czwartek, 28 lutego 2013
Uruha x Aoi ,,Jak narkotyk...'' (oneshot)
Dodaję opki częściej niż zwykle.
Napisałam kilka w ferie, mając duuużo wolnego czasu...
Daję wam przerywnik w postaci Aoihy, a potem znów zasypuję was Reituki ♥ Mam nadzieję, że się nie pogniewacie XD
Zrażę was do Reituki tak, że nie wiem! XD
Życzę miłego czytania, z góry przepraszając za błędy.
_________________________________________________________________
Wchodzisz do sali.
Jak zwykle przed czasem.
Jak zwykle piękny.
Jak zwykle z nią...
Jej piskliwy głos strasznie działa mi na nerwy. Jeżeli musiałbym zdefiniować czym są ultradźwięki, z pewnością jej głos posłużyłby mi jako ,,rekwizyt''.
- Cześć! - witasz się z Takanorim i Yutaką, którzy są tu ze mną, i również – tak jak ty – przyszli przed czasem. Od razu po twoim radosnym powitaniu odpowiadają ci i z uśmiechem pędzą w kierunku twojej dziewczyny, proponując jej kawę i ciastko z bufetu.
Ja nawet ci nie odpowiedziałem. Jak gdyby nigdy nic, nadal stroję swoją gitarę.
,,Niech jej w dupę pójdzie!'' - myślę złośliwie, krzywiąc się pod nosem na godne politowania zachowanie wokalisty i lidera.
Po chwili jednak podchodzisz i do mnie, najwyraźniej zauważając moją obojętność, jaką ciebie obdarzam. Kucasz obok mnie, przypatrując się uważnie ruchom mojego nadgarstka, przekręcającego śrubki gitary.
- Cześć, Shima – czochrasz mnie po włosach. Czuję się jak dziecko, gdy mi tak robisz. Natychmiast odtrącam twoją rękę.
- Cześć – odpowiadam ci w końcu, jednak bez większych emocji. Nie spoglądam na ciebie. Nadal maniakalnie wpatruję się w gitarę.
- Podkręć A. Jest za nisko... - zwracasz mi uwagę. Nienawidzę tego. Traktujesz mnie tak, jakbym po raz pierwszy w życiu trzymał w rękach gitarę!
- Wiem – prycham ze złością, a ty kręcisz bezradnie głową i odchodzisz do tamtej trójki.
Po pewnym czasie do sali wbiega zdyszany Suzuki. Zerkam na zegar. Jest dwadzieścia minut po szesnastej. Akira spóźnił się całe dwadzieścia minut, a Tanabe nic sobie z tego nie zrobił...?
Ach, tak...
O n a tu jest...
Jeszcze chwilkę obserwuję cię spod grzywki, siedząc na drugim końcu sali, gdy nagle lider nakazuje ,,brać się do roboty''. Wszyscy podchodzą do swoich instrumentów, Matsumoto łapie za mikrofon, a ja podnoszę się z podłogi.
Twoja dziewczyna rozsiada się wygodnie na kanapie, szczerząc się do ciebie. Od samego patrzenia na jej uśmiech dostaję szczękościsku.
- Hanakotoba – po sali roznosi się głos perkusisty, wyrywający mnie z zamyślenia. Zaczynamy grać. Próbuję wczuć się w dźwięki swojej gitary, lecz postać siedząca przede mną nie daje mi się skupić. Jej obecność rozprasza mnie do tego stopnia, że w pewnym momencie mylę chwyty. Yutaka zwraca mi uwagę, ja przepraszam i oświadczam, że już więcej się nie pomylę.
Kiedy skończyliśmy piosenkę, kobieta rzuca ci się na szyję, całując cię i gratulując. Chwali wszystkich, mówiąc, że bardzo się jej podobało.
Gdy całujecie się już któryś raz z kolei, zbiera mi się na torsje.
Mam już dość...
Upuszczam gitarę na ziemię. Gryf łamie się. Nie zwracam na to uwagi, tak samo jak ty nie zwracasz uwagi na to, co się ze mną dzieje... Nie zauważasz tego, że się w tobie zakochałem...
Ze łzami w oczach wybiegam z sali. Słyszę za sobą krzyki i niewyraźnie nawoływanie mojego imienia. Nie zważam na to. Po prostu uciekam.
Jak tchórz...
Opuszczam budynek PSC, biegnąc przed siebie. Przebiegam kilka ciemniejszych uliczek, a kiedy decyduję, że już raczej nikt nie powinien mnie odnaleźć, zwalniam. Zmieniam tempo na relaksujący marsz, regulując nierówny oddech. Spaceruję chodnikiem, ledwo oświetlonym przez pomarańczowe światło przydrożnych latarni.
Nie mogę znieść swoich myśli. Głowa mi od nich pulsuje, co stopniowo zamienia się w tępy, trudny do zniesienia ból.
Potrzebuję czegoś, co mogłoby...
- Ej, ty! - słyszę. Rozglądam się wokół siebie i widzę zakapturzoną postać, powoli zmierzającą ku mnie. Mimowolnie cofam się. Serce przyspiesza. Bije mocno i szybko, jak gdyby chciało wydostać się z mojej klatki piersiowej.
- Kim jesteś...? - pytam słabo.
- Jesteś gliną? - postać nie odpowiada na moje pytanie, tylko zadaje swoje. Kręcę przecząco głową.
- Kim jesteś? - ponawiam pytanie. Tym razem wymawiam je nieco wyraźniej i pewniej.
- Ja? Ja jestem tu tylko od tego, by ci pomóc... - zachichotał. Nie był to jakiś złośliwy śmiech, zapowiadający coś złego. Był to raczej chichot adekwatny dla r a d o s n e g o człowieka. Nieco się rozluźniłem.
- Nie rozumiem... - mruczę.
- Mam dobry towar – przechodzi do sedna. - Może się skusisz?
- Ja nigdy nie pró...
- Czas najwyższy... Jesteś przygnębiony, prawda? - pyta. Kiwam głową, spoglądając w chodnik.
- Po ile...? - pytam po chwili namysłu.
Diler tłumaczy mi co i jak, po dłuższej chwili przekonując mnie całkowicie.
Przecież nie mam nic do stracenia, myślę.
Kupuję kilka działek, plus taką samą liczbę strzykawek. Płacę chłopakowi niepojętą sumę i dziękuję mu. Chowam wszystko do kieszeni, wzrokiem wiodąc za swoją dłonią.
Kiedy podnoszę głowę, mężczyzny już nie ma. Rozglądam się, lecz na ulicy jest pusto.
- Dziwne... - mruczę pod nosem i idę dalej.
Po jakimś czasie zapuszczam się w ciemny zaułek. Siadam tyłkiem na brudnej ziemi, odpakowując wenflon i jedną strzykawkę. Napełniam ją płynem. Wstrzykuję.
Po dłuższym upływie czasu narkotyk zaczyna działać.
Staję się s z c z ę ś l i w y, zupełnie nie znając powodu mojego s z c z ę ś c i a.
Śmieję się z minionego drzewa, czy zwykłego kontenera na śmieci. Czuję się taki lekki... Jest mi cholernie dobrze. Spaceruję sobie niecałą godzinę, słaniając się od jednej do drugiej strony chodnika.
Niestety, moje s z c z ę ś c i e nie trwa wiecznie. Przynajmniej nie aż tak długo, jak bym tego chciał...
W pewnym momencie czuję, jak ktoś chwyta mnie za ramię i ciągnie w zupełnie inną stroną niż tam, dokąd zmierzałem. Lub miałem zamiar zmierzać...
Zaczynam coś niewyraźnie bełkotać, lecz nieznajomy nie zwraca na mnie uwagi.
Mocno popchnięty, upadam na ziemię. Mężczyzna bierze spory rozmach, najprawdopodobniej chcąc mnie uderzyć, a ja daję radę jedynie osłonić się rękami.
- Zostaw go! - słyszę znajomy głos. Przez palce obserwuję szarpaninę dwóch osób. Po chwili jedna z nich odchodzi, a ja zaczynam się panicznie rozglądać wokół siebie. W końcu rozpoznaję to miejsce.
Dłonią, na ślepo, odnajduję strzykawkę i pojemniczek po narkotyku, który tu wcześniej zostawiłem. Podnoszę pustą ampułkę, czytając jej nazwę.
Dałem się nabrać. Diler wcisnął mi jakiś gówno warty, otumaniający lek...
- Shima... - słyszę znów. Odwracam się, w mroku próbując rozpoznać twarz.
- Yuu...? Co ty tu...?
- Bałem się, że możesz zrobić coś głupiego i... śledziłem cię. Zgubiłem cię po tym, gdy odszedłeś od tamtego typa w kapturze...
- Ja... Niedobrze mi... - mówię, lecz wcale nie mam mdłości. Po prostu kręci mi się w głowie.
''Narkotyk'' nie jest trwały i po chwili przestaje działać.
- Shima... Czemu to wziąłeś...? - z kieszeni mojej bluzy wyciągasz kilka ampułek, spoglądając raz na mnie, raz na zawartość swojej dłoni.
- Chciałem... Chciałem poczuć się s z c z ę ś l i w y... - tłumaczę się. Ostatnią rzeczą, jakiej chcę, to sprawienie, byś był smutny, czy rozczarowany moją osobą.
- Bałem się... - szepczesz, tuląc mnie do siebie. Wtulam się w ciebie ufnie. - Powiedz mi, czemu uciekłeś...?
- Bo... Bo cię kocham, Yuu... - odpowiadam bez wahania.
- A ja... - oczywiście wypowiadasz zdanie do końca, lecz tego nie słyszę. Twój głos zamienia się w echo, odbijające mi się w głowie. Jakby ktoś krzyknął, nachylając się nad studnią bez dna. Obraz mi się rozmywa. Za wszelką cenę chciałbym wiedzieć, co mi odpowiedziałeś, lecz nie wiem, co się ze mną dzieje.
Tracę przytomność,
mdleję,
lub po prostu zasypiam...
Budzę się, czując delikatne szturchanie mnie w ramię. Otwieram oczy, widząc przed sobą twoją uśmiechniętą twarz. Również odwzajemniam uśmiech i podnoszę się do siadu, niezbyt ogarniając sytuację...
Jestem w studiu...
- Yuu? Przecież wczoraj... - mówię, chcąc dokończyć, lecz ni stąd ni zowąd pojawia się twoja dziewczyna z kubeczkiem czarnej, aromatycznej kawy w ręku. Podaje mi go, a ja nieśmiało dziękuję.
- Znów zasnąłeś, pracując... - wyjaśnił mi Takanori, opierający się o oparcie sofy, na której półleżałem. - Kiedyś zaharujesz się na śmierć... - wzdycha głośno, przecierając twarz swoją niewielką dłonią.
- To nic... - mruczę, powoli sącząc gorący napój. W głowie mam mętlik.
- Oj, Shima, Shima... - wzdychasz, kręcąc głową. Czochrasz mnie po włosach, a ja strącam twoją rękę.
- Przestań... - śmieję się nerwowo.
Mimo wszystko cieszyłem się, że jesteś z nią. Skoro jest ci dobrze, nie mam zamiaru zakłócać twojego s z c z ę ś c i a.
Najbardziej nurtuje mnie jedno... Do teraz nie wiem, czy wczorajszy dzień był prawdą, czy tylko ułudą...
Kiedy wstałem, chcąc nastroić gitarę – ujrzałem złamany gryf, zaś sięgając ręką do kieszeni odnalazłem kawałek opakowania po wenflonie.
Po tym wszystkim doszedłem do jednego wniosku.
Jesteś jak narkotyk, wiesz? Gdy cię widzę, jestem s z c z ę ś l i w y, lecz nigdy nie pozwalasz mi się tym s z c z ę ś c i e m do końca nacieszyć...
wtorek, 26 lutego 2013
Ruki x Reita ,,らすとだんす'' (oneshot)
Ohayou~!
Poniższe coś nie wymaga mojego komentarza. Chyba QnQ
Do czytania polecam KLIK. Przy tym pisałam, toteż...
Miłego czytania.
____________________________________________________________
,,らすとだんす''
(Rasuto Dansu)
- Boję się, Aki... - szepnął szatynek, dzierżąc w swoich łapkach masywny, dziwny przedmiot, zupełnie niepasujący do tak drobnych dłoni.
- Przecież wiesz, że to jedyne wyjście... - westchnął blondyn, który miał taki sam dziwny przedmiot. Aktualnie coś przy nim majsterkował.
- Jesteś pewien, że t a m będziemy szczęśliwi...? - padło pytanie, zadane drżącym głosikiem.
- Tak... Tak sądzę, mój słowiku... - niepewna odpowiedź. Po chwili dało się usłyszeć cichutki szloch.
- Hej, nie płacz... Przecież wszystko w k o ń c u będzie dobrze... - starszy przygarnął do siebie szatyna, mocno go tuląc. Bawił się przy tym jego poplątanymi przez nieznośny wiatr kosmykami.
- W-wiem... - pociągnął noskiem młodszy.
- No, już. Spokojnie. Jestem tu z tobą... Postaraj się o t y m nie myśleć. A teraz zablokuj to w ten sposób.
- T-tak...?
- Świetnie, skarbie. Odłóż obok mojego...
- Aki... Kiedy... Kiedy to zro...
- Około północy. Nacieszmy się sobą...
- Uhm...
- Patrz, przyniosłem...
- Odtwarzacz? Po co...?
- Ubiegłeś mnie... - blondyn podrapał się w tył głowy. - Takanori Matsumoto... Czy zechciałbyś zatańczyć ze mną po raz ostatni...?
- O... Oczywiście... - w oczach szatynka łzy nie znikały od początku, kiedy tu przyszli. Z głośników małego, podręcznego odtwarzacza popłynęła piękna muzyka. Rozczulająca, melancholijna, delikatna...
Młodszy podszedł do ukochanego, zarzucając dłonie na jego szyję. Starszy objął szatyna ramionami w pasie, wtulając się w jego ramię. Tańczyli, lekko kiwając się na boki. Nie mówili nic. Cisza była wymowna.
- Kochanie...
- T-tak...?
- Za chwilę północ...
- Boję się... - padło znów, któryś już raz w ciągu ostatniej godziny.
- Wiem... Ale to jedyne wyj...
- Nie kończ... Zostaw tę muzykę i chodź... - cicha melodia towarzyszyła im cały czas. Szatyn uznał, że to idealne warunki na to, co zamierzają zrobić. O ile na takie wydarzenie warunki mogą być i d e a l n e.
Młodszy odkleił się od blondyna i skierował się w stronę dwóch dziwnych przedmiotów, leżących na mokrym chodniku.
Tak, zaczęło padać. Czarne niebo, spowite szarymi, kontrastującymi chmurami chciało jakby naznaczyć, że ten dzień jest inny... Że za chwilę stanie się coś, czego nikt się nie spodziewał. Wyrażało swój smutek...
Pomimo dyskomfortu, spowodowanego nagłą zmianą pogody, blondyn usiadł na ziemi.
- Chodź tutaj... - rozpostarł ramiona w zapraszającym geście, z czego młodszy skorzystał bez wahania. Usiadł na nogach, przodem do ukochanego, wtulając się w niego ufnie.
Po chwili spojrzał mu w oczy swoimi zapłakanymi.
Mimo wszystko starszy próbował być twardy. Uśmiechał się do swojego skarbu kojąco, jakby chciał zapewnić go, że wszystko jest w porządku. Sam jednak bał się. Wewnątrz nic nie dawało mu spokoju. Szczególnie kołatające serce.
To nic, że wmawiał sobie, że ,,przecież się spotkają''.
Nie chciał odchodzić.
Obaj nie chcieli.
Jednak ich miłość była zakazana. I tylko w jednym miejscu mogła być spełniona.
W miejscu, gdzie nikt ich nie znajdzie.
W miejscu, zwanym potocznie r a j e m.
Jednak... Co to za raj, gdzie aby trafić, muszą posunąć się do takich czynów...?
- Takanori... - szepnął starszy, podając do drobnych dłoni dziwny przedmiot. Sam wziął drugi. - Wtul się we mnie. Za chwilę będzie po wszystkim... - nie wytrzymał. Gładził jedną dłonią włosy ukochanego, na które skapywały jego słone łzy. Pękł. Przecież strachu nie da się długo tłumić w sobie...
- Akira... Nie płacz... Musisz być dzielny...
- Na trzy... - odbiło się echem w głowie młodszego. Nie chciał. Tak bardzo kochał blondyna, że był gotowy znieść wszystko, byleby zostać tu, na Ziemi. Cieszyć się przyziemnymi rzeczami. Po prostu b y ć. Z nim... - Raz... - słychać głośny szczęk blokady. Po chwili drugiej. - Dwa...
- Czekaj...! Akira... Ja... Kocham cię... Wiesz...? - po policzkach młodszego, niczym srebrzyste potoczki spływały łzy.
- Ja... Ja ciebie też, Takanori... Jesteś dla mnie wszystkim... Moje słońce... - nakierował swoje usta na jego, łącząc je w czułym pocałunku. Po chwili oderwali się od siebie, a blondyn mocniej przygarnął do siebie ukochanego. - Jeszcze trzy. Przyłóż do skroni... Takanori... Jeszcze chwilka... Uważaj... - mamrotał bez sensu. Ostatni, głęboki wdech. - T-trzy...
*PAF!*
*PAF!*
Dwa ciała, bezwładnie splecione w miłosnym uścisku opadły na ziemię, trzymając w dłoniach
d w a
d z i w n e
p r z e d m i o t y.
Po śmierci... nie było żadnego r a j u.
Nie było nic.
Była jedynie ciemność, czerń, otchłań.
Stracili siebie na zawsze...
Pozostały tylko dwa ciała, bezwładnie splecione w miłosnym uścisku.
I dwa dziwne przedmioty, mokre od deszczu.
I wspomnienie po ogromnej miłości, która skończyła się po jednym, krótkim, tak wiele znaczącym...
PAF!
czwartek, 14 lutego 2013
Ruki x Reita ,,Śniadanie'' (oneshot)
Cześć, pączuszki :3
Dodaję dziwaczne Reituki. Całkiem niezamierzone. Całkiem nieplanowane. Bez żadnego planu wydarzeń. Ot, takie wymyślane ,,na bieżąco''.
Miłego czytania ♥
___________________________________________________________________
[Ruki]
- Dzień dobry, Akira – mruczę do zdjęcia ułożonego na poduszce obok. Chwilę potem całuję je lekko. Uśmiecham się, jednocześnie czując smutek i taką wewnętrzną pustkę... Gładzę opuszkami palców uśmiechniętą twarz na zdjęciu.
Twoją twarz...
Podnoszę się z łóżka, przecierając oczy. Tej nocy znów nie spałem.
Idę do łazienki, gdzie spoglądam w lustro. Co widzę...?
Bladą twarz. Podkrążone oczy. Zmęczonego siebie.
Czym? Życiem. I ciągłym kryciem się, że tylko cię lubię. I nic więcej.
Obmywam buzię wodą, przebieram się w dzisiejszy zestaw ubrań i opuszczam pomieszczenie.
Po przejściu do salonu wyglądam przez ogromne okno, rozciągające się na całą ścianę. Uroki mieszkania w domku...
Deszcz nierównomiernie bębni o szybę. Pioruny, niczym srebrne nici przecinają ciemnoszare niebo na wskroś.
Pada coraz mocniej...
Istne urwanie chmury.
Przykładam ręce do szyby i przytykam do niej nos. Wgapiam się w mój ogród i zachwycam się, jak pięknie jest podczas burzy...
Po chwili odklejam się od okna, pozostawiając na nim brudne plamy. To nic. Później umyję...
Wzdycham głośno na myśl, że za chwilę muszę jechać na próbę.
Zjadam szybko śniadanie i ogarniam wzrokiem mieszkanie, sprawdzając, czy wszystko zostawiam w należytym porządku.
Nakładam na siebie przeciwdeszczową pelerynkę, by nie targać zbędnego parasola.
Jednak po wyjściu z domu i zamknięciu drzwi klnę pod nosem, gdyż deszcz powitał mnie poskręcaniem świeżo wyprostowanej grzywki.
Wzruszam ramionami. Przecież nie wrócę i nie będę na nowo układał włosów...
Nagle gdzieś z czeluści mojej podręcznej torby rozlega się głośny dźwięk telefonu.
Wsiadam szybko do auta, szukając urządzenia.
Odbieram.
- Takanori? Słuchaj, tak się rozpadało, że odpuścimy sobie dzisiejszą próbę.
- Uh... Dobra, dzięki za powiadomienie...
- Ach! Jeśli jutro nie przestanie padać, próby też nie będzie. Albo... Albo nie! Mamy trzy dni urlopu. Tak, właśnie. Ciężko ostatnio pracowaliście...
- Yutaka, Yutaka... - wzdycham. - Ty też ciężko pracujesz, wiesz?
- To nic. Wam należy się bardziej.
- Głupoty pleciesz, liderze! - mówię niewymagającym sytuacji poważnym tonem. Po drugiej stronie słuchawki słyszę perlisty śmiech. - Dobra, dobra. Dziękuję za wolne. Do zobaczyska za... za trzy dni!
- Miłego urlopu, Takanori.
Rozłączam się, wysiadając z auta. Znów przemykam szybko przez deszczową barierę, wbiegając do domu.
Zostawiam buty w progu na małym dywaniku, a pelerynkę zanoszę do łazienki, pozostawiając ją do wyschnięcia.
Z jednej strony ucieszyłem się na ten urlop. A z drugiej... Co ja do cholery będę robił sam przez calutkie trzy deszczowe dni...?
Zaczynam szukać zajęcia.
Sprzątam mieszkanie, przy okazji czyszcząc brudną szybę.
Czytam fragment ulubionej książki.
Oglądam film.
Słucham muzyki.
Siedzę na laptopie.
Bo nic innego nie przychodzi mi do głowy...
Może inaczej: jestem zbyt nieśmiały, by poprosić cię o towarzystwo na dziś...
Czas na bezsensownym obijaniu się zleciał mi bardzo szybko. Wyłączam komputer i idę wziąć prysznic.
Zrzucam z siebie wszystkie ubrania, wchodzę do kabiny i odkręcam ciepłą wodę, która natychmiastowo rozluźnia wszystkie moje spięte mięśnie.
Odchylam głowę do tyłu, mocząc poskręcane przez deszcz włosy.
Po prysznicu poczułem się o wiele lepiej.
Wychodzę z zaparowanego pomieszczenia z ręcznikiem na włosach i biodrach. Zgarniam z sypialni koszulkę i bieliznę, w którą się ubieram.
Nachodzi mnie ochota na obejrzenie koncertu.
Włączam płytę z dawnego występu. Z początków naszej kariery jako Gazetto.
Tylko na ciebie zwracam uwagę...
Pamiętam, kiedy mówiłeś mi, że boisz się przyszłości. Gdy zapytałem, dlaczego, ty bez wahania odparłeś mi, że boisz się wielkich scen.
Zaśmiałem się wtedy. Myślałem, że obawiasz się ewentualnego rozpadu grupy, jak było w przypadku Kar+Te=ZyAnose.
Jednak nie... Ty po prostu bałeś się sławy.
A ja to zauważyłem.
Koncert, który oglądam jest taki... inny...
Wiesz, dlaczego? Byłeś wtedy szczęśliwy. Mniej skrępowany. Bawiłeś się razem z fanami.
Nie lubisz dużej publiczności.
Mimo to, ten mały, dziwny fakt sprawia, że kocham cię jeszcze bardziej...
Koncert dobiegł końca.
Wszyscy cieszyliśmy się jak głupi, że nam się udało.
Masz piękny uśmiech, Akira...
Po długiej, bo dwugodzinnej projekcji, nie mam siły, by podnieść się z kanapy. Zgarniam ze stołu jedno z wielu twoich rozsypanych zdjęć, przyglądając mu się chwilę.
Zasypiam na niewygodnej kanapie z twoim zdjęciem w dłoni.
Śpię spokojnym snem, mimo szalejącej burzy na zewnątrz.
Dobranoc, ukochany...
[Reita]
Trzecia w nocy.
Wyłączam koncert, który oglądałem przed chwilą. W głowie mam tylko twój uśmiech.
Wizja trzech dni urlopu od Tanabe bardzo przypadła mi do gustu. Nie mam zamiaru marnować tego czasu.
Już nie chce mi się przenosić na łóżko.
Wsłuchuję się jeszcze w dźwięki deszczu uderzającego o szyby. Idealna kołysanka.
Z pewnością zainspirowałaby cię, Takanori, gdybyś siedział teraz z kawałkiem papieru w jednej dłoni i z długopisem w drugiej, pisząc piosenkę.
Jednak kto normalny pisze piosenki o trzeciej w nocy?
Z pewnością nie ty, ukochany...
***
Budzę się o siódmej. Deszcz nadal tłucze o szyby.
Z westchnięciem podnoszę się z sofy, przecierając twarz dłońmi.
Idąc do łazienki muskam opuszkami palców jedno z twoich oprawionych zdjęć.
Ubieram się niecodziennie, gdyż mam zamiar cię dziś odwiedzić, mój słodki...
Naprędce myję zęby, drugą ręką wcierając żel we włosy, by wyglądać... no właśnie... ,,Jakoś'' jest chyba odpowiednim określeniem.
Biorę parasol i cały w skowronkach wybiegam z domu. Nie zwracam uwagi na wczesną godzinę. Najwyżej zrobię ci niespodziankę.
Po drodze zajeżdżam do sklepu, robiąc zakupy na śniadanie.
Świeże bułki, francuskie rogaliki, dżem, sok, kawa... Bo nie wiadomo, czy możesz mieć to ostatnie. Wolę być pewny. Chcę, by mój plan się powiódł.
Wszystko mam. Idę do kasy, płacę i w końcu do ciebie jadę.
Gdy wjeżdżam na teren twojej posesji, serce zaczyna bić mi szybciej.
Chwilę później już podchodzi mi do gardła. Czuję w klatce piersiowej nienaturalne kołatanie.
Na myśl o tym, że mogę zastać cię jeszcze śpiącego, w brzuchu motyle zaczynają taranować wszystkie moje wnętrzności.
Wysiadam z auta, rozkładając nad sobą czarną płachtę. Szukam zapasowych kluczy, które mi kiedyś dałeś.
Powiedziałeś wtedy, że jeżeli mam jakiś problem, lub gdy po prostu nie chcę być sam – mogę odwiedzać cię kiedy tylko mam taki kaprys.
Cichutko wsuwam klucz do zamka i przekręcam go. Słyszę głośne kliknięcie. Modlę się w duchu, by cię nie obudzić, jeśli jeszcze śpisz.
Wchodzę na palcach, zamykam drzwi. Zdejmuję kurtkę, buty i zamykam mokry parasol, stawiając go w kącie na dywaniku, w który powoli wsiąka woda.
Zaglądam do sypialni. Nie ma cię.
Śmieję się chicho pod nosem.
Znów spędziłeś noc na kanapie?
Odwracam się na pięcie i idę do salonu, w progu zostawiając zakupy, by nie szeleścić reklamówką.
Znajduję w twojej dłoni zdjęcie. Moje zdjęcie, których swoją drogą jest jeszcze więcej na stole.
Dziwię się. W takim samym stanie zostawiłem swój stół...
Sądzę, że za długo się z wszystkim kryjemy...
Chyba czas podjąć w tym kierunku jakieś kroki, co, Takanori?
Wyjmuję delikatnie fotografię z twojej ręki. Przewracasz się na drugi bok, a koc spada na ziemię. Podnoszę go, okrywając cię szczelnie.
Po chwili składam wszystkie zdjęcia ze stołu w jeden stosik i chowam je do szafki. Może zapomnisz, że je tu wczoraj rozrzuciłeś i nie zorientujesz się, że je widziałem...
Śpisz nadal. Wychodzę do kuchni zrobić ci śniadanie. Takie, jak widziałem na filmach.
Prosto do łóżka.
Wizja przerosła jednak moje możliwości.
Jednak mimo krzywo poprzekrajanych bułek i trochę zmiażdżonych rogalików – niosę wszystko dzielnie na drewnianej tacy.
Zapach świeżo zaparzonej kawy chyba cię rozbudza. Kręcisz się niespokojnie i po chwili otwierasz oczy, mrugając szybko.
Powoli przyzwyczajasz się do jasności, ogarniającej pokój.
Spoglądasz na mnie nieco przerażony.
- Dzień dobry ko... Takanori... - speszony poprawiam się szybko i opuszczam głowę. Jak mogłem się tak pomylić?!
- Dzień dobry, Akira... Co... Co ty tutaj robisz...?
- Po prostu chciałem się z tobą zobaczyć... I zrobiłem ci śniadanie... - mówię, lekko zażenowany. Najście ciebie tak wcześnie chyba nie było najlepszym pomysłem.
Nagle cała moja pewność siebie pryska, jak bańka mydlana.
- Widzę – odpowiadasz. Podnosisz się do siadu, przeciągając się i ziewając rozdzierająco. - Dziękuję, Aki – uśmiechasz się pięknie, a ten gest natychmiastowo odbudowuje moją odwagę.
Stawiam tacę na twoich udach, a ty przyglądasz się przygotowanemu przeze mnie posiłkowi jakby... z fascynacją.
- Chciałem, by wyszło jak na filmie, ale... - drapię się w tył głowy.
- Jest o wiele lepiej... Siadaj – wskazujesz miejsce obok siebie i wpychasz mi przygniecionego rogalika do ręki.
- Taka, nie zrozum mnie źle, ale... zrobiłem je dla ciebie...
- Przecież wiem, że nic nie jadłeś... - znów się uśmiechasz, pokrywając swoją bułeczkę porzeczkowym dżemem.
Zajadasz się smakołykami.
Wiem, że lubisz słodkie śniadania. Zawsze jadałeś takie, kiedy byliśmy w trasie.
Po chwili i ja konsumuję rogalika.
Podsuwasz mi pod nos dżem, ale odmawiam. Twoja obecność tutaj nadrabia wszelką słodycz.
Upaćkany konfiturą oświadczasz, że skończyłeś i odstawiasz tacę na stół.
Uśmiechnięty, taki... taki słodki, dziękujesz mi, nachylając się, by pocałować mnie w policzek.
Jednak ja szybko odwracam głowę, wcelowując w twoje usta swoimi. Smakujesz porzeczkami.
Jesteś wyraźnie zaskoczony, bo oddajesz pocałunek niepewnie, lecz nie odsuwasz się.
Zlizuję z twoich warg resztki słodkiego dżemu, na co ty chichoczesz, czując łaskotanie.
Potem pogłębiasz pocałunek bez krępacji, chwytając moją twarz w swoje lekko roztrzęsione łapki. Ja zaś wplatam dłoń w twoje rozczochrane włosy.
Brakuje nam powietrza.
Musimy się od siebie oderwać, jednak robimy to bardzo niechętnie.
Nie otwierając oczu stykasz się ze mną czołem. Obejmujesz mnie za szyję, chwilę później kładąc głowę na moim ramieniu. Tulę cię do siebie mocno, masując po plecach.
Po dłuższym czasie na ślepo odszukujesz moich ust. Całujesz mnie lekko, jakby tylko naznaczając.
Potem patrzysz mi prosto w oczy.
- Matsumoto... Kocham cię... - stwierdzam, a ty lekko się uśmiechasz.
- Tak się składa, że ja ciebie też, Suzuki – zagryzasz kokieteryjnie wargę, patrząc mi to w oczy, to na usta.
- Mój słodki... - mruczę, po raz kolejny wpijając się w twoje wargi.
I znów przerywamy, bo braknie nam tchu.
- Dobrze, że przyjechałeś... - mówisz z cichym westchnięciem. Wtulasz się we mnie.
- Nie chciałem, byś siedział całe trzy dni sam. A poza tym... Obaj dobrze wiemy co, prawda? - chichoczę, a ty uderzasz mnie lekko piąstką w tors.
- Tak, chciałeś też zrobić mi pyszne śniadanie – śmiejesz się, bo dobrze wiesz, że wcale nie to miałem na myśli. - Swoją drogą... Mam nadzieję, że takie śniadania będziesz mi robił częściej.
- Zbankrutuję na francuskich rogalikach, mój drogi.
- To... - popadasz w krótką zadumę.
- Tak? - pytam, chcąc dowiedzieć się, co siedzi w twojej głowie.
- To... jutro na śniadanie chcę ciebie – dumny ze swojego planu uśmiechasz się szeroko. Ukradkiem spoglądam na zegarek.
- Niedługo pora na drugie śniadanie... - mruczę, napotykając się z twoim zaciekawionym spojrzeniem. - Po co więc czekać do jutra...? - pytam retorycznie, a w twoich czekoladowych tęczówkach błyszczą maleńkie iskierki radości.
środa, 13 lutego 2013
,,Pomóż mi... zapomnieć'', część XVI (minipartówka)
CZEŚĆ I CZOŁEM PO TAKIEJ NIEZAPLANOWANEJ PRZERWIE.
Wiecie, jak mnie serce bolało, że nie mogłam tu wejść?! ;____;
Jest mi taaaaaaak głupio i taaaaaaak przykro, bo mam tyle oneshotów i... i w ogóle. I nic wstawiać nie mogłam, bo szlaban dostałam ;___;
Pseplasam v_v
Mam nadzieję, że dalej kochacie tego bloga (i autorkę też, tak przy okazji) *ahem* XD
Tak smutnawo troszkę, bo witam Was ostatnią częścią ,,Pomóż mi (...)''
Niedosyt zapewne będzie, ale O TO MI WŁAŚNIE CHODZIŁO ♥
Także... miłego czytania i... przepraszam, ale pod ostatnim rozdziałem nie odpowiem na komentarze. Nie mam siły i czasu... ;_;
+ od razu informuję, że nie mam zielonego-różowego-i-bóg-wie-jeszcze-jakiego pojęcia, kiedy wrócę całkowicie.
Tęskniłam za Waszymi komentarzami <3
_____________________________________________________
[Aoi]
Takanoriego przewieziono do szpitala. Przesiadywałem u niego dzień i noc, dopóki się nie obudził, a zrobił to wczoraj wieczorem. Psycholog stwierdził, że Maleństwo jest w średnim stanie psychicznym, więc nie można go niczym denerwować, ani sprawiać, by się bał, albo aby cokolwiek przypominało mu t a m t o zdarzenie.
Dzisiejszego dnia był strasznie przygaszony. Wpatrywał się tępo w białą szpitalną pościel, gniotąc ją w swoich drobnych dłoniach. Nie poznawałem go... To nie mój Takanori...
- Taka, kochanie... - szepnąłem, łapiąc go za dłoń, którą po chwili lekko wyszarpał.
- Nie powinieneś tu być... - odparł smutno szeptem.
- Dlaczego miałoby mnie przy tobie nie być...?
- Wyrządziłem ci krzywdę... Same przeze mnie problemy... - zaśmiał się nerwowo, a z jego oczu popłynęły pojedyncze łzy.
- Jaką krzywdę...? Taka, nie obwiniaj się... Wszystko jest tylko i wyłącznie moją winą... To ja nie przybyłem na czas... - położyłem głowę na jego łóżku. - Kocham cię, Taka... - po chwili poczułem, jak wplata swoje palce w moje włosy. Głaskał mnie delikatnie, pochlipując cichutko.
Kiedy się podniosłem, wtulił się we mnie jak dziecko. Objąłem go mocno, lecz za razem delikatnie, by nic go nie bolało.
- Naprawdę mnie kochasz...? - zapytał półszeptem, łkając.
- Kocham cię najmocniej na świecie, Takanori...
Kiedy Ruki zasnął, odwróciłem się. Za szybą stał Kouyou, pokazując gestem, że chce pogadać.
Wyszedłem z sali, przechodząc trochę dalej, by młodszy przypadkiem nie usłyszał naszej rozmowy. Wolałem być przezorny.
- Kouyou, czego ty ode mnie chcesz? Naprawdę tak bardzo zależy ci na zrujnowaniu mojego... naszego życia? - skinąłem głową w stronę pokoju, w którym leżał Taka.
- Nie musi o niczym wiedzieć, mówiłem ci – skrzyżował ręce na piesi, opierając się ramieniem o ścianę. Na jego usta wpełzł głupawy, kaczy uśmieszek.
- Zapłacę ci. Zostaw mnie w spokoju. Nie widzisz, że go kocham...?
- Przynajmniej trzy razy w tygodniu masz do mnie przyjeżdżać.
- Nie zgadzam się. Wynajmij sobie kogoś, jak tak bardzo zależy ci na seksie.
- To nie była propozycja – zaśmiał się. - To polecenie – dodał.
- W dupie mam twoje polecenia! Wypierdalaj stąd i daj mi święty spokój! - wrzasnąłem na cały korytarz, zwracając na siebie uwagę mijającej nas pielęgniarki.
- Proszę nie krzyczeć. Chorzy muszą mieć spokój... Na dole jest bufet – poinformowała kobieta, na co ja od razu ją przeprosiłem i zapewniłem, że będziemy cicho.
- Co ty chcesz przez to osiągnąć? - zapytałem rudowłosego.
- Ciebie – mruknął, przejeżdżając palcem po moim ramieniu. Odsunąłem od siebie jego rękę.
- Zostaw... - westchnąłem. - Nie chcę tego dłużej ciągnąć.
- Czyli rozumiem, że się zgadzasz – uśmiechnął się tryumfalnie, a ja w geście bezradności pokręciłem głową na boki. - Pomyśl o szczęściu Takanoriego... - mruknął, patrząc na coś za moim ramieniem. - Oho...
- Co jest...? - odwróciłem się. Za mną z salki wyglądał... - Takanori...? - nie wytrzymałem, gdy ujrzałem łzy na jego twarzy.
- O... Oszukałeś mnie...? - zapytał słabym głosikiem, ciągle płacząc.
- Nigdy cię nie oszukałem...! Przysięgam! - podbiegłem do niego, tuląc go do siebie. Próbował się wyrwać, lecz po jakimś czasie uległ, widząc, że i tak jestem silniejszy.
- To już zapomniałeś o wczorajszej nocy? Jak to było, Yuu...? - zaśmiał się rudowłosy.
- Byłem pijany, a ty to wykorzystałeś! Zaciągnąłeś mnie...! Ja... Ja niczego nie pamiętam! - odsunąłem od siebie ukochanego, uciekając ze szpitala. Wybiegłem przed budynek, wyjmując papierosa. Ręce mi drżały, a gaz w zapalniczce skończył się... Trzasnąłem nią o ziemię.
[Ruki]
Kiedy Aoi zniknął z mojego pola widzenia, zostałem sam na sam z Uruhą. Spojrzałem na niego wzrokiem pełnym żalu... Z drugiej strony... Może jednak mówił prawdę?
- Jak to było, Kouyou...? - zapytałem po chwili ciszy.
- Wpakował mi się do łóżka i tyle – prychnął.
- A tak naprawdę? - miałem nadzieję... Nie zrobiłby mi tego... Nie zrobiłby... Prawda...?
- Mówię prawdę! - warknął
Oparłem się o ścianę, osuwając się po niej. W głowie mi się zakręciło, przed oczami zaczęło ciemnieć.
- Takanori! - usłyszałem niewyraźne wołanie. Widziałem podbiegającą do mnie pielęgniarkę i biegnącego w moją stronę Aoiego.
Zemdlałem.
Gdy świadomość zaczęła powracać, ujrzałem obok mojego łóżka załamanego Yuu. Gdy zobaczył, że podjąłem walkę z otwarciem oczu, zerwał się z miejsca, a po chwili wrócił z pielęgniarką.
- Halo? Słyszy mnie pan...? - zapytała, pochylając się nade mną.
- S-słyszę... - szepnąłem.
- Nie wolno panu wstawać z łóżka... Ma pan założone szwy i niewskazane jest, by spacerował pan sobie po szpitalu... - wyjaśniła. - Mam nadzieję, że się rozumiemy, tak? - uśmiechnęła się, nakrywając mnie bardziej kołdrą. Pomajsterkowała też coś przy kroplówce i oznajmiła, że za godzinę przyniesie obiad, a potem mam spotkanie z psychologiem.
Zerknąłem na Yuu, który zaszklonymi oczami wpatrywał się wciąż w moje. Kilka łez spłynęło po jego policzkach.
Nie mówiłem nic. Nie chciałem nic mówić...
- Mogę ci to wszystko wyjaśnić...? - zapytał czarnowłosy. Nie odezwałem się, jedynie odwróciłem głowę w drugą stronę. - Nie chcę z nim być... - ciągnął. - Chcę być z tobą. Przecież mogłem wybrać, prawda...? Już dawno mogłem. I to ciebie wybrałem...
Nie skomentowałem tego. Odwróciłem się z powrotem twarzą do Yuu. Starszy schylił się nade mną lekko, smakując moich ust.
Mimo wszystko spojrzałem na niego z przerażeniem. Takie gesty... Nie chciałem ich. Wszystko przypominało mi...
- Jest mi z tym wszystkim naprawdę ciężko... Nie wiem, co mam myśleć... - opuścił głowę, chowając twarz w dłoniach. Wciąż milczałem. Uznałem, że słowa będą zbędne... Jedynie podniosłem się powoli do siadu i wyciągnąłem dłoń w jego stronę. Ten natychmiastowo podniósł głowę. Pogładziłem go delikatnie po policzku
- Kocham cię, Taka... Nigdy nie przestanę, wiesz...? - objął mnie lekko, nie chcąc uszkodzić. Wtuliłem się w chłopaka, wdychając ukochany zapach perfum.
- Dokąd chciałeś uciec...? -zapytał. Nadal cisza... - Nigdy więcej ode mnie nie uciekaj... - dokończył, czując, że nie zbiera mi się na rozmowę. Jednak zauważając, w jakim jest stanie... Musiałem.
- Wróć do domu i prześpij się... - wychrypiałem. - Wyglądasz jak siedem nieszczęść... - spojrzałem w jego oczy, głaszcząc po skołtunionych włosach. Yuu uśmiechnął się promiennie - pomimo ,,komplementu'', jaki mu zaserwowałem - widząc, że się przełamuję.
- Nie ma mowy – odparł. - Zadzwonię do Akiry i poinformuję go, że jesteś bezpieczny. Martwił się... -
Aoi wstał, wyciągając z kieszeni spodni komórkę. Skierował się w stronę drzwi.
- Yuu...
- Tak? - czarnowłosy odwrócił się natychmiastowo.
- Dziękuję... - szepnąłem. Na twarzy gitarzysty zagościł delikatny uśmiech. Zniknął za ścianą z telefonem w ręku.
[Aoi]
- Halo? Reita...?
- S...Soo...? - usłyszałem bełkot w słuchawce.
- Jesteś pijany! - krzyknąłem.
- No i so s tego...?
- Takanori się odnalazł...
- Super... Barrrdzo się cieszę...
- Akira! Co ci odwaliło?!
- Sabrałeś mi go...! Ty... ty gnoju...!
Rozłączyłem się i jak gdyby nigdy nic wszedłem do sali Takanoriego. Pielęgniarka właśnie przyniosła mu posiłek.
- Wszystko z nim w porządku... - wymusiłem w miarę naturalnie wyglądający uśmiech.
Spojrzał na mnie łagodnie, również siląc się na nikły uśmiech. - Jednak muszę załatwić bardzo ważną sprawę. Niedługo wrócę...
Takanori spojrzał na mnie w taki sposób, jakby wiedział, że nie mówię prawdy. Jakby wiedział, że coś jest nie tak... Podszedłem do ukochanego, przygarniając go do siebie ramieniem.
- Wiem, że coś się dzieje... Idź już... - uśmiechnął się blado.
- Nie chciałem cię denerwować... - usprawiedliwiłem swoje kłamstwo. Takanori jedynie pokiwał na to głową. - Smacznego... – szepnąłem i uśmiechnąłem się do niego, wybiegając z salki, potem ze szpitala.
Pobiegłem na postój taksówek, od razu podając adres basisty. Dojechałem szybko, toteż po kilku minutach stałem już przed drzwiami do jego domu, do którego wszedłem bez zbędnego pukania, czy dzwonienia. Było otwarte.
- Akira?! - krzyknąłem, próbując odszukać miejsce docelowe, w którym mężczyzna się znajduje. -Akir... - wszedłem do sypialni, zastając w niej grzecznie leżącego, zalanego w trzy dupy basistę. Mamrotał coś przez sen. Rozejrzałem się wkoło. Przecież sam by się tak nie ułożył!
- Kogo moje oczy znów widzą... Czyżbyś się namyślił? - usłyszałem głos, dobiegający zza moich pleców. Szybko się odwróciłem.
- Kouyou...
- No cóż, nie udało nam się. Bystry jesteś, Yuu.
- Co? Ale o co ci...
- Naprawdę? Nie domyśliłeś się? - po tych słowach gitarzysta roześmiał się perliście. Spojrzałem na niego jak na idiotę. - Więc jednak taki bystry nie jesteś...
- Kurwa, powiedz mi, co się dzieje! O co wam wszystkim chodzi?! Akira wciągnął się w jakiś pojebany zakład z Tanabe, zdradzał Takę, z którym się później związałem i byłem szczęśliwy. Porywają kogoś, na kim strasznie mi zależy, a potem... potem zjawiasz się ty i... i ta cała szopka! Błagam cię, powiedz mi, o co w tym wszystkim chodzi! To... To jest jakiś koszmar...! - przysiadłem na brzegu łóżka, pocierając dłońmi zmęczoną twarz. Nie spałem od tylu dni...
- Yuu, Yuu... Ty wiesz, do czego potrafi doprowadzić miłość, prawda? Wiesz o tym najlepiej...
- Do czego zmierzasz...? - zerknąłem na niego.
- Przypatrz się dwóm postaciom, uwikłanym w tę dziwną historię. Mianowicie, komuś, kto leży za tobą i komuś, kto aktualnie znajduje się w szpitalu... - mruknął. Nadal nic mi się nie łączyło w całość...
- I...?
- Myślisz, że po co organizowałem z Akirą całe to przetrzymywanie naszego Słowika, hę?! -warknął nagle.
- To było zorganizowane?! - wstałem, zaciskając dłonie. - Ty... Ty szmato...! Jak mogłeś?! - wymierzyłem mu z pięści prosto w twarz, następnie okładając go gdzie popadnie, aż do nieprzytomności.
Więc wtedy... znał drogę, wiedział jak tam dojechać! Zrobił to wszystko specjalnie...! Jak ja mogłem dać się w to wszystko wrobić?!
Potem podszedłem do Akiry, wyrywając go ze snu.
- Co się...
- Gratuluję pomysłu. Świetny plan, naprawdę... - splunąłem mu w twarz, wychodząc szybkim krokiem z mieszkania, gdzie zostawiłem dość mocno poturbowanego gitarzystę i pijanego, nadal niczego nieświadomego basistę.
Wsiadłem w taksówkę, od razu jadąc do szpitala. Musiałem teraz pilnować Takanoriego. Musiałem...
Musiałem zrobić wszystko, by po raz kolejny nie stała mu się krzywda...
Wracając do szpitala, od razu wbiegłem do sali, w której wcześniej znajdował się Takanori. Wszedłem głębiej, by upewnić się, że go...
nie ma...?
Łóżko było idealnie zasłane, a po ukochanym nie zostało nic...
Wybiegłem w stronę dyżurki, pytając kobietę o mój Skarb. Skierowała mnie do sali numer 223. Od razu pobiegłem na inne piętro, rozpaczliwie szukając podanego numerka... Nie mogłem go znów stracić...!
Jednak odnalazłem salę po kilku minutach. Wparowałem do pomieszczenia. Takanori, zdziwiony, zapytał co się stało i... chyba wspomniał coś o krwi... Jedynie go do siebie przytuliłem, pozwalając swoim łzom na ujrzenie światła dziennego po raz kolejny... Nie mogłem uwierzyć, że szatyn musiał aż tyle wycierpieć przez... przez kogoś, kto p r a w d o p o d o b n i e go kochał...
Co Akira chciał przez to pokazać...?
Takanori nie może się o tym dowiedzieć. Nigdy...
- Yuu...! Yuu, odezwij się...! Pomocy!
Po chwili do sali wbiegło kilka osób w białych fartuchach, mówiąc do mnie coś, czego nie mogłem się nawet domyślić. Nie rozumiałem, co się wokół mnie dzieje...
- Yuu! Yuu, proszę cię...!
Chyba musiałem stracić przytomność...
Obudziłem się, od razu oślepiony szpitalnymi jarzeniówkami. Poczułem na swojej klatce piersiowej jakiś ciężar... Poruszyłem się niespokojnie. Nie, to nie może być Ko...!
- Yuu...? - usłyszałem cichy szept... Szept, który koił zszargane nerwy. Niczym melodia dla moich uszu... - Yuu... - usłyszałem znów. Otworzyłem oczy całkowicie, widząc przed sobą ukochaną twarz... - Tak się bałem...! - wtulił się we mnie, mocząc łzami moją szpitalną piżamę. Objąłem go mocno ramionami.
- Przepraszam... Przepraszam, Takanori... Już nigdy cię nie zawiodę, obiecuję... - odparłem słabo.
- Co ty wygadujesz...? - znów na mnie spojrzał. - Myślałem, że nigdy się nie obudzisz...
- Ile tu jestem...?
- Kilka dni... - pauza. - Yuu, co się stało u Akiry...? Proszę, powiedz mi...
- Nie mogę... Nie mogę, Taka...
- Nie miej przede mną tajemnic... Proszę...
- Dla twojego dobra lepiej, żebyś nie wiedział, co tam zaszło...
- Biłeś się z nim, prawda? Biłeś się z Akirą...
- Nie...
- Byłeś cały we krwi... I to bynajmniej nie była twoja krew... Lekarze opatrzyli cię bardzo dokładnie. Nie miałeś nawet zadrapania... Yuu, nie oszukuj mnie...
- Nie pobiłem Akiry, tylko Kouyou...
- Co...? - spojrzał mi prosto w oczy z lekkim przerażeniem.
Takanori zaczął się ode mnie odsuwać ze łzami w oczach.
- To nie tak...! Oni to wszystko zaplanowali...! Zaplanowali całą akcję z tym pojebem, rozumiesz...?
- Nie... niemożliwe... To niemożliwe... Akira nie zrobiłby mi cze...
- Kouyou wszystko mi powiedział i do wszystkiego się przyznał... Proszę, nie zaprzeczaj...
- Ale ja... Ja... - zaczął łkać, a po chwili już zanosił się płaczem, krztusząc się własnymi łzami.
- Takanori... - z niewielkim trudem podniosłem się do siadu, przygarniając ukochanego do siebie. Ten wczepił się we mnie jak małe dziecko, płacząc. - Akira chciał cię odzyskać... Nie udało mu się, więc chciał cię ukarać... Wykorzystał to, że chciałeś ode mnie odejść...
Głaskałem po głowie chłopaka, który powoli się uspokajał. Położyłem się, a Takanori od razu wygodnie ułożył się na mojej klatce piersiowej. Leżeliśmy na jednym szpitalnym łóżku.
- To już koniec, prawda...? -zapytał mnie słabym głosem szatynek.
- Koniec czego?
- Koniec Gazetto...
- Tak... Tak sądzę, Takanori...
- Yuu... Mam do ciebie dwie prośby... - spojrzał na mnie zapłakanymi, podkrążonymi oczami.
- Tak...? - przygarnąłem go bardziej do siebie.
- Obiecaj mi, że jak wrócimy do domu, będziemy szczęśliwi... I... będzie tak już zawsze...
- Obiecuję, kochanie. Zrobię wszystko, by tym razem nam się udało...
- I... Pomóż mi... zapomnieć... - w słowach młodszego odkryłem coś bardzo mi znajomego. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, gładząc potargane włosy mojego Szczęścia.
THE END
Podsumowując:
,,Pomóż mi (...)'' jest moim najdłuższym (niekontrolowanie...) opowiadaniem, za co dziękuję ASU, gdyż to ona namawiała mnie do wyyyyyyciągnięcia akcji. :3 Chcę także wyróżnić CHIZURU, gdyż... po prostu jest. I za megadługie, kochane komentarze! ♥
,,Pomóż mi (...)'' liczy 45 stron czcionką 10 ;w;
Dziękuję też wszystkim moim czytelnikom za podtrzymywanie mnie na duchu i za motywację.
DZIĘKUJĘ <3
Subskrybuj:
Posty (Atom)