piątek, 25 maja 2012

ReitaxRuki (oneshot): ,,Without a trace''

- Przepraszamy, abonent tymczasowo niedostępny.

Jeszcze raz... Odbierz.

- Przepraszamy, abonent tymczasowo niedostępny.

Cholera jasna, odbierz, proszę...!

- Przepraszamy, abonent... - głupie urządzenie nie dawało za wygraną. Dość tego. Rzuciłem telefonem o ziemię.
Byłem zrozpaczony... Gdzie ty do cholery poszedłeś?!
Biłem się z własnymi myślami, kiedy aparat, leżący na miękkim dywanie odezwał się. Tanabe.

- Coś wiecie? - zapytałem od razu.

- Niestety, Akira... Chyba musimy z tym skończyć na chwilę obecną. Nikt nie ma pojęcia, gdzie on może się podziewać.

- Ale...

- Aki, już dawno po północy. A raczej po 1 w nocy... Nic nie zdziałamy. Może wróci?

- Nie wiem, ale on jest sam! Rozumiesz?! - doskonale wiedziałem, że nie wrócisz. Zapieczętowałeś swą wypowiedź jednym słowem, które zadziałało na mnie niczym nóż, wbijający się prosto w serce.

- Akira! Wiem! Wszyscy wiedzą o tym doskonale! I wszyscy tak samo się o niego martwimy! - nie, to na pewno nie ten sam rodzaj martwienia się, Tanabe. Uwierz mi, że nie ten sam.

- Przepraszam... Dobra, rozejdźcie się do domów. Koniec na dziś...

- Na dziś? Zresztą, na pewno wszystko z nim okej.

- To znaczy... Na dzisiejszą noc - poprawiłem się. Faktycznie, już pół do drugiej. I rozpoczęty mamy dzień dzisiejszy. Jak dla mnie to bardzo ważny dzień... - I nie, nie jest okej. Nic nie jest okej… Skąd ty to niby wiesz? Skąd ta pewność? Ciągle tylko zapewniacie mnie, że nic mu nie jest.

- Etto… Takie… przeczucia mam… To… O dziewiątej. U nas. W sali prób. Dobrze? - czuję, że kręci. On i przeczucia…

- Tak, dziękuję wam za wszystko.

- Nie ma sprawy. Wyśpij się, od rana zaczynamy.

 - Okej, cześć.

- Dobranoc.

         Byłem bezradny. Tym razem delikatniej odłożyłem komórkę na stoliku w salonie i usiadłem na sofie. Wgapiałem się w urządzenie z nadzieją, że ekranik podświetli się, a telefon zacznie grać moja ulubioną melodię, którą ustawiłem jako dzwonek. Którą przypasowałem Tobie. Bo mi się z nią kojarzysz...
A teraz nie mam pojęcia, gdzie się podziewasz... Gdzie jesteś... To było po kłótni... Już którejś z rzędu. Znów z mojej winy. Nie powinienem był tyle pić tamtego wieczoru. Wszystko jest moją winą. Całe zajście z Twoją ucieczką włącznie.
Zawsze dotrzymywałeś obietnic. Tym razem też nie zawiodłeś...
To najgorsza obietnica, jaką mi złożyłeś.
,,Zniknę z twoich oczu. Już nigdy nie stanę na twojej drodze. Obiecuję...''
Te słowa odbijały się echem w mojej głowie od przedwczoraj. Mimo że byłem spity, zapamiętałem tą wypowiedź bardzo dobrze. Chyba za dobrze... Tak, za dobrze kojarzyłem fakty dnia wczorajszego.
Nie chciałem ich znać. Chciałem, by ten incydent nie odbył się.
Teraz chciałem umrzeć, bo jakbym spojrzał ci w oczy nawet gdybyś wrócił?
Takanori, ja cierpię...


*wspomnienie*

        Wszedłem do domu, głośno trzaskając drzwiami. Chciałem dostać się jak najciszej. Widocznie coś mi nie wyszło... Stałeś zwrócony w stronę blatu. Wycierałeś go dokładnie żółtą szmatką z mikrofibry. Pedant, jak zwykle. Czasem mnie to wkurzało: ,,Akira, wynieś te puszki! Odnieś kubek! Zmyj talerz! Blablabla...''

- Nnoo czeeeść... - próbowałem powiedzieć coś, by wyszło mi w miarę normalnie. Niestety, znów mi się nie udało. W efekcie coś wybełkotałem.

- Znów się nawaliłeś...

- Jjaaa? Ci się tylko wydaje... - ledwo utrzymywałem pion, kurczowo trzymając się framugi.

- Idź się przebierz, śmierdzisz alkoholem.

- Oj nooo wylaaało mi się.... trrochę... O tu... – wskazałem palcem na koszulkę.

- Wynoś się stąd. Śpisz na sofie, ale już.

- Kochaanieee...

- Powiedziałem ci coś! Zlekceważyłeś mnie i moje prośby! A przecież mówiłem ci, byś nie pił! A przynajmniej nie w takich ilościach! Mam ciebie dość. Dogłębnie - dalej stałeś odwrócony do mnie tyłem.

- Coo? Dogłębnie mówisz...? - podszedłem do ciebie od tyłu i objąłem w pasie, splatając dłonie na twoim podbrzuszu.

- Puszczaj mnie, pijaku! - wyrywałeś się, próbując wyswobodzić się z mego uścisku.

- Czemu miałbym cię puszczać...? Dogłębnie ci uświadomię, kto kogo ma słuchać... – powiedziałem, z naciskiem na słowo ‘dogłębnie’. Nie rezygnowałem z trzymania cię kurczowo, pomimo tego, że ślepo obrywałem to w tors, to w brzuch twoim łokciem.

- Akira! Puść mnie, proszę...! - bałeś się mnie? Satysfakcjonowało mnie to. Oddychałeś ciężko, nadal się wyrywając. Chociaż... nie masz potrzeby się mnie bać. Ja tylko miałem zamiar ci udowodnić, że to ja tu rządzę, a ty powinieneś mnie słuchać. I wypełniać moje polecenia. Posłusznie...
Sięgnąłem twojego rozporka, zsuwając twoje spodnie na biodra. Wsadziłem ci rękę w bokserki i zacząłem stymulować twoją męskość. Salwa westchnień przeplatana z prośbami zaprzestania wydobyła się z twoich ust.

- Ah, Akira! P-rzestań...! Mówię do ciebie... a-ah!

- I co, dobrze ci, prawda...?

- P-puść mnie...! Jesteś pijany, puść!

- Proś ładniej - polizałem cię za uchem, zsuwając swoje spodnie z bioder, tym samym ukazując światu swoją męskość. Usadowiłem cię na blacie przodem do mnie, przesuwając cię na jego brzeg.

- Proszę! Puuuuść! - popłakałeś się. Na dźwięk rozpinanego paska zacząłeś okładać mnie pięściami po twarzy. Jakby ze zdwojoną siłą. Złapałem cię mocno za nadgarstki, nie pozwalając ci wykonywać agresywnych ruchów.

- Błagaj.

- Akira, co w ciebie wstąpiło?! - płakałeś rzewniej, patrząc mi prosto w oczy. - B-błagam cię...!

- Ładniej.

- A-aaakira! - krzyknąłeś, kiedy wszedłem w ciebie bez przygotowania. Odchwyliłeś głowę do tyłu. Od razu zacząłem cię rżnąć. Tak, ‘rżnąć’ to najlepsze określenie. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. A twoje prośby tylko bardziej mnie nakręcały. Pragnąłem cię coraz bardziej. Byłem wobec ciebie wręcz sadystyczny, w dodatku nie potrafiłem opisać, co się ze mną działo. Jakby moim mózgiem kierowało coś innego. Jakbym był w jakimś amoku. To nie byłem ja...

- I co teraz?! Kto tu rządzi?!

- A-Aki! Błagam, przestań! Ja… nie chcę...! Akira... - wymierzyłem ci policzek. Spojrzałeś na mnie przerażony.

- Zamknij się, dziwko! - krzyknąłem ci w twarz. Nagle stałeś się obojętny na moje chaotyczne, mocne pchnięcia, zadające ci niesamowity ból. Płakałeś. Widziałem, jak krew spływa po twoich udach. Siedziałeś na krańcu blatu i przestałeś zwracać uwagę na to, jak wielką krzywdę ci wyrządzam. Najzwyczajniej w świecie przestałeś reagować na jakiekolwiek bodźce. I na to, gdy nazwałem cię dziwką. Czekałeś, aż się zaspokoję. Gdy doszedłem w tobie, nawet nie oznajmiłeś tego donośnym jękiem, jak miałeś w zwyczaju. Robiłeś to wszystko, bo ja ci kazałem. Nie miałeś wyjścia. Jedynie zacisnąłeś wargi w wąską linię. Wyszedłem z twojego wnętrza, zadając ci kolejny ból. Osunąłeś się z blatu na podłogę.
     Ruszyłem do łazienki, by się umyć. Byłem nawalony, ale zarazem trzeźwy. Nie potrafiłem tego opisać... Zostawiłem cię półnagiego, wykończonego i upokorzonego na ziemi. Leżałeś, ciężko oddychając, zanosząc się od płaczu. Dopiero po oblaniu się zimnym strumieniem wody dotarło do mnie to, co ci zrobiłem. Szybko się przebrałem, wybiegając z łazienki. Pokonałem korytarz slalomem.

- Taka? - nie było cię w kuchni. Zajrzałem do każdego pokoju. Została mi sypialnia. Nadal łkając, pakowałeś walizkę

- Idiota... Jak on mógł...? Nienawidzę go... Nienawidzę... - mamrotał do siebie. Nasłuchiwałem, coraz bardziej żałując tego, co zrobiłem. Wtargnąłem do sypialni, próbując cię powstrzymać. Głowa mnie jeszcze bolała i nie myślałem w pełni tak, jak robię to zupełnie na trzeźwo. Na trzeźwo nie wyrządziłbym ci takiej krzywdy...

- Takanori, co ty robisz?

- A co?! Będziesz tęsknił?! - krzyknął. To drugie pytanie aż ociekało ironią.

- Ja... Nie wiem co we mnie wstąpiło, przepraszam...! - tłumaczyłem się. Jestem idiotą. Najpierw wyrządzam ci krzywdę. Niewybaczalną krzywdę… A potem tłumaczę się i przepraszam. Przecież to jest sprzeczne w każdym calu…

- Zawsze tak mówisz! Za każdym razem! - faktycznie, takie zdarzenie nie miało miejsca po raz pierwszy… Ale ty byłeś dla mnie za dobry, wybaczałeś mi… Myślałem, że i teraz tak będzie… Lecz ta walizka… Wszystko mówiło za siebie. Sytuacja była aż nadto jasna. - Ale to koniec! Koniec, rozumiesz?! Nie jestem twoją dziwką, którą możesz rżnąć, kiedy masz ochotę! - ciągnąłeś dalej. Wpadłeś w histerię. Krzyczałeś, energicznie gestykulując, płacząc… Nie chciałem…

- Taka...

- Zamknij się! Co, szkoda ci seks-zabaweczki?! Idź sobie na dziwki, jak chcesz się bzykać! Nie wykorzystuj mnie!

- Przepraszam cię! Nie odchodź, błagam! - twoje słowa mnie bolały... Jak bardzo musiało boleć cię serce, kiedy cię tak traktowałem... Przesadziłem. Ale już po fakcie...

Błagaj ładniej... - spojrzałeś na mnie z pogardą, cytując moje słowa. Zapiął walizkę. - Zniknę z twoich oczu. Już nigdy nie stanę na twojej drodze. Obiecuję... - łzy ponownie zmoczyły twoje gładkie policzki.

 - Gdzie ty się podziejesz?! - zapytałem, ale w odpowiedzi na moje pytanie szturchnąłeś mnie ramieniem, mijając mnie w progu. Usłyszałem głośne trzaśnięcie drzwiami, odbijające się echem po przestronnym korytarzu.
        Padłem na łóżko. Pogrążyłem się w bezsilności. Ciszę zakłócał jedynie szum w mojej głowie, spowodowany wypiciem nieprzyzwoitej ilości alkoholu. Nie pobiegłem za tobą. Nie wiem czemu… Czułem, że i tak już wszystko stracone.

- Wrócisz do mnie… Kochasz mnie. Beze mnie nie dasz sobie rady… - szeptałem do siebie, karmiąc się kłamstwami.
       Nie wrócisz. Nienawidzisz mnie. Beze mnie będziesz funkcjonował lepiej, niż kiedy byłem przy tobie. Trzymałem cię na smyczy. Zachowywałem się jak cham, chcący mieć ciebie na wyłączność.
Przepraszam, Takanori…


*teraźniejszość*

        Położyłem głowę na zagłówku sofy. Na tamte wspomnienia zareagowałem płaczem. To już drugi dzień, kiedy odszedłeś. Wciąż cię szukam. Nie dam za wygraną. Ale ty przepadłeś, zniknąłeś, odszedłeś, uciekłeś, rozpłynąłeś się, ulotniłeś się…
Tęsknię. Kocham cię. Już nigdy cię nie skrzywdz
Usnąłem przez nadmiar emocji.


Huragan, błyski, grzmoty - stanowczo za głośne, jak na wytrzymałość moich uszu.
Ciemność.
Stoję na środku jakiejś drogi. Gdzieś wśród lasu.
Moknę. 
Pada ulewny deszcz.
Drzewa łamią się. Jak zapałki. Po kolei.
Jedno, drugie, trzecie...
Uciekam. Nie oglądam się. Biegnę dalej.
Ale droga zdaje się nie mieć końca.
Ciągnie się i ciągnie...
Biegnę dalej, drzewa za mną nadal padają.
-Akira! - słyszę ledwo słyszalne, słabe wołanie.
Staję, rozglądam się wokół.
-Akira! - słyszę znów. Biegnę dalej.
W stronę, skąd dobiega głos.
Znam go, jestem pewien, że go znam.
Zakręt.
Widzę ciebie...
-Akira...! - ten głos... należy do ciebie.
Stoisz na środku drogi.
Jesteś na wyciągnięcie ręki, lecz tak daleko...
Coś paraliżuje moje nogi. Trzyma je, nie pozwalając zrobić kroku dalej.
W drzewo, znajdujące się opodal ciebie, uderza piorun.
Pali się. Najwidoczniej runie. Prosto na twoje drobne ciało.
-Takanori...! - próbuję krzyknąć, lecz nie słyszę własnego głosu.
Nie mogę krzyczeć. Coś mi nie pozwala.
-Uciekaj... - mówię cicho. - Taka... Uciekaj...
-Akira! - słyszę raz jeszcze. Drzewo pada.
Leci prosto na ciebie, a ja nic nie mogę zrobić.
Płaczę.
-Ratuj, Aki...! - ostatnie słowa, które padły z twoich ust.


        Wybudziłem się. Byłem cały mokry od potu i leżałem na ziemi.

- Takanori...! - krzyknąłem, zrywając się do siadu w trybie natychmiastowym. - Zasnąłem wczoraj... A to... To tylko sen... Sen... Takanori, co się z tobą dzieje...? - szepnąłem do siebie i rozpłakałem się, podkurczając kolana pod brodę. Schowałem twarz w ramionach.
Ja naprawdę nie chciałem cię skrzywdzić...
A ty... Najzwyczajniej w świecie zniknąłeś...
Bez śladu...

Często miałem prorocze sny. Może nie każdy nim był, ale te, które wyraźnie pamiętałem po przebudzeniu się, zazwyczaj się sprawdzały.
Śniły mi się wielkie koncerty, sława, wstąpienie do wielkiej wytwórni - spełniło się.
Śniło mi się nawet, że Kai zgubił portfel, a nazajutrz takie zdarzenie miało miejsce.
Śniło mi się też, że Aoi jest z Uruhą. No i proszę... Już parę dni później nie mogli siebie na krok odstąpić.
Nie, to nic ze snów erotycznych o moich kolegach. Pojawili się epizodycznie, ale jednak... Nie ważne.
A... dzisiejszy sen? Czy on też mógł być proroczy?
Nie wierzę w Boga, ale jeśli faktycznie jest, to niech sprawi, by ten sen nie był żadną przepowiednią. Niech okaże się, że to tylko napływ emocji z mojej strony... To powód tęsknoty, bólu i nienawiści do samego siebie... Proszę, niech właśnie tak będzie.

        Otarłem oczy i podniosłem się z podłogi, masując obolały tyłek. Pewnie będę miał siniaka. Sofa do niskich nie należy...
Umyłem się, przebrałem, ogarnąłem się jako-tako i spożyłem prowizoryczne śniadanie, jakim było wypicie puszki napoju energetyzującego. Zdrowo, nie ma co... Złapałem jeszcze za telefon, klucze od samochodu, fajki i okrycie wierzchnie. Na zewnątrz jest zimno, w końcu to jesień.
        Opuściłem mieszkanie, zamykając je na dwa zamki. Klucze od mieszkania schowałem do kieszeni i zapaliłem papierosa. Zaciągnąłem się toksycznym dymem, wypuszczając po chwili z ust szarawy, śmierdzący tytoniem obłoczek. Nie lubiłeś tych papierosów. Lecz uparcie paliłem je dalej, twierdząc, że nie przestanę. Są jedynymi, które mi smakują, więc jakoś to znosiłeś.
Wyszedłem z apartamentowca i ruszyłem w stronę swojego auta. Razem je wybieraliśmy. A raczej to ty je wybierałeś, bo ci się spodobało. Uroczo prosiłeś mnie, bym wziął akurat te, bo pasuje do mojego charakteru. Zgodziłem się, a ty uwiesiłeś mi się na szyi, całując w usta. Zostaliśmy nagrodzeni dziwnymi spojrzeniami ze strony ludzi, przechodzących obok salonu samochodowego. Że też akurat te salony muszą mieć oszkloną ścianę. Kto to wymyślił? Chociaż... widok dwóch całujących się facetów w miejscu publicznym może zostać dziwnie odebrany. Przynajmniej wśród dominującej zazwyczaj grupy homofobów...

        Dwa dni, a ja już wariuję bez twoich czułych pocałunków na dzień dobry. Lub zamiast tego.
Ale czego ja oczekuję? Po tym, co ci zrobiłem...?
Nie powinienem robić sobie nadziei. Sam sobie tego nie mogę wybaczyć…
Wsiadłem do samochodu, i pojechałem w stronę studio. Pół do dziewiątej. Histeryzuję, jestem za wcześnie. Ogarnij się, Akira.
Chłopaki przyjechali za pięć dziewiąta. Zdążyłem wypalić całą paczkę papierosów.

- Cześć! - przywitali mnie entuzjastycznie.

- Mhm… - mruknąłem, dopalając ostatnią fajkę. Po chwili wyrzuciłem ją, depcząc niedopałek na chodniku. Kopnąłem go nogą na trawę.

- Co ty taki…? - żachnął Kouyou.

- A ty jaki byś był? Mam skakać z radości? - prychnąłem.

- Jako lider ogłaszam, że zawieszamy działalność zespołu. Dopóki Takanori się nie odnajdzie.

- Dobra... - westchnął Kouyou.

- Dajmy sobie spokój. Jak będzie chciał to wróci, na pewno nic mu nie jest. Jest rozsądny  - wtrącił Shiroyama, patrząc na chłopaków, którzy tylko pokiwali głowami, potwierdzając tym samym słowa Yuu.

- Skąd w to niby wiecie?! Was do reszty powaliło?! - krzyknąłem. - A siedźcie na swoich czterech literach w domach, oglądajcie telewizję i miejcie wyjebane na cały świat! Ja spadam szukać Takanoriego. Nara - fuknąłem. Miałem po dziurki w nosie ich lekceważącego podejścia do sprawy. Nie można na nich liczyć. I to są przyjaciele?!

- Akira! - wołał Kai. Ale tym razem to ja miałem ich gdzieś. Ignorując wszelkie nawoływania, wsiadłem do auta i pojechałem do centrum. Szukać ciebie. Martwiłem się. Byłem sam ze swoim problemem… Nikt mnie nie wspierał. Wszyscy tylko potrafili zapewniać. Że jesteś rozsądny, nic ci nie jest. Chyba coś ukrywają...
Ale wiedzą, że mi zależy, więc po co by to robili? By  cię chronić? Choć jeden istotny fakt został pominięty... Nie powiedziałem im prawdy. Powiedziałem tylko, że pokłóciliśmy się o jakiś pierdół, a ty wyszedłeś z domu...

Jestem w bagnie. 
A z każdą chwilą pogrążam się w nim bardziej.


       Zaparkowałem samochód przy jakimś parku. Chodziłem po centrach handlowych, sklepikach, barach, restauracjach... Wszędzie.
Ale ty... Przepadłeś.
Bez śladu.

        Po pięciu godzinach poszukiwań zacząłem odczuwać zmęczenie. A może... oni mają rację? Może to faktycznie nie ma sensu? Ale ja tak bardzo się o ciebie martwię, Taka... Proszę, wróć... Przecież dziś ten ważny dzień. Nasza pierwsza rocznica... Powinniśmy być razem, a ja nawet nie mam podejrzeń, gdzie mógłbyś być... Na pewno nie u rodziny. Z nią od dawna nie utrzymujesz kontaktu. Zostają tylko hotele, albo...
Mieszkanie któregoś z naszej piątki...? A raczej trójki, pomijając mnie i ciebie.
Bujda, na pewno nie...
To niemożliwe. Bo tak nie jest, prawda...?

       Gdy wsiadłem z powrotem do auta, ruszyłem w stronę domu. Przejeżdżałem akurat obok budynku PS Company. Zauważyłem Takashimę, Yutakę i Shiroyamę. Śmiali się, rozmawiając z kimś... Z jakąś postacią o prostych, blond włosach. Widziałem go od tyłu, więc nie mogłem przyjrzeć się jego twarzy dokładnie. Był mniej więcej twojego wzrostu... Gdy się odwrócił, ujrzałem wielkie przeciwsłoneczne okulary na nosie, które zasłaniały mu pół twarzy. Ty też takie nosiłeś, ale... To nie mogłeś być ty. Ty nie masz blond włosów, ani takiej fryzury. W dodatku nie ubierałeś się tak...
Jednak ciekawość zwyciężyła. Skręciłem w uliczkę w prawo i stanąłem przed głównym wejściem, gdzie stała cała czwórka. Drobna postać szybko pomachała im i uciekła. Dosłownie, uciekła.

- Kto to był...?

- To? A... Wiesz, taki tam... znajomy Yuu... - jąkał się Kouyou, drapiąc się w tył głowy.

- A-aha... - odparłem zrezygnowany. Wiedziałem, że to nie mogłeś być ty...

- Jak poszukiwania? - zapytał Tanabe.

- Uhm... Nie znalazłem go...

- Mówiliśmy ci, że to bez sensu - zaśmiał się Yuu.

- Mhm... - spuściłem głowę. Byłem zrezygnowany. I co ja mam teraz zrobić? Siedzieć bezczynnie? Przecież ja tak nie dam rady! Zostało mi tylko zalać się w trupa, zabić się, albo szukać dalej.

- Źle wyglądasz. Jadłeś coś? - troskliwa matka z tego Yutaki.

- Tak - skłamałem. Po co się wpieprzają w moje sprawy? Jem, czy nie jem. Co za różnica... - Jadę do domu... - wsiadłem w samochód i odjechałem bez pożegnania.
Przyjaciele... Faktycznie... - pomyślałem.

       Wszedłem do apartamentowca, zostawiając samochód na parkingu. Wjechałem windą na dziewiąte piętro i otworzyłem drzwi do mieszkania.
Przekroczyłem próg domu, zdjąłem buty i skierowałem się do lodówki. Whisky, sake, piwo...
Wziąłem wszystkie butelki z alkoholem i rozsiadłem się na sofie w salonie. Otworzyłem pierwsze piwo i upiłem łyk. Czas strasznie się ciągnął...

Opróżniłem z trunków wszystkie butelki i zasnąłem przy włączonym telewizorze.
Będzie kac, jak cholera.


       Oczywiście, nie myliłem się. Obudziłem się z potwornym bólem głowy. Lecz w swoim łóżku.

- Huh? - rozejrzałem się po pokoju z dezorientacją. Nie przypominam sobie, bym zasypiał w sypialni. Podniosłem się powoli i wyszedłem z pokoju, kierując się do salonu.

- Yuu? Yutaka? Co wy tu...

- Faktycznie jesteś w dołku, stary - popatrzył na mnie z litością Tanabe, zbierając porozwalane butelki ze stołu i podłogi.

- Po co przyjechaliście? Nie potrzebuję waszej pomocy - co oni tak nagle? Matki miłosierdzia? Dawałem sobie radę sam przez ostatnie dni, to i dziś dam radę.

- Potrzebujesz, tylko o tym nie wiesz

- Wiem o tym lepiej niż myślisz. Jakoś wcześniej nie paliliście się do pomocy...

- Bo to naprawdę nie ma sensu.

- Ma! Wiesz ile Taka dla mnie znaczy?!

- Tyle, byś musiał kłamać?

- C-co...?

- Ty też nie byłeś wobec nas szczery, co Akira? - Tanabe splótł ręce na piersi.

- Nie wiem o czym mówisz - prychnąłem.

- Doskonale wiesz. Wcale nie pokłóciliście się 'o pierdół', jak to ująłeś. Czekaj, Yuu, jak to było...?

- Błagaj ładniej? - zbladłem.

- Dzięki.

- Ale... Ja... Ja byłem pijany! Ja... Nie chciałem... - kucnąłem, chowając twarz w dłoniach. Rozpłakałem się.

- Oj, Aki, Aki... Ty przecież wiesz, że nam możesz powiedzieć wszystko - lider przytulił mnie lekko. Wahałem się. Im? Wszystko? Prędzej rzuciłbym się pod pociąg. ale... Zaraz, zaraz...

- Skąd wy to wszystko wiecie? - zapytałem, patrząc podejrzliwie to na jedego, to na drugiego. Tanabe spojrzał na Shiroyamę. Ten kiwnął głową, jakby dając jakieś pozwolenie Yutace.

- Od Takano...

- CO?! Gdzie on jest?! Proszę, powiedzcie mi! - patrzyłem na kolegów zapłakanymi oczami.

- Akira... Teraz sami nie wiemy, gdzie jest. Tego wieczoru, kiedy się pokłóciliście, spotkałem go z wielką walizą, jak siedział na ławce w parku. Opowiedział mi wszystko... - było mi głupio... Znali wszystkie szczegóły. Pomyślą, że jestem jakimś psychopatą... Ale ja naprawdę nie chciałem!

- Powiedział, gdzie będzie mieszkał?

- Um... Nie... - zmieszał się.

- Boże... Ja naprawdę nie chciałem go skrzywdzić...! Naprawdę...! Przysięgam...

- Już, dobrze... Nie płacz, jakoś się ułoży.

- Nic się nie ułoży. Bez tego faceta nie potrafię funkcjonować, rozumiesz...?

- Akira...

- Nie. Idźcie stąd. Chcę być sam.

- Ale...

- Idźcie, powiedziałem! - Yuu i Tanabe zmyli się w mgnieniu oka. Wziąłem jakieś tabletki, wypiłem mocną kawę i postanowiłem zrobić jakieś śniadanie. Zajrzałem do lodówki. Pusta. Cholera, muszę jechać do sklepu...

       Ubrałem się, ułożyłem włosy, zrobiłem lekki makijaż i udałem się do auta, kolejnie kierując się w stronę hipermarketu. Przejeżdżałem obok domu Takashimy. Tak, on jako jedyny mieszkał z dala od centrum, w dodatku we własnym domku. Stał na schodach, rozmawiając... z tym chłopakiem. Tym razem widziałem go od przodu dokładnie. Niestety, znów miał te przeklęte okulary, a dodatkowo kaptur na głowie. A w ręku... walizkę. Taką samą, jak twoja. Błękitną w fioletowe plamki. Cholera jasna, chyba mam zwidy!
Takashima chyba mnie zobaczył. Powiedział coś chłopakowi, pożegnali się, a niższy w szybkim tempie zniknął gdzieś za rogiem, uciekając w wąską uliczkę.
Zatrzymałem samochód w miejscu, w którym parkować nie wolno, wysiadłem i pobiegłem w stronę chłopaczka.

- Ej, możesz zaczekać? - krzyknąłem, biegnąc za nim. Ten przyspieszył kroku. - Proszę, zaczekaj, no! - pobiegłem szybciej, on też zaczął biec, wypuszczając z ręki walizkę.

- Zostaw mnie w spokoju! - krzyknął.
Głos... Twój głos?

- Takanori...?! Taka, zaczekaj! Proszę! - znalazłem cię! Czyli nic ci nie jest... Tak się cieszę...

- Odejdź! Zostaw mnie...! - płakałeś. Nie mogłem uwierzyć. Te zmiany w twoim wyglądzie.. Bałeś się mnie, tak jak wtedy...
Co ja najlepszego zrobiłem...?

- Taka! Daj mi coś powiedzieć...! - krzyczałem zdyszany. Stanąłeś, spuszczając głowę, kryjąc twarz w dłoniach. - Takanori... Nie płacz... - próbowałem pogłaskać cię po ramieniu, lecz odtrąciłeś moją rękę. - Nie bój się mnie... Nie zrobię ci krzywdy... - łzy napłynęły mi do oczu. Doprowadziłem do takiego stanu... Muszę to naprawić... Za bardzo cię kocham...

- Akira, daj mi o tobie zapomnieć... To... to koniec, rozumiesz? - patrzyłeś na mnie przez duże przeciwsłoneczne okulary.

- Nie będę więcej pił, obiecuję! Rzucę dla ciebie te papierosy, których nienawidzisz! Będziesz robił, co chcesz, obiecuję ci!

- Nie wierzę... Ja ci po prostu... nie ufam, rozumiesz...? - mówiłeś z dziwnym wahaniem.
- Ale Taka...

- Posłuchaj mnie... Ja-nie chcę-żebyś-traktował-mnie-jak-dziwkę - mówiłeś, robiąc krótkie przerwy między każdym wyrazem.

- Nie jesteś dziwką! Wszystko, co mówiłem pod wpływem alkoholu to... To nie byłem ja! Przysięgam, Takanori...

- Akira... - zdjąłeś okulary, patrzyłeś na mnie ze łzami w oczach.

- Nie płacz, proszę...

- Aki... Ja... - spuściłeś głowę, patrząc w brudny chodnik.

- Kocham cię - przerwałem ci, przytulając cię mocno do siebie. Wtuliłeś się we mnie.

- Ja też cię kocham, nie mogę bez ciebie żyć... Proszę cię, nie rób mi więcej krzywdy...

- Nigdy w życiu... Nie chcę cię znów stracić... Przepraszam cię... Tak strasznie cię...

- Ćśś... Proszę, nic nie mów... - wyrwałeś się z mojego uścisku, całując mnie w usta. Zawiesiłeś mi ręce na szyi, pogłębiając pocałunek. Brakowało mi smaku twoich miękkich ust... Twojego zapachu. I ciepła po drugiej stronie łóżka... Twojej obecności, twojego głosu... Brakowało mi cię. Tęskniłem.
Oderwaliśmy się od siebie, kiedy zabrakło nam tchu.

- Wrócisz ze mną... do domu...? - zapytałem nieśmiało.

- Oczywiście... - pogładziłeś mnie po policzku. Uśmiechnąłem się.

- Dziękuję... - przytuliłem cię jeszcze raz. W tej chwili obok nas znaleźli się Yuu, Kouyou i Yutaka.

- Takanori, żyjesz?!

- Nie, zabito mnie - zaśmiał się niemrawo. Twój uśmiech... Jest taki piękny.

- Akira, zostaw go! - krzyknął Takashima, widząc, że trzymam cię za rękę. Przytuliłeś się do mnie, na co Kouyou zrobił wielkie oczy. - To wy...

- Pogodziliśmy się, mhm... Wielkie halo - prychnąłeś.

- To u ciebie mieszkał cały ten czas? - zapytałem Shimy.

- No... Tak jakby... - zmieszał się. Wiedziałem, że kręcą, ale nie wiedziałem, że aż tak. Skarciłem młodszego gitarzystę wzrokiem, na co ten schował się za swoim chłopakiem.
Kłamałem i byłem okłamywany. O ironio...
Podniosłem twoją walizkę z ziemi i ponownie chwyciłem cię za rękę, kierując się do naszego samochodu. Patrzyłeś się na mnie, właściwie nie odrywając wzroku. A uśmiech nie znikał ci z twarzy.

- Ślicznie ci z tą nową fryzurką - choć tak naprawdę nie wyobrażałem sobie, by pasował ci kolor inny niż brąz.

- A, to... Uhm, dziękuję... - zarumieniłeś się, muskając mój policzek ustami. - Ja chciałem zmienić wygląd, żebyś... mnie nie rozpoznał... Ale... Przepraszam cię...

- Nie, to ja cię powinienem przepraszać. W pełni rozumiem twoje postępowanie... Sam sobie nie mogę wybaczyć tego, co ci robiłem... - westchnąłem, chowając twoją walizkę do bagażnika.

- Aki, już jest wszystko dobrze... Obiecałeś mi, że więcej mnie nie zranisz... Myślę, że... że chyba ci ufam, wiesz...? Nie potrafię nie dać ci szansy, bo sam nie potrafię bez ciebie żyć... Jesteś dla mnie jak powietrze...

- Dziękuję, że mi wybaczyłeś... Poprawię się, gwarantuję - i nie, wcale nie kłamałem.

- Aki, co to? - zapytałeś, wskazując na mały świstek papieru, znajdujący się za wycieraczką samochodu. Pacnąłem się otwartą dłonią w czoło.

- Mandat... Postawiłem, gdzie nie można...

- To nic... Chodź, jedźmy już do domu.

       Gdy wsiedliśmy do samochodu, od razu skierowaliśmy się do naszego mieszkania. Z powrotem rozpakowałeś swoje rzeczy. Wieczór spędziliśmy we dwoje, przy lampce wina i truskawkowych świecach. Uczciliśmy rocznicę z małym opóźnieniem... Nie miałem dla ciebie prezentu, ale stwierdziłeś, że to ja nim jestem, choć tak naprawdę w to nie wierzyłem... Nie mniej jednak strasznie się za tobą stęskniłem.
       Nie popędzałem cię w tych sprawach. Wiedziałem, że to jeszcze musi zaczekać. Ale byłem cierpliwy... Zależało mi na tobie. I chyba to zauważałeś, bo wciąż chwaliłeś mnie. I codzień mówiłeś mi, jaki jesteś szczęśliwy, bo się dla ciebie staram...

       Już tydzień później wznowiliśmy działalność zespołu. Jak dawniej - uczęszczaliśmy codziennie na próby, gdzie Tanabe dawał nam solidny, kilkugodzinny wycisk. Wychodziliśmy w piątkę na piwo. A chłopaki nie patrzyli na mnie pod złym kątem. Cieszyli się, że tak wspaniale nam się układało. Aż sam nie mogłem w to uwierzyć, jak na mnie działasz i ile we mnie zmieniasz...
Dziękuję, że do mnie wróciłeś.



*jakiś miesiąc później, wieczór*

-Kocham cię.
-No przecież wiem. Spróbowałbyś nie.
-Ale ja naprawdę bardzo cię kocham.
-Taka...
-No co? Nie patrz tak na mnie! I wiesz, cieszę się, że rzuciłeś w końcu te fajki. Naprawdę strasznie śmierdziały...
-Wiem.
-A może...
-Hm?
-No kurde, nie przerywaj mi! Tyle w sobie zmieniłeś, to chcę ci to wynagrodzić!
-Niby jak?
-A tak...
-...
-...
-Buziakiem?
-Oj, Akira!
-No co?
-Zamknij się już, dobra?
-No okej, no.
-Chodź.
-Gdzie?
-Do sypialni.
-Czy to jest to, o czym myślę?
-Koniec celibatu, mój drogi!
-Woohoo~



czwartek, 24 maja 2012

ReitaxRuki, cz. 4: ,,Długo i szczęśliwie?''

Przepraszam za takie opóźnienia.
Miałam zbyt wiele na głowie. Szkoła, obowiązki domowe.
Ale co ja tu będę...
Nie wiem, czy czy opko ma ręce i nogi, bo pisałam to na szybko. Może później sprawdzę błędy.


Serdecznie dziękuję czytelniczkom za miłe komentarze ♥
Oto ostatnia, czwarta część.
To opowiadanie mnie już męczyło, naprawdę.
Powiem tylko, że jutro dam tu oneshota RxR za tak długie czekanie:3
Miłego czytania~


____________________________________________________






Mijały kolejne dni. Fujimoto sprowadzał nowych kolegów. Słabłem psychicznie i fizycznie, lecz w domu byłem szczęśliwy... Narkotyk był cudownym wynalazkiem. Aż dziwiłem się, czemu wcześniej nie zacząłem brać. Kasy miałem sporo, więc większość wydawałem na kolejne działki.
Zamiast przytyć - schudłem dodatkowo kilka kilo. Rytuał po zajściu do domu, w postaci prysznica, powtarzał się. Płakałem po nocach przez przytłaczającą bezsilność, kiedy w szufladzie biurka nie odnalazłem kolejnej porcji mojego leku.


Ale to już ostatni dzień. Pobity, wykończony, cały poraniony w dolnych partiach ciała, zawlokłem się do szkoły. Dzisiaj był sam... Zrobił swoje. Nie reagowałem. Wszystko od środka mnie piekło. Rany niesamowicie rwały, ale ja już nie czułem bólu... Byłem obojętny. Nic mnie nie ruszało. Czyżbym się uodpornił...?
Starzy nie zauważali, że jestem pobity, że nic nie jem i nie wychodzę z pokoju... Matka zaczęła nie wracać do domu na noc, a ojciec upijał się częściej. Nikt nie widział, że cierpię...
Ty byś widział, Aki, gdybym pozwolił ci zobaczyć...
   Kiedy profesor skończył, ostatkami sił stanąłem na nogach. Wyszedłem ze szkoły. Dziś walnął mnie w szczękę tak, że rozciął mi wargę... Bo nie krzyczałem.
Szedłem pustą uliczką. Tą samą, w nadziei, że spotkam dilera. Jednak nie było go tam, a w jego stałym miejscu obecnie stał ktoś inny. Blondyn, uderzająco podobny do Akiry.
-Ruki?! Ruki! Co się stało?! Kto ci to zrobił?! Słyszysz mnie? Ruki...! - czułem, jak padam. Zawirowało mi w głowie.
-Rreiii...?
-Ruki, co się dzieje?!
-Fujimoto... Zrobiłem to, by cię chronić, Aki... - zemdlałem.
Ja cię kocham, Akira...


Obudziłem się w szpitalu. Słyszałem kilka męskich głosów, dyskutujących o czymś. Blask szpitalnych jarzeniówek oślepił mnie. Poczułem głód. Ten głód. Automatycznie sięgnąłem ręką do szufladki szafki, stojącej obok łóżka w nadziei, że znajdę mój narkotyk. I to był błąd. Chyba miałem założone szwy, bo każdy ruch skutkował niemałym bólem w dolnej części ciała.
-Patrzcie, wybudza się...!
-Ruki...? Uru, zawołaj lekarza, szybko!
-A...Akira...?
-Nie, tu Kai... Jak się czujesz?
-Kai... Ja... Nawaliłem, przepraszam... - chcę strzykawkę...
-Glupku, gdybym cokolwiek wiedział! To ja przepraszam...
-Wszyscy przepraszamy - wtrącił zmieszany Yuu.
-Dajcie spokój... Ale... To wy wiecie o wszystkim...? - dajcie mi... Strzykawkę...!
-Akira coś wspominał. Do tego wiele można było wywnioskować z opinii lekarza... Zresztą, nie wiesz, jak on to bardzo przeżywał... Non-stop siedział na próbach z komórką w ręku. Martwił się, kiedy zachodził do ciebie, a otwierał twój spity ojciec, mówiąc, że cię nie ma...
-Przychodził...? Do mnie? - strzykawkę...
-Mhm.
-A gdzie on teraz jest...? - dajcie mi... Akirę.
-Ledwo go stąd wyciągnęliśmy do bufetu. Własnie teraz tam siedzi. Jest załamany... Zaraz po niego zadzwonię - zaproponował Kai.
-To ile ja tu jestem...?
-3 dni leżałeś w śpiączce - wyjaśnił Aoi. Dosłownie dwie minuty później w progu pojawił się basista. Podbiegł do mojego łóżka, czule głaszcząc po ręku. Nie wyglądał najlepiej. Miał podkrążone oczy.
-Jak się... - zaczął.
-Jestem! - przerwał mu Uruha, wpadając do pokoju z lekarzem.
-No, widzę, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Musi pan zacząć jeść. I oczywiście uważać na szwy, które panu założono... Powinno być z górki... Proszę dużo odpoczywać - doktor pomajsterkował coś przy kroplówce i wyszedł.
-My też pójdziemy - uśmiechnął się Kai, wypychając gitarzystów z pomieszczenia.
-Ruki... - zaczął blondyn. - Boże, Ruki... - popłakał się. Sam miałem ochotę zrobić to samo. - Wiem, że jest ci ciężko, ale... co on ci robił...?
-Ja... Nie chcę o tym...
-Fujimoto. Co on ci zrobił...?
-Akira...
-Proszę...
-On... - odwróciłem głowę w drugą stronę, zaciskając dłonie na białej pościeli. - Gwałcił mnie... Bił... To bolało... A potem przyprowadzał kolegów i...
-Czemu mi...
-On powiedział, że jeśli coś powiem, to zrobi ci krzywdę...! - spojrzałem mu w oczy. - Chciałem cię chronić, Akira...
-Cierpiałeś przeze mnie?! Głupku... Ale... Dlaczego masz takie pokłute ręce...? - wskazał w konkretne miejsce, gdzie widoczne było wiele nakłuć... Nie chciałem go okłamywać.
-Bo... Narkotyki... To one sprawiały, że czułem się... szczęśliwy...
-Nie pozwolę, byś nadal brał to gówno. Nie pozwolę...! Martwiłem się... Głupku, ja... ja cię kocham! Kocham, rozumiesz...? - schowałeś twarz w rękach, płacząc.
Czułem się, jakby spadł na mnie zimny deszcz. Przestałem płakać i patrzyłem na Reitę zaciekawionymi oczami. To... On...
-Ko... Kochasz mnie...? - popatrzył na mnie zdezoriwntowany, jakby nie wiedział, co mi przed chwilą wyznał. - Ja... Też cię kocham, Aki...
-Ru... - nachylił się nade mną i lekko musnął moje usta swoimi, by po chwili mnie pocałować.
Tak długo na ciebie czekałem...
Ale teraz jestem zmęczony. Zbyt wiele wrażeń...
Blondyn zauważył, że powieki same mi opadają. Usiadł więc na krzesełku, obok mojego łóżka i gładził uspokajająco po głowie. Uśmiechnął się przez łzy. Zasnąłem.
Dobranoc, mój Aki...


    Z dnia na dzień robiłem coraz większe postępy. Dwa dni później dałem radę chodzić. Co prawda o kulach, ale zawsze coś. Akira powiedział mi, że kiedy ostatni raz do mnie zachodził, ojciec rzucił w niego moimi rzeczami i kazał mi to przekazać. Od teraz będę mieszkał z Reitą. Bo on tak chciał...
Prawie wyleczono mnie z anoreksji, a dzięki Reicie przestałem odczuwać głód na kolejne dawki narkotyku.
Czułem się coraz lepiej, aż w końcu wypisano mnie ze szpitala. Rei miał łzy w oczach, gdy dowiedział sie o wypisie. Chłopaki dowiedzieli się o nas i potraktowali nas naprawdę miło. Cieszyli się, że jesteśmy razem.
A Fujimoto był poszukiwany od dłuższego czasu. Okazało się, że zmienił nazwisko, a w innych szkołach, gdzie pracował wcześniej - również molestował tamtejszych uczniów. Lecz nikt - do tej pory - nie odważył się na niego donieść.
Kai przywrócił mnie do GazettE. Znów byliśmy nienormalną, patologiczną 'rodzinką'. W końcu byłem szczęśliwy. Dzięki mojemu nowemu narkotykowi. Dzięki Akirze...


    Przez wizyty u psychologa powoli dochodziłem do siebie. Było dobrze. Szczególnie, że miałem dla kogo się leczyć. I miałem kogo kochać... Gdyby nie Reita, pewnie by mnie tu nie było. Wszystko zawdzięczam właśnie jemu.
Dziękuję, Aki...


Teraz mieszkałem z moim ukochanym. Nie utrzymywałem kontaktu z rodzicami. Pewnie nawet o mnie zapomnieli...
Tego wieczoru siedzieliśmy razem pod kocem i oglądaliśmy filmy. Siedziałem oparty o klatkę piersiową Reity, a on obejmował mnie ramionami. Popijaliśmy czerwone, słodkie wino, które kupił. Pomińmy fakt, że ekspedientka w sklepie ledwo dała alkohol niepełnoletniemu basiście. Widocznie jego urok zadziałał...
-Rei...?
-Tak, kochanie?
-To teraz będziemy żyli długo i szczęśliwie? - zapytałem, oglądając ostatnią scenę - pocałunku - głównych bahaterów romansidła, lecącego na jakimś programie.
-Noo... Na to wygląda - pocałował mnie w czubek głowy. Odwróciłem się do niego przodem i sięgnąłem jego ust swoimi. Kiedy się od niego oderwałem, był bardzo zdziwiony. Wróciłem do poprzedniej pozycji, zmieniając kanał, na którym leciało kolejne romansidło.
Tak... Był to pierwszy pocałunek z mojej inicjatywy...




愛子~

poniedziałek, 14 maja 2012

ReitaxRuki, cz.3: ,,Koszmar, który prędko się nie skończy''


Przepraszam, zwlekałam...
Huh, mam nadzieję, że opo przypadło komuś do gustu. Jest ciężkie, nie powiem...
Lecz pod wpływem emocji miałam lekkie pióro.
Więc... życzę miłej lektury.
(o ile ktoś to czyta...)
________________________________________________


Wczoraj odbyło się bez krzyków. Od razu wbiegłem do siebie na górę,unikając jakichkolwiek rozmów (o ile te wrzaski można nazwać rozmową…). Szybko zasnąłem. W końcu nie spałem tyle dni… Pomijając krótką drzemkę wczoraj.
Wstałem około 13. Potem ubrałem się, umyłem i jako-tako doprowadziłem się do stanu normalności. Nawet zrobiłem lekki makijaż, którego dawno nie miałem. Z dobrym humorem wyszedłem z domu, uprzednio zjadając prowizoryczne śniadanie w postaci jabłka i kubka zimnej herbaty.
Postanowiłem pójść do lekarza.
Słońce miło przygrzewało, więc dzień zapowiadał się miło. W pewnym momencie zakręciło mi się w głowie i straciłem równowagę, upadając na chodnik. Podbiegła do mnie jakaś kobieta, pytając, czy wszystko w porządku i czy nie potrzebuję karetki. Pokręciłem głową, dodając, że właśnie idę do lekarza. A przychodnia znajdowała się tuż za rogiem. Uparcie wstałem i poszedłem przed siebie.

Wszedłem do budynku, a że nikogo nie było w poczekalni, zapukałem do gabinetu. Pielęgniarka zaprosiła mnie do środka. Wyjaśniłem co i jak, a ona wykonała mi przeróżne badania.
Później musiałem czekać na wyniki. Trwało to jakieś  15 minut, po czym kobieta, która mnie badała, przyniosła ze sobą świstek papieru i zaczęła mi tłumaczyć, co jest nie tak. Powiedziała, że nie jestem w najlepszym stanie, zważając na tak wielką utratę wagi w stosunkowo krótkim czasie… Mam anemię i muszę jeść produkty o wysokiej zawartości żelaza. Do tego leki na odporność.
Podziękowałem, zabrałem wyniki razem z receptą na jakieś tabletki i wróciłem do domu. Nie dzwoniłem do Reity. Po co go obarczać jeszcze większą ilością moich problemów?

                Miałem jeszcze jakieś 40 minut, aby dotrzeć do szkoły. Dziwne, nikogo nie było w domu… Zazwyczaj siedzą w chacie i leżą przed telewizorem. Delikatnie mówiąc – opierdalają się.
Spakowałem kilka podręczników, do tego dzisiejsze wyniki i receptę, aby po drodze wykupić lekarstwa. Wyszedłem z domu i poszedłem do apteki. Kupiłem, co trzeba i skierowałem się na przystanek autobusowy. Na autobus musiałem czekać tylko kilka minut.

                Pod szkołą znalazłem się jakieś 5 minut później. Wszedłem od tyłu, jak kazał mi pan Fujimoto i skierowałem się do odpowiedniej sali.
Siedział tam. Czekał. Wyglądał jak zawsze: biała koszula, krawat, garnitur i okulary na nosie. Nic nadzwyczajnego.
-Dzień dobry – wszedłem.
-Witaj, siądź tu – wskazał miejsce za biurkiem, na krześle obok swojego.
-Byłem dziś u lekarza, jak obiecałem.
-Cieszę się, ale teraz nie o tym – odparł oschle. Zachowywał się dziwnie. Był jakiś… zdenerwowany? Spieszył się, nie wiem po co, ale widocznie miał coś ważnego, a to spotkanie było mu bardzo nie na rękę.
-Um… Dobrze, przyniosłem podręczniki.
-Nie będą potrzebne. Tu masz notatki, które zrobiłem – podał mi jakieś kartki. Przejrzałem je. Miał ładne pismo.
-Dziękuję – odpowiedziałem, po czym profesor zaczął tłumaczyć niezrozumiałe mi tematy. Wszystko byłoby okej, gdyby nagle nie złapał mnie za kolano. Przeszły po mnie ciarki. Co on?!
-Proszę mnie zostawić! – nie słuchał. Ręką sunął w górę po moim udzie. Zacząłem się szarpać, ale jego uścisk był zbyt silny.
-Chłopcze, przecież musisz mi się odwdzięczyć… - powiedział niskim, obleśnym głosem.
-Że co?! Mogę zapłacić, mam pieniądze! Niech mnie pan zostawi!
-Zapłacisz. Sobą.
-Ratunku! – zacząłem krzyczeć z nadzieją, że ktoś mnie usłyszy. Ale przecież nikogo nie było w szkole. Mogłem posłuchać Reity. Mogłem się domyślić, że Fujimoto coś knuje…
-Nie drzyj się tak. To nic nie da… - zaśmiał się podstępnie. Rozpłakałem się, kiedy szarpnął mnie za włosy i kazał przed sobą klęknąć.
Ja nie chcę! Zabijcie mnie… Ja nie chcę…
Fujimoto rozpiął spodnie, po czym zaczął posuwać moje usta. Widząc, że się krztuszę, zaczął robić to brutalniej, bardziej się podniecając.
To było najgorsze, co mnie w życiu spotkało… To, że byłem bi, nie znaczyło, że można mnie wykorzystywać!
Fujimoto doszedł w moich ustach, a kiedy zobaczył, że wszystko zwróciłem, wymierzył mi siarczystego policzka. Zaczął zapinać spodnie.
Upokorzony, popłakałem się bardziej, nie wiedząc, co ze mną zrobi… Policzek piekł mnie niesamowicie.
-Masz przyjść jutro o tej samej godzinie. Jeśli się nie pojawisz – załatwię cię. Razem z tym twoim Akirą, śmieciu. Nie waż się nikomu powiedzieć, bo będzie źle, obiecuję. A teraz spierdalaj, już! – wstałem z ziemi, zabrałem torbę i wybiegłem z budynku.
Długo układałem w głowie to, co powiedział mi profesor… Jestem śmieciem… Nic nikomu… Załatwi Reitę… Reitę? Nie pozwolę na to!
Muszę być silny. Muszę. Będę silny dla ciebie, Akira…

Wróciłem do domu i pierwsze, co zrobiłem, to wparowałem do łazienki. Obejrzałem swój policzek, na którym widniało wielkie, fioletowe limo. Przepłukałem wodą usta, czując smak spermy zmieszanej z wymiotami…
To był koszmar. Koszmar, który prędko się nie skończy…


Nazajutrz, gdy wszedłem do sali, Fujimoto czekał na mnie z diabelskim uśmiechem. Byłem mu posłuszny. Musiałem. Inaczej zrobi coś Akirze...
Dziś posunął się krok dalej. Zrobił to, o czym nawet nie myślałem... Zgwałcił mnie. Darłem się w niebogłosy... Tak bardzo bolało. Rozdzierający ból... Jego dłonie wędrowały po moim ciele. Kiedy skończył - kopnął mnie w brzuch, i jak wczoraj - kazał spierdalać.
Upokorzenie to za mało powiedziane...
Czułem się jak dziwka. Brzydziłem się siebie...

Kiedy wróciłem do domu - od razu, kulejąc, szedłem pod prysznic, by zmyć z siebie jego zapach. Obecność... Tarłem ciało szorstką gąbką tak, że zdzierałem z siebie naskórek.
Po silnym kopnięciu, jakby ciężej mi się oddychało. Policzek nadal bardzo bolał.
Popadłem w ciężką depresję... Żyłem tylko po to, by Fujimoto nie skrzywdził osoby, którą kocham...
Jeszcze tylko kilka dni. Kilka dni... Ruki, wytrzymaj... Wytrzymaj dla Reity...


Kolejny dzień. Znów poszedłem do szkoły. Wszedłem do sali, a mój zmęczony wzrok dostrzegł kogoś jeszcze.
Ten koleś w kapturze...
Tym razem Fujimoto przyprowadził towarzystwo. Teraz obaj... Jednocześnie...
Dziś znów zrobiłem coś nie tak, przez co ponownie oberwałem w ten sam policzek, co 2 dni temu. Zawyłem z bólu.
Kiedy skończyli, obolały i ledwo przytomny wyszedłem z budynku.
Wracając do domu, skręciłem w ciemną uliczkę, by nikt nie widział, że kuleję i jestem pobity. Tyłek bolał mnie strasznie...
-Ej ty! - huh? Kolejne kłopoty...?
-Kim jesteś...? - zapytałem, a typ w czarnym płaszczu podszedł do mnie.
-Chcesz działkę? Mam tanio. Koka, hera... Co tylko chcesz.
-Po ile...?

Kupiłem herę wraz ze strzykawkami. Może dzięki temu... poczuję się lepiej?
Najpierw dojdę do domu.
Wziąłem prysznic, a potem wstrzyknąłem używkę. Po jakimś czasie zaczęła działać. Czułem się szczęśliwy. Zapomniałem o bólu... Było mi dobrze. Nie czułem się tak od bardzo dawna... 
Cudowny lek...
Wstrzyknąłem kolejną działkę, gdy tamta przestała działać.
O Słodkie Uzależnienie, witaj...


愛子~

___________________________________________________________

Nie zostało Wam nic innego, jak tylko czekać na kolejną, podejrzewam, że ostatnią część.
Nie mam ochoty dłużej tego ciągnąć i rozbijać na kolejne części, z których nic by nie wynikało...
Potem zaczniemy kolejną historię.
Miłego oczekiwania. Dobranoc ♥

Oczywiście, komentarze baaaaaaaardzo miło widziane:3

wtorek, 8 maja 2012

ReitaxRuki, cz.2: ,,Nigdy nie zamieniłbym Cię na kogoś innego''

Gome, przepisywanie idzie mi dość mozolnie. Szczególnie, że nie mam na to zbyt wiele czasu.
Jednakże dzisiejsza część trochę dłuższa. Postanowiłam połączyć dwie części w jedną, aby nie powstała jakaś telenowela ._.
Dzisiejsza część, równie ,,wiele'' mówiąca o przyszłej fabule, dedykowana dla Miu:3
Tak, kocie, Tobie. Jak obiecałam.
Miłego czytania ♥
__________________________________________________________


-Ruki, ty se jaja robisz?! - wrzasnął na mnie Aoi.
-Co?... - zapytałem zdyszany.
-Jajco! Półtorej godziny jesteś spóźniony! - dodał.
-Właśnie! - krzyknął Uruha. Ten to zawsze musi dodać coś od siebie...
-Przepraszam, uciekł mi autobus, a w dodatku...
-Nie tłumacz się! Po prostu jak jeszcze raz się spóźnisz, to będzie źle. A jeśli to twoje olewanie zepołu będzie notoryczne, to po prostu wylecisz, jasne?! - wrzeszczał Kai. W domu krzyki, tu krzyki... Halo?! Ja tu fiksuję! Zabierz mnie ktoś do psychiatry!
-Dajcie mu spokój, do cholery! - wtrącił Reita. - Wy nie widzicie, jak on wygląda?! Leczcie się! - puknął się w czoło, zabrał swój bas i wyszedł z Garażu. Kiedy byliśmy już na podwórku, przystanął.
-Ruki, czy ty zdajesz sobie sprawę, że prawie cię nie poznałem?! - kolejne kazanie? Aki, błagam... - Wyglądasz jak szkielet! Naprawdę zaczynam się niepokoić... - westchnął, pocierając zatoki.
-Przecież nie ma o co... - uśmiechnąłem się blado. Reita popatrzył na mnie jak na nienormalnego.
-Ruks, kurwa, obudź się i spójrz w lustro... Schudłeś, masz straszne wory pod oczami, jesteś blady jak ściana... Co się dzieje...? - położył mi ręce na ramionach i spojrzał prosto w oczy.
-Źle sypiam... ostatnio...
-Ta, schudłeś też przez niesypianie?
-No... Nie.
-Jak się nie poprawisz, a daję ci na to tydzień, to sam się tobą zajmę.
-Co?!
-To, co słyszałeś. A teraz idziemy coś zjeść, anorektyku.
-Ale ja muszę...!
-Żadne 'ale'! Idziemy, bez dyskusji. Bo siłą cię zaniosę...
-No... No dobra. Ale pójdę sam! - Akira zaśmiał się, chyba z mojej miny. Chwilę później kierowaliśmy się w stronę miasta.
Kiedy weszliśmy do jakiejś miłej knajpki, zauważyłem nauczyciela. Siedział przy stoliku pod ścianą, razem z jakimś zakapturzonym kolesiem. Pili piwo, uzgadniając coś, a kiedy profesor mnie zauważył, od razu wstał i podszedł do mnie.
-Witaj, Matsumoto.
-Dzień dobry... - ukłoniłem się lekko.
-Zmiana planów. Przychodź do mnie po te notatki codziennie, nie wcześniej niż o godzinie 16.
-Ale wtedy zamykają placówkę...
-Spokojnie, mam klucz do wejścia dla nauczycieli od tyłu szkoły. Tamtędy wchodź. Nikt nam nie będzie przeszkadzał, kiedy będę ci tłumaczył, rozumiesz?
-Aha... No dobrze.
-Więc uzgodnione. - zatarł ręce. - O, Akira. To ty zadajesz się z tym kimś, Takanori?
-Co proszę? A dostał pan kiedyś? - warknął Rei.
-Akira, przestań... A pan niech go zostawi. To mój przyjaciel - stanąłem przed Reitą w geście obronnym, a profesor zaśmiał się głośno.
-Przyjaciel... Więc powinieneś ich lepiej dobierać.
-Fujimoto... Jeszcze zobaczysz - Aki zagroził mu pięścią. Ledwo wyciągnąłem go z tego lokalu. Skierowaliśmy się do następnego, gdzie Rei spokojnie będzie mógł wepchnąć we mnie porcję jakiegoś fastfoodu...
-Rei...?
-Co... - burknął zły, że nie dałem mu się bić. Dzieciak.
-O co chodziło profesorowi?
-Za bardzo mu podpadałem, gdy byłem w liceum. Ot co...
-Ale wiesz...
-Hm?
-Nigdy nie zamieniłbym ciebie na kogoś innego - na te słowa zaśmiał się, mierzwiąc mi włosy.
-Oj, Ruki, Ruki... Chodź, zjemy coś w końcu - pociągnął mnie, znów za rękę, do środka. Dziwne. Kiedy łapał mnie za rękę, czułem się tak... bezpiecznie. Jakbym dzięki jego uściskowi zapominał o całym świecie. O wszystkim...

Ze zjedzeniem miałem mały problem. Ledwo wcisnąłem w siebie małą porcję frytek, a Reita dokarmiał mnie czymś jeszcze. Fuj...
-Reeeeeii... Ja już nie mooogę...
-Nie ściemniaj, zjadłeś tylko frytki.
-No nie dziw mi się! Mam taki żołądek! - ścisnąłem rękę w pięść i mu ją pokazałem.
-Taki kościsty?
-Rei!
-No co? - zaśmiał się. - Widzisz, musisz jeść, żeby twój żołądek wyglądał tak - pokazał swoją pięść. - I żeby wszystko było w normie.
-Ale ja już nie dam raaadyyyy... - łkałem, zsuwając się bezwładnie z krzesła.
-No dobra, ty uparty człowieku. Ale obiecaj, że będziesz jeść normalnie.
-Obiecuję, obiecuję - nie kłamałem. Miałem zamiar się za siebie wziąć. - Rei, mogę o coś zapytać?
-No jasne.
-Kai serio chce mnie wywalić...?
-Ru... Po prostu staraj się wpadać na próby w miarę punktualnie, okej? A ja z nim pogadam i spróbuję go jakoś udobruchać, hm?
-Dzięki - posłałem mu ciepły uśmiech.
-Nie ma za co. To co, spadamy?
-No, tylko zapłacę... - wyjąłem z torby portfel z oszczędnościami i zacząłem wygrzebywać z niego jakieś drobniaki.
-Daj spokój, ja zapłacę. Ty poczekaj. - Akira poszedł do kasy, a ja zastanawiałem się, co wstąpiło w Fujimoto. Czemu czepiał się Rei'a? I w ogóle kim był ten gość w kapturze...? Zbyt wiele pytań, za mało wskazówek...
A najgorsze dopiero przede mną...

Rei odprowadził mnie do domu. W międzyczasie opowiedziałem mu o propozycji profesora. Powiedział, bym na niego uważał, bo Fujimoto jest naprawdę dziwny. Ja tak nie uważam. To dobry człowiek... Mało który nauczyciel angażuje się w problemy uczniów. W dodatku daje tydzień wolnego. Taki jakby urlop, z tym, że na innych zasadach.
-Muszę iść do lekarza. Fujimoto mi kazał...
-A ten co, twój stary, czy jak?
-Ja nie mam starych...
-Uuu, kłótnia?
-Aki, jaka kłótnia?! Ja mam tam w chacie jakiś... burdel! Oni wszyscy są nienormalni. Ciągle wszystko robię źle. Wszystkiemu jestem winien ja... Dla nich jestem nikim... śmieciem, rozumiesz? - łzy napłynęły mi do oczu. - Ja niedługo nie wytrzymam...
-Taka, czemu mi nic nie powiedziałeś...? - przytulił mnie.
-A co ci miałem powiedzieć? Cześć, Rei, starzy źle mnie traktują, cały czas się na mnie drą i leją jak jakiegoś psa...?
-Co...? Biją cię...?
-Huh? - kurde, po co ja to wygadalem?! - A, nie...  przesłyszałeś się.
-Ruki, nie kłam już! Przecież wiesz, że niczego nikomu nie powiem! Biją cię...? - w odpowiedzi pokiwałem głową. - Kurde, Ru... Gdybym wiedział... Czemu nic mi... nam nie mówisz?
-Chyba tylko tobie bym powiedział... Kai, Aoi i Uru traktują mnie z góry...
-Nie chcesz wracać do domu, prawda? - zamiast odpowiedzieć, znów wykonałem gest w postaci pokręcenia głową. - Może chodźmy nad rzekę? Jest ciepło. Motylki, kwiatki i te sprawy...
-Dobry pomysł - zaśmiałem się w duchu na myśl o motylkach i kwiatkach.

Dotarliśmy na miejsce w ciszy. Czasami Akira pytał mnie o coś. Miło, że się interesował. Właściwie tylko on traktował mnie jak człowieka. Dzięki niemu jeszcze nie wszystko stracilo kolory. Jak dobrze mieć przyjaciół...
-Woda jest ciepła. Idziemy popływać? - Rei zrzucił z siebie koszulę i podkoszulek, odkładając je na trawę. No, no. Niezły miał brzuszek. Pewnie dużo ćwiczy.
-Um, nie... Ja posiedzę - kilkudniowe rany na plecach od pasa ojca nieprzyjemnie rwały. Nie chciałem ich pokazywać. Oberwałem, bo niechcący zbiłem jakiś wazon... Niby pamiątkę skądśtam...
-Czekaj, pobrudzisz się - posłał na trawie swoją flanelową koszulę w czarno-czerwoną kratę.  - Siadaj.
-Dzięki - zrzuciłem z ramienia torbę, a sam położyłem się na koszuli Akiry. Ładnie pachniała...
Ten to ma życie. Wyprowadził się od rodziców, tamci przysyłają mu kasę... Żyć, nie umierać. Zazdroszczę Akirze.
Kiedy Reita poszedł popływać, ja wpatrywałem się w niebo, przygryzając trawkę. Świeże powietrze bardzo mi służyło, bo zasnąłem. A torba służyła mi jako prowizoryczna poduszka.

-Ruuuki... Ej, wstawaj - szturchnął mnie Rei. Ziewnąłem przeciągle. Kiedy otworzyłem oczy, zorientowałem się, że już wieczór, a od jakiegoś czasu wgapia się we mnie pewien uroczy facet. Popatrzyłem na niego półprzytomnie.
-Która godzina...? - zapytałem.
-Osiemnasta, jakoś tak.
-Kurde, musze lecieć! Szlaban będzie jak nic... - rozbudziłem się natychmiast.
-Ej, spokojnie. Dzwonił do ciebie ojciec, a że tak słodko... Khm, spałeś...
-Co, co, co? Możesz powtórzyć, bo nie dosłyszałem? - rzuciłem się na niego tak, że leżał na plecach, a ja okładałem go pięściami po torsie. Oczywiście - delikatnie.
-Hej, przestań...! - zaśmiał się, przytrzymując moje ręce. - Nie chcąc cię budzić, odebrałem i powiedziałem, że jesteś u mnie i wrócisz wieczorem.
-Jak to...?
-Tak to! - wytknął mi język, cały czas leżąc pode mną.
-Dziękuję! - rzuciłem mu się na szyję. Zaczął gładzić mnie po plecach.
-Ała... - syknąłem. Mimo, że robił to delikatnie, czułem nieprzyjemny ból.
-Co jest?
-Plecy mnie bolą...
-Pewnie źle leżałeś.
-Nie... Uh, nie będę ukrywał, bo znów będzie, że kłamię. - odwróciłem się tyłem i uniosłem lekko koszulkę, ukazując czerwone pręgi.
-O Boże, Ru...
-To ojciec... Wszystko przez niego... - opuściłem koszulkę i spuściłem głowę, odwracając się przodem do Reity.
-Mogę coś zrobić...? Jakoś pomóc?
-A co ty mi pomożesz?
-Jeśli jakoś mogę, to wal śmiało. I pamiętaj, że możesz wpadać i dzwonić kiedy chcesz.
-Mhm...
-Zbierajmy się - w tym momencie mój mały światek kręcił się tylko wokół tego diabelsko kochanego blondyna. Zebraliśmy rzeczy i ruszyliśmy w stronę mojego domu.
-Dziękuję ci... za wszystko.
-Daj spokój. To ja dziękuję za miły dzień - przytuliłem się do niego. Być może czułem do niego coś więcej niż przyjaźń...
Nie ma z czym się kryć. Kochałem Akirę. Był dla mnie wyjątkowy...
-Trzymaj się tam - rzucił na odchodne.
-Jakoś muszę...
-To cześć
-Pa - pomachałem mu, gdy zaczął kierować się do siebie. Poznał dziś wiele moich tajemnic. Ale czy nie za wiele...?

愛子~

_____________________________________________________________________

Część kolejna za niedługo. ^^
Taki oficjalny rozwój fabuły.
Dziękuję za uwagę.

niedziela, 6 maja 2012

ReitaxRuki, cz.1: ,,Matsumoto, znów zaspałeś!''

Hejeczki~!
Ogólnie chciałam dodać, że jeśli przy postach nie ma niczego typu 'cz.1', 'cz.2' itd., to są to oneshoty.
Tylko tak dla jasności. Ach, i zazwyczaj nie opieram się na faktach ^^
Dziś część pierwsza paringu Reituki~ Za wiele z niej nie wyniknie, ale tak, czy inaczej miłego czytania!:3
____________________________________________________________________


Tej nocy targały mną różne przykre myśli. Nie dałem rady zasnąć, mimo że w końcu miałem okazję odpocząć. Oczy mi się kleiły, jednak byłem pewien, że kiedy zasnę, zaczną śnić mi się koszmary... Wolałem sobie tego zaoszczędzić. Dość już miałem problemów. Zarówno w gronie ,,rodziny'' (o ile mogłem cały ten domowy burdel nazwać rodziną), w szkole, czy w relacjach z przyjaciółmi. Oczywiście, najmniej zależało mi na rodzinie. Nienawidziłem jej. Zwyczajnie w świecie jej nienawidziłem. Wszyscy widzieli tylko to, co robię źle. Wszystkiemu byłem winien ja. Wciąż byłem nazywany darmozjadem i innymi takimi... Czekałem tylko na moment, kiedy to się skończy...
Do tego szkoła, z którą nie zawsze sobie radziłem. W sumie nie miałem złych ocen, ale przez niesypianie i brak czasu na odpoczynek – często spóźniałem się na lekcje i nie uważałem, przez co miałem słabsze stopnie, a co idzie za tym – wzywano rodziców. W domu otrzymywałem szlaban, albo dostawałem od ojca tak, że wszystkiego mi się odechciewało. W oczach rodziny byłem nikim. W oczach społeczeństwa i rówieśników – wyrzutkiem. Dla siebie? Jednym i drugim...
Jedyne, dla czego chciało mi się jeszcze funkcjonować to zespół, do którego należałem. Z zespołem wiążą się przyjaciele – jedyne osoby, które uświadamiały mi (a przynajmniej próbowały. Jestem upartym człowiekiem), że nie wszystko stracone. Że trzeba żyć dalej i iść naprzód. Byłem im za to wdzięczny...
Jednak... na nic nie wystarczało mi czasu. Jak nie nauka, to szkoła. Potem próby w Garażu i znów – dom, nauka... Nie spałem, nie jadłem... Nie miałem na to czasu. Wszystko zaczęło mnie przerastać.
Chwilę później, nieświadomie przymknąłem oczy. Ogarnął mnie słodki, spokojny sen...

Niespostrzeżenie nastał ranek. Uchyliłem powieki, gdy ktoś na dole upuścił jakieś naczynie, które z hukiem się rozbiło. Potem wiązanka przekleństw ogarnęła cały dom. Spojrzałem na zegarek. Wskazywał ósmą dwadzieścia dwa.
-Cholera jasna, zaspałem! - krzyknąłem, wyłażąc z łóżka. Pospiesznie się ubrałem, uczesałem włosy, chwyciłem za torbę, nie wiedząc, czy są w niej wszystkie książki i wybiegłem z domu, nie zwracając uwagi na wrzaski matki.
Najbliższy autobus za dwadzieścia minut... Do szkoły nie miałem daleko, więc pobiegłem tam jak najszybciej.
Pod szarymi murami budynku znalazłem się 10 minut później. Otarłem spocone czoło, uregulowałem oddech i wszedłem do szkoły.
-Matsumoto, znów zaspałeś! - usłyszałem po wejściu do sali lekcyjnej.
-Ale...
-Siadaj! Zostaniesz po lekcjach! - po sali rozległ się stłumiony chichot.
-D-dobrze... - wyjąkałem. Nie chcąc podpaść bardziej, skierowałem się na koniec sali i usiadłem w ławce. Czułem się, jakby ktoś wstrzyknął mi truciznę, przez którą nic mi się nie udawało i słabłem. Psychicznie i fizycznie. Nie jadłem, nie odczuwałem głodu... Zaburzenia mi brakuje. Świetnie...! Lepiej być nie może...
Dzwonek. Lekcje się skończyły, a ja zostałem w sali, jak kazał profesor. Pewnie znów zada mi jakiś pieprzony referat...
Podszedłem do biurka.
-Więc na jaki temat tym razem? - zapytałem zrezygnowany, wyjmując kartkę i długopis z torby.
-Chciałem pogadać.
-Tak? O czym...?
-Masz problemy, prawda?
-J-ja? Skądże...! - skłamałem, wymuszając uśmiech.
-Nie kłam. Masz problemy i to niemałe. W dodatku strasznie opuściłeś się w nauce. Opowiesz mi, co się z tobą dzieje, Takanori? Nie wezwę twoich rodziców. Zwykła rozmowa między dwoma facetami... Więc? - zapytał, wgapiając się we mnie.
Co ja, kurwa, jakaś książka jestem, z której się czyta?! I co? Miałem mu wszystko ot tak powiedzieć?!
Stałem zmieszany, nie wiedząc od czego zacząć.
-To nie jest uknute przez moich starych...?
-Nie. Powiesz mi w końcu, co się dzieje?
-Bo... Tak, mam problemy. Na nic nie mam czasu. Na naukę, jedzenie, spanie. Z niczym nie wyrabiam, przez co olewam tez przyjaciół... Nie mówiąc o czasie wolnym choćby na poczytanie książki... Wszyscy się na mnie uwzięli... Wszyscy... - opadłem na krzesło, zrobiło mi się słabo. Powiedziałem nauczycielowi wszystko pod wpływem chwili... Nie wspominałem o rodzicach. Z tym uporam się sam.
-Widzę, że strasznie schudłeś. Źle wyglądasz, powinieneś pójść do lekarza. Może coś ci dolega? Zacznij o siebie dbać, okej? Ach, czy któryś z twoich przyjaciół chodzi do tej szkoły?
-Nie, są starsi i skończyli liceum.
-Rozumiem. Wiesz... Zrób sobie tydzień wolnego. Ja będę robił ci notatki z lekcji i pod koniec tygodnia wszystko ci przekażę.
-C-co?...
-Nie martw się, usprawiedliwię ci te dni. Znam twoich rodziców i wiem jacy są.
-Ale...
-Bez żadnego 'ale'. Przez ten czas masz nadgonić bieżący materiał, pójść do lekarza i przede wszystkim odpocząć. Jasne?
-Tak, dzięku...
-Nie. Do domu, już. Żebym cię tu nie widział. Po prostu idź i wypocznij, resztą się nie martw.
Ukłoniłem się i wyszedłem z sali. Co go naszło?! Aż tak źle wyglądam?
Tydzień wolnego... Tydzień wrzasków i kłótni... Może chociaż trochę wypocznę?
Byłem bardzo wdzięczny nauczycielowi, lecz spieszyłem się na próbę.
Spojrzałem na zegarek. Byłem nieźle spóźniony...


愛子

_____________________________________________________________

Jak mówiłam, za wiele nie wyniknie.
Oczekujcie następnej części niedługo.