Jeszcze raz... Odbierz.
- Przepraszamy, abonent tymczasowo niedostępny.
Cholera jasna, odbierz, proszę...!
- Przepraszamy, abonent... - głupie urządzenie nie dawało za wygraną. Dość tego. Rzuciłem telefonem o ziemię.
Byłem zrozpaczony... Gdzie ty do cholery poszedłeś?!
Biłem się z własnymi myślami, kiedy aparat, leżący na miękkim dywanie odezwał się. Tanabe.
- Coś wiecie? - zapytałem od razu.
- Niestety, Akira... Chyba musimy z tym skończyć na chwilę obecną. Nikt nie ma pojęcia, gdzie on może się podziewać.
- Ale...
- Aki, już dawno po północy. A raczej po 1 w nocy... Nic nie zdziałamy. Może wróci?
- Nie wiem, ale on jest sam! Rozumiesz?! - doskonale wiedziałem, że nie wrócisz. Zapieczętowałeś swą wypowiedź jednym słowem, które zadziałało na mnie niczym nóż, wbijający się prosto w serce.
- Akira! Wiem! Wszyscy wiedzą o tym doskonale! I wszyscy tak samo się o niego martwimy! - nie, to na pewno nie ten sam rodzaj martwienia się, Tanabe. Uwierz mi, że nie ten sam.
- Przepraszam... Dobra, rozejdźcie się do domów. Koniec na dziś...
- Na dziś? Zresztą, na pewno wszystko z nim okej.
- To znaczy... Na dzisiejszą noc - poprawiłem się. Faktycznie, już pół do drugiej. I rozpoczęty mamy dzień dzisiejszy. Jak dla mnie to bardzo ważny dzień... - I nie, nie jest okej. Nic nie jest okej… Skąd ty to niby wiesz? Skąd ta pewność? Ciągle tylko zapewniacie mnie, że nic mu nie jest.
- Etto… Takie… przeczucia mam… To… O dziewiątej. U nas. W sali prób. Dobrze? - czuję, że kręci. On i przeczucia…
- Tak, dziękuję wam za wszystko.
- Nie ma sprawy. Wyśpij się, od rana zaczynamy.
- Okej, cześć.
- Dobranoc.
Byłem bezradny. Tym razem delikatniej odłożyłem komórkę na stoliku w salonie i usiadłem na sofie. Wgapiałem się w urządzenie z nadzieją, że ekranik podświetli się, a telefon zacznie grać moja ulubioną melodię, którą ustawiłem jako dzwonek. Którą przypasowałem Tobie. Bo mi się z nią kojarzysz...
A teraz nie mam pojęcia, gdzie się podziewasz... Gdzie jesteś... To było po kłótni... Już którejś z rzędu. Znów z mojej winy. Nie powinienem był tyle pić tamtego wieczoru. Wszystko jest moją winą. Całe zajście z Twoją ucieczką włącznie.
Zawsze dotrzymywałeś obietnic. Tym razem też nie zawiodłeś...
To najgorsza obietnica, jaką mi złożyłeś.
,,Zniknę z twoich oczu. Już nigdy nie stanę na twojej drodze. Obiecuję...''
Te słowa odbijały się echem w mojej głowie od przedwczoraj. Mimo że byłem spity, zapamiętałem tą wypowiedź bardzo dobrze. Chyba za dobrze... Tak, za dobrze kojarzyłem fakty dnia wczorajszego.
Nie chciałem ich znać. Chciałem, by ten incydent nie odbył się.
Teraz chciałem umrzeć, bo jakbym spojrzał ci w oczy nawet gdybyś wrócił?
Takanori, ja cierpię...
*wspomnienie*
Wszedłem do domu, głośno trzaskając drzwiami. Chciałem dostać się jak najciszej. Widocznie coś mi nie wyszło... Stałeś zwrócony w stronę blatu. Wycierałeś go dokładnie żółtą szmatką z mikrofibry. Pedant, jak zwykle. Czasem mnie to wkurzało: ,,Akira, wynieś te puszki! Odnieś kubek! Zmyj talerz! Blablabla...''
- Nnoo czeeeść... - próbowałem powiedzieć coś, by wyszło mi w miarę normalnie. Niestety, znów mi się nie udało. W efekcie coś wybełkotałem.
- Znów się nawaliłeś...
- Jjaaa? Ci się tylko wydaje... - ledwo utrzymywałem pion, kurczowo trzymając się framugi.
- Idź się przebierz, śmierdzisz alkoholem.
- Oj nooo wylaaało mi się.... trrochę... O tu... – wskazałem palcem na koszulkę.
- Wynoś się stąd. Śpisz na sofie, ale już.
- Kochaanieee...
- Powiedziałem ci coś! Zlekceważyłeś mnie i moje prośby! A przecież mówiłem ci, byś nie pił! A przynajmniej nie w takich ilościach! Mam ciebie dość. Dogłębnie - dalej stałeś odwrócony do mnie tyłem.
- Coo? Dogłębnie mówisz...? - podszedłem do ciebie od tyłu i objąłem w pasie, splatając dłonie na twoim podbrzuszu.
- Puszczaj mnie, pijaku! - wyrywałeś się, próbując wyswobodzić się z mego uścisku.
- Czemu miałbym cię puszczać...? Dogłębnie ci uświadomię, kto kogo ma słuchać... – powiedziałem, z naciskiem na słowo ‘dogłębnie’. Nie rezygnowałem z trzymania cię kurczowo, pomimo tego, że ślepo obrywałem to w tors, to w brzuch twoim łokciem.
- Akira! Puść mnie, proszę...! - bałeś się mnie? Satysfakcjonowało mnie to. Oddychałeś ciężko, nadal się wyrywając. Chociaż... nie masz potrzeby się mnie bać. Ja tylko miałem zamiar ci udowodnić, że to ja tu rządzę, a ty powinieneś mnie słuchać. I wypełniać moje polecenia. Posłusznie...
Sięgnąłem twojego rozporka, zsuwając twoje spodnie na biodra. Wsadziłem ci rękę w bokserki i zacząłem stymulować twoją męskość. Salwa westchnień przeplatana z prośbami zaprzestania wydobyła się z twoich ust.
- Ah, Akira! P-rzestań...! Mówię do ciebie... a-ah!
- I co, dobrze ci, prawda...?
- P-puść mnie...! Jesteś pijany, puść!
- Proś ładniej - polizałem cię za uchem, zsuwając swoje spodnie z bioder, tym samym ukazując światu swoją męskość. Usadowiłem cię na blacie przodem do mnie, przesuwając cię na jego brzeg.
- Proszę! Puuuuść! - popłakałeś się. Na dźwięk rozpinanego paska zacząłeś okładać mnie pięściami po twarzy. Jakby ze zdwojoną siłą. Złapałem cię mocno za nadgarstki, nie pozwalając ci wykonywać agresywnych ruchów.
- Błagaj.
- Akira, co w ciebie wstąpiło?! - płakałeś rzewniej, patrząc mi prosto w oczy. - B-błagam cię...!
- Ładniej.
- A-aaakira! - krzyknąłeś, kiedy wszedłem w ciebie bez przygotowania. Odchwyliłeś głowę do tyłu. Od razu zacząłem cię rżnąć. Tak, ‘rżnąć’ to najlepsze określenie. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. A twoje prośby tylko bardziej mnie nakręcały. Pragnąłem cię coraz bardziej. Byłem wobec ciebie wręcz sadystyczny, w dodatku nie potrafiłem opisać, co się ze mną działo. Jakby moim mózgiem kierowało coś innego. Jakbym był w jakimś amoku. To nie byłem ja...
- I co teraz?! Kto tu rządzi?!
- A-Aki! Błagam, przestań! Ja… nie chcę...! Akira... - wymierzyłem ci policzek. Spojrzałeś na mnie przerażony.
- Zamknij się, dziwko! - krzyknąłem ci w twarz. Nagle stałeś się obojętny na moje chaotyczne, mocne pchnięcia, zadające ci niesamowity ból. Płakałeś. Widziałem, jak krew spływa po twoich udach. Siedziałeś na krańcu blatu i przestałeś zwracać uwagę na to, jak wielką krzywdę ci wyrządzam. Najzwyczajniej w świecie przestałeś reagować na jakiekolwiek bodźce. I na to, gdy nazwałem cię dziwką. Czekałeś, aż się zaspokoję. Gdy doszedłem w tobie, nawet nie oznajmiłeś tego donośnym jękiem, jak miałeś w zwyczaju. Robiłeś to wszystko, bo ja ci kazałem. Nie miałeś wyjścia. Jedynie zacisnąłeś wargi w wąską linię. Wyszedłem z twojego wnętrza, zadając ci kolejny ból. Osunąłeś się z blatu na podłogę.
Ruszyłem do łazienki, by się umyć. Byłem nawalony, ale zarazem trzeźwy. Nie potrafiłem tego opisać... Zostawiłem cię półnagiego, wykończonego i upokorzonego na ziemi. Leżałeś, ciężko oddychając, zanosząc się od płaczu. Dopiero po oblaniu się zimnym strumieniem wody dotarło do mnie to, co ci zrobiłem. Szybko się przebrałem, wybiegając z łazienki. Pokonałem korytarz slalomem.
- Taka? - nie było cię w kuchni. Zajrzałem do każdego pokoju. Została mi sypialnia. Nadal łkając, pakowałeś walizkę
- Idiota... Jak on mógł...? Nienawidzę go... Nienawidzę... - mamrotał do siebie. Nasłuchiwałem, coraz bardziej żałując tego, co zrobiłem. Wtargnąłem do sypialni, próbując cię powstrzymać. Głowa mnie jeszcze bolała i nie myślałem w pełni tak, jak robię to zupełnie na trzeźwo. Na trzeźwo nie wyrządziłbym ci takiej krzywdy...
- Takanori, co ty robisz?
- A co?! Będziesz tęsknił?! - krzyknął. To drugie pytanie aż ociekało ironią.
- Ja... Nie wiem co we mnie wstąpiło, przepraszam...! - tłumaczyłem się. Jestem idiotą. Najpierw wyrządzam ci krzywdę. Niewybaczalną krzywdę… A potem tłumaczę się i przepraszam. Przecież to jest sprzeczne w każdym calu…
- Zawsze tak mówisz! Za każdym razem! - faktycznie, takie zdarzenie nie miało miejsca po raz pierwszy… Ale ty byłeś dla mnie za dobry, wybaczałeś mi… Myślałem, że i teraz tak będzie… Lecz ta walizka… Wszystko mówiło za siebie. Sytuacja była aż nadto jasna. - Ale to koniec! Koniec, rozumiesz?! Nie jestem twoją dziwką, którą możesz rżnąć, kiedy masz ochotę! - ciągnąłeś dalej. Wpadłeś w histerię. Krzyczałeś, energicznie gestykulując, płacząc… Nie chciałem…
- Taka...
- Zamknij się! Co, szkoda ci seks-zabaweczki?! Idź sobie na dziwki, jak chcesz się bzykać! Nie wykorzystuj mnie!
- Przepraszam cię! Nie odchodź, błagam! - twoje słowa mnie bolały... Jak bardzo musiało boleć cię serce, kiedy cię tak traktowałem... Przesadziłem. Ale już po fakcie...
- Błagaj ładniej... - spojrzałeś na mnie z pogardą, cytując moje słowa. Zapiął walizkę. - Zniknę z twoich oczu. Już nigdy nie stanę na twojej drodze. Obiecuję... - łzy ponownie zmoczyły twoje gładkie policzki.
- Gdzie ty się podziejesz?! - zapytałem, ale w odpowiedzi na moje pytanie szturchnąłeś mnie ramieniem, mijając mnie w progu. Usłyszałem głośne trzaśnięcie drzwiami, odbijające się echem po przestronnym korytarzu.
Padłem na łóżko. Pogrążyłem się w bezsilności. Ciszę zakłócał jedynie szum w mojej głowie, spowodowany wypiciem nieprzyzwoitej ilości alkoholu. Nie pobiegłem za tobą. Nie wiem czemu… Czułem, że i tak już wszystko stracone.
- Wrócisz do mnie… Kochasz mnie. Beze mnie nie dasz sobie rady… - szeptałem do siebie, karmiąc się kłamstwami.
Nie wrócisz. Nienawidzisz mnie. Beze mnie będziesz funkcjonował lepiej, niż kiedy byłem przy tobie. Trzymałem cię na smyczy. Zachowywałem się jak cham, chcący mieć ciebie na wyłączność.
Przepraszam, Takanori…
*teraźniejszość*
Położyłem głowę na zagłówku sofy. Na tamte wspomnienia zareagowałem płaczem. To już drugi dzień, kiedy odszedłeś. Wciąż cię szukam. Nie dam za wygraną. Ale ty przepadłeś, zniknąłeś, odszedłeś, uciekłeś, rozpłynąłeś się, ulotniłeś się…
Tęsknię. Kocham cię. Już nigdy cię nie skrzywdz
Usnąłem przez nadmiar emocji.
Huragan, błyski, grzmoty - stanowczo za głośne, jak na wytrzymałość moich uszu.
Ciemność.
Stoję na środku jakiejś drogi. Gdzieś wśród lasu.
Moknę.
Pada ulewny deszcz.
Drzewa łamią się. Jak zapałki. Po kolei.
Jedno, drugie, trzecie...
Uciekam. Nie oglądam się. Biegnę dalej.
Ale droga zdaje się nie mieć końca.
Ciągnie się i ciągnie...
Biegnę dalej, drzewa za mną nadal padają.
-Akira! - słyszę ledwo słyszalne, słabe wołanie.
Staję, rozglądam się wokół.
-Akira! - słyszę znów. Biegnę dalej.
W stronę, skąd dobiega głos.
Znam go, jestem pewien, że go znam.
Zakręt.
Widzę ciebie...
-Akira...! - ten głos... należy do ciebie.
Stoisz na środku drogi.
Jesteś na wyciągnięcie ręki, lecz tak daleko...
Coś paraliżuje moje nogi. Trzyma je, nie pozwalając zrobić kroku dalej.
W drzewo, znajdujące się opodal ciebie, uderza piorun.
Pali się. Najwidoczniej runie. Prosto na twoje drobne ciało.
-Takanori...! - próbuję krzyknąć, lecz nie słyszę własnego głosu.
Nie mogę krzyczeć. Coś mi nie pozwala.
-Uciekaj... - mówię cicho. - Taka... Uciekaj...
-Akira! - słyszę raz jeszcze. Drzewo pada.
Leci prosto na ciebie, a ja nic nie mogę zrobić.
Płaczę.
-Ratuj, Aki...! - ostatnie słowa, które padły z twoich ust.
Wybudziłem się. Byłem cały mokry od potu i leżałem na ziemi.
- Takanori...! - krzyknąłem, zrywając się do siadu w trybie natychmiastowym. - Zasnąłem wczoraj... A to... To tylko sen... Sen... Takanori, co się z tobą dzieje...? - szepnąłem do siebie i rozpłakałem się, podkurczając kolana pod brodę. Schowałem twarz w ramionach.
Ja naprawdę nie chciałem cię skrzywdzić...
A ty... Najzwyczajniej w świecie zniknąłeś...
Bez śladu...
Często miałem prorocze sny. Może nie każdy nim był, ale te, które wyraźnie pamiętałem po przebudzeniu się, zazwyczaj się sprawdzały.
Śniły mi się wielkie koncerty, sława, wstąpienie do wielkiej wytwórni - spełniło się.
Śniło mi się nawet, że Kai zgubił portfel, a nazajutrz takie zdarzenie miało miejsce.
Śniło mi się też, że Aoi jest z Uruhą. No i proszę... Już parę dni później nie mogli siebie na krok odstąpić.
Nie, to nic ze snów erotycznych o moich kolegach. Pojawili się epizodycznie, ale jednak... Nie ważne.
A... dzisiejszy sen? Czy on też mógł być proroczy?
Nie wierzę w Boga, ale jeśli faktycznie jest, to niech sprawi, by ten sen nie był żadną przepowiednią. Niech okaże się, że to tylko napływ emocji z mojej strony... To powód tęsknoty, bólu i nienawiści do samego siebie... Proszę, niech właśnie tak będzie.
Otarłem oczy i podniosłem się z podłogi, masując obolały tyłek. Pewnie będę miał siniaka. Sofa do niskich nie należy...
Umyłem się, przebrałem, ogarnąłem się jako-tako i spożyłem prowizoryczne śniadanie, jakim było wypicie puszki napoju energetyzującego. Zdrowo, nie ma co... Złapałem jeszcze za telefon, klucze od samochodu, fajki i okrycie wierzchnie. Na zewnątrz jest zimno, w końcu to jesień.
Opuściłem mieszkanie, zamykając je na dwa zamki. Klucze od mieszkania schowałem do kieszeni i zapaliłem papierosa. Zaciągnąłem się toksycznym dymem, wypuszczając po chwili z ust szarawy, śmierdzący tytoniem obłoczek. Nie lubiłeś tych papierosów. Lecz uparcie paliłem je dalej, twierdząc, że nie przestanę. Są jedynymi, które mi smakują, więc jakoś to znosiłeś.
Wyszedłem z apartamentowca i ruszyłem w stronę swojego auta. Razem je wybieraliśmy. A raczej to ty je wybierałeś, bo ci się spodobało. Uroczo prosiłeś mnie, bym wziął akurat te, bo pasuje do mojego charakteru. Zgodziłem się, a ty uwiesiłeś mi się na szyi, całując w usta. Zostaliśmy nagrodzeni dziwnymi spojrzeniami ze strony ludzi, przechodzących obok salonu samochodowego. Że też akurat te salony muszą mieć oszkloną ścianę. Kto to wymyślił? Chociaż... widok dwóch całujących się facetów w miejscu publicznym może zostać dziwnie odebrany. Przynajmniej wśród dominującej zazwyczaj grupy homofobów...
Dwa dni, a ja już wariuję bez twoich czułych pocałunków na dzień dobry. Lub zamiast tego.
Ale czego ja oczekuję? Po tym, co ci zrobiłem...?
Nie powinienem robić sobie nadziei. Sam sobie tego nie mogę wybaczyć…
Wsiadłem do samochodu, i pojechałem w stronę studio. Pół do dziewiątej. Histeryzuję, jestem za wcześnie. Ogarnij się, Akira.
Chłopaki przyjechali za pięć dziewiąta. Zdążyłem wypalić całą paczkę papierosów.
- Cześć! - przywitali mnie entuzjastycznie.
- Mhm… - mruknąłem, dopalając ostatnią fajkę. Po chwili wyrzuciłem ją, depcząc niedopałek na chodniku. Kopnąłem go nogą na trawę.
- Co ty taki…? - żachnął Kouyou.
- A ty jaki byś był? Mam skakać z radości? - prychnąłem.
- Jako lider ogłaszam, że zawieszamy działalność zespołu. Dopóki Takanori się nie odnajdzie.
- Dobra... - westchnął Kouyou.
- Dajmy sobie spokój. Jak będzie chciał to wróci, na pewno nic mu nie jest. Jest rozsądny - wtrącił Shiroyama, patrząc na chłopaków, którzy tylko pokiwali głowami, potwierdzając tym samym słowa Yuu.
- Skąd w to niby wiecie?! Was do reszty powaliło?! - krzyknąłem. - A siedźcie na swoich czterech literach w domach, oglądajcie telewizję i miejcie wyjebane na cały świat! Ja spadam szukać Takanoriego. Nara - fuknąłem. Miałem po dziurki w nosie ich lekceważącego podejścia do sprawy. Nie można na nich liczyć. I to są przyjaciele?!
- Akira! - wołał Kai. Ale tym razem to ja miałem ich gdzieś. Ignorując wszelkie nawoływania, wsiadłem do auta i pojechałem do centrum. Szukać ciebie. Martwiłem się. Byłem sam ze swoim problemem… Nikt mnie nie wspierał. Wszyscy tylko potrafili zapewniać. Że jesteś rozsądny, nic ci nie jest. Chyba coś ukrywają...
Ale wiedzą, że mi zależy, więc po co by to robili? By cię chronić? Choć jeden istotny fakt został pominięty... Nie powiedziałem im prawdy. Powiedziałem tylko, że pokłóciliśmy się o jakiś pierdół, a ty wyszedłeś z domu...
Jestem w bagnie.
A z każdą chwilą pogrążam się w nim bardziej.
Zaparkowałem samochód przy jakimś parku. Chodziłem po centrach handlowych, sklepikach, barach, restauracjach... Wszędzie.
Ale ty... Przepadłeś.
Bez śladu.
Po pięciu godzinach poszukiwań zacząłem odczuwać zmęczenie. A może... oni mają rację? Może to faktycznie nie ma sensu? Ale ja tak bardzo się o ciebie martwię, Taka... Proszę, wróć... Przecież dziś ten ważny dzień. Nasza pierwsza rocznica... Powinniśmy być razem, a ja nawet nie mam podejrzeń, gdzie mógłbyś być... Na pewno nie u rodziny. Z nią od dawna nie utrzymujesz kontaktu. Zostają tylko hotele, albo...
Mieszkanie któregoś z naszej piątki...? A raczej trójki, pomijając mnie i ciebie.
Bujda, na pewno nie...
To niemożliwe. Bo tak nie jest, prawda...?
Gdy wsiadłem z powrotem do auta, ruszyłem w stronę domu. Przejeżdżałem akurat obok budynku PS Company. Zauważyłem Takashimę, Yutakę i Shiroyamę. Śmiali się, rozmawiając z kimś... Z jakąś postacią o prostych, blond włosach. Widziałem go od tyłu, więc nie mogłem przyjrzeć się jego twarzy dokładnie. Był mniej więcej twojego wzrostu... Gdy się odwrócił, ujrzałem wielkie przeciwsłoneczne okulary na nosie, które zasłaniały mu pół twarzy. Ty też takie nosiłeś, ale... To nie mogłeś być ty. Ty nie masz blond włosów, ani takiej fryzury. W dodatku nie ubierałeś się tak...
Jednak ciekawość zwyciężyła. Skręciłem w uliczkę w prawo i stanąłem przed głównym wejściem, gdzie stała cała czwórka. Drobna postać szybko pomachała im i uciekła. Dosłownie, uciekła.
- Kto to był...?
- To? A... Wiesz, taki tam... znajomy Yuu... - jąkał się Kouyou, drapiąc się w tył głowy.
- A-aha... - odparłem zrezygnowany. Wiedziałem, że to nie mogłeś być ty...
- Jak poszukiwania? - zapytał Tanabe.
- Uhm... Nie znalazłem go...
- Mówiliśmy ci, że to bez sensu - zaśmiał się Yuu.
- Mhm... - spuściłem głowę. Byłem zrezygnowany. I co ja mam teraz zrobić? Siedzieć bezczynnie? Przecież ja tak nie dam rady! Zostało mi tylko zalać się w trupa, zabić się, albo szukać dalej.
- Źle wyglądasz. Jadłeś coś? - troskliwa matka z tego Yutaki.
- Tak - skłamałem. Po co się wpieprzają w moje sprawy? Jem, czy nie jem. Co za różnica... - Jadę do domu... - wsiadłem w samochód i odjechałem bez pożegnania.
Przyjaciele... Faktycznie... - pomyślałem.
Wszedłem do apartamentowca, zostawiając samochód na parkingu. Wjechałem windą na dziewiąte piętro i otworzyłem drzwi do mieszkania.
Przekroczyłem próg domu, zdjąłem buty i skierowałem się do lodówki. Whisky, sake, piwo...
Wziąłem wszystkie butelki z alkoholem i rozsiadłem się na sofie w salonie. Otworzyłem pierwsze piwo i upiłem łyk. Czas strasznie się ciągnął...
Opróżniłem z trunków wszystkie butelki i zasnąłem przy włączonym telewizorze.
Będzie kac, jak cholera.
Oczywiście, nie myliłem się. Obudziłem się z potwornym bólem głowy. Lecz w swoim łóżku.
- Huh? - rozejrzałem się po pokoju z dezorientacją. Nie przypominam sobie, bym zasypiał w sypialni. Podniosłem się powoli i wyszedłem z pokoju, kierując się do salonu.
- Yuu? Yutaka? Co wy tu...
- Faktycznie jesteś w dołku, stary - popatrzył na mnie z litością Tanabe, zbierając porozwalane butelki ze stołu i podłogi.
- Po co przyjechaliście? Nie potrzebuję waszej pomocy - co oni tak nagle? Matki miłosierdzia? Dawałem sobie radę sam przez ostatnie dni, to i dziś dam radę.
- Potrzebujesz, tylko o tym nie wiesz
- Wiem o tym lepiej niż myślisz. Jakoś wcześniej nie paliliście się do pomocy...
- Bo to naprawdę nie ma sensu.
- Ma! Wiesz ile Taka dla mnie znaczy?!
- Tyle, byś musiał kłamać?
- C-co...?
- Ty też nie byłeś wobec nas szczery, co Akira? - Tanabe splótł ręce na piersi.
- Nie wiem o czym mówisz - prychnąłem.
- Doskonale wiesz. Wcale nie pokłóciliście się 'o pierdół', jak to ująłeś. Czekaj, Yuu, jak to było...?
- Błagaj ładniej? - zbladłem.
- Dzięki.
- Ale... Ja... Ja byłem pijany! Ja... Nie chciałem... - kucnąłem, chowając twarz w dłoniach. Rozpłakałem się.
- Oj, Aki, Aki... Ty przecież wiesz, że nam możesz powiedzieć wszystko - lider przytulił mnie lekko. Wahałem się. Im? Wszystko? Prędzej rzuciłbym się pod pociąg. ale... Zaraz, zaraz...
- Skąd wy to wszystko wiecie? - zapytałem, patrząc podejrzliwie to na jedego, to na drugiego. Tanabe spojrzał na Shiroyamę. Ten kiwnął głową, jakby dając jakieś pozwolenie Yutace.
- Od Takano...
- CO?! Gdzie on jest?! Proszę, powiedzcie mi! - patrzyłem na kolegów zapłakanymi oczami.
- Akira... Teraz sami nie wiemy, gdzie jest. Tego wieczoru, kiedy się pokłóciliście, spotkałem go z wielką walizą, jak siedział na ławce w parku. Opowiedział mi wszystko... - było mi głupio... Znali wszystkie szczegóły. Pomyślą, że jestem jakimś psychopatą... Ale ja naprawdę nie chciałem!
- Powiedział, gdzie będzie mieszkał?
- Um... Nie... - zmieszał się.
- Boże... Ja naprawdę nie chciałem go skrzywdzić...! Naprawdę...! Przysięgam...
- Już, dobrze... Nie płacz, jakoś się ułoży.
- Nic się nie ułoży. Bez tego faceta nie potrafię funkcjonować, rozumiesz...?
- Akira...
- Nie. Idźcie stąd. Chcę być sam.
- Ale...
- Idźcie, powiedziałem! - Yuu i Tanabe zmyli się w mgnieniu oka. Wziąłem jakieś tabletki, wypiłem mocną kawę i postanowiłem zrobić jakieś śniadanie. Zajrzałem do lodówki. Pusta. Cholera, muszę jechać do sklepu...
Ubrałem się, ułożyłem włosy, zrobiłem lekki makijaż i udałem się do auta, kolejnie kierując się w stronę hipermarketu. Przejeżdżałem obok domu Takashimy. Tak, on jako jedyny mieszkał z dala od centrum, w dodatku we własnym domku. Stał na schodach, rozmawiając... z tym chłopakiem. Tym razem widziałem go od przodu dokładnie. Niestety, znów miał te przeklęte okulary, a dodatkowo kaptur na głowie. A w ręku... walizkę. Taką samą, jak twoja. Błękitną w fioletowe plamki. Cholera jasna, chyba mam zwidy!
Takashima chyba mnie zobaczył. Powiedział coś chłopakowi, pożegnali się, a niższy w szybkim tempie zniknął gdzieś za rogiem, uciekając w wąską uliczkę.
Zatrzymałem samochód w miejscu, w którym parkować nie wolno, wysiadłem i pobiegłem w stronę chłopaczka.
- Ej, możesz zaczekać? - krzyknąłem, biegnąc za nim. Ten przyspieszył kroku. - Proszę, zaczekaj, no! - pobiegłem szybciej, on też zaczął biec, wypuszczając z ręki walizkę.
- Zostaw mnie w spokoju! - krzyknął.
Głos... Twój głos?
- Takanori...?! Taka, zaczekaj! Proszę! - znalazłem cię! Czyli nic ci nie jest... Tak się cieszę...
- Odejdź! Zostaw mnie...! - płakałeś. Nie mogłem uwierzyć. Te zmiany w twoim wyglądzie.. Bałeś się mnie, tak jak wtedy...
Co ja najlepszego zrobiłem...?
- Taka! Daj mi coś powiedzieć...! - krzyczałem zdyszany. Stanąłeś, spuszczając głowę, kryjąc twarz w dłoniach. - Takanori... Nie płacz... - próbowałem pogłaskać cię po ramieniu, lecz odtrąciłeś moją rękę. - Nie bój się mnie... Nie zrobię ci krzywdy... - łzy napłynęły mi do oczu. Doprowadziłem do takiego stanu... Muszę to naprawić... Za bardzo cię kocham...
- Akira, daj mi o tobie zapomnieć... To... to koniec, rozumiesz? - patrzyłeś na mnie przez duże przeciwsłoneczne okulary.
- Nie będę więcej pił, obiecuję! Rzucę dla ciebie te papierosy, których nienawidzisz! Będziesz robił, co chcesz, obiecuję ci!
- Nie wierzę... Ja ci po prostu... nie ufam, rozumiesz...? - mówiłeś z dziwnym wahaniem.
- Ale Taka...
- Posłuchaj mnie... Ja-nie chcę-żebyś-traktował-mnie-jak-dziwkę - mówiłeś, robiąc krótkie przerwy między każdym wyrazem.
- Nie jesteś dziwką! Wszystko, co mówiłem pod wpływem alkoholu to... To nie byłem ja! Przysięgam, Takanori...
- Akira... - zdjąłeś okulary, patrzyłeś na mnie ze łzami w oczach.
- Nie płacz, proszę...
- Aki... Ja... - spuściłeś głowę, patrząc w brudny chodnik.
- Kocham cię - przerwałem ci, przytulając cię mocno do siebie. Wtuliłeś się we mnie.
- Ja też cię kocham, nie mogę bez ciebie żyć... Proszę cię, nie rób mi więcej krzywdy...
- Nigdy w życiu... Nie chcę cię znów stracić... Przepraszam cię... Tak strasznie cię...
- Ćśś... Proszę, nic nie mów... - wyrwałeś się z mojego uścisku, całując mnie w usta. Zawiesiłeś mi ręce na szyi, pogłębiając pocałunek. Brakowało mi smaku twoich miękkich ust... Twojego zapachu. I ciepła po drugiej stronie łóżka... Twojej obecności, twojego głosu... Brakowało mi cię. Tęskniłem.
Oderwaliśmy się od siebie, kiedy zabrakło nam tchu.
- Wrócisz ze mną... do domu...? - zapytałem nieśmiało.
- Oczywiście... - pogładziłeś mnie po policzku. Uśmiechnąłem się.
- Dziękuję... - przytuliłem cię jeszcze raz. W tej chwili obok nas znaleźli się Yuu, Kouyou i Yutaka.
- Takanori, żyjesz?!
- Nie, zabito mnie - zaśmiał się niemrawo. Twój uśmiech... Jest taki piękny.
- Akira, zostaw go! - krzyknął Takashima, widząc, że trzymam cię za rękę. Przytuliłeś się do mnie, na co Kouyou zrobił wielkie oczy. - To wy...
- Pogodziliśmy się, mhm... Wielkie halo - prychnąłeś.
- To u ciebie mieszkał cały ten czas? - zapytałem Shimy.
- No... Tak jakby... - zmieszał się. Wiedziałem, że kręcą, ale nie wiedziałem, że aż tak. Skarciłem młodszego gitarzystę wzrokiem, na co ten schował się za swoim chłopakiem.
Kłamałem i byłem okłamywany. O ironio...
Podniosłem twoją walizkę z ziemi i ponownie chwyciłem cię za rękę, kierując się do naszego samochodu. Patrzyłeś się na mnie, właściwie nie odrywając wzroku. A uśmiech nie znikał ci z twarzy.
- Ślicznie ci z tą nową fryzurką - choć tak naprawdę nie wyobrażałem sobie, by pasował ci kolor inny niż brąz.
- A, to... Uhm, dziękuję... - zarumieniłeś się, muskając mój policzek ustami. - Ja chciałem zmienić wygląd, żebyś... mnie nie rozpoznał... Ale... Przepraszam cię...
- Nie, to ja cię powinienem przepraszać. W pełni rozumiem twoje postępowanie... Sam sobie nie mogę wybaczyć tego, co ci robiłem... - westchnąłem, chowając twoją walizkę do bagażnika.
- Aki, już jest wszystko dobrze... Obiecałeś mi, że więcej mnie nie zranisz... Myślę, że... że chyba ci ufam, wiesz...? Nie potrafię nie dać ci szansy, bo sam nie potrafię bez ciebie żyć... Jesteś dla mnie jak powietrze...
- Dziękuję, że mi wybaczyłeś... Poprawię się, gwarantuję - i nie, wcale nie kłamałem.
- Aki, co to? - zapytałeś, wskazując na mały świstek papieru, znajdujący się za wycieraczką samochodu. Pacnąłem się otwartą dłonią w czoło.
- Mandat... Postawiłem, gdzie nie można...
- To nic... Chodź, jedźmy już do domu.
Gdy wsiedliśmy do samochodu, od razu skierowaliśmy się do naszego mieszkania. Z powrotem rozpakowałeś swoje rzeczy. Wieczór spędziliśmy we dwoje, przy lampce wina i truskawkowych świecach. Uczciliśmy rocznicę z małym opóźnieniem... Nie miałem dla ciebie prezentu, ale stwierdziłeś, że to ja nim jestem, choć tak naprawdę w to nie wierzyłem... Nie mniej jednak strasznie się za tobą stęskniłem.
Nie popędzałem cię w tych sprawach. Wiedziałem, że to jeszcze musi zaczekać. Ale byłem cierpliwy... Zależało mi na tobie. I chyba to zauważałeś, bo wciąż chwaliłeś mnie. I codzień mówiłeś mi, jaki jesteś szczęśliwy, bo się dla ciebie staram...
Już tydzień później wznowiliśmy działalność zespołu. Jak dawniej - uczęszczaliśmy codziennie na próby, gdzie Tanabe dawał nam solidny, kilkugodzinny wycisk. Wychodziliśmy w piątkę na piwo. A chłopaki nie patrzyli na mnie pod złym kątem. Cieszyli się, że tak wspaniale nam się układało. Aż sam nie mogłem w to uwierzyć, jak na mnie działasz i ile we mnie zmieniasz...
Dziękuję, że do mnie wróciłeś.
*jakiś miesiąc później, wieczór*
-Kocham cię.
-No przecież wiem. Spróbowałbyś nie.
-Ale ja naprawdę bardzo cię kocham.
-Taka...
-No co? Nie patrz tak na mnie! I wiesz, cieszę się, że rzuciłeś w końcu te fajki. Naprawdę strasznie śmierdziały...
-Wiem.
-A może...
-Hm?
-No kurde, nie przerywaj mi! Tyle w sobie zmieniłeś, to chcę ci to wynagrodzić!
-Niby jak?
-A tak...
-...
-...
-Buziakiem?
-Oj, Akira!
-No co?
-Zamknij się już, dobra?
-No okej, no.
-Chodź.
-Gdzie?
-Do sypialni.
-Czy to jest to, o czym myślę?
-Koniec celibatu, mój drogi!
-Woohoo~