środa, 13 lutego 2013

,,Pomóż mi... zapomnieć'', część XVI (minipartówka)


CZEŚĆ I CZOŁEM PO TAKIEJ NIEZAPLANOWANEJ PRZERWIE.
Wiecie, jak mnie serce bolało, że nie mogłam tu wejść?! ;____;
Jest mi taaaaaaak głupio i taaaaaaak przykro, bo mam tyle oneshotów i... i w ogóle. I nic wstawiać nie mogłam, bo szlaban dostałam ;___;
Pseplasam v_v

Mam nadzieję, że dalej kochacie tego bloga (i autorkę też, tak przy okazji) *ahem* XD


Tak smutnawo troszkę, bo witam Was ostatnią częścią ,,Pomóż mi (...)''
Niedosyt zapewne będzie, ale O TO MI WŁAŚNIE CHODZIŁO

Także... miłego czytania i... przepraszam, ale pod ostatnim rozdziałem nie odpowiem na komentarze. Nie mam siły i czasu... ;_;

+ od razu informuję, że nie mam zielonego-różowego-i-bóg-wie-jeszcze-jakiego pojęcia, kiedy wrócę całkowicie.

Tęskniłam za Waszymi komentarzami <3


_____________________________________________________


[Aoi]

        Takanoriego przewieziono do szpitala. Przesiadywałem u niego dzień i noc, dopóki się nie obudził, a zrobił to wczoraj wieczorem. Psycholog stwierdził, że Maleństwo jest w średnim stanie psychicznym, więc nie można go niczym denerwować, ani sprawiać, by się bał, albo aby cokolwiek przypominało mu  t a m t o  zdarzenie.

Dzisiejszego dnia był strasznie przygaszony. Wpatrywał się tępo w białą szpitalną pościel, gniotąc ją w swoich drobnych dłoniach. Nie poznawałem go... To nie mój Takanori...
- Taka, kochanie... - szepnąłem, łapiąc go za dłoń, którą po chwili lekko wyszarpał.
- Nie powinieneś tu być... - odparł smutno szeptem.
- Dlaczego miałoby mnie przy tobie nie być...?
- Wyrządziłem ci krzywdę... Same przeze mnie problemy... - zaśmiał się nerwowo, a z jego oczu popłynęły pojedyncze łzy.
- Jaką krzywdę...? Taka, nie obwiniaj się... Wszystko jest tylko i wyłącznie moją winą... To ja nie przybyłem na czas... - położyłem głowę na jego łóżku. - Kocham cię, Taka... - po chwili poczułem, jak wplata swoje palce w moje włosy. Głaskał mnie delikatnie, pochlipując cichutko.
Kiedy się podniosłem, wtulił się we mnie jak dziecko. Objąłem go mocno, lecz za razem delikatnie, by nic go nie bolało.
- Naprawdę mnie kochasz...? - zapytał półszeptem, łkając.
- Kocham cię najmocniej na świecie, Takanori...

        Kiedy Ruki zasnął, odwróciłem się. Za szybą stał Kouyou, pokazując gestem, że chce pogadać.
Wyszedłem z sali, przechodząc trochę dalej, by młodszy przypadkiem nie usłyszał naszej rozmowy. Wolałem być przezorny.
- Kouyou, czego ty ode mnie chcesz? Naprawdę tak bardzo zależy ci na zrujnowaniu mojego... naszego życia? - skinąłem głową w stronę pokoju, w którym leżał Taka.
- Nie musi o niczym wiedzieć, mówiłem ci – skrzyżował ręce na piesi, opierając się ramieniem o ścianę. Na jego usta wpełzł głupawy, kaczy uśmieszek.
- Zapłacę ci. Zostaw mnie w spokoju. Nie widzisz, że go kocham...?
- Przynajmniej trzy razy w tygodniu masz do mnie przyjeżdżać.
- Nie zgadzam się. Wynajmij sobie kogoś, jak tak bardzo zależy ci na seksie.
- To nie była propozycja – zaśmiał się. - To polecenie – dodał.
- W dupie mam twoje polecenia! Wypierdalaj stąd i daj mi święty spokój! - wrzasnąłem na cały korytarz, zwracając na siebie uwagę mijającej nas pielęgniarki.
- Proszę nie krzyczeć. Chorzy muszą mieć spokój... Na dole jest bufet – poinformowała kobieta, na co ja od razu ją przeprosiłem i zapewniłem, że będziemy cicho.
- Co ty chcesz przez to osiągnąć? - zapytałem rudowłosego.
- Ciebie – mruknął, przejeżdżając palcem po moim ramieniu. Odsunąłem od siebie jego rękę.
- Zostaw... - westchnąłem. - Nie chcę tego dłużej ciągnąć.
- Czyli rozumiem, że się zgadzasz – uśmiechnął się tryumfalnie, a ja w geście bezradności pokręciłem głową na boki. - Pomyśl o szczęściu Takanoriego... - mruknął, patrząc na coś za moim ramieniem. - Oho...
- Co jest...? - odwróciłem się. Za mną z salki wyglądał... - Takanori...? - nie wytrzymałem, gdy ujrzałem łzy na jego twarzy.
- O... Oszukałeś mnie...? - zapytał słabym głosikiem, ciągle płacząc.
- Nigdy cię nie oszukałem...! Przysięgam! - podbiegłem do niego, tuląc go do siebie. Próbował się wyrwać, lecz po jakimś czasie uległ, widząc, że i tak jestem silniejszy.
- To już zapomniałeś o wczorajszej nocy? Jak to było, Yuu...? - zaśmiał się rudowłosy.
- Byłem pijany, a ty to wykorzystałeś! Zaciągnąłeś mnie...! Ja... Ja niczego nie pamiętam! - odsunąłem od siebie ukochanego, uciekając ze szpitala. Wybiegłem przed budynek, wyjmując papierosa. Ręce mi drżały, a gaz w zapalniczce skończył się... Trzasnąłem nią o ziemię.


[Ruki]

        Kiedy Aoi zniknął z mojego pola widzenia, zostałem sam na sam z Uruhą. Spojrzałem na niego wzrokiem pełnym żalu... Z drugiej strony... Może jednak mówił prawdę?
- Jak to było, Kouyou...? - zapytałem po chwili ciszy.
- Wpakował mi się do łóżka i tyle – prychnął.
- A tak naprawdę? - miałem nadzieję... Nie zrobiłby mi tego... Nie zrobiłby... Prawda...?
- Mówię prawdę! - warknął
Oparłem się o ścianę, osuwając się po niej. W głowie mi się zakręciło, przed oczami zaczęło ciemnieć.
- Takanori! - usłyszałem niewyraźne wołanie. Widziałem podbiegającą do mnie pielęgniarkę i biegnącego w moją stronę Aoiego.
Zemdlałem.

        Gdy świadomość zaczęła powracać, ujrzałem obok mojego łóżka załamanego Yuu. Gdy zobaczył, że podjąłem walkę z otwarciem oczu, zerwał się z miejsca, a po chwili wrócił z pielęgniarką.
- Halo? Słyszy mnie pan...? - zapytała, pochylając się nade mną.
- S-słyszę... - szepnąłem.
- Nie wolno panu wstawać z łóżka... Ma pan założone szwy i niewskazane jest, by spacerował pan sobie po szpitalu... - wyjaśniła. - Mam nadzieję, że się rozumiemy, tak? - uśmiechnęła się, nakrywając mnie bardziej kołdrą. Pomajsterkowała też coś przy kroplówce i oznajmiła, że za godzinę przyniesie obiad, a potem mam spotkanie z psychologiem.
Zerknąłem na Yuu, który zaszklonymi oczami wpatrywał się wciąż w moje. Kilka łez spłynęło po jego policzkach.
Nie mówiłem nic. Nie chciałem nic mówić...
- Mogę ci to wszystko wyjaśnić...? - zapytał czarnowłosy. Nie odezwałem się, jedynie odwróciłem głowę w drugą stronę. - Nie chcę z nim być...  - ciągnął. - Chcę być z tobą. Przecież mogłem wybrać, prawda...? Już dawno mogłem. I to ciebie wybrałem...
Nie skomentowałem tego. Odwróciłem się z powrotem twarzą do Yuu. Starszy schylił się nade mną lekko, smakując moich ust.
Mimo wszystko spojrzałem na niego z przerażeniem. Takie gesty... Nie chciałem ich. Wszystko przypominało mi...
- Jest mi z tym wszystkim naprawdę ciężko... Nie wiem, co mam myśleć... - opuścił głowę, chowając twarz w dłoniach. Wciąż milczałem. Uznałem, że słowa będą zbędne... Jedynie podniosłem się powoli do siadu i wyciągnąłem dłoń w jego stronę. Ten natychmiastowo podniósł głowę. Pogładziłem go delikatnie po policzku
- Kocham cię, Taka... Nigdy nie przestanę, wiesz...? - objął mnie lekko, nie chcąc uszkodzić. Wtuliłem się w chłopaka, wdychając ukochany zapach perfum.
- Dokąd chciałeś uciec...? -zapytał. Nadal cisza... - Nigdy więcej ode mnie nie uciekaj... - dokończył, czując, że nie zbiera mi się na rozmowę. Jednak zauważając, w jakim jest stanie... Musiałem.
- Wróć do domu i prześpij się... - wychrypiałem. - Wyglądasz jak siedem nieszczęść... - spojrzałem w jego oczy, głaszcząc po skołtunionych włosach. Yuu uśmiechnął się promiennie - pomimo ,,komplementu'', jaki mu zaserwowałem - widząc, że się przełamuję.
- Nie ma mowy – odparł. - Zadzwonię do Akiry i poinformuję go, że jesteś bezpieczny. Martwił się... -
Aoi wstał, wyciągając z kieszeni spodni komórkę. Skierował się w stronę drzwi.
- Yuu...
- Tak? - czarnowłosy odwrócił się natychmiastowo.
- Dziękuję... - szepnąłem. Na twarzy gitarzysty zagościł delikatny uśmiech. Zniknął za ścianą z telefonem w ręku.


[Aoi]

- Halo? Reita...?
- S...Soo...? - usłyszałem bełkot w słuchawce.
- Jesteś pijany! - krzyknąłem.
- No i so s tego...?
- Takanori się odnalazł...
- Super... Barrrdzo się cieszę...
- Akira! Co ci odwaliło?!
- Sabrałeś mi go...! Ty... ty gnoju...!
Rozłączyłem się i jak gdyby nigdy nic wszedłem do sali Takanoriego. Pielęgniarka właśnie przyniosła mu posiłek.
- Wszystko z nim w porządku... - wymusiłem w miarę naturalnie wyglądający uśmiech.
Spojrzał na mnie łagodnie, również siląc się na nikły uśmiech. - Jednak muszę załatwić bardzo ważną sprawę. Niedługo wrócę...
Takanori spojrzał na mnie w taki sposób, jakby wiedział, że nie mówię prawdy. Jakby wiedział, że coś jest nie tak... Podszedłem do ukochanego, przygarniając go do siebie ramieniem.
- Wiem, że coś się dzieje... Idź już... - uśmiechnął się blado.
- Nie chciałem cię denerwować... - usprawiedliwiłem swoje kłamstwo. Takanori jedynie pokiwał na to głową. - Smacznego... – szepnąłem i uśmiechnąłem się do niego, wybiegając z salki, potem ze szpitala.

        Pobiegłem na postój taksówek, od razu podając adres basisty. Dojechałem szybko, toteż po kilku minutach stałem już przed drzwiami do jego domu, do którego wszedłem bez zbędnego pukania, czy dzwonienia. Było otwarte.
- Akira?! - krzyknąłem, próbując odszukać miejsce docelowe, w którym mężczyzna się znajduje. -Akir... - wszedłem do sypialni, zastając w niej grzecznie leżącego, zalanego w trzy dupy basistę. Mamrotał coś przez sen. Rozejrzałem się wkoło. Przecież sam by się tak nie ułożył!
- Kogo moje oczy znów widzą... Czyżbyś się namyślił? - usłyszałem głos, dobiegający zza moich pleców. Szybko się odwróciłem.
- Kouyou...
- No cóż, nie udało nam się. Bystry jesteś, Yuu.
- Co? Ale o co ci...
- Naprawdę? Nie domyśliłeś się? - po tych słowach gitarzysta roześmiał się perliście. Spojrzałem na niego jak na idiotę. - Więc jednak taki bystry nie jesteś...
- Kurwa, powiedz mi, co się dzieje! O co wam wszystkim chodzi?! Akira wciągnął się w jakiś pojebany zakład z Tanabe, zdradzał Takę, z którym się później związałem i byłem szczęśliwy. Porywają kogoś, na kim strasznie mi zależy, a potem... potem zjawiasz się ty i... i ta cała szopka! Błagam cię, powiedz mi, o co w tym wszystkim chodzi! To... To jest jakiś koszmar...! - przysiadłem na brzegu łóżka, pocierając dłońmi zmęczoną twarz. Nie spałem od tylu dni...
- Yuu, Yuu... Ty wiesz, do czego potrafi doprowadzić miłość, prawda? Wiesz o tym najlepiej...
- Do czego zmierzasz...? - zerknąłem na niego.
- Przypatrz się dwóm postaciom, uwikłanym w tę dziwną historię. Mianowicie, komuś, kto leży za tobą i komuś, kto aktualnie znajduje się w szpitalu... - mruknął. Nadal nic mi się nie łączyło w całość...
- I...?
- Myślisz, że po co organizowałem z Akirą całe to przetrzymywanie naszego Słowika, hę?! -warknął nagle.
- To było zorganizowane?! - wstałem, zaciskając dłonie. - Ty... Ty szmato...! Jak mogłeś?! - wymierzyłem mu z pięści prosto w twarz, następnie okładając go gdzie popadnie, aż do nieprzytomności.
Więc wtedy... znał drogę, wiedział jak tam dojechać! Zrobił to wszystko specjalnie...! Jak ja mogłem dać się w to wszystko wrobić?!
Potem podszedłem do Akiry, wyrywając go ze snu.
- Co się...
- Gratuluję pomysłu. Świetny plan, naprawdę... - splunąłem mu w twarz, wychodząc szybkim krokiem z mieszkania, gdzie zostawiłem dość mocno poturbowanego gitarzystę i pijanego, nadal niczego nieświadomego basistę.
Wsiadłem w taksówkę, od razu jadąc do szpitala. Musiałem teraz pilnować Takanoriego. Musiałem...
Musiałem zrobić wszystko, by po raz kolejny nie stała mu się krzywda...

        Wracając do szpitala, od razu wbiegłem do sali, w której wcześniej znajdował się Takanori. Wszedłem głębiej, by upewnić się, że go...
nie ma...?
Łóżko było idealnie zasłane, a po ukochanym nie zostało nic...
Wybiegłem w stronę dyżurki, pytając kobietę o mój Skarb. Skierowała mnie do sali numer 223. Od razu pobiegłem na inne piętro, rozpaczliwie szukając podanego numerka... Nie mogłem go znów stracić...!
Jednak odnalazłem salę po kilku minutach. Wparowałem do pomieszczenia. Takanori, zdziwiony, zapytał co się stało i... chyba wspomniał coś o krwi... Jedynie go do siebie przytuliłem, pozwalając swoim łzom na ujrzenie światła dziennego po raz kolejny... Nie mogłem uwierzyć, że szatyn musiał aż tyle wycierpieć przez... przez kogoś, kto  p r a w d o p o d o b n i e  go kochał...
Co Akira chciał przez to pokazać...?
Takanori nie może się o tym dowiedzieć. Nigdy...
- Yuu...! Yuu, odezwij się...! Pomocy!
Po chwili do sali wbiegło kilka osób w białych fartuchach, mówiąc do mnie coś, czego nie mogłem się nawet domyślić. Nie rozumiałem, co się wokół mnie dzieje...
- Yuu! Yuu, proszę cię...!
Chyba musiałem stracić przytomność...


        Obudziłem się, od razu oślepiony szpitalnymi jarzeniówkami. Poczułem na swojej klatce piersiowej jakiś ciężar... Poruszyłem się niespokojnie. Nie, to nie może być Ko...!
- Yuu...? - usłyszałem cichy szept... Szept, który koił zszargane nerwy. Niczym melodia dla moich uszu... - Yuu... - usłyszałem znów. Otworzyłem oczy całkowicie, widząc przed sobą ukochaną twarz... - Tak się bałem...! - wtulił się we mnie, mocząc łzami moją szpitalną piżamę. Objąłem go mocno ramionami.
- Przepraszam... Przepraszam, Takanori... Już nigdy cię nie zawiodę, obiecuję... - odparłem słabo.
- Co ty wygadujesz...? - znów na mnie spojrzał. - Myślałem, że nigdy się nie obudzisz...
- Ile tu jestem...?
- Kilka dni... - pauza. - Yuu, co się stało u Akiry...? Proszę, powiedz mi...
- Nie mogę... Nie mogę, Taka...
- Nie miej przede mną tajemnic... Proszę...
- Dla twojego dobra lepiej, żebyś nie wiedział, co tam zaszło...
- Biłeś się z nim, prawda? Biłeś się z Akirą...
- Nie...
- Byłeś cały we krwi... I to bynajmniej nie była twoja krew... Lekarze opatrzyli cię bardzo dokładnie. Nie miałeś nawet zadrapania... Yuu, nie oszukuj mnie...
- Nie pobiłem Akiry, tylko Kouyou...
- Co...? - spojrzał mi prosto w oczy z lekkim przerażeniem.
Takanori zaczął się ode mnie odsuwać ze łzami w oczach.
- To nie tak...! Oni to wszystko zaplanowali...! Zaplanowali całą akcję z tym pojebem, rozumiesz...?
- Nie... niemożliwe... To niemożliwe... Akira nie zrobiłby mi cze...
- Kouyou wszystko mi powiedział i do wszystkiego się przyznał... Proszę, nie zaprzeczaj...
- Ale ja... Ja... - zaczął łkać, a po chwili już zanosił się płaczem, krztusząc się własnymi łzami.
- Takanori... - z niewielkim trudem podniosłem się do siadu, przygarniając ukochanego do siebie. Ten wczepił się we mnie jak małe dziecko, płacząc. - Akira chciał cię odzyskać... Nie udało mu się, więc chciał cię ukarać... Wykorzystał to, że chciałeś ode mnie odejść...
Głaskałem po głowie chłopaka, który powoli się uspokajał. Położyłem się, a Takanori od razu wygodnie ułożył się na mojej klatce piersiowej. Leżeliśmy na jednym szpitalnym łóżku.
- To już koniec, prawda...? -zapytał mnie słabym głosem szatynek.
- Koniec czego?
- Koniec Gazetto...
- Tak... Tak sądzę, Takanori...
- Yuu... Mam do ciebie dwie prośby... - spojrzał na mnie zapłakanymi, podkrążonymi oczami.
- Tak...? - przygarnąłem go bardziej do siebie.
- Obiecaj mi, że jak wrócimy do domu, będziemy szczęśliwi... I... będzie tak już zawsze...
- Obiecuję, kochanie. Zrobię wszystko, by tym razem nam się udało...
- I... Pomóż mi... zapomnieć... - w słowach młodszego odkryłem coś bardzo mi znajomego. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, gładząc potargane włosy mojego Szczęścia.


THE END

________________________________________________________________


Podsumowując:
,,Pomóż mi (...)'' jest moim najdłuższym (niekontrolowanie...) opowiadaniem, za co dziękuję ASU, gdyż to ona namawiała mnie do wyyyyyyciągnięcia akcji. :3 Chcę także wyróżnić CHIZURU, gdyż... po prostu jest. I za megadługie, kochane komentarze! ♥
,,Pomóż mi (...)'' liczy 45 stron czcionką 10 ;w;
Dziękuję też wszystkim moim czytelnikom za podtrzymywanie mnie na duchu i za motywację.
DZIĘKUJĘ <3


12 komentarzy:

  1. TO BYŁO PIĘKNE SUPER NAWET NIE MAM SŁÓW ŻEBY TO OPISAĆ

    OdpowiedzUsuń
  2. Aww *_* Suotkie to było :D Jezu, uwielbiam jak Takanori jest doprowadzany do łez. Zwyrodnialec ze mnie... Ale co ja poradzę?!
    Szkoda, że opowiadanko takie krótkie... No, ale jakość, nie ilość :D

    Akira, ty zapijaczona świnio, tępy czubie, złamany chuju, blond pierdolcze, zwiędła pieczaro!
    Uruha, ty dziwko bez jaj i honoru, ruda łajzo, spasiona kaczko, szantażysto bez perspektyw, szmaciarzu i macioro! Teraz to się będziesz wibratorem rozpychał, taki wał, a nie Aoiha!

    Chcemy speszyl z zemstą na tej dwójce!

    OdpowiedzUsuń
  3. askdbhasdg ;w; Nie spodziewałam się tego po Reicie serio... on i takie coś?! Mój mężu nie jest taki ;____; w sumie dobrze że Aoi i Ruks znowu są razem bardzo się z tego cieszę mniej jednak trochę wkurzyłam się na Uru i Rei'a ale minie mi i to bardzo szybko^^ Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniałe :D Szczęśliwe zakończenie :D Uruha i Reita powinno się ich powiesić za... Nie powiem za co :P Nie wolno tak krzywdzić Rukisia! No nie wolno! Ale teraz już będzie szczęśliwy :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Zabije cię ;_; Zrobiłas z mojej ukochanej kaczki psychopatę ;_;

    Ale koniec końców było to słodkie jakieś takie. Dobrze ze Ru jest z Aoiem...

    Ale w Reite nie wiem co wstąpiło O_o
    Ogolnei całe opko było momentami słodkie a momentami .. straszne ... Dobrze ze byl happy end .. juz się spdoziewałam jakiegoś samobójstwa ... całe szcęście ze nie było *kamien z serca*

    Czekam na kolejne historie z twojej strony : )
    Weny :D !

    OdpowiedzUsuń
  6. Na początku byłam lekko...hmm, rozczarowana(?) z takiego zakończenia.
    Jednakże, teraz myślę, iż ten moment jest odpowiedni. Pewne sprawy pozostają więcej nieporuszone, pozostawione samym sobie...by zostać zapomniane. Jak mówią dwa ostatnie zdania <3
    Seria bardzo mi się spodobała i będę czekać na kolejne wpisy.
    =*** do zobaczenia

    OdpowiedzUsuń
  7. Ooo jak ja nienawidzę Aoi'a...

    I to tyle. Nienawidzę go.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jakie do piękne *chlipu chlipu*
    To już koniec?
    Będe tęskniła za tym opowiadaniem.
    Pisz szybko kolejne długie opowiadanie:D z Kaiusiem poproszę:D
    Buziaczki i weny życzę:*

    OdpowiedzUsuń
  9. kocham kocham kocham kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Dlaczego znalazłam Twojego bloga tak późno?!
    Mój borze, płaczę przez Ciebie, PŁACZĘ!
    Uruha, ty chuju. Spłoń.
    Reita, ty szmato, piździelcu, spłoń.
    Ruki, biedaczku, Aoś się tobą zajmie.
    Kocham Cię za to piękne opo. Kocham.

    OdpowiedzUsuń
  11. Reita ty szmato!
    Uruha to gnoju!
    Kai ... em?
    Rukiś będzie dobrze!
    Aoi nigdy nie opuść Ruksa ! NIGDY!

    OdpowiedzUsuń
  12. ~~{ morał z tego taki: WSZYSTKO się musi w końcu ROZPIERDOLIĆ przez NADMIAR JEBANEJ MIŁOŚCI ~nawet the GazettE~ A~M~E~N }~~

    OdpowiedzUsuń