Część IV
[Aoi]
Kiedy obudziłem się rano, zauważyłem, że Rukiego nie ma obok mnie. Czy to możliwe, że wszystko jedynie mi się przyśniło...? Nie, nie! To nie może być prawda...!
Pospiesznie postawiłem stopy na zimnych panelach, przez co całe moje ciało przeszły dreszcze. Następnie raptownie wstałem. Nie zważając na czarne plamki, powstałe przed moimi oczami, ruszyłem przed siebie w poszukiwaniu młodszego.
Wyjrzałem z sypialni, skąd miałem widok na całe mieszkanie, gdyż salon, jadalnie i kuchnię miałem złączone.
Rozejrzałem się, lecz nigdzie nie spostrzegłem wokalisty. Posmutniałem, jednak chwilkę później mnie olśniło... Wysepka w kuchni!
Szybkim krokiem skierowałem się do niewielkiej kuchni. Zajrzałem za szafki. Na podłodze siedział skulony Ruki z kubkiem – sądząc po ciemnej barwie – mocnej kawy w dłoni.
- Taka... - odetchnąłem z ulgą. Ruki aż podskoczył, słysząc mój głos, wylewając przy tym trochę kawy na białą posadzkę.
- Aoi! Wy-wystraszyłem się... Ja zaraz sprzątnę...
- Nie, Ruki, zostaw... Wstań i odstaw kubek – poleciłem. Młodszy spełnił moją prośbę. Podniósł się z podłogi, stawiając naczynie na blat. - Co się stało...? - zapytałem po chwili, tym samym przerywając szatynowi jakże interesującą czynność, którą było wpatrywanie się w plamę na podłodze.
- Nic – odparł lakonicznie.
- Takie kity wciskaj komu innemu. Chodź, zimno ci – stwierdziłem, łapiąc mniejszego za lodowatą dłoń, ciągnąc go za sobą do sypialni. Położyłem go na łóżku, szczelnie nakrywając nagrzaną kołdrą. Sam ległem obok niego, natarczywie wpatrując mu się w oczy. Jego twarz wyrażała stoicki spokój. Jednak w pewnym momencie zrobił zmartwioną minkę. Wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać...
- Taka, powiedz co cię dręczy... - chwyciłem jego łapkę, delikatnie ją gładząc. Młodszy skierował wzrok na nasze splecione dłonie.
- Bo ja... Aoi, nie wiem co czujesz... - Ruki znów skierował wzrok na mnie. Patrzył mi w oczy, jakby szukał w nich odpowiedzi na jakieś pytanie.
- To znaczy...? - palnąłem z niezrozumieniem.
- To znaczy, że nigdy nie zastąpię ci...
- Dość. Ruki, czy ty sądzisz, że naprawdę chcę, byś zastępował mi Uruhę...? - zapytałem. Co jeszcze kłębiło się w tej roztrzepanej łepetynce?
- Nie wiem... - odparł, a ja rozwarłem ramiona w zapraszającym geście. Młodszy po chwili niepewnie przysunął się do mnie, wtulając się w mój tors.
- Teraz liczysz się tylko ty, rozumiesz...? - powiedziałem półszeptem, całując go we włosy. Ten uniósł się na łokciu, opierając się nim o moją klatkę piersiową. Sięgnął moich ust, co kompletnie zbiło mnie z tropu.
- Więc... Dzień dobry, kochanie... - Ruki uśmiechnął się.
- Dzień dobry – odwzajemniłem gest.
- To co, śniadanko? - zapytał, jakby rozmowy, która odbyła się przed chwilą nie miała miejsca.
- Bardzo chętnie.
- To idź się ubrać, a ja w tym czasie coś upichcę – rzekł. Przytaknąłem mu skinieniem głowy. Ruki wstał, udając się do kuchni, a ja zasłałem łóżko i zgarnąłem jakieś ciuchy, udając się do łazienki.
Lekko się umalowałem, ułożyłem włosy i opuściłem toaletę.
Kiedy przeszedłem do salonu, zauważyłem, że Ruki krząta się przy kuchence. Nucił pod nosem tylko jemu znaną melodię. Był ubrany w moją koszulkę, w której wyglądał jak w sukience. Uśmiechnąłem się pod nosem, podchodząc do Rukiego. Objąłem go w pasie od tyłu, całując w lekko odkryte ramię.
- O, jesteś. Głodny?
- Pewnie! Mmm... Ślicznie wyglądasz – mruknąłem, po czym oderwałem się od pleców szatyna, siadając na wysokim, barowym krześle.
- Bo ja... pożyczyłem... - wskazał na koszulkę. - Nie gniewasz się?
- Od teraz wszystko, co znajduje się w tym domu należy również do ciebie.
- A właściciel? - podszedł do mnie z chytrym uśmieszkiem na twarzy, opierając się łokciami o moje uda.
- Też pytanie... - prychnąłem. Ten stanął na podnóżek krzesła i ucałował mnie w kącik ust. Pogładziłem go po włosach, będąc jakby zahipnotyzowany jego urokiem.
-Skończę robić śniadanie – rzekł odchodząc ode mnie w stronę kuchenki.
- Pomóc?
- Dam radę – odparł i rozbił kilka jajek na rozgrzaną patelnię. - Idź do jadalni. Zaraz przyniosę – polecił mi, a ja, postanawiając się nie sprzeczać, spełniłem jego prośbę.
Po chwili przyniósł dwa talerze z parującą jajecznicą. Podziękowałem, a gdy szatyn zasiadł do stołu, zaczęliśmy jeść.
- Jakie pyszne! - zachwyciłem się.
- Przecież to zwykła jajecznica... - zachichotał.
- Ale ty ją robiłeś! Zresztą... Ja nawet tego nie umiem.
- Na pewno przesadzasz... Ale cieszę się, że smakuje - uśmiechnął się.
Resztę posiłku zjedliśmy gadając na różnorakie tematy. Od pogody, po melodie, które niedawno skomponowaliśmy.
Kiedy skończyliśmy jeść, sprzątnęliśmy ze stołu i mając jeszcze mnóstwo czasu do próby – wzięliśmy duży koc i przeszliśmy do salonu w celu obejrzenia jakiegoś filmu. Długo szukaliśmy jakiejś wygodnej pozycji. W efekcie położyłem się na sofie, a Ruki położył się na mnie, wtulając się we mnie, po czym nakryłem nas puchatym pledem. Gładziłem młodszego po plecach, co raz to zjeżdżając na jego pośladki, na co Ruki reagował chichotem i cichym
,,przestań!'', jakby z zażenowania. Nic na to nie poradzę. Lubiłem się z nim droczyć, a kiedy się denerwował, tak słodko wyglądał...
- Yuu... - zaczął po dłuższej chwili gapienia się w pudło. - Nie wiem, jak mam się przy tobie zachowywać... - spojrzał na mnie, opierając brodę na dłoniach, które z kolei spoczywały na mojej klatce piersiowej.
Taka zszedł ze mnie, siadając obok, na sofie. Także podniosłem się do siadu, przez co koc spadł na ziemię.
- Ruki... - westchnąłem. Nie lubiłem takich rozmów. Myślałem, że już wszystko jest jasne... - Po prostu... Bądź ze mną... - powoli zbliżałem swoją twarz do jego. - Kochaj mnie... - ciągnąłem, gdy młodszy patrząc na moje usta, oblizał się, jakby tracąc kontrolę nad sobą. - I okazuj mi uczucia... - zetknąłem swoje wargi z jego miękkimi, słodkimi.
Przecież on zaczął działać na mnie jak narkotyk! Kiedy rano nie zastałem go w łóżku, poczułem się jakoś nieswojo... Czułem... pustkę. Tak, to chyba najlepsze określenie.
Jak tak dalej pójdzie, Taka stanie się całym moim światem. Bez niego nie będę mógł funkcjonować...
Nie, ja już nie mogę bez niego żyć.
Chyba się zakochałem...
Całowaliśmy się czule, powoli. Nie spieszyliśmy się. Napawaliśmy się sobą, tą chwilą...
Jednak w pewnym momencie Ruki postanowił przełamać granicę. Odrywając się od moich ust, zsunął się na ziemię, klęcząc przede mną.
- Taka... Co ty...?
- Och, zamknij się. Właśnie chcę ci okazać trochę uczuć – młodszy sięgnął za gumkę moich dresów i ściągnął je razem z bokserkami, zanim zdążyłem się zaprzeć. Przecież ja nie chcę go wykorzystywać! Nie to miałem na myśli!
- Ale nie chodziło mi o takie... Ach!
W tym momencie Ruki ukrył moją męskość w swoich ustach. Od razu zaczął miarowo poruszać głową.
Odchodziłem od zmysłów. Wzdychałem, pokazując młodszemu, że jest mi dobrze. Taka nadawał idealne tempo.
Po chwili czułem, że koniec jest bliski. Wylałem się prosto w usta szatyna, zaciskając dłonie na materacu sofy. Ledwo przytomny zerknąłem na Rukiego, który właśnie podnosił się z ziemi. Naciągnąłem na siebie bieliznę i spodnie, po czym szatynek wpakował mi się na kolana. Pocałowałem go namiętnie, wyczuwając w jego ustach resztki swojego nasienia. Kiedy się od siebie oderwaliśmy, Ruki objął mnie mocno za szyję.
- Dziękuję... - szepnąłem, na co młodszy zachichotał, wtulając się we mnie mocniej. - Jednak chcę, byś wiedział, że...
- Wiem, Aoi, wiem. Ale... nie podobało ci się? - Ruki odkleił się ode mnie, robiąc smutną minkę. Zaśmiałem się.
- Było cudownie... - cmoknąłem go w nos. - Diable – zaśmialiśmy się obaj, po czym Taka znów kazał mi się położyć, sam kładąc się na mnie. Tak, jak poprzednio. Ponownie przykryłem nas kocem, uprzednio podnosząc go z ziemi.
Tak spędziliśmy kolejne dwie godziny. Spojrzałem na zegar. Była jedenasta. Za godzinę próba.
Kiedy chciałem się podnieść, zauważyłem, że Ruki zasnął. Jakież to urocze...
- Taaaka... Hej, Takanori, wstawaj... - szturchnąłem lekko bezwładne ciałko, lecz chłopak nadal nie reagował. - Kochanie, musimy jechać... - pogładziłem go po pleckach.
Ten powoli podniósł głowę, spoglądając na mnie półprzytomnym wzrokiem. Ziewnął rozdzierająco, kolejno uśmiechając się do mnie.
- Co powiedziałeś...? - spojrzał na mnie, przecierając oczy.
- Że zaraz pró...
- Nie, nie. Nie to... - uśmiech nie znikał mu z twarzy. Nakazałem więc mojemu mózgowi zacząć pracować. I wtedy mnie olśniło.
Ja każę Rukiemu okazywać mi uczucia, a sam...? Przecież dopiero pierwszy raz odważyłem się powiedzieć do niego jakoś... pieszczotliwie!
Tak, wiem, jestem idiotą. Weź mnie ktoś walnij!
- Kochanie... - powiedziałem półszeptem ni to do siebie, ni to do niego. - Kotku, misiu, skarbie... Niedługo próba – powiedziałem na jednym wdechu.
- Dobrze, książę. Zacznijmy się wybierać – odparł uradowany, całując mnie przelotnie w usta.
Po chwili szatyn zgramolił się ze mnie i poszedł w stronę łazienki.
Po pół godzinie byliśmy gotowi do wyjścia.
- Taka, wyjedziemy trochę wcześniej. Trzeba zrobić zakupy.
- Dobrze, dobrze.
Po zrobieniu ogromnych zakupów, ruszyliśmy w stronę studia.
- Aoi?
- Tak?
- Ja wiem, że może dla ciebie wydaje się to... głupie. Pewnie się wkurzysz... - pokręciłem głową w geście bezradności.
- Nie umiem się na ciebie gniewać... Mów o co chodzi.
- Nie mówmy chłopakom o... o nas... Boję się reakcji Reity... - z jednej strony rozumiałem go. Ale z drugiej... Czyżby nie wierzył, że zapewnię mu bezpieczeństwo? Kocham go, będę go bronił przed wszystkim i wszystkimi. Nawet przed Reitą.
- Dobrze, nie mówmy im nic. Powiemy, gdy będziesz gotowy.
- Dziękuję... - odpiął pas i cmoknął mnie w policzek. Uśmiechnąłem się pod nosem, po czym zauważyłem, że właśnie dotarliśmy pod wytwórnię.
Zaparkowałem, wysiedliśmy z samochodu i ruszyliśmy w stronę wejścia do budynku. Chciałem złapać młodszego za rękę, jednak w porę sobie przypomniałem jego prośbę. Będzie ciężko, ale uszanuję jego decyzję...
Część V
[Ruki]
Kiedy szliśmy w stronę głównego wejścia, kątem oka zauważyłem, jak Aoi chce złapać mnie za rękę, jednak szybko ją zabrał. Zrobiło mi się go szkoda. Bardzo się starał, a ja mu z takim czymś wyjechałem...
Jakoś mu to wynagrodzę. Postaram się.
Weszliśmy do windy znajdującej się w budynku i wjechaliśmy na drugie piętro. Kiedy szliśmy korytarzem, usłyszeliśmy, że ktoś jest już w naszej sali.
Tymi ktosiami okazali się Kai i Reita. Gadali o czymś bardzo cicho. Nie słyszałem o czym rozmawiali...
Jednak kiedy weszliśmy do pomieszczenia, zaczęli rozmawiać głośno, na jakiś temat kompletnie wyrwany z kontekstu. Coś mi nie grało...
- Pamiętasz? Matko, to było niezłe!
- No, pamiętam! – Kai zaśmiał się głośno.
Popatrzyliśmy na siebie z Aoim, jak na idiotów.
- O, cześć – przywitał się Kai.
- Cześć – odrzekł tylko Aoi, gdyż ja nie miałem na to siły... Poszedłem w stronę sofy i usiadłem na ziemi, opierając się plecami o mebel. Chwyciłem leżące nieopodal kartki z moimi tekstami i nutami Aoiego. Czarnowłosy przyszedł do mnie po chwili, siadając naprzeciwko mnie, po turecku. W dłoni trzymał gitarę klasyczną, którą zaczął stroić. Podałem mu jego nuty, za które podziękował mi pięknym uśmiechem.
- Aoi – zacząłem szeptem. - Sądzisz, że oni... - kiwnąłem głową w ich kierunku. Yuu tylko przytaknął. Westchnąłem ciężko.
Nie, Reita już się dla mnie nie liczył. Zastanawiałem się tylko... ile czasu żyłem w kłamstwie? I dlaczego Akira nie powiedział mi tego wszystkiego na początku?
Aoi widząc, co się ze mną dzieje, potarł mnie po ramieniu, uśmiechając się do mnie. Odwzajemniłem gest. Normalnie oczekiwałbym innej formy pocieszenia. Ale że nie byliśmy sami...
Chwilę później czarnowłosy zaczął grać piękną melodię. Naprawdę, bardzo mi się spodobała.
- Jej... śliczne – zachwyciłem się.
- To? A... Skomponowałem pewnego wieczora...
- Rezerwuję to tylko dla siebie – zaśmiałem się.
- Oczywiście, skarbie... - szepnął. Uważał, by tamta dwójka niczego nie usłyszała.
Aoi nadal grał, a ja pozwoliłem moim myślom wypaść z głowy. Przeglądałem swoje teksty piosenek, czasem zerkając na zegar.
Właśnie. Było już grubo po 12. A kogoś nadal brakowało...
Kai nagle zerwał się z miejsca i zaczął krzyczeć. Niesamowite, przecież przed chwilą był taki spokojny.
-Wiecie co z Uruhą? No ile jeszcze czasu będzie bawił się w te pojebane gierki?! Czeka nas koncert, a on nawet dupy nie chce ruszyć, by zrobić próbę! Aoi! - czarnowłosy podniósł wzrok na lidera, przestając grać. - Byłeś u niego. Co z nim?
- No... byłem... - mruknął nieco zakłopotany. - Nie ma się najlepiej...
- To znaczy? Co mówił? Konkrety!
- Mówił, że... - Aoi zaciął się i w jednej chwili zmarkotniał. Przecież nie mogłem go tak zostawić! Musiałem mu pomóc. Najwyżej stracę głowę...
Wstałem z ziemi.
- Uruha powiedział, że nie chce nas widzieć. Że ma dość, że nikt się nim nie interesuje. Tyle ci wystarczy? - odparłem kąśliwie. Nie będzie się na Yuu wydzierał! Nic mu nie zrobił.
Zerknąłem na gitarzystę. Patrzył na mnie w osłupieniu. Nie wiedziałem, co myśli. Nie wiedziałem, jakie konsekwencje poniosę za takie oskarżenie Uruhy. Trudno, działałem w sprawie obrony ukochanego...
- Jemu nie zależy?! Słyszałeś, Reita? Jemu nie zależy! To komu ma zależeć?! Mi?! Może jeszcze mam błagać księżniczkę, by się na próbie zjawiła?! Jak on to sobie wyobraża?! Mam dość! Pierdolę to, tak jak on pierdoli nas. Zawieszamy działalność. Żegnam! - wrzasnął, wychodząc z sali. Reita pobiegł od razu za nim.
Zerknąłem na Aoiego. Nadal siedział przybity.
Wróciłem do niego, siadając tak, jak wcześniej.
- Aoi... - szepnąłem, gładząc gitarzystę po udzie. Próbowałem jakoś spojrzeć mu w oczy, co skutecznie uniemożliwiała jego przydługa grzywka.
- Przepraszam... - przytulił mnie.
- Przecież nie masz za co. To ja powinienem przeprosić... Wykorzystałem sytuację...
- Nie, Taka. On właśnie tak powiedział...
- Ktoco? - palnąłem z niezrozumieniem.
- Uruha. Powiedział, żebyśmy dali mu święty spokój i nie przyjeżdżali do niego...
- N-naprawdę...?
- Wczoraj, gdy do mnie przyszedłeś... Płakałem właśnie przez niego. Przez jego słowa, rozumiesz?
- Czemu mi nie powiedziałeś...? - objąłem ukochanego.
- Nie wiem... Po co roztrząsać nieważne sprawy, kiedy mam kogoś, kogo kocham nad życie?
- To tak się da? W jeden dzień? - zachichotałem.
- Czasem dokonuję niemożliwego, Taka – zaśmiał się dźwięcznie. - Jednak myślę, że po prostu musiałem kochać cię już wcześniej. A ty tylko utwierdziłeś mnie w tym przekonaniu...
- To miłe... - zerknąłem za siebie, patrząc, czy aby nikogo nie ma w pobliżu. Z powrotem spojrzałem na Aoiego. Przywołałem go gestem dłoni, po czym ten wpił się w moje usta z zachłannością. Całowaliśmy się pospiesznie, gdyż obawialiśmy się, że nagle ktoś może tu wejść.
Oderwaliśmy się od siebie. Położyłem głowę na jego ramieniu. Aoi chwycił moją dłoń, przykładając ją sobie w okolicach serca. Poczułem mocne, szybkie bicie... Nie, wyraźnie czułem, jak jego serce nawala w zwariowanym tempie.
- Widzisz, co ze mną robisz? - zaśmiał się, a ja szeroko się uśmiechnąłem.
- Kocham cię... - szepnąłem.
- Ja ciebie też... - puścił moją dłoń i ucałował we włosy.
- Aoi, zagraj mi coś.
- Jak sobie życzysz... - czarnowłosy chwycił swoją gitarę i zaczął na niej grać. Znów ta piękna melodia...
- Jesteś najznakomitszym gitarzystą, jakiego znam.
- Ty też nieźle sobie radzisz!
- Nie mam takiego stażu jak ty. I nie kłóć się, wiem lepiej – wytknąłem mu język.
- Jedźmy do domu, co? - czarnowłosy nagle zmienił temat.
- Uhm... - mruknąłem. Przecież ja aktualnie nie mam domu! I co, zwalę się Yuu na głowę? Jesteśmy razem, ale... Nie chcę, by wszystko toczyło się wbrew woli Aoiego...
- Ruki, pojedziemy do mnie, jeśli o to ci chodzi...
- Tak, tak... Chodźmy – złapałem Yuu za rękę, chcąc wyjść z sali. Jednak poczułem lekkie szarpnięcie. Odwróciłem się. - Coś się stało? - zapytałem.
- Zanim to... Pojedziemy do twojego starego mieszkania.
- P-po co...?
- Po twoje rzeczy.
- Ale ja nie mam gdzie...
- Ruki... - Aoi wcisnął dłoń w tylną kieszeń spodni, po chwili wciskając mi w dłoń jakiś brzęczący przedmiot. Tym czymś okazały się... klucze! Spojrzałem na niego z niezrozumieniem. - Zamieszkasz ze... ze mną? - zapytał nieporadnie. Miałem ochotę rozpłakać się ze szczęścia!
Rzuciłem się ukochanemu na szyję, mocno się do niego tuląc.
- Oczywiście, Yuu! Zamieszkam z tobą...
- Tak się cieszę... - przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej.
- Ale... Ty naprawdę... Chcesz?
- Taka... Czy gdybym nie chciał, proponowałbym ci...?
- N-no raczej nie...
- Głuptasie... - cmoknął mnie w usta. - Kocham cię... A teraz zbierajmy się. Pakowanie zajmie nam trochę czasu.
- Mhm, chodźmy – odrzekłem, wychodząc z Aoim z sali. Ten zamknął salkę, po czym opuściliśmy budynek wytwórni, idąc - tym razem - za rękę...