był nawet przyjemny. Kiedy to robiłem, przestałem skupiać się na tym, co mnie dręczy i na tym, jak bardzo nienawidzę całego świata, z sobą włącznie.
Cała umazana krwią ręka od przedramienia do nadgarstka ozdobiona była głębokimi cięciami. Powoli traciłem kontakt z rzeczywistością. Już nie dawałem rady utrzymać noża w ręku, gdyż ten zrobił się nagle wyjątkowo ciężki. W głowie mi wirowało, a przed oczami powoli nastawała ciemność.
W ostatnich chwilach swojego życia czułem ulgę. Byłem szczęśliwy i spełniony. Nie miałem większych wyrzutów, że zostawiam Yuu i Kouyou bez słowa wyjaśnienia, czy choćby bez głupiego pożegnania. Mają siebie nawzajem. Dadzą sobie radę. Byłem tylko niepotrzebnym, zbędnym problemem, który na szczęście usunął się sam. Teraz wszystko będzie dobrze... Bo będzie, prawda?
Ostatnie, co usłyszałem, to dzwonek do drzwi i głos, najwyraźniej należący do młodego mężczyzny. Dostawca pizzy bezlitośnie miażdżył guzik dzwonka, którego dźwięk odbijał się w mojej głowie coraz większym i coraz bardziej dudniącym echem. Po chwili nie słyszałem już nic. Nie widziałem nic. Nie czułem nic.
Umarłem...?
piątek, 19 lipca 2013
piątek, 12 lipca 2013
Reita x Ruki ,,Zjawiskowo'', część XI
Cześć~
Dziękuję bardzo za Wasze opinie, dotyczące poprzedniej części! Jestem naprawdę wdzięczna za taką ilość komentarzy. Przy okazji witam także nowych czytelników i komentatorów. Mam nadzieję na dalszą miłą współpracę ☆
Ten rozdział potoczył się... jak się potoczył. Nie oczekujcie cudów.
Akira z depresją, to Akira z depresją.
Miłego czytania!
____________________________________________________
[DZIEŃ SZESNASTY]
Kolejnego dnia nie poszedłem do szkoły, bo zaspałem. Zmęczony ciągłym płaczem zasnąłem dopiero nad ranem, gdy za oknami było już prawie całkowicie jasno. Nie ustawiłem też budzika, który chyba i tak nie zdołałby podnieść mnie chociażby do siadu. Zresztą... Kto w podobnej sytuacji myślałby o ustawieniu budzika na następny dzień? Albo w ogóle o pójściu do szkoły...?
Bo już nie mówię o późniejszym funkcjonowaniu, które śmiało mógłbym porównać do survivalu, bez przymusu użycia jakichkolwiek sarkazmów.
A wszystko przeze mnie. To była moja wina. Przecież Taka mnie ostrzegał! Jak mogłem być taki głupi...?
Mimo to, nie podniosłem się dziś z łóżka. Leżałem jak kłoda, oczekując samoistnego rozwoju wydarzeń, w którym nie miałem ochoty brać najmniejszego udziału. I tak wszystko bym spieprzył. Prędzej, czy później.
Leżałem tak do popołudnia. Jednak ktoś miał wielką ochotę mi przeszkodzić. Nawet nie obchodziło mnie kto konkretnie, lecz domniemałem, że był to albo Yuu, albo Kouyou, albo – jeżeli ten na górze do końca chciał mnie udupić – Yutaka. Zepsucie i tak już zepsutego dnia chyba bardziej nie dobije. Jak bardzo się myliłem...?
- Akira! - drzwi od mojego mieszkania z impetem łupnęły o ścianę, gdyż otwierały się do wewnątrz. Nie miałem ochoty, ani nawet siły, by się odezwać, czy chociażby szepnąć. Nie miałem też nastroju na pogaduchy o moim stanie psychicznym, czy fizycznym. Bo z tym drugim też było nie najlepiej. Spałem godzinę, może dwie i mimo późniejszego obijania się, aż do teraz – nie zasnąłem. - Akira! - znajomy głos dochodzący z salonu stawał się coraz głośniejszy i wwiercał mi się w mózg. - Dlaczego nie odpowiadasz? Akira, co z tobą?! - rudowłosy ukląkł przy moim łóżku, patrząc mi w oczy. Leżałem na brzuchu, a ręka swobodnie zwisała mi z łóżka. Skierowałem swój zmęczony wzrok na spojrzenie Takashimy. Widziałem to przerażenie wymalowane na jego twarzy. By nie musieć na nie dłużej patrzeć, odwróciłem głowę w drugą stronę, nie zmieniając położenia ciała nawet o milimetr. - Akira... Porozmawiaj ze mną. Dlaczego nie było cię dziś w szkole? Przecież to pierwszy dzień, tak nie można...
Nic. Cisza. Nie odzywałem się, bo nawet gdybym miał ochotę o wszystkim mu powiedzieć, czy nie byłoby to pewnego rodzaju autodestrukcją? Nawet nie miałem pomysłu, j a k mu o tym powiedzieć. J a k wyjaśnić, że sprawa jest delikatna. I – co chyba najważniejsze – że nie jestem chory psychicznie. Że nie mam schizofrenii, ani innych tego typu. J a k?
- Naprawdę nie chcesz nikogo widzieć? Powiedz mi, co się dzieje. Wiesz, że cię tak nie zostawię... - pauza. Słychać było tylko tykanie zegara, które mnie na swój sposób uspokajało. - Bo zadzwonię po Yutakę... - fuknął. Dzwoń zdrów! Tylko nadwyrężysz moje zaufanie. Jakby tego mi jeszcze do szczęścia brakowało.
Nadal się nie ruszyłem. Zapragnąłem nawet przestać oddychać. Przestać dawać znaki życia. By stąd poszedł i zostawił mnie samego w pustym mieszkaniu, pozwalając nawet na schlanie się na umór. Byleby nie wmawiał mi, że świat jednak jest piękny. - Nie wierzę, że to nie o niego chodzi. Dobrze, w takim razie zgaduję dalej... - Kouyou usiadł na ziemi, o czym świadczył głuchy trzask jego kości. Gdyby miało chodzić o Tanabe, to raczej powiedziałbym mu to. Skoro dowiedział się o nim tylu rzeczy, to dlaczego miałbym ukrywać coś jeszcze? - Praca. Na pewno chodzi o pracę. Nie spisałeś się, szef cię wylał, nie będziesz miał za co opłacić rachunków, wywalą cię stąd. Zgadłem? Akira, no! Jak mam ci pomóc, skoro nawet nie chcesz powiedzieć mi co się stało? - westchnął, najwyraźniej zrezygnowany.
- A może ja nie chcę pomocy? - szepnąłem, ledwo słyszalnie, przy czym pojedyncza łza spadła mi z oka.
- Powtórz to...
- Idź... - wysiliłem się na nieco głośniejszą wypowiedź. - Idź stąd i nie patrz na mnie... - pociągnąłem nosem, gdyż tym razem łez poleciało więcej.
- Aki... - jęknął, kładąc dłoń na moich plecach. - Nie zostawię cię tak. Nie zostawię, bo jesteś dla mnie ważny. Rozumiesz? - pokręciłem głową przecząco. Nie rozumiem. I chyba nigdy nie pojmę. Jak mogę być dla kogokolwiek ważny? Jestem aktualnie chyba najgorszym przypadkiem wraku człowieka. Moje jestestwo ogranicza się w tej chwili do leżenia plackiem na łóżku, a niebawem utonę we własnych łzach. Albo umrę z bólu, gdyż wyżre mi oczy przez sól w nich zawartą... - Mów do mnie. Cokolwiek, proszę. Nie zamykaj się... - gładził moje plecy w tak przyjemny sposób, że miałem ochotę zasnąć, do czego niewiele mi brakowało. Zamknąłem oczy, oddając się rozgrzewającym właściwościom tego prymitywnego masażu. Każda moja część ciała i duszy zapragnęła wyłączyć się. Po chwili nawet świadomość zaczęła zanikać.
Aż zniknęła.
*
Kiedy świadomość powróciła, leniwie zacząłem unosić powieki, wybudzając się z głębokiego snu. Od razu poczułem zapach świeżo gotowanej potrawy. Było przed siedemnastą. Kouyou nadal tu był?
- Nie jest z nim dobrze... - usłyszałem rozmowę, dochodzącą z kuchni. - Naprawdę długo się do mnie nie odzywał. A potem zbywał mnie pół-zdaniami. Nie mam pojęcia co się dzieje...
- Może jak się obudzi, to coś nam powie... Nie wiem. Naprawdę, nie wiem, co możemy zrobić... Jeśli sam się nie otworzy, to przecież nie będziemy naciskać, bo może być jeszcze gorzej.
- Yuu, martwię się o niego...
- B ę d zi e d o b r z e.
Nie będzie. Nic nie będzie dobrze... Wstałem z łóżka, boso pomykając do kuchni. Skradłem się tam na palcach, zauważając zupę bulgoczącą w dużym garnku. Kouyou siedział u Yuu na kolanach, tuląc się do niego. Wróciłem do siebie. Nie chciałem im przeszkadzać, a po drugie strasznie kręciło mi się w głowie, więc z powrotem ułożyłem się tak, jak wcześniej.
Z biurka zgarnąłem swój telefon, pisząc sms do szefa, że nie pojawię się dziś i jutro w pracy, bo zachorowałem. Najwyżej wykombinuję jakoś zwolnienie lekarskie...
Po jakimś czasie usłyszałem odgłosy krzątaniny. Chwilę później do sypialni wkradł się rudowłosy wraz z Yuu, niosąc w dłoniach miskę zupy. Na widok posiłku od razu zrobiłem się głodny. Było już dość późno, a ja nic dziś nie zjadłem.
- Akira? Śpisz? - zapytał zapobiegawczo Takashima. W pokoju panował półmrok, gdyż rolety były zaciągnięte, toteż Kou nie mógł dojrzeć, czy śpię, czy nie. Nadal nie chcąc się odzywać podniosłem się tylko do siadu, kręcąc przecząco głową.
- Cześć... - przywitał się Shiro, siadając na krześle. Zignorowałem go.
- Zjedz, póki ciepłe. Nie wydaje mi się, że cokolwiek dziś jadłeś – polecił mi Kouyou, stawiając miseczkę na biurku. Odsunąłem od siebie zupę, niemo przekazując, że jeść nie będę. - Aki, masz to zjeść. Nie będziesz się głodził! - warknął na mnie, a ja spojrzałem na niego nieco przerażony. Nigdy na mnie nie krzyczał. Nie, kiedy widział, że jestem w tak opłakanym stanie. - Jedz, ugotowałem specjalnie dla ciebie – wcisnął mi w dłoń łyżkę, którą uparcie odłożyłem.
- Jak z dzieckiem... Powiedz, o co chodzi, to poczujesz się lepiej – wtrącił czarnowłosy. - Jak możemy ci pomóc? Akira... Nie potrafimy niczego zdziałać, skoro nie znamy przyczyny twojego samopoczucia...
To ja mam jakieś samopoczucie? Jestem wyprany z wszelkich emocji i uczuć. Jak o kimś, kto nie reaguje na żadne bodźce można mówić, że ma samopoczucie...?
- Akira, do ciężkiej cholery! - krzyknął Kouyou, wychodząc z pokoju. Patrzyłem tępo w stronę drzwi, siedząc na brzegu łóżka.
- Zjedz. Naprawdę się starał... - westchnął Yuu, idąc za chłopakiem. Powąchałem gorący jeszcze bulion, mimo wszystko całkowicie rezygnując z jedzenia. Owinąłem się kocem, wtulając się w poduszkę. Zamknąłem oczy.
Spać... Zasnąć na zawsze. Nigdy się nie obudzić. Chcę...
*
Nagłe i upierdliwe szturchanie w ramię dało koniec moim dziwnym snom. Odwróciłem się raptownie, spoglądając na osobnika, który śmiał mi przeszkodzić. Chyba jeszcze śnię!
- Słyszałem, że jest z tobą źle, więc przyszedłem. Kochanie...- ciemnowłosy czule pogładził mnie po policzku, a ja natychmiast odtrąciłem jego dłoń. Więc ta gnida jednak po niego zadzwoniła. Udusiłbym go, gdybym miał na to jakiekolwiek siły. - Nie złość się. Zmartwiłem się. Naprawdę... - zrobił smutną minę. Gdyby tylko wiedział, że po części przez niego jestem teraz w takim stanie!
Usiadłem, odsuwając się pod ścianę. Mierzyłem go chwilę wzrokiem, by zaraz podkulić kolana pod brodę i schować w nich twarz.
- Już jesteś? Nie słyszeliśmy, kiedy przyszedłeś – nie chciałem podnosić głowy. W myślach już widziałem triumfalny uśmiech rudowłosego.
- A, tak... Przyszedłem najszybciej, jak mogłem.
-Więc teraz wszystko sobie wyjaśnijcie. Nie chcę słyszeć krzyków, tylko spokojną rozmowę. Inaczej więcej się do niego nie zbliżysz. Zrozumiałeś? - spojrzałem na Takashimę. Jego twarz zdobił nie 'triumfalny uśmiech', jak myślałem wcześniej, a grymas, wyrażający całą wściekłość. Nie wierzyłem. Więc myślał, że to jednak przez niego...
- Nie umiem na niego krzyczeć. Możecie już wyjść – Tanabe zwrócił się do Yuu i Kou.
- Grzecznie, bo wykopię – warknął na odchodne Shiro, po czym razem z Kouyou wyszli z sypialni.
- Teraz powiedz, co się stało. Znalazłem dla ciebie trochę czasu, więc doceń to.
- Idź stąd – szepnąłem.
- Chyba mnie nie wyganiasz...?
- Wyjdź...
- Aki...
- Nie nazywaj mnie tak... Sądzisz, że cokolwiek ci powiem, bo mnie pocałowałeś? Bo niby coś do mnie czujesz...?
- Nie wyciągaj pochopnych wniosków.
- Przez ciebie straciłem najważniejszą osobę w moim życiu! Wszystko to twoja wina! Twoja! - wrzasnąłem. Już nie dałem rady dłużej znosić jego obecności i chamskich zagrywek. Wybuchnąłem.
- Akira! - do pokoju wparował Kouyou, podchodząc do mnie, bym przypadkiem nie rzucił się na Yutakę. - Tanabe, idź już.
- Daj mi w końcu święty spokój! Mam cię dość! Żałuję, że cię w ogóle poznałem! - zdzierając gardło, łzy znów zaczęły kreślić mokre dróżki na moich policzkach.
- Akira, ja... Ale jak to 'przeze mnie'...?
- Jesteś zbyt głupi, by to wszystko pojąć! Wypierdalaj i już nigdy się tu nie pokazuj! - krzyknąłem, a Tanabe ze złością wymalowaną na twarzy wyszedł z mieszkania, trzaskając przy tym drzwiami. Yuu i Takashima patrzyli na mnie ze zdziwieniem.
- O... o co tak naprawdę chodzi...? - zapytał Kou. Przytulił mnie lekko, pozwalając się uspokoić.
- Straciłem... kogoś bardzo ważnego... - dałem za wygraną, wygadując się. Ci jednak nie do końca zrozumieli, o co mi chodziło, bo zaraz zaczęli składać kondolencje. - Nie w tym sensie... Straciłem, jako że... Odszedł. Tak po prostu...
- Byliście blisko...? - milczałem. Bo co miałem powiedzieć? Sam już nie rozumiałem... W odpowiedzi jedynie pokiwałem głową. - Czemu od razu nie powiedziałeś...?
- Bo to nie do końca tak... Chyba nigdy nie poznacie całej prawdy. Przepra...
- Nie. Nie masz za co.
Shiro i Kou nie siedzieli u mnie długo. Po tym, gdy zapewniłem ich, że jakoś się trzymam i że na pewno b ę d z i e d o b r z e, poszli sobie. Kiedy byłem już sam, wróciłem do łóżka. Odczytałem wiadomość zwrotną od szefa, mówiącą niewiele, bo zwykłe 'ok'. Zdziwiłem się. Nawet nie zapytał o szczegóły.
Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Chwilę chodziłem bez celu po mieszkaniu, by finalnie i tak zakopać się pod koc.
Dlaczego nadal miałem jakąkolwiek nadzieję na to, że Takanori mnie dziś odwiedzi...?
sobota, 6 lipca 2013
Reita x Ruki ,,Zjawiskowo'', część X
Hejho.
Część może być bez ładu i składu, bo... Ciężko pisze się punkty kulminacyjne ficków. Proszę o wyrozumiałość, bo uważam, że to najgorsza część ze wszystkich...
Huh, wyraźcie swoje opinie na ten temat.
Za ewentualne błędy przepraszam i... życzę miłego czytania.
___________________________________________________
[DZIEŃ PIĘTNASTY]
Rano obudziłem się w pozycji, w jakiej zasnąłem poprzedniego wieczora.
To już t e n dzień...
Zerknąłem na zegarek. Obudziłem się idealnie o ósmej rano. Niezadowolony z powodu końca wolnego wstałem, przygotowując naprędce śniadanie, a potem ułożyłem przydługie już włosy. Po około trzydziestu minutach usłyszałem pukanie do drzwi.
- Kto tam?
- Yuu i Kouyou, otwórz – wpuściłem chłopaków do środka. Yuu był ubrany zwyczajnie. W czarny t-shirt z nadrukiem i czarne rurki. Za to Kou miał na sobie białą koszulę, czarne spodnie i mundurek – ciemnogranatową kamizelkę z herbem i nazwą naszej szkoły. Do tego nosiliśmy jeszcze małe krawaciki.
- Francja-elegancja – zaśmiałem się, zerkając na rudowłosego.
- Patrz na siebie – burknął, przytulając się do Yuu.
- Gdzie twój mundurek? - zapytał czarnowłosy, widząc mój niekompletny ubiór. Objął nieco przygnębionego Takashimę ramieniem.
- Zaraz nałożę – odparłem, wracając do sypialni po kamizelkę zawieszoną na oparciu krzesła. Ubrałem się do końca, na nogi zakładając ładnie buty. Zabrałem ze sobą jeszcze niewielką torbę, do której schowałem notes i coś do pisania. Tak na wszelki wypadek.
- Gotowi? - zapytał Yuu, lecz bardziej Kouyou, niż mnie. Rudowłosy kiwnął głową, odrywając się od chłopaka. Zachowywał się co najmniej dziwnie.
Wyszliśmy z domu. Byliśmy już w drodze do szkoły. Czekało nas niecałe piętnaście minut marszu.
- Kouyou? Czemu się nie odzywasz? - zagadałem do chłopaka, który wydawał się być głuchy na wszystko, co go otacza. - Kouyou! - powtórzyłem, a ten w końcu się ocknął, spoglądając na mnie zamglonym wzrokiem. W ogóle mnie nie słuchał!
- Zamyśliłem się...
- Przecież widzę, że coś jest nie tak. Nigdy się w ten sposób nie zachowywałeś! - przystanąłem, jednak Kou nie zamierzał się zatrzymywać. Szedł dalej, trzymając Yuu za rękę. Westchnąłem, wyrównując krok.
- Nie wyspałem się – znalazł kolejną wymówkę. Chociaż... Fakt, tych sińców pod oczami nawet najlepszym fluidem nie ukryje.
- Jasne... - uśmiechnąłem się pod nosem. - A ty, Yuu? Czemu idziesz z nami?
- Po zakończeniu uroczystości zabieram ukochanego na obiad. Poczekam gdzieś przy wyjściu ze szkoły – mówiąc to przygarnął Kou ramieniem do siebie, całując go w głowę. - Może pójdziesz z nami? - zapytał, po czym Takashima podniósł na niego zdziwiony wzrok. Zauważyłem to niezadowolenie, wymalowane na jego wypudrowanej twarzy.
- Nie będę psuł wam planów. Zresztą, muszę się dziś stawić u szefa. Nie dostałem dożywotniego urlopu...
- Godzisz pracę ze szkołą? - zapytał.
- A mam inne wyjście...? - westchnąłem. - Pracuję na dach nad głową i jako-takie życie. Nie mogę narzekać...
- Podziwiam cię – powiedział, na co uśmiechnąłem się pod nosem.
- Nie ma za co mnie podziwiać. Z upływem czasu stało się to normalne. Jak wiele innych rzeczy... - spojrzałem na niebo. W powietrzu czuć było nadchodzącą jesień. Miejsce niemającego granic optymizmu powoli zajmował smutek i samotność. Można było wyczuć zapach gasnącego lata...
Resztę drogi przebyliśmy w ciszy. Kouyou pożegnał się z Yuu, po czym razem poszliśmy pod przydzieloną salę.
- Kou, powiedz mi, co cię dręczy. W końcu jesteśmy przyjaciółmi, tak?
- Mam co do tego wątpliwości... - fuknął, nawet na mnie nie patrząc.
- O co ci...?
- O twoją wczorajszą rozmowę z Yutaką. Wszystko mi powiedział...
- Co takiego niby? - ledwo powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem.
- Że lubisz być sam. Że nie potrzebujesz ani mnie, ani Yuu, ani naszej pomocy. O to chodzi... - odparł ze łzami w oczach. Jednak nie rozpłakał się. W szkole była obecna chmara uczniów.
- Kou... Źle to odebrałeś. Doceniam waszą pomoc i lubię, gdy mnie odwiedzasz razem z Yuu. Naprawdę. Nigdy nie słuchaj Yutaki... Proszę cię... - spojrzałem mu w oczy.
- Nie rozumiem...
- On wczoraj... - nagle przerwałem, spoglądając przed siebie.
- Co wczoraj...? - zapytał zaciekawiony rudowłosy. Prawie wcisnęło mnie w ścianę, o którą się opierałem, gdy na horyzoncie zauważyłem Yutakę.
- Cześć, chłopaki. Wy też do dwieście trzy? – przywitał się entuzjastycznie, ale odpowiedział, a raczej odburknął mu tylko Kouyou. Ja milczałem. Po wczorajszym incydencie nie chciałem go znać, a nagle okazuje się, że będziemy chodzić do tej samej klasy! To chyba jakaś kpina! - A ty? Nie przywitasz się? - prychnął ciemnowłosy, ujmując mój podbródek, jak do pocałunku.
- Nie – odparłem i wyrwałem się mu, odchodząc od niego jak najdalej. Na moje szczęście nauczyciele zaczęli zwoływać młodzież do sal. Razem z trzydziestką pozostałych uczniów wszedłem do swojej i zająłem miejsce na końcu klasy, gdzie siedziałem rok temu. Obok mnie usiadł Kou. Wzrokiem zacząłem szukać Yutaki. Przytrzymał go profesor. No tak, w końcu jest nowy i musi się przedstawić...
- Usiądźcie wszyscy – nakazał wychowawca. - Do naszej klasy dołączył nowy kolega. Proszę, przedstaw się.
- Yutaka Tanabe. Przepraszam, ale nie lubię o sobie mówić – powiedział speszony. Szkoda, że taki nieśmiały jest jedynie w większej grupie osób.
- Co on do ciebie ma...? - szepnął Kouyou, nie zwracając na siebie większej uwagi.
- Nieważne... - mruknąłem. Nie chciałem go w to wszystko mieszać.
- Akira, do cholery...
- Powiem potem – zbyłem go, widząc, jak Tanabe zajmuje miejsce gdzieś w drugiej ławce. Z dala ode mnie.
Profesor podyktował nam plan lekcji, który zanotowałem do zeszytu. Nie zapowiadało się lekko. O tyle dobrze, że codziennie kończyliśmy około czternastej. Spokojnie wyrobię się ze wszystkimi obowiązkami przed pracą.
Po skończonej uroczystości wyszedłem razem z Kou ze szkoły. Na jakiś czas udało mi się zapomnieć o obecności Yutaki, kiedy znów go ujrzałem. Niestety podszedł do mnie i na oczach Yuu i Kouyou pocałował mnie w policzek.
- To do jutra – uśmiechnął się, a krew we mnie zawrzała. Kou patrzył na mnie zdziwiony.
- Kurwa mać, Tanabe! Skończ te cholerne gierki, bo za siebie nie ręczę! - ciemnowłosy chyba nie przewidywał, że powiem coś takiego przy wszystkich. Pokręcił głową i prostu poszedł dalej w swoją stronę.
- Akira...? To wy jesteście...
- Nie! Nie jesteśmy! Właśnie to chciałem ci powiedzieć! Nieważne... Spieszę się. Cześć – wypaliłem od razu, odchodząc w swoim kierunku. Już nawet nie słuchałem nawoływań za mną. Byłem wściekły i lepiej by było, gdyby nikt, ani nic nie wchodziło mi dziś w drogę.
Nawet się nie przebierając, udałem się do pracy, by ustalić z szefem moje godziny w tygodniu. Dzwoneczek miło zabrzęczał, gdy otworzyłem sklepowe drzwi.
- Dzień dobry – przywitałem się. Szef siedział na niskim stołku, czytając jakieś pismo motoryzacyjne.
- Witaj, Akira. Jak po rozpoczęciu? - zerknął na mnie znad okularów.
- Nie najgorzej... - skłamałem. - Mam już ustalony plan lekcji. Proszę wyznaczyć moje godziny pracy.
- Ach, tak. Pokaż... - podałem mu notes z rozkładem zajęć i długopis. - Codziennie kończysz tak samo. Ile potrzebujesz na naukę i tak dalej?
- Nie wiem... Dwie, trzy godziny. To zależy...
- Na siedemnastą od poniedziałku do piątku? Koniec standardowo, o dwudziestej pierwszej. Jeśli miałbyś mniej nauki, przychodziłbyś około szesnastej. Pasuje?
- Oczywiście. A weekendy?
- Wtedy masz wolne. Chyba, że będzie nagła potrzeba, to poinformuję cię dzień lub dwa wcześniej.
- Genialnie. Dziękuję bardzo - ukłoniłem się lekko.
- Dziś też nie musisz przychodzić. Zaczynasz od jutra - szef zanotował godziny pracy w moim zeszycie, po czym zabrałem go, podziękowałem – z grzeczności - raz jeszcze i poszedłem do domu.
*
Zdjąłem z siebie niewygodne galowe ubrania i w samych bokserkach ległem na łóżku. Było mi tak źle, że miałem wrażenie, iż tylko płacz mi pomoże. Jak Yutaka mógł nagadać Kou coś takiego? Chciał się zemścić? To, że wolałem przebywanie w samotności nie znaczyło, że nie darzę rudowłosego sympatią. To samo tyczyło się Shiro. Następnym razem chyba coś mu zrobię! Padalec!
Postanowiłem o nim nie myśleć. Wyciszyłem się, rozmyślając o Takanorim. Moim kolejnym problemie. Może nie problemie, jako on sam. Nurtowało mnie jego wczorajsze zachowanie... Mogłem się tylko domyślać, dlaczego płakał, choć w sumie nie było to racjonalne wyjaśnienie. Stawiam też, że sam nie będzie chciał o tym mówić...
W mieszkaniu było tak cicho, że aż dzwoniło mi w uszach...
Cisza przed burzą, pomyślałem. Choć wolałbym nie. Przeżyłem już dość burz w swoim życiu.
Miłym spokojem nie dane mi było cieszyć się długo. Już po chwili zadzwonił telefon. Odebrałem, widząc, że to Kouyou.
- Akira, o co chodziło z Yutaką? Proszę, opowiedz mi, bo ciągle o tym myślę...- wypalił od razu, bez formułkowego 'cześć', zanim o czymkolwiek powiedział.
- To nie jest rozmowa na telefon... - odparłem tylko.
- Więc zaraz u ciebie będę.
- Z Shiro?
- Sam. Yuu stwierdził, że tylko będzie przeszkadzał i nie chciał przyjść ze mną.
- Jak woli...
- Do zobaczenia – odpowiedział, a ja rozłączyłem się. Cóż, przed przybyciem zjawy czeka mnie jeszcze rozmowa z Kouyou. Może przeżyję...
Szybko nałożyłem na siebie jakieś ciuchy i z powrotem położyłem się na łóżko, gapiąc się przed siebie. Wszystkie problemy skumulowały się tak nagle, nie dając mi spokoju. Wszystko to sprawiło, że nie dawałem sobie ze wszystkim rady... Szkoła, kumple, Yutaka, praca, wspomnienie o śmierci rodziców, babci, do tego Takanori... To nie na moje siły.
Po upływie kilkunastu minut usłyszałem pukanie. Byłem pewny, że to Kou.
- Wejdź! - krzyknąłem, nie chcąc podnosić się z łóżka.
- Akira?
- W sypialni... - mruknąłem, bardziej wtulając się w poduszkę.
- Wyjaśnij mi to wszystko... - powiedział zdyszany, z czego wywnioskowałem, że jeszcze przed chwilą biegł. Nawet nie zdjął butów, ani nie usiadł.
- Siadaj – poleciłem mu, samemu również podnosząc się do siadu. Zajął krzesło, wpatrując się we mnie. - Co chcesz wiedzieć?
- Wszystko – streścił to mało konkretnie.
- Zaczęło się wczoraj, kiedy dałeś mu mój adres. Przyszedł, popytał o parę rzeczy, zaczynając temat samotności. Głupio wyszło, bo zaczął wypytywać o ciebie i Yuu. Powiedziałem, że po prostu lubię być sam. Naprawdę to takie trudne do pojęcia...? - zapytałem rudowłosego.
- No... No nie... - odparł mało zdecydowanie.
- Nie, Kouyou. Uprzedzę cię i powiem, że to wcale nie jest jednoznaczne z tym, że was - czytaj: ciebie i Yuu - nie lubię. Jest przeciwnie. Gdyby nie wy, to bym chyba zwariował...
- A... A ten pocałunek? Dziś, po szkole...
- Może to głupio zabrzmi, ale Yutaka wczoraj na odchodne tak po prostu pocałował mnie, mówiąc, że będę tego wszystkiego żałował i że będę musiał polubić przebywanie z kimś. On jest nienormalny... - westchnąłem, łapiąc się za głowę.
- A-ale... Jak to cię pocałował? Tak... W usta?
- A jak inaczej? - prychnąłem bliski załamania nerwowego.
- Skąd on w ogóle wiedział, że jesteś homo?
- Może ty mi to wyjaśnisz? - zapytałem, podejrzliwie na niego zerkając.
- Nic mu nie mówiłem. Kurwa, Akira, taki nie jestem! - zdenerwował się.
- Dobra, dobra... Nieważne...
- Ta... W dodatku wylądował z nami w jednej klasie. Cholera... - milczałem, nie wiedząc co powiedzieć. -Naprawdę, nie wiem, co zrobiłbym na twoim miejscu.
- Też jeszcze nie wiem. Może mu przejdzie. Znalazł sobie ofiarę i tyle.
- Ofiary z siebie nie rób. Jesteś silniejszy niż to chuchro. Zapewniam cię.
- Jasne – zaśmiałem się.
- Będę leciał. Obiecałem Yuu, że potem do niego wpadnę. Mogę mu o tym powiedzieć...?
- Przecież to żadna tajemnica...
- To ja lecę. Wybacz, że tak szybko...
- Nie ma sprawy.
- Do jutra – pożegnał się i wyszedł. Zostałem sam.
Do czasu przybycia Taki trochę poczytałem, obejrzałem film, wykąpałem się. Czas minął bardzo szybko...
I nastał wieczór.
Siedziałem na swoim łóżku, w pełnym skupieniu wyczekując Takanoriego. Nagle przed oczami mi pociemniało. Poczułem czyjeś dłonie na swoich oczach.
- Takanori!
- Miałeś nie zgadnąć! - prychnął, niby urażony.
- Tęskniłem... - przyznałem, przytulając go do siebie.
- Ja też... - uśmiechnął się.
- A teraz wyjaśnij mi to wszystko, co działo się wczoraj. Bez żadnych wykrętów.
- Nie wiem, o czym mówisz... - unikał mnie wzrokiem. Skutecznie, bo doprowadzał mnie tym do szału.
- Takanori...
- Wiedziałem o tym, że przyjdzie do ciebie Yutaka. Widziałem, jak się całowaliście... Ja... - zamilkł.
- Myślałem, że... że przychodzisz tylko w nocy... - mruknąłem, nie dowierzając. - Taka, to... to wszystko jego wina. Zmusił mnie, rozumiesz? Jest nienormalny...
- Akira, proszę...
- Udowodnić ci to? Udowodnić, że go nie kocham? - desperacko przysunąłem się do niego, nachyliłem się i odszukałem ustami jego usta. Smakowałem jego wargi, jak najkosztowniejszą na świecie słodycz. Po chwili Takanori pozwolił sobie na ten pocałunek, odwzajemniając go łapczywie i nieco agresywniej, niż ja. Byłem uradowany, miałem ochotę tańczyć i skakać. Całe moje uczucie, jakim darzyłem zjawę, przelałem w pocałunku. Całowaliśmy się, dopóki nie poczułem słonych łez na swoich ustach. Oderwałem się od niego, spoglądając w jego zapłakane oczy, lecz moją uwagę bardziej przykuła poświata, okalająca całe jego drobne ciało, która z sekundy na sekundę jaśniała coraz mocniejszym światłem.
Zacząłem rozumieć, że zjawa wcale nie jest ucieszona obrotem spraw. T a k i m obrotem...
- Aki... - szepnął tylko, rzewniej płacząc. Po chwili poświata zaczęła mnie oślepiać, a Takanori zaczął unosić się w górę. Ostatnim bezgłośnym słowem, jakie wychwyciłem z ruchu warg Taki było 'przepraszam'. Byłem przerażony! Próbowałem go jakoś chwycić, lecz moja dłoń gładko prześliznęła się przez jego niemalże przeźroczyste już ciało.
- Takanori! - wydarłem się, ale duch zaczął znikać. Ułamek sekundy później całkowicie rozpłynął się w powietrzu...
Zerknąłem na kartkę z imieniem, znajdującą się nad moim łóżkiem. Napis zniknął...
Co, jeżeli to już ten moment...?
Zacząłem zanosić się płaczem, krztusząc się swoimi łzami. Spanikowałem.
Co jeśli zniknął... na zawsze?
Rozbiłem wazon, stojący na biurku. Rozżalenie zamieniło się w złość. Rozdarłem kartkę, na której wcześniej znajdowało się jego imię.
A co jeśli... on nigdy nie istniał...?
Poczułem się, jak chory umysłowo. Moje usta wypełniła gorycz. Dopiero teraz wszystko zaczęło do mnie docierać. Czyżby drugą opcją... Drugą okolicznością, w jakiej mógł zniknąć... było nasze zbliżenie...?
Tej nocy już nie zasnąłem. Wciąż nie mogłem wybaczyć sobie tego, że byłem tak głupi i dopuściłem do utraty najważniejszej osoby w moim życiu...
Już nie pierwszy raz.
Subskrybuj:
Posty (Atom)