poniedziałek, 30 grudnia 2013

Reita x Ruki ,,Carmine'', oneshot

       - O piętnastej, pod Hachikō - rozbrzmiał niski głos po drugiej stronie telefonu. Nie na tyle niski, by porównywać go z głosem Rukiego, który aktualnie kończył palić papierosa. Nikotynowa używka zmieniła jego barwę nie do poznania.

       - Znów chcesz? - sarknął młodszy, przeglądając się krytycznie w lustrze. Rozczochrane włosy i zmęczona twarz z pewnością nie było tym, co chciał ujrzeć. - Przecież wczoraj 'to' robiliśmy - Nie nazywając rzeczy po imieniu stwierdził, że dziś mu się nie chce, że nie ma ochoty, że wygląda źle. Zupełnie nie tak, jakim powinien oglądać go Akira.

       - Nie, nie o to chodzi. Przyjedziesz? - niemal błagalny ton rozmówcy sprawił, że Ruki uległ blondynowi. Cóż takiego mogło sprawić, że Akira nie miał ochoty na seks? A raczej szybki numerek gdzieś w miejscu publicznym, czy też - znacznie dłuższy (i znacznie rzadszy) - w jego sypialni.

       - Zastanowię się - odrzekł Takanori, od razu się rozłączając. Nie podobało mu się to, że był dla Akiry na każde jego skinienie. Z drugiej strony tak cholernie tego pragnął, że sam paradoksalnie zamieniał się w chūken Hachikō - wiernego pieska. Nie potrafił odmawiać, więc postanowił, że zadzwoni do niego tuż po czternastej, ażeby samemu zdążyć na jakiekolwiek metro, zmierzające w stronę umówionego miejsca.
        Ruki już od dawna był zauroczony w Akirze. Uwielbiał, gdy ten pieścił jego drobne ciało - nawet jeśli chodziło jedynie o nic nie znaczący akt w ciasnej kabinie toalety. Wspólnie postanowili, że będą parą niezwykłą, nietypową, bo opierającą się jedynie na seksie. W dodatku takim na zawołanie.
,,Jeden telefon, a gdzieś się spotkamy'' - brzmiało zwyczajowe pożegnanie ze strony Rukiego, który tuż po odejściu w swoją stronę tęsknił za ciepłymi dłońmi kochanka, muskającymi wcześniej jego rozgrzane uda. Trwali w takiej relacji już długi czas, którego Ruki nawet nie liczył i nic nie zapowiadało się na to, by sytuacja miała ulec zmianie.
   
        Kończąc rozprowadzać fluid, Takanori zajął się subtelnym podkreślaniem swoich atutów i kryciem niedoskonałości. Po skończonej robocie obejrzał się w lustrze, sprawdzając, czy czarne, mocno obcisłe rurki odpowiednio opinają się tu i ówdzie. Kiedy stwierdził, że wygląda w miarę dobrze, wyjął z rozsuwanej szafy, znajdującej się w korytarzu, wełniany płaszcz, za którym wypadł karminowy szal. Zeszłoroczny prezent bożonarodzeniowy od Akiry. Zapomniał o nim, a raczej chciał zapomnieć, gdyż uważał, że takie części garderoby - dodatkowo spryskane ładnymi perfumami - są czymś prywatnym. Takie rzeczy w prezencie dostawał kiedyś od kochającej mamy, gdy był małym dzieciakiem.
Nostalgicznie wspomniał swoje niezbyt beztroskie dzieciństwo, wpatrując się w szal o głębokim, bordowym odcieniu. Postanowił, że założy go dziś na spotkanie z blondynem. Po chwili jednak powrócił do wykonania zamierzonej czynności. Chwycił małą, obrotową rolkę z samoprzylepnym papierem i dokładnie oczyścił swój czarny płaszcz. Dochodziła trzynasta, miał jeszcze dużo czasu.
        Po jakimś czasie iPhone Rukiego obwieścił wesołą, głośną melodyjką czyjąś chęć połączenia się z właścicielem telefonu. Takanori w zamyśleniu podniósł urządzenie z komody, przestając czyścić płaszcz.

       - Moshimo...

       - To jak, przyjedziesz? - zniecierpliwiony głos nie dał skończyć blondynkowi formułki grzecznościowej, więc jedynie westchnął.

       - Tak, przyjadę. Daj mi się przygotować w spokoju... - rzucił Ruki oschle, głosem niewyrażającym żadnych emocji. Nie chciał pokazywać, że zależy mu na Akirze trochę bardziej, niż na dzieleniu z nim jednego łóżka.

       - Ubierz się jakoś... ładnie - dodał Akira w typowy dla siebie sposób - nieskomplikowanie i niezbyt konkretnie.

       - Ładnie...? - mruknął pod nosem Takanori, gdyż nie rozumiał definicji tegoż słowa. Miał wyglądać seksownie? Elegancko? A może po prostu kawaii? Postanowił nie zmieniać w swoim wyglądzie niczego.

       - No... Ładnie. Słuchaj, muszę kończyć, bo zostawiłem żelazko... Kurwa! - usłyszał Ruki, gdyż Akira nie zakończył rozmowy. Takanori uśmiechnął się tylko pod nosem i pokręcił głową z politowaniem, udając się do kuchni, by zaparzyć sobie zielonej herbaty. Wsłuchiwał się przy tym w ciszę, jaka wypełniała jego puste i niemiłosiernie akustyczne mieszkanie.

        Gdy było po czternastej, Ruki zaczął szykować się do wyjścia. Założył czarny, uprzednio dokładnie wyczyszczony płaszcz, na nogi wsunął czarne botki, a szyję oplótł karminowym szalem, skrapiając go delikatnie ulubionym zapachem unisex. Na nos wcisnął jeszcze ciemne okulary, które co jakiś czas musiał nasuwać z powrotem.
Jego tlenione włosy idealnie kontrastowały ze szkarłatem szalika i czernią reszty stroju. Takanori poprawił jeszcze swoje spodnie, które zsunęły mu się nieco z chudych bioder. Chwycił modną, czarną torbę i stwierdził, że jest gotowy na spotkanie z Akirą.
        Na pobliską stację Ruki dotarł przed czasem; na właściwe metro czekał dziesięć minut. Jego maniery nie pozwalały mu nawet na najdrobniejsze spóźnienie, szczególnie gdy miał spotkać się z Reitą. Nie pozwalał na siebie długo czekać, gdyż sam też nie lubił czekać na innych.
        Takanori przez całą drogę słuchał muzyki na swoim najnowszym modelu iPod'a, co nieco poprawiło jego humor. Zastanawiał się też, co mieliby robić w tej dzielnicy, w Shibuya. Wprawdzie mieszkał trzy stacje stąd, jednak ich spotkania zwykle odbywały się bardziej na miejscu (choć tak naprawdę wcale 'na miejscu' nie były). Ruki nie chciał zbyt wiele o tym rozmyślać, dlatego przez tę niedługą podróż oddał się kojącym właściwościom muzyki, wciskając nos w pachnący szal.

        Kiedy blondynek wysiadł z metra, wyszedł tuż przy Hachikō-guchi. Sprawdził godzinę na swoim iPhonie. Było przed piętnastą, nie spóźnił się. Ruki zaczął rozglądać się wokół, jednak po chwili skierował się pod pomnik uroczego pieska, poprzecieranego głównie na łebku. Stojąc tam, chuchał sobie na zmarznięte dłonie, gdyż nigdy nie nosił rękawic. Zaczynało się ściemniać, tłum wcale nie malał, a mróz - przeciwnie - stawał się większy z każdą kolejną minutą stania w bezruchu.
Takanori co jakiś czas nerwowo zerkał na godzinę w telefonie, który wskazywał kilkanaście minut po piętnastej. Był zły, zmarznięty, a jego czerwone policzki kolorystycznie zaczynały przypominać jego szalik. Kiedy miał zamiar zadzwonić do spóźniającego się Reity, nagle niczym spod ziemi wyrosła przed nim wysoka, szczupła sylwetka. Uniósł wzrok w górę, upewniając się, czy to aby na pewno odpowiednia osoba.

       - Dziewiętnaście minut spóźnienia! - krzyknął niższy, podsuwając rozmówcy wyświetlacz telefonu pod sam nos tak, że Akira musiał zezować, by cokolwiek ujrzeć.

       - Przepraszam, samochód nie chciał odpalić i musiałem jechać metrem, na które przy okazji się spóźniłem... Ruki, naprawdę nie chciałem, byś tyle czekał! - kiedy Takanori usłyszał te przeprosiny, miał ochotę pogniewać się również za to, że Reita nawet nie zaproponował mu podwózki, podczas gdy sam musiał ciągnąć się zatłoczonym metrem. Mimo wszystko postanowił mu odpuścić.

       - Nie szkodzi, rozumiem - westchnął, a Akira w tym momencie zdjął jego przyciemniane okulary. - Co robisz...?

       - Bez nich wyglądasz lepiej. Tak przy okazji... Ładny szalik. Nowy? - zapytał wyższy blondyn, czym wzbudził w Rukim niemałą frustrację.

       - To przecież... Od ciebie. Nie pamiętasz...?

       - Wiem, króliczku. Tylko żartowałem. Rzadko go nosisz - skwitował po chwili. - Do twarzy ci w nim - dodał, przygarniając niższego ramieniem do siebie, całkowicie ignorując otaczający ich zewsząd tłum. Ruki miał ochotę wtulić się w Akirę jeszcze bardziej, lecz jedynie nogi się pod nim ugięły. Nie był w stanie wykonać żadnego ruchu.
Chwilę później przypomniał sobie o celu spotkania. A raczej jego braku.

       - Akira, po co mnie tu zaciągnąłeś? Mogliśmy się spotkać gdzieś bliżej.

       - Powinniśmy się zbierać - mruknął Akira, zerkając na swój zegarek. - Chodź, to niespodzianka - dodał zdawkowo, co wcale nie zadowoliło Rukiego. Wręcz przeciwnie - tylko zwiększyło jego ciekawość.
        Szli ramię w ramię. Nic nie wskazywało na to, że są kochankami. W pewnym momencie Ruki niepewnie chwycił Akirę pod rękę. Niemal niewidocznie, nieśmiało, co do Takanoriego wcale podobne nie było. Miał dość stwarzania pozorów, co do swojego chłodnego wizerunku. Chciał wyznać Reicie, co do niego czuje i dać sobie święty spokój z całym tym udawaniem. Jednak nie mógł. Zostało mu czekać, zadowalając się wspólnymi, upojnymi nocami.
        Po chwili Akira skręcił w jedną z uliczek. Potem w kolejną i jeszcze jedną. Shibuya było jednym, wielkim labiryntem, którego Takanori nie znał aż tak dobrze.

       - To tutaj - mruknął Akira, uśmiechając się do Rukiego. Blondynek podniósł głowę, odczytując z ładnie podświetlonego szyldu nazwę restauracji, która wyglądała na bardzo drogą.
Po wejściu do środka Takanori rozejrzał się po personach, cicho rozmawiających z partnerami przy swoich schludnie nakrytych stolikach. Kobiety były ubrane elegancko, mężczyźni przeważnie mieli na sobie garnitury lub marynarki. - Stolik na nazwisko Suzuki - rzekł Reita z szarmanckim uśmiechem do jednej z pań z personelu. Od obojgu odebrano okrycia wierzchnie, a Takanori w jednej chwili pożałował, że nie założył na siebie czegoś odpowiedniejszego, niż ćwiekowana ramoneska.

       - Nie wiedziałem, że tutaj będzie tak... - zawstydzony blondynek próbował zakryć się kusą kurteczką, patrząc na elegancko ubranego kochanka.

       - Nie szkodzi, to moja wina... Mogłem cię jakoś bardziej nakierować. Mimo wszystko wyglądasz cudownie, jak zawsze - starszy szepnął na ucho Takanoriemu, podczas gdy prowadzono ich do zamówionego stolika, umiejscowionego niemal w kącie ogromnej sali.
Kiedy Ruki razem z Akirą zajęli swoje miejsca, podano im karty dań.

       - Poproszę łososia. A ty, co wybierasz, Takanori? - blondynek dłuższą chwilę wpatrywał się w obszerne menu.

       - To samo.

       - I butelkę dobrego wina.

Niezręczna cisza dokuczała Takanoriemu niemal tak samo, jak nieodpowiedni do sytuacji ubiór. Miał ochotę zbesztać Akirę za to, że nie określił celu wyjścia trochę wcześniej, wystawiając go tym samym na pośmiewisko.

       - Więc... - zaczął młodszy. - Gdzie chcesz 'to' zrobić? W toalecie? Pod stolikiem...? - nawet ta najdziksza i najbardziej zboczona natura Rukiego kazała mu przystopować ze zbereźnymi pomysłami. Poza tym obrusy były za krótkie. Nie potrafiłby tak przy wszystkich...
Z drugiej strony nie wierzył w żadną kolację-niespodziankę. Był przekonany, że eleganckie spotkanie miało jakiś wyższy, nieznany jemu cel.

       - Nie, Takanori... - Suzuki zaśmiał się pod nosem, patrząc na niczym niewzruszoną minę Rukiego. - Mówiłem ci przez telefon, że nie o to mi chodzi. Zaprosiłem cię na kolację. Dziś mija rok, odkąd... - nieokreślony ruch dłońmi w powietrzu oznaczał jedno. To ich ,,rocznica''. Blondynek nieco się speszył.

       - Od pierwszego pożycia... - żachnął, próbując się rozluźnić.

       - Mógłbyś być czasem mniej dobitny... - stwierdził starszy, po chwili sięgając do swojej aktówki. - Mam coś dla ciebie - mruknął, wyciągając na stolik średnich rozmiarów prostokątne pudełko, przewiązane czerwoną wstążeczką.

       - Nie trzeba było... - Ruki, speszony do granic jego osobistych możliwości, poczuł się naprawdę nieswojo, podnosząc wieczko pudełka. W środku znajdowała się para skórzanych rękawic ekskluzywnej marki. Karminowych, idealnie pasujących do szalika.

       - Wolałbym usłyszeć coś innego - uśmiechnął się starszy blondyn, patrząc na Takanoriego.

       - Dziękuję... Są naprawdę piękne - dodał Ruki, z łagodnym uśmiechem zerkając na kochanka.

       - W końcu nie będziesz marzł w dłonie - stwierdził Akira, jednak Takanori w duchu wcale nie cieszył się z prezentu. Wolał być trzymany za rękę przez Reitę. Wolał czuć jego ciepło, niż to sztuczne, wytwarzane przez rękawice.

       - Tak... Ale ja nie mam nic dla ciebie. Nie podejrzewałem, że liczysz czas, odkąd... no wiesz... - Ruki nie chciał popełnić błędu, określając ich relacji przedmiotowo. Choć nie wiedział, jak inaczej ma to nazwać. Nie wkładali w tę znajomość jakichś głębszych uczuć. Przynajmniej tak myślał Takanori o Akirze.

       - Nie szkodzi. Twój uśmiech mi wystarcza.


        Po chwili luźnej rozmowy kelner przyniósł zamówione dania. Ruki czuł się bardzo dobrze w towarzystwie Akiry podczas tego czarującego wieczoru. Z każdą kolejną lampką białego, półsłodkiego wina, blondynek był coraz bardziej rozluźniony. Miał słabą głowę. Kilka kieliszków wystarczyło mu do wkroczenia w stan alkoholowego upojenia.

       - Zbierajmy się już - stwierdził Akira, zauważając, że w lokalu zostało niewiele osób, a czas upływał bardzo szybko.

       - Masz rację - przyznał Takanori, wstając z krzesełka nieco chwiejnie.

       - Wrócimy do mnie, mieszkam bliżej niż ty - fakt, że starszy mieszkał dwie stacje stąd, wcale niczego nie zmieniał. Jednak Ruki zgodnie przystał na tę propozycję. Każda minuta pobycia z Akirą sam na sam wydawała mu się genialnym pomysłem.


        Im robiło się później, tym mróz bardziej dawał się we znaki. Takanori szedł z Akirą pod rękę, podziwiając szkarłatne rękawiczki - prezent od swojego partnera.

       - Dlaczego akurat ten kolor...? - zapytał ukradkiem, z czystej ciekawości.

       - Kojarzy mi się z tobą - stwierdził Akira po chwili namysłu. - Pasuje do ciebie. Poza tym, uwielbiasz szkarłatne róże, nieprawdaż? Ten kolor w zupełności cię odzwierciedla. Seksowny, tajemniczy i po prostu... piękny - dodał, a Takanori nieco się zarumienił, od razu chowając nos w pachnącym jeszcze szalu.

       - Dziękuję... - odparł. Resztę drogi odbyli bez słowa, docierając na stację, gdzie wcale nie musieli czekać na metro.


        W skromnie urządzonym mieszkaniu Akiry znaleźli się kilkanaście minut później. Reita odwiesił ich płaszcze na wieszak, zapraszając Rukiego do salonu.

       - Herbaty? Alkoholu chyba mamy dość - mruknął, rozluźniając krawat.

       - Nie, dziękuję. Ale chętnie łyknę coś na ból głowy.

       - Źle się czujesz?

       - Chyba za dużo wypiłem... - odparł półszeptem, kładąc się na skórzanej sofie. Po chwili połknął dwie pigułki, oczekując upragnionego efektu.

       - Może wolisz położyć się w sypialni?

       - Z tobą...? Czemu nie - uśmiechnął się zawadiacko młodszy, z małą pomocą kochanka podnosząc się z kanapy. Akira chwycił partnera za biodra, kiedy ten, kusząco nimi poruszając, skierował się do przytulnej sypialni.

Takanori pociągnął Akirę za krawat tak, że starszy wylądował na nim. A właściwie nad nim, gdyż ich twarze dzieliła niewielka odległość. Ruki od razu odchylił głowę na bok, gdyż usta Reity niebezpiecznie zbliżały się do jego.

       - Bez całowania... - blondynek zacisnął usta w wąską kreskę. Już na samym początku umawiali się, że seks pozostanie jedynie seksem. Zwykłą cielesną przyjemnością, niczym więcej.
Plany młodszego zostały jednak pokrzyżowane, kiedy to blondyn z powrotem odwrócił jego głowę, delikatnie smakując pełnych warg Takanoriego. Był to ich pierwszy pocałunek. Ruki nie sądził, że w jednej chwili można czuć tyle sprzecznych emocji.

       - Dlaczego to zrobiłeś...? - zapytał blondynek, patrząc prosto w oczy kochanka. - Coś do mnie czujesz? - dodał głupio, jakby fakt, że Reita go pocałował, nie był czymś wystarczającym na rozwianie wszelkich wątpliwości.

       - Kocham cię, Takanori. Kocham cię nieprzerwanie od bardzo dawna. Zdecydowałem, że dzisiejszy dzień będzie najlepszą okazją do wyznania tego... - Akira nie czekając dłużej, ponownie pocałował Rukiego, a jego dłonie zaczęły błądzić po drobnym ciele. Takanori cieszył się, że to on postawił ten pierwszy krok. Nie podejrzewał, że starszy go kochał...

Blondynek oplótł ramionami szyję ukochanego, pozwalając mu na wszelkie pieszczoty. Był rozentuzjazmowany, dodatkowo wypity alkohol szumiał przyjemnie w głowie, potęgując doznania. Akira zapamiętale całował szyję Rukiego, na co ten mruczał z aprobatą, próbując zdjąć z kochanka zbędną koszulę.
Starszy schodził z pocałunkami coraz niżej, całkowicie pozbawiając Rukiego ubrań. Szarpnął za obcisłe rurki, na dobre się ich pozbywając.  Sam również nie chciał wzbudzać w partnerze uczucia dyskomfortu, więc odrzucił swoje wymięte już ciuchy gdzieś na bok.
Takanori czuł, że za chwilę nie zniesie tego uczucia, jakim było pożądanie, dlatego przewrócił Akirę na materac, zajmując się jego boleśnie nabrzmiałą męskością. Chciał sprawić mu jak największą przyjemność, więc bez zbędnych ceregieli wziął ją do ust i poruszał miarowo głową, próbując odnaleźć ulubione tempo Reity. Postękiwanie kochanka było dla blondynka najbardziej satysfakcjonującą rzeczą. Kiedy kątem oka ujrzał dłonie starszego, kurczowo zaciskające się na pościeli, był już przygotowany. Akira doszedł w ustach Rukiego, jednak ten nie czekał, aż blondyn odpocznie. Niemal od razu sięgnął jego ust, całując łapczywie.
Reita chcąc odwdzięczyć się kochankowi, przewrócił Rukiego tak, że ten po chwili przygniatany był rozgrzanym ciałem ukochanego. Akira wylał na palce trochę lubrykantu, wsuwając  je w partnera. Przy trzecim Takanori czuł nieprzyjemny ból, towarzyszący mu przy każdym stosunku. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić.
Kiedy starszy uznał, że blondynek jest wystarczająco rozciągnięty, nasmarował swoją męskość lepkim, bezzapachowym żelem. Nie zwlekając dłużej, Akira wszedł w Takanoriego delikatnie, starając się go nie skrzywdzić. Bardzo zależało mu na tym, by młodszy zapamiętał ten raz jako wyjątkowy, nie jako zwykłe zaspokojenie potrzeby.

       - Już, dalej... - napomniał Ruki, niecierpliwie wyczekując tego niesamowitego uczucia. Chwycił przy tym Reitę za szyję, przyciągając go do namiętnego pocałunku.

Takanori łaknął tych ciepłych, miękkich warg, jak nigdy dotąd. Wciąż nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Podczas gdy łączyli języki w szaleńczym tempie, Akira zaczął poruszać biodrami, niemal od razu przyspieszając. Po jakimś czasie zaczął uderzać w czuły punkt Rukiego, na co ten zaczął głośno pojękiwać, będąc już blisko spełnienia. Takanoriemu wirowało w głowie od nadmiaru doznań. Ciepłe dłonie ukochanego wciąż błądziły po jego ciele, a on sam zaciskał swoje panicznie na jego ramionach.
Po kilku uderzeniach w jego prostatę, Ruki wytrysnął obficie między ich brzuchy, a czując członek Akiry nadal penetrujący jego wnętrze – zacisnął na nim swoje mięśnie, doprowadzając kochanka do obłędu. Po chwili Reita doszedł po raz drugi, w ciasnym wnętrzu Takanoriego.
Regulując oddechy, Akira przygarnął do siebie wymęczone ciało, tuląc mocno. Ruki jeszcze na moment zdołał podnieść się lekko, by złożyć na ustach Reity motyli pocałunek.

       - Też cię kocham – wyznał z uśmiechem, przymykając powieki, jak do snu.

       - Przypomniałem sobie… Bądź nieco odważniejszy. Karmin pasuje jedynie dla osób o zadziornym charakterku – zaśmiał się Akira, chowając nos w zagłębieniu szyi Takanoriego.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Reita x Ruki ,,Czekolada'' (oneshot)

        Kiedy otworzyłem oczy, wydawało mi się, że jest już środek dnia. Dopiero ozdobny zegar wiszący na ścianie wyprowadził mnie z błędu.
        Podniosłem się do siadu, przecierając zaspane oczy. Zerknąłem na postać leżącą obok mnie. Zarysowałem palcem kształt lekko umięśnionego ramienia, a po chwili bardzo delikatnie pocałowałem to miejsce. Było jeszcze wcześnie. Nie chciałem go budzić.
Postanowiłem wstać. Nasunąłem na siebie jedynie cienką podomkę i podszedłem do okna, obserwując niebo. Wyglądało tak, jakby świat miał się zaraz skończyć. Jakby wszystko miało umrzeć. Zupełnie jak ja.
Czerwonopomarańczowe sklepienie potęgowało uczucie wewnętrznej pustki, gnębiącej mnie od dłuższego czasu. Miałem nadzieję, że wszystko w końcu ulegnie destrukcji. Nic już nie miało swojego pierwotnego sensu i nie chciałem tego zmieniać. Wiedziałem, że sytuacja nie uległaby jakiejkolwiek zmianie.
Odwróciłem się jeszcze na chwilę, by przelotnie zerknąć na śpiącego blondyna. Na boso opuściłem sypialnię w celu zaparzenia filiżanki gorącej czekolady.

        Po dłuższym czasie siedzenia w samotności usłyszałem szmer, wyrywający mnie z natłoku myśli. Podniosłem głowę, popijając letni już, słodki napój. Do kuchni wszedł jeszcze zaspany Akira, szurając nieznośnie swoimi kapciami. Nie odezwał się, tylko wiedziony zapachem kofeinowego napoju, który przyrządziłem specjalnie dla niego, podszedł do kuchennego blatu, nalewając sobie trochę kawy z podgrzewanego ceramicznego dzbanka.
Blondyn usiadł naprzeciwko mnie, przy stole, patrząc w moje oczy. Jego twarz nie wyrażała żadnego uczucia. Jeszcze nie tak dawno bałem się tego braku jakiejkolwiek mimiki. Bałem się, lecz teraz także i ja nauczyłem się taki być. Ta pustka przeszła też na mnie do tego stopnia, że nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić, co Akira mógłby w tej chwili czuć, czy myśleć.

- Jak spałeś? - mruknął między kolejnymi łykami kawy. W duchu ucieszyłem się, że przerwał nieznośną ciszę.

- Dobrze, dziękuję - odparłem, siląc się na uśmiech. Dla niego, by też się uśmiechnął. Jednak nie nastąpiła żadna reakcja. Moje kąciki ust natychmiastowo opadły. Mocno się rozczarowałem. - A ty? - zapytałem po chwili.

- Też. Powiedzmy.

I na tym się skończyło.

*

- Muszę wyjść - usłyszałem głos Akiry dochodzący z korytarza. Chwilę później do moich uszu dobiegł też dźwięk zapinanej kurtki.

- Po co? - zapytałem, przechodząc do przedpokoju.

- Załatwić pewną sprawę. Niedługo wrócę.

- Ubierz się cieplej... - poprosiłem, jako że na zewnątrz było mnóstwo śniegu. Chwyciłem z komody swój czarny, wełniany szalik i zacząłem oplatać nim szyję Akiry. Kiedy skończyłem, pochwyciłem oba końce szalu, przyciągając blondyna do czułego pocałunku. Zaskoczyłem tym samego siebie. Mając go tak blisko, nie miałem go wcale. Zdałem sobie sprawę, że cholernie za nim tęskniłem.

- Niedługo wrócę - powtórzył, kiedy już odsunąłem się od niego. Chwycił tylko futerał ze swoją ulubioną gitarą basową i wyszedł, wciskając nos w mój pachnący szalik.

        Podczas nieobecności Akiry rozrzuciłem na łóżku kilka naszych fotografii sprzed lat, wyciągając kolejne z niewielkiego, tekturowego pudełka. Ze słuchawkami na uszach wpatrywałem się w nie, wspominając czasy, kiedy między nami nie było żadnego dystansu.
Przez głośną muzykę docierającą wprost do moich uszu nawet nie zauważyłem blondyna opierającego się bokiem o białą futrynę. Wyczuwając coś dziwnego uniosłem głowę i nieco się przestraszyłem. Szybko zdjąłem słuchawki. Akira bacznie wpatrywał się w fotografie. Po raz pierwszy od dłuższego czasu zauważyłem jakąkolwiek emocję na jego twarzy. Było to zmieszanie połączone z pewnego rodzaju smutkiem, żalem.

- Nie słyszałem jak wchodzisz... - odezwałem się cicho, na co blondyn zareagował jedynie zerknięciem na mnie. Nie wiedząc co zrobić, zacząłem dłonią zgarniać zdjęcia, chowając je do pudełka. Akira opuścił sypialnię, zostawiając mnie samego. Miałem wrażenie, że temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka stopni. Na co liczyłem?

        Kiedy nadszedł wieczór, jak zwykle wzięliśmy osobne kąpiele. Na początku naszego związku wciąż powtarzał mi, że mam piękne ciało. Lubił się ze mną kąpać, uprawiać seks. Lubił mnie dotykać, głaskać, przytulać, całować. Lubił mieć mnie blisko siebie. Teraz nie lubi ze mną nawet rozmawiać. Czyżby traktował to jak obowiązek? Może jest ze mną tylko z litości, zdradzając gdzieś na boku?
Próbowałem wysnuć wszystkie możliwe teorie, jednak było ich zbyt wiele. Owinięty ulubionym szlafrokiem udałem się do salonu, gdzie Akira oglądał mecz europejskich drużyn. Popijał przy tym piwo, odstawiając je co chwilę na małą deseczkę, przymocowaną do podłokietnika skórzanej sofy.

- Co za idioci... - skomentował cicho, najprawdopodobniej z powodu straconej pozycji ulubionego teamu.

- Kto wygrywa, Aki? - zapytałem głupio, specjalnie skracając jego imię. Kiedyś lubił, gdy to robiłem. Tylko ja mówiłem na niego w ten sposób. W tym momencie nawet nie zwrócił na to uwagi.

- Ci w czerwonych - odpowiedział, nie komentując mojej głupoty. Po chwili przystawił zgrabny kufel do ust.

- Ach... - udałem zainteresowanie. Tak naprawdę nigdy nie lubiłem oglądać sportu. - Co z twoim bassem? Zdaje mi się, że wróciłeś bez niego - kontynuowałem rozmowę. Blondyn spojrzał na mnie podejrzliwie. A może tylko mi się wydawało?

- Pękła struna. Oddałem do wymiany - odparł zdawkowo. Pęknięta struna? Albo była zużyta, albo Akira wyładowywał na niej swoją złość w czasie mojej nieobecności. Bynajmniej nie grał na bassie, kiedy przebywałem w domu.
Oglądałem mecz z zawzięciem, chcąc pokazać podzielenie zainteresowań blondyna.

- Tak! - ucieszyłem się, wyrzucając ręce w górę, kiedy piłkarze ulubionej drużyny Akiry strzelili bramkę przeciwnikom. Ten nawet na mnie nie zerknął, ani tym bardziej nie podzielił mojego entuzjazmu. Nie pomyliłem drużyn. To Akira przestał cieszyć się już z czegokolwiek i nawet ja nie potrafiłem tego zmienić.

        Gdy nadszedł czas snu, położyłem się do łóżka i postanowiłem poczekać na Akirę. Jednak telewizor w salonie wciąż był włączony, a ja byłem zbyt śpiący, by być w stanie czekać dłużej.
Zasnąłem sam.

*

        Obudziłem się wczesnym rankiem, kiedy słońce jeszcze nie wzeszło. Przewróciłem się na drugi bok, a mój mózg odnotował brak Akiry. Zaniepokojony wstałem z łóżka i zauważyłem, że blondyn śpi na kanapie w salonie. Podszedłem do niego i szturchnąłem delikatnie w ramię, jednak ten tylko mruknął coś niezrozumiałego i odwrócił się tyłem do mnie. Westchnąłem cicho i udałem się do kuchni wiedząc, że i tak nie uda mi się nic zrobić. Zwyczajowo przyrządziłem sobie czekoladę i dodatkowo kawę, w oddzielnym naczyniu. Odstawiłem dzbanek na podgrzewacz i usiadłem do stołu.
Kiedy filiżanka była już pusta, odstawiłem ją na bok. Świeczki podgrzewacza dogasały, a zegarek elektroniczny wciąż wskazywał zbyt wczesną godzinę, by zacząć jakoś funkcjonować.
Gdy zapalałem nowe tea-light'y, usłyszałem znajome szuranie dobiegające z salonu. Już chwilę później w progu kuchni stanął Akira. Podszedł w moją stronę, zabrał dzbanek, jeden z kubków i bez słowa opuścił pomieszczenie.
Powoli zaczynało brakować mi sił.

        Późnym popołudniem postanowiłem wyjść na spacer. Było już ciemno, lecz właśnie taką porę na spacery preferowałem. Kiedy skończyłem zapinać płaszcz, Akira przechodził z salonu do sypialni. Zatrzymał się jednak w połowie drogi, zerkając na mnie i mój kompletny ubiór.

- Gdzieś się wybierasz? - zapytał.

- Idę się przejść - odparłem wymijająco. - Przy okazji może zrobię jakieś zakupy...

- Pójdę z tobą. Pomogę ci wszystko przynieść - rzekł i zaczął nakładać buty.

- Nie! Nie trzeba... - zaprotestowałem desperacko. - Pójdę sam - dodałem.

- Wszystko w porządku? - kolejne pytanie. Tak, Aki, wszystko w porządku! Z tą różnicą, że ostatnio w ogóle nie rozmawiamy, jesteś całkowicie obojętny na wszystko i nie patrzysz na mnie tak samo, jak parę miesięcy temu. Poza tym - wszystko jest okej, doprawdy...

-Trochę źle się czuję. To wszystko... - złapałem się za skronie i nie widząc sensu dalszego trwania w niezręcznej ciszy - nacisnąłem na klamkę drzwi, uprzednio zabierając klucze z zamka. Wyszedłem z domu, wciskając dłonie w kieszenie futrzanego płaszcza. Zapomniałem rękawiczek. Nie chciałem po nie wracać.

Gdy wyszedłem na zewnątrz, mroźne powietrze uderzyło w moje policzki. Był to mój pierwszy spacer odkąd spadł śnieg. Od zawsze kochałem zimę. Czułem się wtedy wolny od wszystkiego. Mogłem godzinami chodzić po mieście, byleby tylko móc poczuć przyjemne pieczenie policzków, spowodowane silnym wiatrem. Chwilę później zaczęło padać. Duże, spokojnie opadające płatki śniegu osiadały na moim płaszczu, czapce i topiły się na rozgrzanych policzkach. Zamknąłem na chwilę oczy i moment później ruszyłem przed siebie, powolnym krokiem udając się do parku.
Gdy byłem na miejscu, odgarnąłem cienką warstwę śniegu z jednej z ławek, zaraz potem na niej siadając. Pobliska latarnia oświetlała szeroką aleję przyjemnym, ciepłym światłem. Po raz pierwszy od dłuższego czasu czułem się naprawdę dobrze. Pozwoliłem umysłowi odpocząć od myślenia. O Akirze. O zmianach. O mojej bezsilności w stosunku do zaistniałej sytuacji.

        Kiedy tak siedziałem i siedziałem, straciłem rachubę czasu. Z kieszeni płaszcza wyjąłem komórkę, sprawdzając godzinę. Spędziłem ponad trzy godziny na świeżym powietrzu. Było po dwudziestej pierwszej. Nawet nie zauważyłem kiedy wieczór przeobraził się w noc. Podniosłem się z ławeczki, prostując odrętwiałe nogi, a w oddali dostrzegłem znajomą sylwetkę.

- Takanori, wszędzie cię szukałem! - usłyszałem po upływie krótkiej chwili. Zdziwiłem się. To pierwszy taki instynktowny impuls z jego strony, odkąd przestaliśmy spędzać ze sobą tyle czasu.

- Niepotrzebnie... - odparłem cicho, nawet nie racząc blondyna spojrzeniem. Wcisnąłem ręce do kieszeni.

- A zakupy? - rozejrzał się, próbując dostrzec reklamówki z prowiantem.

- Nie miałem ich w planach. Chciałem pobyć sam - przyznałem się, powoli kierując się w stronę domu. Przez resztę drogi powrotnej nie zamieniliśmy nawet słowa.

        Będąc w domu odwiesiłem mokry płaszcz na wieszak i chuchnąłem na ręce w celu minimalnego rozgrzania się. Akira wszedł tuż za mną, zdjął okrycie wierzchnie, odrzucił je gdzieś na szafkę i zniknął w salonie. Ja zaś udałem się do kuchni, by zaparzyć gorącą czekoladę. Uwielbiałem jej kojące i rozgrzewające właściwości. Nie gardziłem też walorami smakowymi.
Kiedy napój był gotowy, jak zwykle usiadłem przy stole, pedantycznie poprawiając niechlujnie zsunięty srebrny bieżnik z motywem płatków śniegu. Zapach czekolady przyprószonej świeżo zmielonym cynamonem sprawiał, że miałem ochotę się uśmiechnąć.
Chwilę później w progu kuchni pojawił się Akira. Upiłem łyk ciepłego napoju.

- Co się z nami dzieje, Takanori? - zapytał, a mnie niemal natychmiast zeszkliły się oczy. Spuściłem głowę, a intensywny zapach czekolady zaczął mnie drażnić.

- Ty mi to powiedz... - podniosłem głowę, patrząc mu hardo w oczy, mimo że w duchu wyłem z bólu, jaki zadawała mi mająca miejsce rozmowa. Wstałem, a śliski obrusik znów nieznacznie się zsunął - Kiedy zaczynam rozmowę, ty nie odpowiadasz, albo jesteś czymś zajęty. Zbywasz mnie, nie okazujesz najmniejszego uczucia. Jesteś obojętny... - wyrzuciłem z siebie wszystko, co siedziało w mojej głowie. Słone łzy spływały mi powoli po policzkach. - Zasypiasz w salonie, ciągle przebywasz sam - wciąż patrzyłem mu w oczy, aż blondyn odwrócił wzrok. - Już nawet nie pamiętam, kiedy przytuliłeś mnie z własnej, nieprzymuszonej woli! - podniosłem głos, a moja frustracja zamiast maleć - wciąż rosła.

- Takanori...

- Czy ty mnie w ogóle kochasz...? - zapytałem, podchodząc do niego. Złapałem go za podbródek, zmuszając do spojrzenia mi w oczy. Oczekiwałem odpowiedzi, ale cisza nas otaczająca nie chciała przestać trwać. Puściłem blondyna, podszedłem do stołu i zsunąłem z niego srebrny obrus. Razem z bieżnikiem runęła porcelanowa filiżanka, tłukąc się w drobny mak.

- Taka!

- Wyjdź stąd, do cholery! Nie chcę cię widzieć! - krzyczałem w obłędzie. Wypchnąłem blondyna z kuchni i usiadłem w kącie na podłodze, w pomieszczeniu, w którym wciąż pachniało czekoladą.

        Od naszego rozstania znienawidziłem jej zapach i smak, który przywraca wszystkie wspomnienia tamtego wieczoru. Szerokim łukiem mijam sklepy z czekoladowymi wyrobami, nie patrząc na wesołych ludzi, pijących brązowy napój.
To wszystko bolało za mocno, by móc spokojnie zerkać na szczęście innych.

Żegnaj, Akira. Mam nadzieję, że masz się dobrze.

sobota, 16 listopada 2013

Aoi x Uruha ,,Jak pachnie smutek?'', część X (END)



Witajcie~
Oto i ostatnia część tejże serii. Przykro mi się z nią rozstawać, ale jednocześnie jestem świadoma tego, że nie dałabym rady dłużej jej ciągnąć. Mimo wszystko - jestem w miarę zadowolona.
Cóż, pozostaje mi podziękować za to, że dzielnie przebrnęliście przez opowiadanie razem ze mną. Mam nadzieję, że Wam się podobało.
Dziękuję też za ponad 60 tysięcy (!) wejść. To ogromny zaszczyt. Jestem z Was dumna (*´▽`*)

Mam nadzieję, że końcówka nie jest zbytnio rozczarowująca. Miało być inaczej, ale po Waszych licznych namowach... Neh, sami się przekonajcie!
Miłej lektury~
_________________________________________________________

        Godzina jedenasta zero trzy. Postanawiam rozpocząć właściwą część dnia we właściwy sposób. Na zewnątrz pada. Balkon jest zalewany deszczówką. Nawet niebo wylewa dziś swój żal z potrojoną mocą. Adekwatnie do mojego cierpienia.
Przyrządzam ulubioną kawę. Z parującym napojem wychodzę na zewnątrz, na boso. Deszcz wita mnie dużymi, wszędzie spadającymi kroplami. Na twarz, ubrania i nogi. Z czasem jednak materiał wchłania wodę, a ubrania robią się ciężkie. Mam ochotę się ich pozbyć. Ciążą one na mnie, niczym żal w sercu do samego siebie. Żal za nieuwagę. Za to, że pozwoliłem Yuu tak po prostu ode mnie odejść. Za to, że nie dałem mu żadnych powodów, by został…
        Deszcz w zmowie z silnym wiatrem bezlitośnie traktuje moje ciało, nie pozostawiając na głowie suchego włosa, ani też suchego fragmentu ubrania, czy skóry. Częściowo opróżniony kubek z kawą napełnia z powrotem. Siadam na mokrej posadzce, gdyż i tak nie robi mi to różnicy. Piję kawę, łaknąc smutku i cierpienia. Cieknące ciurkiem łzy rozmywa deszcz. One również wpadają do kubka. Odstawiam wciąż napełniające się naczynie na ziemię i łapię się za ramiona, gdyż jest mi niesamowicie zimno.
Przypominam sobie, jak Yuu odciągał mnie od głupich pomysłów wychodzenia na balkon, gdy padało i było zimno.
Odchylam głowę do tyłu, nie mogąc pogodzić się z myślą, że wszystko wróci do poprzedniego stanu rzeczy.

*

        Zziębnięty i przemoczony biorę z szafy nowy komplet ubrań. Szybko się przebieram, uprzednio wycierając ciało pachnącym ręcznikiem. Z niedokładnie osuszonych włosów skapują małe kropelki deszczówki. Pociągam nosem i rzucam się na łóżko, nakrywając się kołdrą aż po głowę. Trzęsę się z zimna, karcąc w myślach za swoją bezgraniczną głupotę. Trzęsąc się z zimna, kicham głośno. Widzę tylko jedno wyjście z tej sytuacji…
Opatulam się ciepłą kołdrą i idę do kuchni. Otwieram tam wszystkie szafki, szukając małej, brązowej ampułki ze zbawiennymi pigułkami. W końcu odnajduję ją tuż obok pojemnika z herbatą. Wysypuję dwie tabletki na dłoń, chwilę się im przyglądając. Tabletki, jak tabletki. Małe, nieco owalne, z wyrytą nań nazwą. Chwilę się waham.
Przypominam sobie, jak ciemnowłosy niemal je we mnie wmuszał. Decyduję się jednak na połknięcie ich. 
Kiedy robię się coraz bardziej senny, wracam do łóżka, szczelnie okrywając się pierzyną. Zerkam jeszcze na zegarek, ukradkiem wyłapując godzinę dwunastą. Zamykam oczy. Po jakimś czasie zapadam w głęboki sen.
Byłbyś ze mnie dumny, Yuu.

*

        Budzę się, kiedy za oknami jest już ciemno. Spałem dziewięć godzin. Elektroniczny zegarek wskazuje kilka minut po godzinie dwudziestej pierwszej. Przeciągam się, a po moich plecach nagle przemykają dreszcze. Wygląda na to, że siły wyższe ukarały moje wczorajsze czyny.
        Kiedy podnoszę się z łóżka, mam zawroty głowy. Zapalam małą lampkę i idę do kuchni.
Przypominam sobie wieczory, podczas których jadłem z Yuu kolację. 
Zaglądam do lodówki, wyjmując z niej gotowy zestaw sushi. Wyjmuję z niego pałeczki, zasiadam na sofie, życzę sobie samemu smacznego i zajadam się małymi porcjami gotowego dania. Po skończonym posiłku wyrzucam tackę do kosza i przygotowuję gorącą herbatę.
Byłbyś ze mnie dumny, Yuu.

*

        Leżąc na łóżku, nerwowo zerkam w stronę paczki papierosów. Zagryzam wargę, po chwili jednak przegrywając z nałogiem. Już chwilę później zaciągam się nikotynowym wyrobem, co jakiś czas strącając popiół do doniczki, w której znajduje się uschnięta roślina. Rozluźniam się, a chaos w mojej głowie powoli maleje. Uświadamiam sobie, że jest już środek nocy. Patrzę w niebo, na małe, świecące punkciki.
Przypominam sobie, jak dobrze mi było, kiedy oglądałem gwiazdy w ramionach Yuu. Wszystkie nagle tracą swój urok i świecą znacznie słabiej, niż dotychczas.
        Kończę papierosa, który zaczyna parzyć w usta. Gaszę go na nadgarstku, już nie czując charakterystycznego bólu, który stał się obojętny. Wyrzucam filtr do popielniczki, nawet nie podnosząc głowy. Wdycham powietrze zainfekowane resztkami nikotynowego dymu. Postanawiam uchylić okno, po chwili wracając do poprzedniej pozycji. Zamykam oczy, chłód nocy otula moje chude ciało, a ja nagle zapadam w sen.

*

        Kiedy się budzę, jest jeszcze ciemno. Czwarta rano. Po moich policzkach spływają łzy. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy to, co zdarzyło się przed chwilą było prawdą, czy jedynie kolejną senną marą.
Śniło mi się, że Yuu umierał na moich oczach. Widziałem ten mozolny i - jakże dokładny - proces na własne oczy. Jego ciało, unoszące się w powietrzu, rozrywane przez niewidzialne istoty. Nie mogłem nic zrobić…
Ocieram łzy z twarzy, jednak te jakby nie chcą przestać płynąć z moich oczu. Przygniata mnie uczucie lęku i strachu. Negatywne emocje kumulują się, aż w końcu nie daję rady znieść tego wszystkiego. Wychodzę z łóżka i idę pod prysznic, po drodze gubiąc słone kropelki. Zdejmuję spocone ubranie, wrzucam je do pralki, a sam wchodzę do kabiny, odkręcam letnią wodę i opieram się plecami o zimne, białe kafelki. Zamykam oczy, jednak łzy skutecznie wydostają się spod powiek. Mieszają się z wodą, tak jak wczoraj z deszczem. Stoję pod bieżącą wodą kilka dobrych minut. Staram się nie myśleć o koszmarze, jednak doskonale wiem, że nie potrafię.

*

        Wciąż nie mogę uwierzyć w nieprawdziwość snu. Dzwonię do kliniki, by dowiedzieć się… czegokolwiek. Tym razem słyszę męski głos. Bynajmniej nie jest to głos Yuu.
- Klinika psycholo…
- Czy Yuu Shiroyama żyje…? – pytam od razu, nie zważając na kulturalną przedmowę, przywitanie się, czy inne grzecznościowe formułki. Interesuje mnie tylko to, czy czarnowłosy żyje. Czy jest cały i zdrowy…
- Dlaczego miałby nie żyć…? – głos po drugiej stronie śmieje się.
Przypominam sobie śmiech Yuu. Był zupełnie inny niż ten, który słyszę teraz.
- To poważna sprawa! – podnoszę ton, chcąc dowieść prawdy. Nie podoba mi się to, że obcy głos nie traktuje mnie poważnie. – Proszę mi, do cholery, powiedzieć! Czy Yuu żyje?!
- Przepraszam, ale… Kim pan jest? I skąd takie przypuszczenia? Doktor Shiroyama przedłużył wczoraj urlop i…
- Wiem! Proszę powiedzieć…!
- Yuu Żyje. Dziś rano dzwonił z wiadomością, że musi wyjechać na długo.
- Wyjechał…? Ale dokąd…?
- Przepraszam bardzo, nie mogę zdradzać takich rzeczy, nie wiedząc z kim mam do czynienia.
- Oczywiście… Do widzenia… - rozłączam się, ignorując głos w słuchawce.
W głowie echem odbijają mi się dwa słowa. Powtarzam je w myślach, niczym mantrę.
Żyje. Yuu żyje.

*

        Leżąc na kanapie, wsłuchuję się w deszcz bębniący o szyby. Nagle słyszę inny dźwięk. Dzwonek do drzwi. Podnoszę się, oczekując ponownego zadzwonienia. Chcę upewnić się, że nic mi się nie wydawało.
Kolejna oznaka. Nie przesłyszałem się.
Łzy napływają mi do oczu. Zrywam się na równe nogi i biegnę otworzyć. Wyobrażam sobie, że to Yuu stoi za drzwiami. Chce wrócić. Zapomnieć o wszystkim. Pomóc mi.
Kiedy uchylam drzwi, przede mną stoi mężczyzna, ubrany w pocztowy mundur. W jednym ręku trzyma mokry parasol, a przez ramię przewieszoną ma dużą, skórzaną torbę, wypchaną listami. Szuka w niej czegoś, po chwili wydobywając list, zapakowany w żółtą kopertę.
- Dzień dobry. Polecony do pana – wita się uprzejmie, a ja wciąż wpatruję się w punkt za plecami listonosza. Speszony wiedzie za moim wzrokiem, odwracając się. – Przepraszam? – jest zaniepokojony moim zachowaniem i macha dłonią przed moimi zapłakanymi oczami. – Czy wszystko w porządku…?
- Tak… Tak, przepraszam… - ocieram łzy i odbieram list.
- Proszę podpisać. Tutaj – wskazuje miejsce na skrawku papieru i wręcza mi długopis, wciąż bacznie mi się przypatrując. Składam nieczytelny podpis i niekulturalnie zamykam mu drzwi przed nosem. Wpatruję się przez moment w kopertę. Żółtą, pachnącą kopertę, na której widnieje moje imię, nazwisko i adres zamieszkania, napisane równym, kształtnym pismem. Nie mogę odnaleźć podpisu adresata.
Rozrywam kopertę, z niedowierzaniem czytając treść listu.

,,Kouyou…
Czuję, że muszę napisać Ci parę słów wyjaśnienia. Uciekłem bez pożegnania, bez uprzedzenia, bez żadnej wiadomości… Przepraszam. Choć to słowo pewnie nic dla Ciebie nie znaczy. Nie w formie pisanej.
Odkąd poznałem Ciebie, kłamstwa skutecznie przerosły mnie i moje oczekiwania, razem z poglądami na przyszłość. Może wydawać się to banalne, czy głupie, ale tak właśnie jest… Przedłużyłem urlop w klinice. Zadzwonię tam za parę dni, firmę przepisując na wspólnika. Mam zamiar zrezygnować z zawodu. Wyjechałem… Nieważne, gdzie. Nie mogę pozwolić, byś wyruszył tak daleko w poszukiwaniach, gdyż wiem, do jak desperackich czynów jesteś zdolny.
Napiszę Ci tylko, że zostanę tu… na długo. Nie wiem, kiedy wrócę. Czy w ogóle wrócę. Nie chcę, byś miał do czynienia z tak zakłamaną osobą, jak ja. Kłamałem w niemal wszystkich kwestiach. Zrobiłem Ci złudną nadzieję na to, że mogłoby być lepiej. Zraniłem cię. I gdybym mógł, zamieniłbym się teraz z Tobą, bo nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jak bardzo musiałeś i musisz cierpieć przez wszystkie te słowa i czyny… 
Na tym kończę swój krótki monolog. Żałuję, że wszystko potoczyło się akurat w taki sposób. Gdybym tylko mógł cofnąć czas… Nie wiem, czy cokolwiek by to zmieniło. Wiem jednak, że nie nadszarpałbym Twojego zaufania ponownie... 
Bądź zdrów. Żyj najlepiej, jak tylko potrafisz. Żegnaj, mój drogi Kouyou.
Twój Yuu’’

*

        Już długo krążę po mieszkaniu, w dłoni ściskając skrawek papieru. Wszystkie słowa zawarte w liście wyryły się w moim sercu podczas czytania. Nie mogę uwierzyć, że nasz koniec jest tak banalny, tak prosty. Uciekł. Dlaczego? Przecież mu wybaczyłem! Czy mogłem zrobić coś więcej…? Czy mogłem zatrzymać go w jakiś inny sposób…?
        Nie widzę sensu w dalszym chodzeniu, więc siadam na salonowej sofie. Podciągam nogi pod brodę, odkładając list na blacie stołu. Już nie płaczę. Płacz go nie przywróci. Płacz nie sprawi, że będzie lepiej. Nie oczyści. Mam ochotę chwycić za nóż do krojenia pomarańczy i wbić go sobie głęboko w nadgarstek. Szybko z tego rezygnuję. Bo jeśli wróci? Jeśli namyśli się i udowodni samemu sobie, że postąpił źle…? Jakaż byłaby jego reakcja, gdyby zamiast zapachu dymu papierosowego, pomieszanego z zapachem jego perfum rozpylonych w całym mieszkaniu, poczułby odór fetoru? A zamiast mnie, witającego go wylewnie w progu, na podłodze w kuchni ujrzałby martwe, zimne ciało? To nie do pomyślenia. Potrząsam głową, starając się pozbyć myśli o samobójstwie.
Nie mogę cię zawieść, Yuu. Będę czekał.

*

        Kilka ostatnich tygodni minęło na wypatrywaniu Yuu. Jak co dzień ostatnimi czasy, ubieram się ciepło, zabieram swój parasol i wychodzę na podwórko. Uderza we mnie silny podmuch wiatru. Rozkładam nad sobą przezroczystą płachtę i siadam na mokrej ławeczce, znajdującej się tuż przy ogromnym wieżowcu. Czekam na czarnowłosego, nie mając odwagi na samodzielne poszukiwania. Nie dał nawet znaku, gdzie mógłby być. Lustrowałem list kilkaset razy od nowa i nie odnalazłem żadnego ukrytego sensu.
        Po dłuższym czasie myślenia uświadamiam sobie, że odnajduję odpowiedź na swoje – przedtem retoryczne – pytanie. Jak pachnie mój smutek…?
Smutek pachnie jego perfumami. Mieszanką piżma, imbiru i cynamonu. Smutek pachnie papierosowym dymem, kiedy stoję na balkonie, zaciągając się nim w celu zapomnienia. Smutek pachnie deszczem, towarzysząc mi podczas dni pełnych przemyśleń, pełnych bólu i rozpaczy.
Smutek to smak jego pełnych ust. To dotyk ciepłych dłoni i subtelne gesty, które towarzyszyły nam wieczorami. To poczucie bezpieczeństwa i jednostronne, nigdy niespełnione uczucie.
Smutek to wiatr. Yuu też był jak wiatr. Zjawił się znikąd… Z tą różnicą, ze zniknął. Smutek wcale nie zechciał mnie opuścić.
        I kiedy tak rozmyślam nad istotą smutku, jakaś siła zmusza mnie do ponownego zerknięcia w zasnutą gęstą mgłą przestrzeń. Podnoszę swój wzrok z dziwną nadzieją. Nie dostrzegam niczego specjalnego. Nie widzę nic od ponad miesiąca.
Do moich uszu słabo dociera dźwięk mojego imienia. Podnoszę głowę ponownie, wstaję z ławki i rozglądam się na wszystkie strony.
- Kouyou! – słyszę ponownie. Jestem niemal pewien, że wcale mi się to nie przesłyszało. Wyczekująco wpatruję się w mgłę. Na horyzoncie pojawia się czarna postać. Wstrzymuję powietrze, a do moich oczu cisną się łzy.
- Yuu…? – szepczę cicho do siebie, obserwując jak tajemniczy osobnik biegnie w moją stronę, znajdując się coraz bliżej, bliżej i bliżej… I kiedy jest naprawdę blisko - zatrzymuje się. Podchodzę do niego powoli, już chwilę później znajdując się tuż obok.
- Kouyou… Ja… Przepraszam… - opuszcza głowę, a mokre kosmyki opadają na jego twarz. Zauważam, że strasznie schudł. Zasłaniam go przed bezlitosnym deszczem swoją parasolką i kładę dłoń na jego policzku, chcąc, by na mnie spojrzał. – Jestem tu, bo musiałem opisać klinikę na kogoś innego. Przez cały ten miesiąc dręczyły mnie wyrzuty sumienia… Musiałem wrócić. Muszę się tobą opiekować… - wyznaje mi. Po raz pierwszy widzę go w takim stanie. Wygląda, jakby cały świat nagle zwalił mu się na głowę.
I już chwilę później mój własny smutek trzyma mnie w swoich ramionach. Płaczę, tuląc się do Yuu. Nie mogę nacieszyć się jego obecnością. Zamykam oczy. Mam wrażenie, że to tylko sen. Nic nieznaczący sen, a ciemnooki zniknie, będąc jedynie wytworem mojej wyobraźni... Lecz kiedy unoszę powieki, nadal stoję w deszczu, a Yuu przyciska mnie do siebie.
- Zostaniesz…? – pytam, patrząc mu w oczy.
- Zostanę - chwila ciszy. - Oczywiście, że zostanę... – zapewnia mnie, a ja mam ochotę rozpłynąć się w tym uścisku, gdyż tak szczęśliwy nie czułem się od bardzo dawna…


~THE END~

poniedziałek, 11 listopada 2013

Aoi x Uruha ,,Jak pachnie smutek?'', część IX



Kilku ostatnich komentatorów prosiło, bym przedłużyła serię, jeszcze jej nie kończyła i tym podobne...
Otóż podzieliłam ostatni part na dwie nierówne części. Nierówne, bo ta ostatnia będzie dłuższa niż obecna. Jest dość krótko, ale mam nadzieję, że i tym jakoś się zadowolicie. Nic więcej nie mogę zrobić, gdyż rozciąganie fabuły jest tu zupełnie niepotrzebne, a i w końcu stanie się nudne. Wybaczcie! (;*´Д`)ノ

Dziękuję za 12 komentarzy. To miłe, ujrzeć jakąś dwucyfrową ilość komentarzy, czego dość dawno nie było~

Miłego czytania (i komentowania).
_______________________________________________________


        Już wieczór. Wszędzie widzę ciemność. Leżę. Nic nie robię, gapiąc się w odległy, niesprecyzowany punkt. Mam ochotę płakać, jednak nie robię tego. Nie daję rady. Nie mam siły płakać. Kanaliki łzowe zatkały się, oczy stały się suche i nic nie widzą. Są ślepe na piękno świata. Mam ochotę zniknąć, umrzeć, rozsypać się. Czuję, jak niewiele mi do tego brakuje, jednak wciąż brak mi jednej, jedynej cechy do osiągnięcia tej urojonej doskonałości - odwagi. Moja głowa, niezdatna do myślenia i użytku, przepalona, jest ogromna. Od natłoku myśli, których na chwilę obecną nie chcę do siebie dopuścić za wszelką cenę.
- Kou-kun? – słyszę ciche nawoływanie swojego imienia. Nie zwracam na nie uwagi, całkowicie skupiając się na patrzeniu w ścianę. – Kouyou, porozmawiajmy… - czarnowłosy siada na brzegu sofy. Unikam kontaktu wzrokowego.
Milczenie jest złotem, nieprawdaż? Och, Yuu. Przecież doskonale wiem, że nie chcesz tu dłużej być. Nie chcesz mnie znać. Czyż nie tak właśnie jest?
- Zjemy razem kolację, dobrze? – całkowicie zmienia temat, a ja głupieję. Jestem zdezorientowany i nie wiem już, czego tak naprawdę chcę ja i czego chce Yuu. Kim dla mnie jest, a kim chciałby być. Co zamierza, a jak postąpi… Nie wiem nic. Opadam na małe poduszki i kulę się, zasłaniając twarz dłońmi. Nie chcę, by na mnie patrzył, by mnie oglądał. Zaczynam nawet żałować, że w ogóle mnie poznał. Że ma ze mną cokolwiek wspólnego… Jednocześnie nie chcę, by odchodził. Chcę mieć go tylko dla siebie, na wyłączność. By był zawsze, kiedy tego potrzebuję. Na wyciągnięcie ręki.
Jednak gdy patrzę przez palce na zatroskaną twarz ciemnookiego, odnoszę wrażenie, że jest nieuchwytny. Bardziej, niż kiedy zastanawiałem się nad tym wcześniej.
Nieuchwytny. Niczym wiatr.

*

        Yuu przyrządził kolację. Pijemy razem herbatę i mimo ciszy, która przytłacza jak ciężki kamień – dobrze czuję się w jego towarzystwie. Dopijam herbatę do końca i wpatruję się w pusty kubek.
        Po jakimś czasie ogarnia mnie senność. Szybko domyślam się, co jest powodem takiego samopoczucia.
- Nie musiałeś tego robić… - szepczę do ciemnookiego, czując jak umykają ze mnie resztki świadomości. Yuu nic nie mówiąc odbiera kubek z moich dłoni i bierze mnie na ręce. Oplatam go ramionami za szyję najciaśniej jak tylko potrafię. Zamykam oczy. Znów nachodzi mnie ochota dania upustu emocjom. Boję się, że niepostrzeżenie odejdzie. Zostawi mnie w najmniej oczekiwanym momencie.
        Moje ciało styka się z chłodną pościelą. Yuu zgarnia włosy z mojego czoła, składając na nim motyli pocałunek. Taki sam czuję na powiece. Jednej i drugiej. Na nosie. Na ustach. Ten ostatni jest długi i bardzo czuły. Nie reaguję jednak na wszystkie, gdyż większa część racjonalnego myślenia zanikła, zasypiając. Po chwili materac ugina się tuż obok, a silne ramiona oplatają mnie ciasno i przyciągają do rozgrzanego ciała. Przed całkowitą utratą świadomości zerkam na Yuu, chcąc jak najlepiej zapamiętać delikatne rysy, czarne, błyszczące w mroku tęczówki i usta, którymi całował moje. Moje oczy oczarowane urodą czarnowłosego, jakby na nowo są w stanie ujrzeć piękno świata. Całego mojego świata, którym jest Yuu. Zamykam je. Tym razem na całą noc.
Dobranoc, kochany. Wszystko się jakoś ułoży…

*

        Budzę się późnym rankiem. Za oknem bladożółte słońce wisi nad horyzontem tak, jakby za chwilę miało spaść. Uśmiecham się nikło, mając nadzieję na miłe rozpoczęcie poranka. Odwracam się w stronę… pustego miejsca? Na miejsce uśmiechu wkracza strach i niepewność. Natychmiast wstaję z łóżka, zrzucając kołdrę na ziemię. Stopy już prawie nie bolą, a mimo to, do oczu napływają łzy. Biegnę do salonu, który okazuje się być pusty. Tak samo jak łazienka, kuchnia, czy balkon. Mieszkanie jest puste, jak ja teraz. W korytarzu zauważam brak butów czarnowłosego. Łapię się rozpaczliwie za głowę, szarpiąc za włosy. Mój oddech staje się szybki, drżący i nierówny, a łzy całkowicie zasłaniają widoczność. Nie wiem, co robić. Od czego zacząć. W głowie rodzi się milion pytań, na które nie potrafię odpowiedzieć. Odszedł? Na zawsze? Wróci? A może jedynie poszedł do sklepu lub skończył mu się urlop…? Próbuję się jakoś uspokoić, co wychodzi z marnym skutkiem.
        Idę do kuchni i otwieram lodówkę, która wypełniona jest różnymi produktami spożywczymi. Nie poszedł do sklepu. W tym fakcie utwierdza mnie również brak walizki w sypialni i brak szczoteczki do zębów w białym, łazienkowym pojemniczku.
        Na półeczce pod lusterkiem zauważam mały flakonik perfum, których używał na co dzień. Których zapach tak dobrze znam i kocham. Psikam oleistą substancją na zabliźniony nadgarstek, wmasowując ją delikatnie w skórę. Pomieszczenie otula przyjemny zapach. Zastanawiam się, czy Yuu zostawił perfumy przez zapomnienie, czy ze zwyczajną premedytacją, chcąc, bym o nim pamiętał… Przyciskam małą buteleczkę do siebie, mając nadzieję, że w jakiś magiczny sposób zamieni się w Yuu. Jednak nic takiego nie nastaje. Czuję wewnętrzne rozdarcie i niestabilność. Odstawiam perfumy w sypialni, na parapecie, chcąc mieć na nie jak najlepszy widok. To jedyna rzecz, która nie pozwoli mi zapomnieć o ciemnookim. Przy okazji znajduję telefon komórkowy, który przez długi czas nieużywania rozładował się. Podłączam go szybko do ładowania, czekając, aż maleńki ekranik podświetli się oznajmiając, że telefon jest gotowy do użytku.
Szybko przypominam sobie, że przecież nie mam numeru Yuu, a spis wykonywanych połączeń czyści się automatycznie, w związku z czym nie mam również numeru do kliniki…
Biegnę prędko do salonu, a po drodze, na stole zauważam plik banknotów. Pod spodem leży żółta, samoprzylepna karteczka.
,,Przydadzą ci się’’. 
To tylko głupi żart, prawda? Całkowicie zbity z tropu podchodzę do regału, wyjmując z niego dwie szufladki. Zapłakany wyrzucam całą ich zawartość na podłogę, szukając wizytówki z adresem i telefonem do kliniki. Odnajduję maleńki kartonik pośród góry mało ważnych papierzysk. Wpatruję się w małe zdjęcie czarnowłosego, chwilę później drżącymi rękoma wpisując właściwe cyferki. Naciskam zieloną słuchawkę. Słyszę sygnał łączenia… Czuję się tak samo, jak za pierwszym razem, kiedy dzwoniłem do mężczyzny z fotografii. Lecz teraz nie dzwonię do niego. Dziś dzwonię do Yuu.
- Klinika psychologiczno-terapeutyczna, słucham? – po drugiej stronie odzywa się ten sam głos sekretarki, witając mnie tą samą formułką, którą słyszałem za pierwszym razem.
- Jest Yuu? – pytam bezpośrednio.
- Przepraszam?
- Doktor Shiroyama Yuu – szybko poprawiam się, nie chcąc wzbudzić podejrzeń. – Czy dziś przyjmuje w swojej klinice?
- Niestety, pan doktor przedłużył dziś urlop zdrowotny i nie będzie go jeszcze przez najbliższy miesiąc. W tej chwili zastępuje go inny, równie dobry psy…
- Nie, dziękuję. Do widzenia – mówię drżącym głosem i rozłączam się szybko. Nie widzę sensu w dalszych poszukiwaniach.
Odszedł. Zrozum to, Kouyou. 

piątek, 25 października 2013

Aoi x Uruha ,,Jak pachnie smutek?'', część VIII


Dobry wieczór, kochani.
Nie jestem do końca przekonana co do formy tego rozdziału. Wydaje mi się, że spadłam z początkowego poziomu pisania, w związku z czym nie jestem zadowolona... Bardzo. I komentarzy pod ostatnią częścią jest tyle, co nic. Trochę się zawiodłam. Ale nic nie szkodzi. Mam nadzieję, że nadrobicie pod dzisiejszym partem. Postaracie się, prawda?
Oświadczam, że to najprawdopodobniej przedostatnia część tejże serii.
Ale, hej! Mam już pomysł na kolejną serię. Dlatego korzystajcie z ostatnich rozdziałów ,,Smutku'' i pięknie komentujcie. Tak dla mnie. Dziękuję.

Życzę miłego czytania!
__________________________________________________



        Budzę się w jego ciepłych ramionach, oplatających mnie ciasno. Pragnę się z nich wyswobodzić. Zapach perfum, towarzyszący mi przez całą noc, w środku nocy spowodował znużenie i finalnie zaśnięcie. Bliskość Yuu za każdym razem skutkuje brakiem koszmarów nocnych. Dziwnie się z tym czuję. Delikatnie unoszę jego ramię, nie chcąc zbudzić ciemnookiego. Jednak ma bardzo twardy sen i nie reaguje na mój dotyk. Odgarniam włosy z twarzy, zakładając je za uszy. Wstaję i boso wędruję do kuchni, dłońmi błądząc po ścianach, gdyż o czwartej trzydzieści rano jest jeszcze bardzo ciemno. Nastawiam wodę na poranną kawę i z szafki wyjmuję porcelanową, białą filiżankę. Naczynie kupione niegdyś w sklepiku z antycznymi przedmiotami w ponury, deszczowy dzień.
        Popijając napój, wpatruję się w okno. Niebo staje się coraz jaśniejsze, aż w końcu nastaje dzień. Yuu nadal śpi, a mnie oślepia blade, zimne światło, wpadające do środka. Zostawiam filiżankę na stole i wracam do sypialni. Do mojego ciemnego azylu, do łóżka, w którym leży ciemnowłosy. Przytulam się do jego nagiego torsu, lecz tym razem Yuu nie obejmuje mnie. Śpi zbyt twardo, by zareagować na mój dotyk.

*

        Kolejną godzinę leżę bezczynnie. Zerkam na spokojną twarz śpiącego obok mnie mężczyzny. Nie wygląda na to, by miał się za chwilę obudzić. Wstaję ponownie tylko po to, by przespacerować się po mieszkaniu.
Myślę. Myśląc, nie robię żadnego hałasu.

*

        Chwytam za sporą podróżną torbę Yuu, przeciągając ją do salonu. Powoli, niemal bezgłośnie ją rozpinam i wyciągam z niej wszystkie równo poskładane ubrania, by za chwilę porozrzucać je po całym mieszkaniu. Wyrzucam kilka koszulek w sypialni, kolejne kilka ubrań w łazience, a całą resztę w korytarzu i salonie. Kiedy rzucam na ziemię ostatnią parę spodni i czarny t-shirt, w progu zauważam postać ciemnookiego.
- Kouyou, co ty robisz? – pyta jeszcze zaspanym głosem, najwyraźniej nie do końca rozumiejąc, dlaczego opróżniłem całą jego torbę.
- Bałagan – odpowiadam. Ciemnooki nabałaganił w mojej głowie, więc ja zrobiłem to samo z mieszkaniem. W oczach Yuu dostrzegam złość. Złość na mnie.
- Wczoraj wszystko posprzątałem! Co ci odbiło?! – pyta i podchodzi do kolejno napotykanych na swojej drodze ubrań. Podnosi je, przewieszając przez rękę.
- Zostań, Yuu… - nagle zamiera w połowie wykonywanej czynności i powoli prostuje się, spoglądając na mnie z uwagą i niezrozumieniem jednocześnie. Marszczy przy tym brwi. Ewidentnie mnie nie rozumie. Po chwili głośno wzdycha i przeciera twarz dłonią. Potem odwraca się z zamiarem opuszczenia pokoju.
- Yuu! – krzyczę, a w moich oczach pojawiają się łzy. Mężczyzna odwraca się na chwilę, spoglądając na mnie ze smutkiem.
- Przepraszam… - szepcze i znika w sypialni. Zakłócam ciszę swoim żałosnym szlochem. Nie słyszę żadnego odzewu. Dopada nas zwyczajna rutyna. On, pomimo bardzo krótkiego stażu jako psychoterapeuta, wyciąga ludzi na powierzchnię. Jednak ja przegrywam z towarzyszącą mi nieprzerwanie melancholią, zapadając się pod ziemię. I nawet Yuu nie potrafi temu zaradzić.

*

        Słyszę kroki. Ciemnooki zbliża się, tym samym przerywając moje wpatrywanie się w ścianę. Siada obok mnie, na podłodze, tak samo jak ja – po turecku.
- Kouyou, chciałem ci o czymś powiedzieć - mówi cicho, niespecjalnie chcąc mącić idealną ciszę. Natychmiast zerkam na niego, nie wiedząc, o co mu chodzi.
- To nic przyjemnego, prawda…? – upewniam się, głupio pytając. Natrętnie patrzę mu w oczy, w głowie mając kompletny mętlik.
- Rezygnuję z psychologii… Załatwię ci kogoś nowego. Znam dobrego psychote…
- Yuu, nie zgadzam się – zaprzeczam twardo i podnoszę się z ziemi, patrząc na ciemnookiego z góry. Chcę zyskać nad nim przewagę emocjonalną, co wcale mi nie wychodzi. Yuu też wstaje, wyglądając jednak o wiele bardziej dominująco, niż ja.
- Podjąłem już decyzję, Kouyou. Nie mogę cię dłużej leczyć.
- Yuu, jak możesz?! Zaufałem ci! Spójrz, jaki się przez ciebie stałem! Spójrz, jak się przy tobie zmieniłem! – krzyczę, a po policzkach płyną łzy. Mimowolnie. Bo w takiej chwili wcale nie chcę ukazywać swojej słabości.
- Wcale się nie zmieniłeś. To ja się zmieniłem. Wiele dzięki tobie zrozumiałem i…
- Przestań pieprzyć!!! – mój wrzask, tak nieludzki, wyrywa się z gardła. Brak mi solidnych argumentów. Chwytam się wszystkiego, byleby tylko nie odszedł.
- Kouyou, uspokój się… - prosi mnie, wciąż spokojnie, a ja trzęsę się w spazmach płaczu. Trzęsę się ze złości i odpycham dłonie Yuu, próbujące złapać mnie za ramiona.
- Nie dotykaj mnie, oszuście! – cofam się, wpadając na stojak, na którym stoi uschnięta już doniczkowa roślina. Schła razem ze mną, dopóki nie uschła całkowicie. Ceramiczna doniczka spada na ziemię, a jej błękitne odłamki zjawiskowo kontrastują z hebanowym odcieniem podłogi. Kaleczę bose stopy, klnąc cicho pod nosem.
- Kou, spokojnie… Zaraz wyjmiemy odłamki, tylko chodź… Nic ci nie zrobię, obiecuję – zerkam na przejętego sytuacją Yuu. Nie ruszam się z miejsca, gdyż mam wrażenie, że małe kawałki ceramiki przebijają moje stopy na wylot.
- Nie mogę się ruszyć… - przyznaję zażenowany i daję się wziąć na ręce. Obejmuję czarnowłosego, a ten kładzie mnie na salonowej sofie.
        Po jakimś czasie małe odrobinki zostają wyjęte ze skóry, a płynąca wciąż krew zostaje zahamowana przez kilka plastrów i bandaże.
- Nadal boli? – pyta zmartwiony ciemnooki, gdyż wie, że całe zajście zaistniało głównie przez niego. Nic nie mówię. Boli niesamowicie. Mam wrażenie, że małe igiełki wciąż wbijają mi się w stopy. - Kouyou, nie gniewaj się na mnie… - nadal nie odpowiadam. Nie potrafię wybaczyć mu wypowiedzianych przez niego słów. Zwyczajnie nie umiem. – Nie mogę nic zrobić. Nawet nie prowadzimy regularnie sesji. Tak nie może być, zrozum…
- Zacznijmy na nowo… - proszę go z jakąś dziwną nadzieją w głosie.
- To nie ma sensu. Na moje miejsce musi przyjść ktoś inny. Ktoś z większym doświadczeniem, niż ja.
- Odejdziesz, prawda? Rzucisz pracę. Mnie też rzucisz.
- To nie tak…
- A jak…? – pytam zrezygnowany.
Jak zwykle, odpowiada mi głucha cisza.

*

        Kolejna próba rozmowy ze mną schodzi na niczym. Ignoruję Yuu najbardziej, jak tylko potrafię. Ciemnooki jest zdenerwowany moim zachowaniem.
- Kouyou, zrozum mnie – spoglądam na niego zły, próbując zmusić go swoim zachowaniem do zmiany decyzji. Jestem mocno zawzięty i nie zamierzam odpuścić, choćby miał wyjść z salonu, a nawet opuścić to małe mieszkanie na kilka godzin. - Dobrze! – słyszę po dłuższym czasie maszerowania czarnowłosego w tę i z powrotem. – Wygrałeś! Na chwilę obecną nikogo ci nie załatwię. Zadowolony? – pyta retorycznie, a ja nie wierzę w to, co przed chwilą usłyszałem. Wydaje mi się to być koszmarnym snem. Cała sprzeczka, krzyki. Zamykam mocno oczy, chcąc udowodnić sobie fikcyjność zaistniałej sytuacji. Jednak kiedy uchylam powieki, ani bandaże, ani też plastry nie znikają z moich stóp. Nadal tam są, uświadamiając mi, że całe zajście miało miejsce naprawdę. W szarej, okrutnej rzeczywistości. Czuję się fatalnie.
- Yuu, jesteś kompletnym idiotą… - zaczynam płakać i próbuję wstać z zamiarem udania się do sypialni. Jednak pokaleczone stopy wcale mi tego nie umożliwiają. Zamiast tego zakrywam twarz dłońmi, cicho łkając.
- Kou...
- Daj mi święty spokój! Naprawdę myślisz, że chodzi mi o zmianę terapeuty?! Myślałem… Myślałem, że… - przerywam, nie będąc pewnym, czy myśli kłębiące się w mojej głowie mogę przekształcić w słowa.
- Mówiłeś, że zostaniesz... Obiecywałeś, Yuu...
- Ja…
- Naprawdę się zmieniłem! Spójrz, rozmawiam z tobą! Jem trochę więcej. I mniej palę! To dzięki tobie, Yuu! – mówię entuzjastycznie, chcąc udowodnić mu moją wewnętrzną metamorfozę. Mimo że w środku wyję z rozpaczy i strachu przed utratą osoby, którą darzę bliżej nieokreślonym uczuciem, staram się brzmieć wesoło. Chcę pokazać mu, że warto podjąć kolejne kroki.
- Słuchaj, to wszystko... To zupełnie nie tak, jak chciałbyś, żeby było...
- Nie rozumiem...
- Chcesz znać prawdę? - pyta mnie, a ja nie wiem już, czy spodziewać się czegoś gorszego, niż przedtem.
- Yuu, nie wiem, o czym mówisz...
- Wcale nie mam wykształcenia psychologicznego. Miałem bogatego ojca terapeutę, po którym odziedziczyłem nazwisko i dobrą opinię. Po jego śmierci założyłem własną klinikę, nie mając nawet najmniejszych kwalifikacji. Myślałem, że zawód psychoterapeuty jest prosty. Że wystarczy poznać drugiego człowieka i pomóc mu wybrnąć z jego problemów. Jednak kiedy spotkałem ciebie… Przepraszam, Kouyou. Miałeś rację. Jestem oszustem. I zwykłym idiotą… - wyznaje mi wszystko, a ja w szoku patrzę na niego z lekkim przerażeniem. Próbuję dowieść, że to nieprawda. Usprawiedliwiam go przed samym sobą. Przed nim. Usprawiedliwiam go przed całym światem. Byleby tylko, do cholery, nie odchodził!
- Yuu, to nic… Nie szkodzi. Jest dobrze. Przecież… Było dobrze. Prawda…? - łapię go za dłonie, lekko trzęsące się. Pewnie ze strachu. Patrzę mu wesoło w oczy. Jednak przez sztuczny uśmiech na mojej twarzy i brak prawdziwego powodu do bycia wesołym, nie potrafię sprawić, by Yuu mi uwierzył. By uwierzył, że wszystko ma prawo się ułożyć. Że może mi pomóc w ten wyjątkowy sposób, w który tylko on potrafi... Nie mam pojęcia, skąd we mnie tyle nadziei. Matki głupich. Okropny fałsz zalewa moje serce po brzegi i nachodzi mnie fala nagłego smutku oraz poczucia bezsilności.
- Kouyou, nie oszukuj się, proszę – Yuu wciąż jest stanowczy, jednak gdzieś w środku ma żal do samego siebie. Podnoszę się z sofy, ignorując pulsujące z bólu stopy. Ciemnooki zwraca mi uwagę, ale ja nie słucham. Potykam się i wpadam prosto w jego ramiona. Tulę się do niego, jakbym miał za chwilę umrzeć. Jakby to miała być ostatnia czynność, którą mogę wykonać w tym wcieleniu.
- Nie odchodź... - płaczę cicho, wiedząc już, że to koniec.



sobota, 12 października 2013

Aoi x Uruha ,,Jak pachnie smutek?'', część VII




Dobry wieczór.
Jeszcze cieplutki - bo świeżo napisany - rozdział.
Wybaczcie mi częstotliwość dodawania postów. W komentarzach często widzę prośby o szybsze ich dodawanie, czy coś w tym guście.  W sumie cieszę się (i wy też powinniście), że dodaję post średnio raz na tydzień. Czas na pisanie znajduję jedynie w weekendy, choć i wtedy nie zawsze...
Dziękuję też za cudne komentarze. Ostatnio widzę, że bardzo staracie się z ich treścią i długością. Bardzo mnie to cieszy i satysfakcjonuje! ♥

No, nieważne. Nie rozwlekając się: przepraszam za błędy i zapraszam do czytania.
________________________________________________________


        Kiedy otwieram oczy, czuję się jakbym przespał kilkadziesiąt lat. Nie mam ochoty nawet unieść głowy, gdyż wydaje się być zrobiona ze stali. Pozawalam słońcu działać oślepiająco na moje zaspane oczy. Powoli wszystko sobie przypominam. Czarnowłosy za wszelką cenę chciał podać mi tabletki nasenne, więc dodał je do gorącego napoju. Bardzo nieczyste zagranie...
        Po jakimś czasie leżenia w jednej pozycji zagląda do mnie ciemnooki, najprawdopodobniej chcąc się upewnić, czy nadal śpię. Jakież jest jego rozczarowanie, kiedy wcale nie śpię, a swój wzrok kieruję na niego.
- Już nie śpisz? - pyta zdziwiony, lecz odpowiedź wydaje się zbędna. - Tabletki powinny działać znacznie dłużej... - mówi ni to do siebie, ni to do mnie. Po chwili wędruję obojętnym wzrokiem za okno, całkowicie ignorując to, że Yuu nadal tu jest. - Zrobiłem obiad – dodaje po chwili.
- Nie chcę – zaprzeczam od razu. Rozpaczliwie próbuję zwrócić na siebie uwagę, w możliwie najskuteczniejszy sposób, lecz chyba nie robi to na nim żadnego wrażenia.
- Rozumiem, że jesteś na mnie zły. Uwierz mi, że mnie też jest ciężko. Nie potrafię do ciebie dotrzeć. Nie potrafię cię rozgryźć, Kouyou... - zaciska pięści, jakby próbując w ten sposób wyładować swoją złość.
- Przepraszam – mówię obojętnym tonem, a oczy powoli zachodzą mgiełką i zbierają się w nich łzy. W jednej chwili zapragnąłem poddać się, odpuścić, nie chcąc mieć z czarnowłosym nic wspólnego. Wiem, że i tak z tego nie wyjdę. Choroba stała się po prostu częścią mnie.
        Widzę, jak Yuu toczy walkę ze swoimi sprzecznymi myślami, a po chwili wychodzi z sypialni. Czuję ucisk na klatkę piersiową spowodowany wyrzutami sumienia. Nawet Yuu ma mnie dość.

*

- Kouyou… - słyszę głos dochodzący z progu małej sypialni. Za oknami niebo powoli czernieje. Przeleżałem w jednej pozycji niemal pół dnia. – Kouyou, przepraszam… Czuję się wobec ciebie taki... bezsilny… - podchodzi do łóżka i klęczy tuż obok. Jego twarz znajduje się na wysokości mojego wzroku. – Przez poznanie ciebie i problemów, z jakimi się borykasz, dotarło do mnie to, że nie jestem odpowiednim psychologiem. Nie potrafię ci pomóc, patrząc na to wszystko od zwykłej, ludzkiej strony… - wyznaje mi. Odbieram wypowiedź w taki sposób, jakby zawód psychologa był czymś nieludzkim. Zawodem prosto z kosmosu, który jest przykrywką dla ludzkich uczuć. Natychmiast się podnoszę, patrząc mu w oczy. Chcę znaleźć choć ziarenko kłamstwa w tych czarnych, błyszczących tęczówkach, lecz widzę w nich tylko pewnego rodzaju żal i całkowitą prawdę, która po chwili wypływa z jego oczu, z bliska wyglądając jak maleńki, słony wodospad. Oplatam ramionami jego szczupłą szyję i też zaczynam płakać. Płaczę bezgłośnie, by nie odczuwał, że nie potrafię go w tej chwili wesprzeć. Chcę dać mu jak najwięcej wsparcia. Chcę dać mu powód, by nie rezygnował, tak samo, jak on dał powód mi, bym się nie poddawał. Wdycham jego cudowne perfumy i zamykam oczy, a słone kropelki wydostają się mimo bariery powiek. Nie wiem, co mam zrobić. Nie wiem, jak prosić o pomoc. Nie wiem już, jak żyć.

*

        Godzina ósma rano. Po nieprzespanej nocy czuję się, jakby ktoś uderzył mnie cegłą w tył głowy. Przyglądam się uważnie czarnowłosemu od jakiegoś czasu. Pakuje on swoją walizkę. Udaję, że wcale nie jestem zmartwiony, ani że choć trochę się boję. Nie chcę, by mnie zostawiał… Czy on naprawdę ucieka?
- Yuu, co robisz…? – pytam słabo, a mężczyzna odwraca się w ekspresowym tempie, zerkając na mnie i lekko się uśmiecha.
- Pozbierałem swoje rzeczy, bo narobiłem trochę bałaganu… - tłumaczy się.
- Ale tu zawsze był bałagan… - mówię cicho. Sporo faktów mi nie gra. Od myślenia boli mnie głowa. Zamykam oczy, a ciemność kreuje kolorowe wzorki.
- Kouyou, zjedzmy śniadanie – Yuu od razu zmienia temat, ale ja się nie odzywam. Doskonale wie, że muszę rozpocząć dzień od napoju, który zresetuje moje uczucia. Ciemnooki także nie reaguje na moje milczenie. Jedynie podchodzi, chwyta za ręce i zmusza do tego, bym wstał. Stawiam stopy na zimnej podłodze i idę za nim, prosto do łazienki.
-Wykąp się i przebierz. Będę czekał w kuchni – oznajmia, chcąc w jakiś sposób przywrócić mi chęci do najprostszych czynności życiowych. Na pralce zauważam czysty zestaw ubrań. Kiedy Yuu odchodzi, napuszczam do wanny wody, rozbieram się i po jakimś czasie przecinam gładką taflę swoją stopą. Po dłuższej chwili wrzątek wody sprawia, że moje nogi i ręce stają się czerwone. Przerzucam jedną nogę przez brzeg wanny, a krople wody z palców skapują na ręcznik, znajdujący się obok. Mokre włosy robią się zimne i nieprzyjemnie drażnią kark. Brakuje mi czegoś. Składam charakterystycznie palce i przystawiam je do ust, paląc niewidzialnego papierosa. Wdycham samo powietrze, a wraz z nim toksyczną truciznę, znajdującą się w przestrzeni. Czuję, jak mnie przepełnia i dociera do dna płuc. Mam wrażenie, że moje ciało płonie. Kiedy przyglądam się uniesionej dłoni, przed chwilą zanurzonej w gorącej wodzie, spostrzegam jak nad nią unosi się para wodna. Oczyszczam się. Uchodzi ze mnie wszystko, wraz z ostatkami chęci do życia. Czuję, jak bezwładnie osuwam się po wannie, zanurzając się w wodzie po samą szyję. Lustro jest zaparowane. Osiadło na nim to, co mnie opuściło. To smutne, myślę i przymykam oczy. Nie chcę rozmyślać dalej. Wciąż palę niewidzialną używkę, krztusząc się, jakbym faktycznie ją palił, w dodatku po raz pierwszy. Robi mi się bardzo słabo, a w głowie wiruje.
-Yuu… - próbuję zawołać, lecz robię to niemo. Uleciało ze mnie zbyt wiele.

*

        Kiedy otwieram oczy, od razu staram się zlokalizować moje położenie. Znajduję się w salonie, na sofie. Jestem przykryty kocem, a obok mnie siedzi zmartwiony Yuu.
- Co się…? – próbuję zapytać, lecz czarnowłosy od razu skupia całą swoją uwagę na mnie i przerywa mi.
- Kouyou! Jesteś strasznie nieodpowiedzialny! – daje mi reprymendę, krzycząc. Czuję się nieswojo, bo nie wiem, co się ze mną działo przez ostatni czas.
- Nie wiem o czym mówisz… - przyznaję zgodnie z prawdą. - Co mi się stało? – pytam, bo nie przypominam sobie, bym posiadał wcześniej jakieś zdolności do przenoszenia się w czasie i przestrzeni.
- Zasłabłeś. Co ci strzeliło do głowy? Wiesz, że mogłeś się utopić, gdybym w porę się nie zorientował…? – mówi już nieco spokojniej i ja też czuję, jak spięte mięśnie powoli się rozluźniają.
- Prze…
- Tylko mnie nie przepraszaj. Po prostu zastanów się czasem, zanim zrobisz coś, co może zagrozić nawet twojemu życiu…
- Nie obiecuję ci tego… - odpowiadam i podnoszę się do siadu, naciągając puchaty koc bardziej na głowę.

*

        Nim zdążam się zorientować, zegar wskazuje godzinę czternastą zero pięć. Wstaję z dotychczasowego legowiska i udaję się do kuchni. Za oknami pada deszcz, z zacięciem uderzając o szyby. Stęskniłem się za tym dźwiękiem, za nastrojem, który mi wtedy towarzyszy. Nie zaprzepaszczam chwili, tylko szybko mijam w korytarzu lekko zdezorientowanego Yuu i kieruję kroki do kuchni. Obecność deszczu wnosi do mojego umysłu spokój, jakiego potrzebowałem od dawna. I uświadamiam sobie, że w ciągu tych kilku dni moje życie uległo znacznym zmianom. Mężczyzna z fotografii, z początku mój terapeuta, a obecnie…? Ktoś, przy kim czuję się nieswojo, lecz jego magnetyzm za chwilę sprawia, że nie mam obaw i lgnę do ciemnookiego jak ćma do jasno żarzącego się światła. Potrząsam niespokojnie głową i przygotowuję ciemnobrązowy napój, by rozbudzić się po kolejnej nieprzespanej nocy i po omdleniu, które zadziałało na funkcje mojego organizmu dość niekorzystnie.
- Nie pij tego. Chciałem, byś…
- Nie wezmę tabletek! Nie truj mnie tym, nie chcę! – krzyczę roz Ads paczliwie, już nie wiedząc, w jaki sposób dotrzeć do Yuu.
- Chciałem tylko, żebyś coś zjadł… - reaguje na mój podniesiony ton jak zwykle – spokojnie, powodując tym samym, że głupio mi za swoje zachowanie. Odwracam się tyłem do mężczyzny, zabierając gotowy już napar i wychodzę na zewnątrz. Wpatruję się w pokaźne krople deszczu, rozbijające się na balkonowej posadzce, barierce, lądujące w kawie i na moim nosie. Po chwili wolną przestrzeń wypełnia ciemnooki, zakładając na moje ramiona granatową bluzę. I wychodzi, zostawiając mnie sam na sam z dźwiękiem deszczu. Z dźwiękiem samotności.
Próbuję być lepszy, jednak nie wychodzi mi to. Nic i nikt nie może zmienić toru, jakim biegną moje myśli. Mam nadzieję, iż Bóg widzi, że próbowałem.

Lecz przecież ja wcale w niego nie wierzę…

*

- Yuu-kun – mówię cicho, podchodząc do łóżka, na którym leży ciemnooki. Odgarniam jego włosy z twarzy swoimi kościstymi palcami, a ten spogląda na mnie zaspanym wzrokiem.
- Co się stało?
- Nic się nie stało. Chciałem tylko… - waham się. Nie wiem, jak zapytać o coś, by niczego nie podejrzewał. W końcu jednak decyduję się zapytać wprost. – Dlaczego dziś rano spakowałeś swoją walizkę? – czekam na odpowiedź, lecz wciąż nie słyszę niczego poza deszczem, który głośno uderza w okienne szyby. – Yuu, odpowiedz mi – proszę go, mentalnie przygotowując się na to, że odpowiedź nie będzie niczym przyjemnym. Ewentualnie zmyli mnie i zamydli oczy, bym nie czuł się źle z decyzją, jaką próbował podjąć.
- Przecież mówiłem, że nabałaganiłem. Chciałem uprzątnąć swoje rzeczy…
- Nie kłam. Zniosę wszystko, tylko nie kłamstwa… - w mojej głowie chaos znów narasta, tworząc nieład w moich wypowiedziach. – Przecież mi obiecywałeś… Powiedziałeś, że pomożesz, że mnie nie zostawisz… Yuu, niczego już nie rozumiem… - zasłaniam twarz dłońmi, nie mogąc patrzeć mu w oczy.
- Kou, nie odtrącaj mnie, słyszysz? Spójrz na mnie… - spoglądam. I nic nie widzę. Mam wrażenie, że Yuu wcale nie słucha mnie i moich próśb. Nie słyszy mojego wołania o pomoc, mimo że bardzo się staram. Jak ma słyszeć, skoro jest jak wiatr…? Jest tu, jednocześnie będąc bardzo daleko. Nieuchwytny. Pojawił się w moim życiu tak nagle, jak też z niego zniknie. Uleci. Niepostrzeżenie. Jak wiatr.

*

       Godzina dziewiętnasta jedenaście. Za oknami niebo robi się czarne, a deszcz powoli przestaje padać. Jedynie siąpi lekko, nadając powietrzu charakterystyczną rześkość. Szeroko otwieram okna w sypialni, strącając z parapetu wszystkie porozrzucane na nim rzeczy. Do pomieszczenia wpada ostry chłód, co nie umyka czujnej uwadze Yuu.
- Zamknij okna. Będziesz chory… - podchodzi bliżej, kładąc swoje dłonie na moich – spoczywających na okiennych klamkach. Próbuje zamknąć białe, plastikowe okiennice, lecz staram się powstrzymać jego ruch.
- Poczekaj chwilę… - mówię i odchylam głowę w tył, całując Yuu delikatnie w szyję. Potem odwracam się przodem do niego, a ciemnooki mocno mnie do siebie przytula, łapie za pośladki i sadza na szeroki, pusty parapet. Chwyta mnie za podbródek, robiąc to tak czule, że zamykam oczy i czekam na kolejny ruch. Jego pełne usta spoczywają na moich. Ciemne, długie kosmyki łaskoczą mnie w policzki. Czuję ciepło bijące od jego warg, a po chwili drażniący chłód wieczoru w tym samym miejscu. W kilkanaście sekund zapragnąłem wybaczyć mu podanie proszków, traktowanie mnie i moich dolegliwości z góry, zupełnie niepoważnie. Nawet podniesiony ton, kiedy niechcący zasłabłem. Zapragnąłem wybaczyć mu wszystko, bez względu na to, co faktycznie do mnie czuje…

Bo to na pewno nie jest miłość.


piątek, 4 października 2013

Aoi x Uruha ,,Jak pachnie smutek?'', część VI


Witajcie, pączusie.
Szósta część przed wami! Znów muszę podziękować za piękne, rozbudowane komentarze od wcześniej nie komentujących osób. Przy okazji witam kilku nowych obserwatorów! Bardzo mi miło. Mam nadzieję, że zostaniecie na dłużej i z czasem ujawnicie się ze swoimi opiniami~

Zapraszam do czytania.
_____________________________________________________


        Godzina szósta czterdzieści. Późnojesienne słońce zaczyna razić mnie w oczy. To dla mnie jasny znak, że pora podnieść się z łóżka, lecz tego ranka wychodzi mi to niesamowicie opornie. Muszę zebrać wszystkie swoje siły, by usiąść, oprzeć nogi o podłogę, a następnie utrzymać ciało w pozycji pionowej. Udaje mi się to dopiero po piątej z kolei próbie zebrania się w sobie. Ubrany w cienką piżamę trzęsę się z zimna. Łapię się za ramiona, chcąc wytworzyć trochę ciepła, by móc postawić pierwsze kroki w stronę kuchni i zaparzyć kawę.
        Krzątam się po pomieszczeniu, nawet nie starając się być cicho. Szyjkę czajnika podstawiam pod kran z głośnym stuknięciem. Nalewam do niego wody, puszczając duży strumień, co też robi niemało hałasu. Stawiam metalowy czajnik na gazie z hukiem, całkowicie zapominając, że w salonie na kanapie nadal ktoś jest. Mam wrażenie, że działo się to tak dawno. Że kochałem się z Yuu kilka miesięcy temu, a nie wczoraj. Że mieszka ze mną od roku albo i lepiej, choć są to tylko trzy nic nieznaczące dni. Niecałe siedemdziesiąt dwie godziny sam na sam z mężczyzną z fotografii. I choć znam Yuu tak krótko, jednocześnie znam go od tak dawna... Czas nie ma znaczenia. Żyję jakby w pewnym poślizgu. Czasem cztery minuty ciągną się tak strasznie, że mam wrażenie, iż minęły cztery miesiące. Zaś innym razem to właśnie te cztery miesiące zlatują niczym cztery minuty.
- Kouyou... Co robisz? - słyszę po chwili zachrypnięty głos. Na kanapie siedzi czarnowłosy, ubrany w czarny t-shirt i bokserki. - Jest bardzo wcześnie – informuje mnie, ale przecież ja o tym wiem.
- Kawy? - pytam wymijająco.
- Kouyou... Znów nie spałeś... - stwierdza, a ja odwracam się w stronę gazu, natarczywie obserwując niebiesko-pomarańczowy płomyczek, tlący się naokoło czajnika. - Potrzebujesz leków. Pigułki nasenne załatwią sprawę – mówi, a ja odczuwam w wypowiedzianych przez niego słowach pewnego rodzaju ulgę. A może jestem zbyt przeczulony? - Kawa z pewnością nie pomoże ci zasnąć. Kofeina daje odwrotny efekt.
- Muszę, Yuu. Muszę ją wypić, bo weźmie mnie cholera, że nie zaczynam dnia tak jak wczoraj, trzy dni temu, czy tak, jak w zeszłym roku!
- Uspokój się – prosi mnie łagodnie, a ja sięgam roztrzęsionymi dłońmi po łyżeczkę i wsypuję kawę do kubka. Jedną łyżeczkę. Dwie. I jeszcze kolejną.
- Przepraszam... To moja wina. Nie chciałem cię zbudzić. Śpij dalej – mówię cicho i nagle ni stąd, ni zowąd upragnione ramiona oplatają moje biodra. - Idź do łóżka – proszę go, bo nagle mam wyrzuty sumienia, że go obudziłem. I już nie chcę tych ramion, tego przytulania. Chcę, by mnie nie zauważał i zajął się swoimi potrzebami. Nie jestem wart jego uwagi aż w takim stopniu.
- Pojadę dziś po recepty do kliniki, wypiszę leki i od razu je wykupię.
- Nie chcę leków... - odtrącam ciemnookiego od siebie. - Nie chcę żadnych leków.
- Bez nich nie dasz rady funkcjonować. Przepiszę ci je i obiecuję, że poczujesz się o wiele lepiej – zapewnia mnie, ale ja nadal nie mogę lub prędzej – nie chcę w to uwierzyć. Wiem, że chemikalia w żaden sposób mi nie pomogą.
- Yuu, słuchasz mnie? - pytam retorycznie. - Nie chcę żadnych leków.
- Kou-kun... - obraca mnie przodem do siebie. - Leczę cię i chcę, by to wszystko miało jakikolwiek sens – szepcze i całuje mnie w usta. 
- Już dawno straciłem sens – odpowiadam, nie reagując na pieszczotę, a Yuu naprędce puszcza mnie, odchodzi i znika gdzieś w sypialni. Jestem głuchy na głośny gwizd czajnika. Jestem głuchy na wszystko i nic do mnie nie dociera. Nawet to, że tak po prostu sobie poszedł.
       Po chwili jednak uświadamiam sobie, że woda już dawno zdążyła się zagotować. Wyłączam gaz i zalewam kubek z brązowym proszkiem. Jak zwykle, wychodzę na balkon z kubkiem i papierosem. Z tą różnicą, że dziś nie pada. Znów czuję się z tym nieswojo, bo na niebie nie ma ani jednej deszczowej chmury. Trudno, myślę i piję kawę, paląc jednocześnie używkę. Oglądam się za siebie, upewniając się, że czarnowłosego nie ma w pobliżu. I kiedy papieros jest już mały, przykładam go do skóry nadgarstka. Syczę głośno. Dopijam kawę. Wracam do środka. Zamykam balkon. Jestem cholernie zadowolony z siebie, jednak coś mnie dręczy. Idę spokojnym krokiem do sypialni, gdzie Yuu nakłada spodnie. Wyczuwa moją obecność, więc odwraca się i spogląda w moje oczy.
- Zrobiłeś to.
- Co takiego?
- Pokaż nadgarstek. Znów to zrobiłeś, mam rację? - ma rację. Ma tę pieprzoną rację i już dłużej nie potrafię. Padam na kolana i znów płaczę. Bo ma rację. Na czarnowłosym chyba nie robi to większego wrażenia, bo bezemocjonalnie podchodzi do mnie, łapie za ramiona i próbuje podnieść, co wychodzi mu z ogromną łatwością ze względu na moją chudość.
- Kouyou, uspokój się. Już, dość – mówi bardzo stanowczo, przyciskając mnie do swojej klatki piersiowej. Nie dam rady się uspokoić. Płaczę. Wciąż płaczę, a łzy wsiąkają w jego koszulkę. I nie mogę przestać. Zdaje mi się, że wylewam hektolitry łez, a Yuu gładzi mnie po plecach i ramionach już kilka godzin, choć jest to zaledwie kilka minut. - Pomogę ci. Obiecuję, że pomogę ci z tego wyjść.
- Ja już nie mogę, Yuu... - mówię przez łzy. - Już nie mogę siebie znieść...
- Wiem. Ale pomogę ci. Jesteś bezpieczny, kiedy przy tobie czuwam.
- Bądź... - płaczę jeszcze rzewniej.
- Jeszcze nie zamierzam odchodzić – odpowiada mi ze stoickim spokojem, jakby tak naprawdę wcale mu nie zależało. W pewnym momencie przestaję płakać przez zapewnienie czarnowłosego. Staje się to niespodziewanie. Jedynie pociągam miarowo nosem. - Kouyou? - słyszę swoje imię i kieruję zapłakane oczy na twarz czarnowłosego. - Już w porządku? - pyta, a ja nie wiem, co odpowiedzieć, by nie skłamać. Wzruszam ramionami, choć wiem, że wcale w porządku się nie czuję. Jestem przybity, nienawidzę siebie, obwiniam się o to, że nadal żyję. Ciągle chce mi się płakać, jem tylko sporadycznie. Palę nałogowo, jestem uzależniony od kofeiny. Boję się spać, bo w nocy nawiedzają mnie koszmary, a podniesienie się z łóżka rano jest trudniejsze, niż było tydzień temu. A może jednak mogę stwierdzić, że jest w porządku?
- Proszę, powiedz mi... Czy wszystko dobrze?
- Nie – odpowiadam cicho, drżącym głosem.
- Połóż się, jesteś wyziębiony. W tym czasie pojadę do kliniki po recepty.
- Nie zostawiaj mnie... - czuję, że znów zbiera mi się na płacz. - Nie zostawiaj, słyszysz...?
- Niedługo wrócę – Yuu łapie mnie za ramiona, popychając delikatnie na łóżko. Kładzie mnie na nim i całuje w czoło. Nie stawiam mu się. Posłusznie daję się przykryć kołdrą po samą szyję. Mimo to, nie chcę, by akurat teraz opuszczał mieszkanie. Nie teraz, kiedy tak go potrzebuję i kiedy moje rozchwianie emocjonalne sięga apogeum. - Yuu... - szepczę. - Nie zostawiaj mnie... - ale ciemnooki już mnie nie słyszy. Idzie do korytarza, gdzie nakłada ciepły płaszcz i buty. - Yuu... - usiłuję krzyknąć, lecz nie daję rady. Słyszę trzask drzwi. Znów płaczę, znów wylewam łzy. Znów boję się być sam. Myśli dopadają mnie, niczym lew swoją ofiarę. Nie potrafię się wybronić. Pożerają mnie całego, nie oszczędzając ani jednej komórki ciała. Jestem za słaby.

*

- Wróciłem! - słyszę z progu, lecz nawet nie zmieniam swojej pozycji. Kołdra zsunęła się gdzieś na ziemię. Jest mi zimno, jednak nie mam siły się ruszyć. Policzki pieką mnie od nadmiaru soli zawartej w łzach. Patrzę tępo przez okno, obserwując niebo, które od poranka zmieniło kolor na szare. Czasem widok ten przecina ptak, przelatujący gdzieś spiesznie, który mimo wszystko nie odwraca mojej uwagi. - Wróciłem... - kolejne oświadczenie. Ponownie nie rozprasza mnie to. - Kouyou... - Yuu kuca tuż obok łóżka, przyglądając mi się bacznie. Odgarnia mi włosy, które opadły na twarz. Nie patrzę na niego. - Mam leki – pokazuje mi ampułkę z tabletkami, którymi po chwili lekko potrząsa. Pastylki uderzają o ścianki szklanego słoiczka, wydając przyjemny dla uszu dźwięk. Czarnowłosy odstawia pudełeczko na parapet i po chwili podkłada mi dłoń pod szyję, by podnieść moje bezwładne ciało do pozycji siedzącej. Jestem marionetką. Yuu mógłby zrobić ze mną co tylko by chciał, a ja i tak bym na to nie zareagował. Moment później tuli mnie do siebie z ogromną czułością. - Kouyou, przepraszam, że cię zostawiłem. To był błąd. Przepraszam... - mówi mi skruszony, choć i na to nie mam ochoty reagować. Mimo wszystko – zostawił mnie. Pomimo moich próśb, błagań, łez. Przecież w tym czasie mógłbym sobie zrobić cokolwiek. Podciąć żyły, rzucić się z balkonu, czy też utopić w wannie. Cokolwiek... - Kouyou, powiedz coś... - mruczy cicho, delikatnie kładąc mnie na poduszce. Nie chcę rozmawiać. Kosztuje mnie to za dużo energii. 
Słyszę głośne westchnięcie. Kruczoczarne włosy opadają Yuu na twarz, kiedy opuszcza głowę. Rezygnuje.
- Zrobię ci coś do jedzenia – mówi z nadzieją, że jednak się poruszę. Dam znak, że zależy mi, by żyć. Choć tak naprawdę to ostatnia rzecz, na którą mam ochotę.

*

        Po jakimś czasie odgłosy krzątaniny w kuchni ucichają, przez co w mieszkaniu staje się nieznośnie cicho. Moment później w sypialni zjawia się Yuu z tacą, na której leżą dwie kanapki, kolorowe pączki, owoce i parująca, zielona herbata.
- Zrobiłem je dla ciebie... - szepcze, odstawiając tacę na ziemię. - Kouyou, zjedz coś... Proszę, musisz coś jeść – nieprzerwanie patrzy mi w oczy, co zaczyna mnie drażnić. Zerkam na niego, a Yuu uśmiecha się lekko. - Spójrz, jakie ładne pączki – podnosi jednego na wysokość mojego wzroku. Jest to serduszko z małą dziurką w środku, oblane różowym lukrem, z wielokolorową posypką. Nie mogę patrzeć na jedzenie, choć doskonale wiem, że sprawiłbym przykrość ciemnookiemu. - Kou-kun, usiądź, proszę... - odkłada pączka, przytulając się do mnie mocno. - Przepraszam, Kouyou... - i kiedy mnie tak tuli, moje ręce mimowolnie spoczywają na jego plecach. Yuu podnosi się na moment, spogląda mi w oczy i całuje moje usta. - Zjesz...? - pyta z nadzieją. Kiwam lekko głową, a czarnowłosy od razu pomaga mi podnieść się do pozycji siedzącej. Ustawia tacę na moich udach, karmiąc kolorowym, słodkim pączkiem. Nie potrafię mu odmówić. Taką ma moc. Nie umiem mu się oprzeć, choćby nie wiem, kim był i jaką miał przeszłość.

*

        Oblizuję się po wypiciu herbaty. Yuu śmieje się dźwięcznie na ten widok i patrzy na mnie z ulgą wymalowaną na twarzy.
- Teraz weź tabletki. Nie mogłeś wypić ich na czczo – tłumaczy mi, a ja w jednej chwili mam ochotę zwrócić wszystko, co zjadłem. Zrobił to dla tabletek? Zmusił mnie do jedzenia tylko dlatego, że chciał, bym połknął te pieprzone pigułki?! Wstaję i uciekam do łazienki, pochylając się nad muszlą klozetową. Mam potworne mdłości, jednak nie wymiotuję. Pluję samą śliną, jakby chcąc pozbyć się tej goryczy, która gości w moim sercu. - Kouyou! Co się stało? - słyszę jego głos, spoglądam na Yuu i odsuwam się od jego ręki, którą próbuje pogłaskać mnie po policzku.
- Zostaw – odtrącam go, kiedy ponawia próbę dotknięcia mnie. - Zostaw! - krzyczę, płacząc.
- Kouyou, o co ci chodzi? - pyta, próbując zrozumieć moje godne pożałowania zachowanie.
- Zrobiłeś to tylko dlatego, bym połknął tabletki, przez które zasnę. I w końcu się zamknę. I nie będę płakał. O to ci chodzi, tak? Chcesz mieć święty spokój! - łzy kaskadą spływają po moich wyschniętych policzkach. Kulę się przy ścianie, obok ceramicznej umywalki, nie mogąc pojąć niczego. Chaos w mojej głowie wciąż narasta, powoli nakładając się warstwami jedna na drugą, a usunięcie każdej jest prawie niemożliwe.
- Co ci przyszło do głowy...? Chciałem, byś cokolwiek zjadł, bo nie jesz prawie nic. Wyniszczasz swój organizm w tak głupi sposób... - spoglądam na niego. Jego argumenty zaczynają mnie przekonywać. - Tabletki pomogą ci zasnąć. W końcu wypoczniesz... To dla twojego dobra.
- Dla mojego dobra chcesz szprycować mnie jakimiś pigułkami, o których nazwie nawet nie słyszałem?
- To silny lek, który pomoże ci zasnąć. Poczujesz się lepiej...
- Nie chcę... Nie chcę leków...
- W porządku. Spokojnie, nie chcę cię skrzywdzić... - podchodzi do mnie, a ja pozwalam mu się objąć. - Pewnie chętnie napijesz się kawy, prawda? - pyta mnie, a ja kiwam nieśmiało głową. Ciemnooki wstaje z uśmiechem i idzie do kuchni, zostawiając mnie samego na łazienkowej posadzce, z potwornym bałaganem w głowie.

*

- Twoja kawa... - słyszę, lecz nawet nie chce mi się podnieść z łóżka. Czuję, że to nie ma sensu. Nic go nie ma. - Kouyou, usiądź. - czarnowłosy odstawia kubek z parującą cieczą gdzieś na bok, pomagając mi się podnieść. - Wypij, póki ciepła – prosi mnie i przystawia kubek do moich ust. Popijam gorzką kawę powoli, małymi łyczkami, po chwili odbierając kubek z rąk Yuu. Uważnie obserwuje, jak ciecz znika z naczynia, a kiedy kończę, jest wyraźnie zadowolony z siebie. Nie mam pojęcia o co mu chodzi. Przez moment jeszcze rozmawiamy, a po dłuższej chwili robię się bardzo senny. Nie mam nawet okazji wygodnie się ułożyć. Czuję, jak łapią mnie czyjeś ramiona, a moment później mój policzek napotyka zimny materiał poduszki. Podświadomie oddaję się w ramiona innemu światu. Dałem się oszukać.