Ohayou.
Za wszelkie łzy, za zmarnowane chusteczki nie odpowiadam.
I za błędy, i za miejscowe niedociągnięcia.
Także za długość, bo wyszło krócej, niż ostatnio.
Za wszystko inne również.
Pisane pod wpływem emocji (jak większość części zresztą). Nawet nie będę życzyć 'miłego czytania'.
______________________________________________________
[DZIEŃ SIEDEMNADSTY]
Nie spałem dobrze. Męczyły mnie koszmary i wciąż nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Nie wytrzymywałem psychicznie w małym, ciasnym mieszkaniu. A może nie wytrzymywałem z myślą, że Takanori się wczoraj nie pojawił...? Sam nie wiedziałem, co było lepsze. Czy zapomnienie o tym, że Taka pojawił się w moim życiu? A może dalsze dręczenie się myślą, że odszedł i nie wróci...? Istniało też trzecie rozwiązanie. Idiotyczne, bo idiotyczne. Proste, bo proste. Lecz...
Nie, nie.
Odpychałem od siebie coraz to nowsze, głupsze, ale zarazem przyjemne myśli. Wyobrażałem sobie, jak przejeżdżam zimnym ostrzem po cienkiej skórze nadgarstka, wręcz upajając się właściwościami przyjemnego bólu. Przyjemnego na swój chory sposób... Albo jak zakładam na szyję pętlę, tworzoną misternie, lecz w pośpiechu, by zdążyć, zanim pojawiłby się Kouyou lub Yuu...
Dziś też nie pojawiłem się w szkole. Bałem się konsekwencji wczorajszej nieobecności, więc postanowiłem pozorować chorobę do czasu, kiedy wszystko będzie jak dawniej. Do czasu, aż Taka znów zagości w moim życiu. Tym razem bez żadnych zniknięć.
- Już nigdy tego nie zrobię, słyszysz?! - wydarłem się, zwracając się do nie wiadomo jakich sił wyższych. - Zwróćcie mi go! - krzyk spowodował utratę resztek sił. Padłem na łóżko, nie widząc żadnego sensu w kontynuacji życia ziemskiego. Żal ściskał w gardle, a niemoc piekła nieludzkim bólem w klatce piersiowej. Miałem ochotę wyć i płakać przez bezradność, pomimo tego, że życie zdążyło mnie już wielu rzeczy nauczyć. Nawet nie wiedziałem, kiedy ten czas tak zleciał. Kiedy poznałem Takę. Kiedy to wszystko potoczyło się w taki sposób. Kiedy zacząłem postrzegać go inaczej, niż przyjaciela... Czyż to nie głupie?
Po raz pierwszy w życiu uznałem przemijanie za najgłupsze zjawisko na świecie.
Kochałem Takę. Dlaczego nie mogło tak zostać? Czemu nie mogłem być z nim szczęśliwy, tak po prostu?
W mojej głowie tliło się za dużo pytań. Zdecydowanie za mało było odpowiedzi.
Ciężko oddychając i zanosząc się od płaczu, wpakowałem się pod koc. Tkwiłem w swoim małym światku, znudzony szarą rzeczywistością za oknem. Za wszelką cenę nie chciałem z niego wychodzić, choćby skutki w przyszłości miały być tragiczne. Nie tyle dla mnie, co dla innych.
[DZIEŃ DWUDZIESTY SIÓDMY]
(dwa tygodnie później)
Im dłużej trwał wrzesień, tym za oknem robiło się coraz bardziej szaro. Kouyou i Yuu chyba przestali wierzyć, że moje załamanie mi minie, bo przestali mnie odwiedzać. Ostatni raz przyszli do mnie trzy dni temu, by poinformować mnie, że wychowawca pytał o moją długą, bo dwutygodniową nieobecność. Podrobiłem podpis szefa, który robił za mojego 'opiekuna'. Tak naprawdę nim nie był, ale musiałem mieć jakąś ewentualność na wypadek nieobecności, czy zwolnienia z wuefu. Podałem im kartkę z usprawiedliwieniem, a Kouyou zaniósł ją bez zbędnych komentarzy. Nawet nie poinformowali mnie o tym, czy nauczyciel łyknął haczyk. Nic. Czyżby i oni się ode mnie odwrócili...?
[DZIEŃ TRZYDZIESTY CZWARTY]
(tydzień później)
Bez Takanoriego stałem się mniej odporny psychicznie. Od czasu jego zniknięcia prawie nic nie jadłem i znacznie straciłem na wadze. Widziałem, jak zmieniałem się z dnia na dzień. Żebra były coraz bardziej widoczne, a kości miednicowe coraz mocniej się odznaczały. Mizerniałem w oczach, choć ciężko było mi się z tym pogodzić i przyjąć to do świadomości. Szef dzwonił do mnie chyba miliony razy, od ponad tygodnia, aż byłem zmuszony do wyciszenia telefonu. Dziwiłem się, że nie przyszedł do mnie osobiście. Zapewne chciał wywalić mnie z pracy. Nie ma sprawy, tym się nie przejmuję. Pieniądze nie będą mi już potrzebne...
Znów zacząłem rozmyślać o śmierci, co ostatnio przychodziło mi bardzo często i bardzo szybko.
Wyobrażałem sobie, jaka jest. Jaka mogłaby być w moim przypadku. Chłodna? Ciepła? Przyjemna? Łatwa? Wyczekiwana, czy szczerze niechciana? Czy wtedy zniknęłyby wszystkie cierpienia, których dotychczas zaznałem? A rozczarowania? Czy wtedy będzie lepiej? Spotkam tam Takanoriego? Moje myśli o śmierci, o tym, jaka jest, towarzyszyły mi już niemalże codziennie. Wcale mi to nie przeszkadzało. Wręcz oswajało z niecodziennym wydarzeniem, które mogło nadejść w każdej chwili.
Z letargu wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Ubrałem szybko koszulkę, która choć trochę zakryła moją przesadną chudość i wstałem z łóżka. Chcąc postawić pierwszy krok, nogi się pode mną ugięły. Nie miałem sił, by chodzić. Stęknąłem jedynie ''wejść'', co także przyszło mi z niemałym wysiłkiem. Próbowałem podnieść się z ziemi, by usiąść na łóżku. Niestety, próby szły na marne.
- Aki... Boże, jak ty wyglądasz?! - Kouyou podbiegł do mnie, łapiąc za mocno wychudzony nadgarstek. Pomógł mi wstać i posadził mnie na łóżku. - Byłeś chudy, ale teraz to przechodzi ludzkie pojęcie! Jak możesz tak funkcjonować? Powiedz mi, jak?!
- Nie wiem... - szepnąłem, gdyż moje gardło było odzwyczajone od używania głosu. A wypowiedzenie czegoś głośniej wymagało z mojej strony większego wysiłku.
- Zaraz zrobię ci coś do jedzenia... Nie mogę uwierzyć... - wymamrotał do siebie, idąc do kuchni. Chwilę potem słyszałem, jak dzwonił do Yuu, by też do mnie przyszedł. Opowiedział mu pokrótce, w jakim stanie się znajduję, potem kończąc rozmowę. Byłem załamany. Czekał mnie, być może, najpiękniejszy dzień w życiu, który rudowłosy śmiał mi zmarnować! Po jakimś czasie usłyszałem kolejną rozmowę. Tym razem padły hasła takie jak ''pepperoni'' i ''duża porcja sera'', więc domyśliłem się, że chodziło o pizzę. Po chwili Kou wrócił do mnie.
- Jak ty się w to wpędziłeś, co? Czemu nic mi nie mówiłeś? To wszystko przez tego chłopaka...? Tak nie można!
- Nie... Nie będziesz mnie uczył...
- Najwyraźniej powinienem zacząć, bo zamiast zmądrzeć, robisz się coraz mniej odpowiedzialny i coraz bardziej głupi... - po domu rozległ się kolejny już dziś dźwięk dzwonka. Kouyou wstał, by otworzyć, jak się domyśliłem, Yuu.
- Hej... Co z nim? - usłyszałem niski ton głosu gościa.
- Źle... Sam zobaczysz... - traktowali mnie co najmniej jak jakieś archeologiczne wykopalisko, nigdy dotąd nie widziane, a poszukiwane przez tysięcy naukowców. Albo jak okaz mutanta, mający trzy głowy i osiem par rąk.
- Akira, człowieku... - kolejne oczy pełne przerażenia taksowały moje kościste nogi i ręce. Już nie dałem rady tego znieść. Przewróciłem się na drugi bok, tyłem do nich, nakrywając się kocem na głowę - Dobra już, dobra. Zrozumiałem przekaz... No odkryj się. Przecież nie będziemy gadali z twoimi cudownymi meblami.
- Nie – wychrypiałem, nadal uparcie tkwiąc pod kocem. - Najlepiej stąd idźcie. Mam dość wszystkich i wszystkiego.
- Nie możesz tak...
- Mogę. Idźcie już, chcę być sam. S a m – praktycznie przeliterowałem im ostatnie słowo. Po kilku minutach nieodzywania się, ci w końcu zrezygnowali.
- Dobra, jak sobie chcesz! Mam już dość stawiania cię do pionu, bo to i tak niczym nie skutkuje! - warknął Kou. - Masz tu pieniądze, zapłacisz za pizzę. Cześć – rudowłosy hardym krokiem opuścił moje mieszkanie.
- Kouyou! - krzyknął za nim Yuu. Jak kiedyś dawał mi pouczającą radę, zanim wyszedł, tak teraz pobiegł za swoim chłopakiem, nawet na mnie nie zważając.
Głuchy trzask drzwi jakby mnie ocucił. Podziałał jak kubeł zimnej wody wylany mi na twarz. Momentalnie moje ciało przeszły dreszcze. Zacząłem się dusić, aż do oczu napłynęły mi łzy, po chwili kaskadą spływając po wysuszonych od płaczu policzkach. Po odczekaniu dziesięciu minut upewniłem się, że nie wrócą, więc podniosłem się z łóżka i opierając się o wszystkie napotkane na drodze meble, doszedłem do kuchni. Wziąłem stamtąd niewielki nóż - chyba jedyny ostry w moim domu - i osunąłem się po szafkach na ziemię, nie mając już siły, ani ochoty na dojście z powrotem do sypialni.
Jak w amoku, zacząłem nacinać naciągniętą skórę na nadgarstku szybkimi, długimi pociągnięciami noża. Chciałem znaleźć się już po tamtej stronie. To było jedyne wyjście, by znów zobaczyć Takę. By móc go przytulić. By z nim być i już nigdy go nie stracić...
Obserwowałem, jak cienkie, szkarłatne potoczki krwi spływają po nadgarstku, by swój żywot zakończyć na zimnej posadzce. Ból był nawet przyjemny. Kiedy to robiłem, przestałem skupiać się na tym, co mnie dręczy i na tym, jak bardzo nienawidzę całego świata, z sobą włącznie.
Cała umazana krwią ręka od przedramienia do nadgarstka ozdobiona była głębokimi cięciami. Powoli traciłem kontakt z rzeczywistością. Już nie dawałem rady utrzymać noża w ręku, gdyż ten zrobił się nagle wyjątkowo ciężki. W głowie mi wirowało, a przed oczami powoli nastawała ciemność.
W ostatnich chwilach swojego życia czułem ulgę. Byłem szczęśliwy i spełniony. Nie miałem większych wyrzutów, że zostawiam Yuu i Kouyou bez słowa wyjaśnienia, czy choćby bez głupiego pożegnania. Mają siebie nawzajem. Dadzą sobie radę. Byłem tylko niepotrzebnym, zbędnym problemem, który na szczęście usunął się sam. Teraz wszystko będzie dobrze... Bo będzie, prawda?
Ostatnie, co usłyszałem, to dzwonek do drzwi i głos, najwyraźniej należący do młodego mężczyzny. Dostawca pizzy bezlitośnie miażdżył guzik dzwonka, którego dźwięk odbijał się w mojej głowie coraz większym i coraz bardziej dudniącym echem. Po chwili nie słyszałem już nic. Nie widziałem nic. Nie czułem nic.
Umarłem...?
Umarłam. Naprawdę nie wiem co powiedzieć, to mnie totalnie zaskoczyło. Jak on mógł tak po prostu się zabić? Ale z drugiej strony może to i lepiej. Może spotka Takanoriego i wreszcie wszytko będzie dobrze.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam Szima, ale nic więcej nie wycisnę. W zbyt wielkim szoku jestem, naprawdę.
Płaczę.. Przepraszam.. to jest cudowne.. on nie może umrzeć.. niech Taka go odwiedzi ;(
OdpowiedzUsuńnoo... na prawdę bardzo smutna notka :( żal mi bardzo Reity. :( aczkolwiek lubię czytać i pisać smutne, wzruszające rozdziały. so, podobało mi się. :) czekam na kolejne. ^^
OdpowiedzUsuńI mam nadzieję, że nie umrze, i będzie nadal w opowiadaniu
OdpowiedzUsuńCo?!?!?!?!?!
OdpowiedzUsuńNie! I co teraz z opowiadaniem? Co z Taka-chanem i Akirą ? ; (
Bosz, totalny szok o.o
Nie tylko nie to ;c ciekawe czy taka go uratuje mam nadzieje że przeżyje ;c
OdpowiedzUsuńNo jak mogłaś?! Nie zabijaj mi Reity!!
OdpowiedzUsuńNo właśnie jak mogłaś?
OdpowiedzUsuńPrzywróć życie Rukiego. nie wiem zaakadabruj go czy coś:D
Notka super.
Pozdrówka i weny życzę
Hah... Wiedziałam, wiedziałam, no wiedziałam! Ale dostaniesz ode mnie pochwałę za samobójstwo -.- Większość pisze to tak bezuczuciowo, a tu było całkiem, całkiem... Głowię się i głowię, jak ty to zakończysz... A zdradzisz chociaż czy to będzie happy end czy nie? Czekam na następny rozdział ;3
OdpowiedzUsuńHidoi-chan <3
No eeeeej... Chociaż jestem w sumie ciekawa czy umrze naprawdę. Czy koleś od pizzy właduje mu się do mieszkania i go uratuje. W sumie... To chyba bym chciała żeby umarł, połączył się z Takanorim i żeby żyli długo i szczęśliwie. To w końcu też jakiś happy end. Może nie dla Kouyou i Yuu, no ale tak jak w tekście - oni mają siebie i na pewno dadzą sobie radę.
OdpowiedzUsuń/Kasumi.
Łe tam, wiedziałam, że się zabije..
OdpowiedzUsuńEj, ale taki podwójny ser to bym zjadła, mmmmm.. <3
Akurat tu nie płakałam. Samobójstwo to zbyt powielany motyw.
JEDNAK. Nie widzę tu oznacznika, że to koniec, więc = ciąg dalszy. Wiesz za co masz +? Bo spodziewam się, że nie będzie to brzmiało ''obudziłem się w jakiś sterylnym, białym pomieszczeniu, a nad głową słyszałem ''pik..pik..pik..''''.
Yuuri bez humoru jest bez humoru.
Huh, tak też myślałam, ale może koniec jest początkiem czegoś nowego, niezwykłego, długo by spekulować, ale to wiesz tylko Ty, i zastanawiam sie co bedzie dalej. To bylo by zbyt prostym zakonczeniem..
OdpowiedzUsuńPisz wiecej. <3
tak myślałam, że wreszcie przyjdzie mu na myśl samobójstwo, żeby spotkać się z Taką. Naprawdę przeżył te rozstanie. Nie spodziewałam się, że jego przyjaciele tak go zostawią, można powiedzieć na jego życzenie. Chyba to dobiło Akire i postanowił posunąć się do tego. Coś czuje, że ten dostawca pizzy uratuje Akirze życie, dzwoniąc po karetkę, albo sam go zawiezie do szpitala
OdpowiedzUsuńSmutne to było, tak bardzo mi żal Reity ;-; Niech go ocali człowiek od pizzy xD
OdpowiedzUsuńNie, może się spotka z Rukim i będą nie żyć wiecznie i szczęśliwie, potępieni <3
Zastanawiam się, co z Kaiem, bo go naprawdę polubiłam. Biedny, będzie smutać i płakusiać ;-;
ZNowu pzrez cb beczę ;_;
OdpowiedzUsuńJ... ja nwm co napisac w tym komie ._.
To ejst smutne ;_; bardzo smutne, zbyt smnutne ;_;
Aki nie może umrzeć ;_; Niech on sie weźmie obudzi nagle..Takl nw .. jeszcze pzred smiercia Taki, poleci go odnaleźć i niech beda happy ;_;
To sie nie może tak skoncyc no ;_;
.__.
Nie może .___.
...
..
.
NOOOO ;_;!!!
Coś tak podejrzewałam, że Aki się zabije. Nie płakałam tylko dlatego, że samobójstwo to pewnie jedyna droga, żeby był z cuksem i dobrze zrobił chłopak xD dla ruksa wszystko.
OdpowiedzUsuńnie, nie, nie o.O a co jeśli koles od pizzy go uratuje :--(( to wszystko jest podejrzane xdd wgl ten koniec mnie jakoś rozczulił, tak sb wyobrazilam siebie zamiast akiry i ten no #bul #rzyletka #rozpacz XD db koncze bo wszystko pisze na klawiaturze ekranowej i sie zaczynam wkurzać! >.< weeny ci życzę i i... zeby byl hepiend. DD: