czwartek, 26 września 2013

Aoi x Uruha ,,Jak pachnie smutek?'', część V


Dobry wieczór.
Oto i piąta część ,,Smutku''. Dziękuję serdecznie za bardziej rozbudowane komentarze. Nawet nie wiecie, jak takowe cieszą! I, oczywiście, proszę, by więcej kłótni nie było. Komentarze są dla mnie, nie dla innych czytelników. Dlatego, moi drodzy, zostawiajcie po sobie opinie, nie podważając innych. Dziękuję ♥
_______________________________________________



        Godzina pierwsza piętnaście. Elektroniczny zegarek, stojący na parapecie ogłasza godzinę jaskrawoczerwonymi cyframi. Wpatruję się w nie, czekając, aż cyfra jedności w minutach przeskoczy na kolejną. I znów, i znów. A potem dziesiątek. I tak aż do drugiej. Na parapecie, prócz zegarka, leży też mnóstwo innych przedmiotów. Mniej lub bardziej użytecznych. Są takie, jak ja, myślę. Leżą tak całymi dniami. Wszyscy zapomnieli o ich istnieniu. Nikomu niepotrzebne, bezużyteczne. Po prostu są, zajmując wolną przestrzeń.
- Nie śpisz – słyszę zza pleców. Po chwili dłoń, która obejmowała mnie w pasie drgnęła, przemieszczając się na moja splątane włosy, gładząc je niespiesznie.
- Nie śpię – opowiadam. - Myślę – dodaję, jakby to było bardzo znaczącym faktem. - Ostatnio ciągle myślę.
- O czym tak myślisz?
- O życiu. Trudne to wszystko – przyznaję filozoficznie, przewracając się na plecy. Wpatruję się gdzieś w przestrzeń, niezmąconą żadnym blaskiem, żadnym światłem. W pomieszczeniu jest ciemno, lecz moje oczy przyzwyczaiły się do tej ciemności. Widzę lekko zarysowaną twarz Yuu i wpatruję się w nią.
- Nic nie jest proste. Nie myśl już. Spróbuj zasnąć.
- Nie mogę. Boję się – przyznaję.
- Zamknij oczy. Sen przyjdzie sam, zobaczysz – czarnowłosy nalega, nadal mnie głaszcząc. Przytulam się do niego. Zamykam oczy. Czekam trochę. Sen faktycznie przychodzi sam.

*

        Budzi mnie dziwnie znajome stukanie o szybę. Rozglądam się. Jestem w łóżku sam. Po chwili w moje nozdrza uderza ten dobrze mi znany zapach. Siadam, wsuwam nogi w swoje ulubione, cieplutkie obuwie i człapię zaspany do kuchni. Odnajduję wzrokiem Yuu. Podchodzę do niego od tyłu i opieram głowę na jego ramieniu.
- Wyspałeś się? - pyta. Mruczę twierdząco w odpowiedzi. Mężczyzna odwraca się przodem do mnie, łapiąc za ramiona. Chyba nie do końca wierzy w moje, jakże przekonujące, mruknięcie. - Wcale się nie wyspałeś... - stwierdza i podaje mi kubek z gorącą kawą. - Proszę, jeśli to ma cię jakoś rozbudzić.
- Dziękuję – odpowiadam i upijam łyk. Napój jest przyrządzony idealnie. Jestem zaskoczony, że zwyczajna kawa może smakować tak dobrze. - Przepyszna – wyrażam uznanie umiejętnościom ciemnookiego, na co ten uśmiecha się, najwyraźniej dumny z siebie.
- A co to takiego? - pyta nagle, wskazując na moje stopy.
- Kapcie – odpowiadam, zatapiając usta w gorącym płynie. Yuu chichocze cicho.
- Są urocze – wyznaje mi z uśmiechem. Zerkam na żółciutkie kaczki i nie potrafię nie przyznać mu racji.
Spoglądam przez okno, uświadamiając sobie, co było przyczyną mojej pobudki. Chwytam za paczkę papierosów i zapalniczkę, wychodząc na balkon w cieniutkiej koszulce i krótkich spodenkach, w których śpię.
- Hej, wróć i się ubierz. Nie wychodź tak – ignoruję te uwagi, otwierając balkonowe drzwi na oścież. I wychodzę na śliskie, mokre kafelki. Deszcz pada spokojnie, a ja zaciągam się używką, patrząc w dal. Opieram się o barierkę. Krople wody wpadają do kubka, a ja piję. Stwierdzam, że smak cieczy nie zmienia się i jestem bardzo zaskoczony. Za wszelką cenę próbuję odnaleźć ten charakterystyczny, gorzki posmak, lecz po prostu go nie ma. Nagle tracę kontrolę nad tym, co robię. - Kouyou, wróć do środka... - słyszę tuż przy swoim uchu, kończąc wypalać papierosa. Odruchowo przystawiam końcówkę filtra do nadgarstka, lecz Yuu w porę odtrąca moją dłoń od drugiej. Niedopałek ląduje na ziemi. Niemal słyszę, jak upada. - Dość tego. Przeziębisz się – mówi, zabierając pusty kubek z mojej dłoni. Wchodzę do ciepłego mieszkania, dopiero wtedy otrząsając się z transu. Czarnowłosy zamyka balkonowe drzwi. Stoję otępiały, jak posąg, wyglądając zapewne przekomicznie. Wysoki, wychudzony, odziany w dwie cieniutkie części garderoby, na nogach mając fikuśne kapcie.
- Przepraszam... - mówię prawie bezgłośnie, a moje policzki stają się mokre już chwilę później. Nie mam pojęcia, dlaczego płaczę. Chyba uzależniłem się od właśnie takiego zaczynania poranka, ale tym razem coś poszło nie po myśli. Coś było zbyt idealne. Ciemnooki podchodzi do mnie i przytula mocno, a ja wtulam się w jego ciepłe ciało, łaknąc tego kojącego ciepła jak nigdy w życiu. Płaczę coraz głośniej, a moje serce jest jeszcze bardziej przepełnione bólem, niż zazwyczaj. Chcę przestać, lecz moim ciałem co raz wstrząsa szloch.
- Już, spokojnie... - cichy szept powoli uśmierza wszystkie dolegliwości. Siadamy na sofie. Yuu opiera moje plecy o swoją klatkę piersiową i mocno tuli. Zgarnia mi opadające włosy z twarzy i całuje w czoło, gdyż leżę nisko. Co jakiś czas jeszcze zanoszę się, nie mogąc tego powstrzymać, lecz jest lepiej. Jest o wiele lepiej, gdy mam kogoś przy sobie.

*

        Nie zmieniliśmy pozycji od dwudziestu dwóch minut. Nadal leżę oparty o Yuu, a on bez słowa trzyma mnie blisko siebie. Mam ochotę odwrócić się i podziękować mu za to, co dla mnie robi, ale nie chcę psuć tej idealnej chwili. Zamiast mnie robi to czarnowłosy, podnosząc się i wysuwając spode mnie. Wstaje, bierze mnie na ręce i niesie do sypialni. Nie sprzeciwiam się mu, kiedy z moich nóg zdejmuje kapcie i kiedy kładzie mnie na łóżku. Chce się wyprostować, lecz ja nadal trzymam go za szyję. Mężczyzna chyba rozumie moją niemą prośbę i zawisa nade mną, łącząc nasze usta w czułym pocałunku. Zamykam oczy, a kiedy nie czuję na swoich wargach nic, otwieram je, mając przed sobą pięknie uśmiechniętą twarz. Yuu przejeżdża dłonią po mojej nodze od łydki, aż po udo, kończąc na nim wędrówkę. Przechodzi mnie przyjemny dreszcz.
- Yuu, czy...
- Tak?
- Czy ty... Ty mnie... - ostatnie słowo nie chce mi przejść przez gardło, więznąc w nim gdzieś głęboko.
- Oczywiście – odpowiada zdawkowo, nie wypowiadając tych dwóch znaczących słów. Mimo to, uznaję tę odpowiedź, gdyż najzwyczajniej w świecie potrzebuję teraz bliskości. Chwytam za brzeg koszulki Yuu, podnosząc ją nieco do góry. Patrzę mu przy tym w oczy i oddycham ciężko przez usta.
- Co robisz? - pyta Yuu, chyba upewniając się, czy ma na myśli to samo, co ja.
- Popełniam szaleństwo... - szepczę cicho i unoszę się na łokciach, łapczywie smakując jego pełnych warg. Czarnowłosy chwyta mnie za biodra, badając kciukami kształt kości miednicowych. Potem podwija brzeg koszulki, odsłaniając wklęsły brzuch i składa na nim pocałunek. Wzdycham cicho, powoli nie wytrzymując przez tak ogromną ilość uczuć, jakie mnie przepełniają. Po chwili czarnowłosy zdejmuje ze mnie podkoszulek. Unoszę też biodra, by zsunął spodenki i bieliznę. Leżę przed nim zupełnie nagi i zupełnie bezbronny. Moment później to ja ściągam jego koszulkę, a z dolną garderobą Yuu radzi sobie sam, nieprzerwanie mnie całując. To piekielne pożądanie sprawia, że wciąż mi mało. Chcę więcej i więcej. I zdaje mi się, że nie będę miał dość, nawet jeśli dostanę wszystko...
- Ach, Yuu... - jęczę błagalnie, nie znosząc już dotyku dłoni, błądzących po moim nagim ciele. Ciemnooki przytyka swoje usta do mojej szyi, zasysając skórę. Naznaczone miejsce lekko pulsuje, doprowadzając mnie do granic wytrzymałości. Mimo że nigdy tego nie robiłem, jestem gotowy, by mu się oddać. Jako pierwszemu.
W głowie zaczyna mi wirować, kiedy czuję ciepły język na swoim przyrodzeniu. Wplatam palce w kruczoczarne włosy kochanka, nadając tempo, które w pełni mnie zadowoli, choć dziś granice nie mają żadnego znaczenia. Zwyczajnie nie istnieją. I nie mogę pojąć, jak aktualnie mogę robić coś takiego, skoro przed chwilą tak rzewnie płakałem, wylewając swój żal na zewnątrz w postaci łez. Chcę odreagować. Łaknę bliskości za wszelką cenę, jak niezrównoważony psychicznie. Więcej i więcej, i więcej.
Dochodzę, wylewając się w jego usta, po czym mam wrażenie, że policzki zaczynają mi płonąć. Wstydzę się reakcji swojego ciała. W jednej chwili mam ochotę skulić się i zniknąć pod grubą warstwą koca, lecz czarnowłosy skutecznie mi to uniemożliwia, przysuwając mnie za biodra bliżej siebie.
- Masz... No wiesz – mruczy zmysłowo, przejeżdżając chłodnym nosem po mojej szyi.
- Nie – odpowiadam zawstydzony, co oznacza, że zrobimy to bez żadnego zabezpieczenia.
- Będę delikatny – deklaruje, a ja wierzę mu. Wierzę mu, cholera, bezgraniczne, bo wiem, że mogę, że mnie nie zawiedzie, choćby nie wiem co. Kiwam energicznie głową, a Yuu przystawia mi dwa palce pod sam nos. Biorę je w usta, ssąc i liżąc, na co ciemnooki oblizuje się lubieżnie. Wiem, co teraz nastąpi, dlatego staram się zostawić na palcach jak najwięcej śliny, by bolało jak najmniej.
- Wystarczy – oznajmia, a ja rozkładam szeroko nogi, zmuszając się do tego, by nie pokazywać strachu. Zaciskam oczy, oczekując na rozwój wydarzeń. Po chwili czuję w sobie pierwszy palec. Odczuwam dyskomfort, który po jakimś czasie zanika. Wznawia się jednak, kiedy czuję w sobie dodatkowy palec, dokładnie drążący mnie w środku, rozciągający ciasne wnętrze, by przygotować na przyjęcie czegoś znacznie większego.
- Będę delikatny... - powtarza, a ja wierzę mu jeszcze bardziej, niż wcześniej.
- Już... - pośpieszam go, jakby nagle świat miał się skończyć, a czasu było coraz mniej. I staje się. Ciemnooki powoli zagłębia się we mnie, przez co zaczynam odczuwać ból. Zagłębia się do końca i czeka, aż się przyzwyczaję i dam znak, że może zacząć. Kiwam głową, a Yuu popycha mnie na materac tak, bym leżał na nim płasko. Zaczyna powoli poruszać się w przód i w tył, jednocześnie całując mnie z pasją. Nasze języki plączą się w namiętnym tańcu, co na chwilę pomaga mi zapomnieć o bólu w dolnych partiach ciała. Po chwili Yuu nie wytrzymuje i odrywa się od moich spuchniętych już od pocałunków warg. Postękuje cicho, prawie na mnie leżąc. Porusza się coraz szybciej, z coraz większą siłą i sięga coraz głębiej. Sięga mojego wrażliwego dna, uderzając w nie po jakimś czasie, a ja wariuję. Wariuję do tego stopnia, że zaczynam krzyczeć z rozkoszy tak głośno, iż mam wrażenie, że dach się wznosi. Kurczowo obejmuję kochanka za szyję. Po policzkach spływają mi łzy. Szaleństwo dobiega końca. Raz, dwa, trzy. Zaciskam oczy. Dochodzę po raz drugi z jeszcze głośniejszym krzykiem, a już po krótkiej chwili czuję ciepło, zalewające moje wejście. Yuu ostatkami sił wychodzi ze mnie, kładąc się bardzo blisko, jednocześnie będąc tak daleko. Czuję ogromny niedosyt, niedosyt jego, niedosyt bliskości i ciepła, którym próbuje mnie otoczyć. Yuu przytula mnie do siebie, zamyka mnie w swoich ramionach, składając drobny pocałunek gdzieś w okolicach skroni. Dyszymy ciężko. Czarnowłosy nic nie mówi. Nie chwali, że było wspaniale, ani, że chociaż dobrze.
- Było dobrze? - pytam cicho, patrząc mu prosto w oczy, a w odpowiedzi Yuu całuje mnie w usta. Pocałunek był długi i czuły. Czy to właśnie tak wyglądał nasz seks?
- Weźmy kąpiel – proponuje mi, a ja zgadzam się.
        I już po kilkunastu minutach siedzimy w salonie pod ciepłym kocem. Yuu czesze moje mokre włosy, a ja oddaję się tej przyjemności.
Czyż nie jest zbyt pięknie?

*

        Nastaje noc, za oknami jest już bardzo ciemno. Wstaję z sofy, zostawiając na niej Yuu i podchodzę do okna. Pomarańczowe światła przyulicznych latarni palą się słabo, choć z mojego piętra widać tylko maleńkie punkciki. Zerkam za siebie, na czarnowłosego. Na jego spokój wymalowany na twarzy, kiedy śpi. Zazdroszczę mu tego spokoju. Chciałbym umieć panować nad wszystkim. Nad sobą, swoimi emocjami, ale zwyczajnie nie umiem. Zamiast cieszyć się, że mam przy sobie kogoś, kto znosi moje zachowanie i wie, jak mi pomóc – płaczę. Stoję przy oknie i cicho łkam. Użalam się nad swoją niemocą, bo nic lepszego nie przychodzi mi do głowy.
Po chwili okazuje się, że łkam jednak trochę za głośno, bo słyszę, jak Yuu mruczy pod nosem, bym był ciszej. Nie mam pojęcia, czego się spodziewałem. Że nagle się obudzi, wstanie i podejdzie do mnie, prosząc, bym się uspokoił? Że pocałuje? Przytuli? Ukoi rozszalałe myśli swoim głosem? Nie. Jedynie przewraca się na drugi bok, głośno wzdychając przez sen.
        Wracam do swojej sypialni i kładę się na czystym już łóżku, na którym jeszcze niedawno przeżyłem najpiękniejszą chwilę w moim życiu. Przez głowę przechodzi mi myśl, że ciemnooki mógł mnie wykorzystać, lecz gości ona w moim umyśle bardzo krótko. Nie dopuszczam tego do siebie, bo taka opcja wydaje mi się wręcz niemożliwa. Zamykam oczy, chcąc zasnąć, lecz nie czując charakterystycznego ciepła obok - nie potrafię. I leżę zwinięty w kłębek przez całą noc, aż do chwili, kiedy zaczyna świtać.



środa, 18 września 2013

Aoi x Uruha ,,Jak pachnie smutek?'', część IV



Robaczki, przybywam z kolejną częścią. Cieszycie się?
Cóż, na chwilę obecną napisanych mam jeszcze kilka rozdziałów, jednak dodaję je z małymi przerwami, byście chętniej to czytali. Zła wiadomość jest taka, że stanęłam w pewnym momencie opowiadania i nie mam pojęcia, co dalej. Zbyt dużo spraw gości w mojej głowie, jednak w weekend zamierzam solidnie przybrać się do wymyślenia ciągu dalszego fabuły. Życzcie szczęścia.

Życzę miłej lektury i mam nadzieję, że się nie rozczarujecie.
______________________________________________________

       Mężczyzna z fotografii oficjalnie przestał być mężczyzną jedynie z fotografii. Stał się materią. Kimś, z kim mogę rozmawiać. Kimś, kogo mogę podziwiać w realnym świecie, a nie na skrawku papierowej wizytówki. Kimś, komu mogę powierzyć swoje wszystkie bóle. To, co do tej pory było udręką, nagle stało się dla kogoś zrozumiałe. To dla mnie jeszcze niepojęte. Wciąż nie rozumiem, jak ktoś taki jak Yuu mógł zwrócić na mnie szczególną uwagę. Choć czy nie tego właśnie chciałem?

*

        Po zakończonym spotkaniu jestem roztrzęsiony. Yuu wypytał mnie o mnóstwo rzeczy, jednak nie były one tak krępujące. Kolejną wizytę umówił nazajutrz, co wydało mi się co najmniej dziwne. Nie słyszałem o tym, że sesje umawia się z dnia na dzień… Ciemnooki uparł się, że tym razem chce porozmawiać o tym, co tak naprawdę mi dokucza. To będzie trudne. Wprowadzenie doktora do mojego świata zajmie mnóstwo czasu. O ile zdoła zrozumieć ten świat. Wszystko w nim jest poplątane, jak moje włosy.
        Godzina szesnasta osiemnaście. Mogę wypić kawę. Mogę pójść kupić nową paczkę papierosów. Mogę wziąć kąpiel, zrobić zakupy, postać na balkonie, popatrzeć na świat z czternastego piętra, lecz po prostu idę do sypialni, zaciągam rolety, by odciąć dopływ światła i kładę się na łóżko, zawijając w kołdrę. Kolejne myśli nachodzą moją głowę niczym fala Tsunami, wcale nie chcąc się cofnąć, ani zatrzymać. Chciałbym krzyknąć, lecz nie mogę. Głos więźnie mi w gardle i nie potrafię nawet szepnąć. Płaczę. Po moich policzkach spływają łzy wielkości grochu. Moje myśli bolą. Są jak igiełki, które wbijają się w moją głowę, a ja nie mogę się przed nimi obronić, ani się ich pozbyć. Muszę myśleć, gdyż nie ma na to innego sposobu.
Myślę o tym, czego się boję. O strachu, który co dzień nie daje mi spokoju. Sądzę, że po prostu boję się braku miłości. Braku akceptacji. Że uczucie to będzie mi towarzyszyć aż do końca moich dni. Do dni po tych dniach. Do samego końca świata i istnienia mojej duszy. Do końca końców, które i tak kiedyś nadejdą.
        Nie mam pojęcia, dlaczego płaczę. Chciałbym zrzucić z siebie cały ten ciężar, cały smutek, który nie chce mnie opuścić.
Nie potrafię.

*

        Budzę się o drugiej w nocy. Zasnąłem na całe dziewięć godzin, przez które nie przyśnił mi się żaden koszmar. Zaczynam wierzyć, że można spać normalnie bez dziwnych snów, bez wciągających oczu i bez brania aptecznych tabletek na sen, które i tak wcale nie pomagają. Mimo że budzę się zmęczony, to wcale zmęczony nie jestem. Chcę wyjść na balkon, by zapalić, ale przypominam sobie, że nie mam żadnych zasobów nikotyny. Chcę pójść do sklepu, lecz jest druga w nocy, a najbliższy całodobowy mam kilka kilometrów stąd. Postanawiam poczekać do rana, by pójść do pobliskiego spożywczego, zakupić papierosy i wrócić, wypełniając całe mieszkanie śmierdzącym dymem.

*

        Niezupełnie przygotowany na kolejną wizytę, siedzę na podłodze jak na szpilkach, wyczekując dźwięku dzwonka do drzwi. Zostały jeszcze dwie godziny, jednak mam przeczucie, że Yuu zjawi się wcześniej niż zapowiedział.
        Kiedy tak czekam, dopada mnie nuda codzienności. Robię mocną, niesłodką kawę. Za oknem znów siąpi deszcz. Wychodzę na balkon, chcąc choć przez chwilę popatrzeć na to atmosferyczne zjawisko. Staram się uciec myślami od tego, czego uniknąć nie mogę. Mimo wszystko - bardzo się staram. Myślę tylko o deszczu, którego drobne kropelki, wielkością tak różne od moich wczorajszych łez, rozbijają się na poręczy barierki. Stoję bezwładnie o nią oparty. Nie mam dziś siły na nic. Studzę kawę słabym podmuchem powietrza z ust, a do moich uszu - prócz dźwięku spadającego deszczu wprost do naczynia - dochodzi też dźwięk dzwonka. Jakby słabszy, niż zazwyczaj. Wszystko dziś wydaje się być słabsze i niezdolne do użytku.
        Wchodzę do mieszkania, po drodze odstawiając kawę na stół i pędzę otworzyć drzwi. Dziś już się nie boję. Udało mi się poznać Yuu, choć nie w takim stopniu, w jakim bym chciał. Wiem, że jest, że istnieje, że to on jest tym mężczyzną z fotografii. Tyle wystarczy. Po otwarciu drzwi naprzeciw mnie stoi ciemnooki, z którego włosów skapują krople deszczu. Jest przemoczony do suchej nitki. W rękach trzyma dwie duże torby, a pod pachą dodatkowo swoją roboczą teczkę.
- Tylko nie mdlej mi tym razem – mówi zdyszany, jakby przebiegł trzy maratony. Uśmiecham się delikatnie. Tak, aby nie zauważył. Usuwam się w tył, a on wchodzi do środka, uznając to jako swego rodzaju zaproszenie. - Jestem padnięty... - wyznaje mi, zdejmując buty i odstawia zakupy w korytarzu. - Zepsuł mi się samochód i ledwo zdążyłem na autobus, a akurat zaczęło padać. W dodatku nie wziąłem parasola, ani porządnej kurtki. Spory kawałek trzeba przejść z najbliższego przystanku do ciebie... - opowiada mi, przy okazji zdejmując cienką, mokrą bluzę, a ja słucham go bardzo uważnie, mimo że mówi praktycznie o błahostkach. - Zrobiłem też zakupy. Musisz zacząć jeść.
- Herbaty? - proponuję, zmieniając temat, a Yuu kiwa głową. Bez słowa ciągnę go za rękaw do łazienki, podając ręcznik i starą suszarkę do włosów, która na szczęście działa. Potem użyczam mu swojej koszulki, by nie musiał męczyć się ze swoją, przemoczoną.
- Dziękuję – mówi mi i lekko skina głową, a ja idę przyrządzić gorący napar i rozpakować torby z zakupami.

*

        Siedzimy w salonie. Włosy Yuu śmiesznie się napuszyły. Stwierdzam, że to dodaje mu uroku. Doktor wyjmuje ze swojej teczki ten sam notes i długopis, którego używał wczoraj.
- Dziś porozmawiamy o twoim problemie – mówi mi, abym zapewne nastawił się na to, że rozmowa nie będzie przyjemna. Trzymam kubek ze swoją niedopitą kawą w dłoniach, stukając o niego długimi paznokciami. Patrzę gdzieś przed siebie, zastanawiając się, jak streszczę swój problem tak, by się nie rozwlekać. - Możemy zacząć?
- Możemy.
- W porządku. Wczoraj wspominałeś o deszczu... Czemu sądzisz, że jest ludzkim cierpieniem?
- Bo kiedy wpada do kubka, smak kawy się zmienia – odpowiadam bez zastanowienia.
- Jak się zmienia?
- Jest gorzka.
- Sądzisz, że tak smakuje ludzkie cierpienie?
- Nie wiem, jak smakuje cierpienie, ani jak pachnie smutek...
- Chciałbyś wiedzieć – stwierdza, a ja kiwam głową. - Muszę o to zapytać. Masz myśli samobójcze?
- Czasami... Ale częściej myślę o tym, co czeka człowieka po śmierci. Choć nie ukrywam, gdybym umarł, wszystko stałoby się łatwiejsze... - podczas gdy ciemnooki coś zapisuje, wypijam kawę do końca, gdyż od mówienia zaschło mi w gardle. Odstawiam pusty kubek na stół.
- Próbowałeś się zabić? - zaprzeczam, kręcąc głową. - Okaleczasz się? Robisz sobie krzywdę? - nie wiem, co mam odpowiedzieć. Nie chcę też kłamać, więc po prostu podwijam rękawy i pokazuję mu swoje nadgarstki. Całe w bliznach i świeżych ranach przez gaszenie na nich papierosów. Yuu wzdycha ciężko. Najwyraźniej nie wie, co ma mi powiedzieć. Przecież nie każe mi przestać, bo wie, że niczym to nie poskutkuje. Co najwyżej mógłbym zrobić sobie większą krzywdę, bo uświadomiłby mi, jak bardzo jestem beznadziejny, gdyż nie umiałbym się nie przypalać.
- Wiesz, że jest to dla ciebie zagrożeniem? I to, co sobie robisz, i palenie, ciągłe picie kawy, niejedzenie.
- Największym zagrożeniem dla siebie jestem ja sam... - szepczę, jednak tak, by czarnowłosy to usłyszał. Zamiera na chwilę, wahając się nad odpowiedzią.
- Wystarczy z tym trochę powalczyć – mówi, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. Próbuje mnie przekonać do tego, bym się nie poddawał. - Czeka na ciebie o wiele lepsze życie. Wystarczy powalczyć... - powtarza, ale ja nie mam siły, by walczyć. Depresja zagnieździła się gdzieś wewnątrz mnie już na dobre i doskwiera, niczym igła w żołądku, połknięta przez przypadek.
        Po dłuższej chwili milczenia, Yuu podchodzi do mnie, kuca przed sofą i opiera się dłońmi o moje kolana. Nie patrzę na niego, a wzrok odwracam gdzieś w stronę okna, za którym nadal pada deszcz.
- Kou-kun... - mówi do mnie pieszczotliwie. Jeszcze nikt nigdy się tak do mnie nie zwrócił. W końcu patrzę na niego, bo widzę, jak się stara i szkoda mi go. - Walcz. Musisz walczyć. Musisz dać z siebie wszystko, choć wiem, że będzie cię to kosztować bardzo dużo - kiwam głową w zamyśleniu.
- Przytul mnie - proszę go, próbując sobie wytłumaczyć, dlaczego. Tak, jak wczoraj, Yuu siada obok mnie, przygarniając do siebie. I nie puszcza, dopóki ja się od niego nie odsuwam. Zastanawiam się, gdzie tu jest pułapka? Kiedy coś wyskoczy zza komody, mówiąc, że już wystarczy? Że to już limit dobroci w moim życiu. Wyczerpałem ten transfer, który odnowi się być może dopiero w następnym wcieleniu.
- Powiedz mi, Kouyou... Czego się boisz? Przemawia przez ciebie strach, to wyraźnie widać... - Yuu pyta łagodnym półszeptem, wciąż tuląc mnie do siebie. Przypominam sobie swoje wczorajsze przemyślenia i postanawiam podzielić się nimi z czarnowłosym.
- Boję się, że do końca życia będę sam. Nikt mnie nie pokocha, ani nie zaakceptuje. Że już do końca życia będę odczuwał jedynie smutek, żal i złość w stosunku do samego siebie. Że wciąż będę się przypalał, robił sobie krzywdę, bo tylko na to będę zasługiwał.
- Innymi słowy chcesz, by ktoś cię pokochał?
- Po prostu boję się tego, co mnie czeka... - mruczę zażenowany, wdychając zapach jego piżmowych perfum. Cudowny zapach staje się mgiełką zapomnienia. Czuję się tak błogo, tak dobrze, że mógłbym zasnąć tu, w jego ramionach. Zamykam oczy. Yuu wciąż coś do mnie mówi, lecz ja nie słucham. Mój umysł wyłącza się, staje się wolny od myśli. Ja staję się lekki, odciążony od natłoku wszystkiego, co do tej pory spoczywało w mojej głowie. Niekontrolowanie zasypiam.

*

        Śni mi się, że lecę. Lecę w dół, wzdłuż stromej skały, która ciągnie się w nieskończoność. Chcę się czegoś złapać, lecz gałęzie wystające ze skarpy tylko kaleczą mi dłonie. Po chwili pęd, z którym frunę w dół jest tak silny, że odpadają mi róże kończyny. Ręce, nogi, potem głowa. Rozlatuję się na kawałki jak plastikowy manekin ze sklepowej wystawy.
        Budzę się z nieludzkim wrzaskiem, który wydaje się rozrywać moją klatkę piersiową. Po chwili przybiega do mnie Yuu, próbując uspokoić. Widzę strach i przerażenie wymalowane na jego twarzy. Boi się. Jestem potworem, skoro wszyscy się mnie boją.
- Hej, spokojnie... Już, jestem przy tobie... - przytula mnie, a ja dostaję spazmów płaczu.
- Odejdź... - mówię przez łzy. - Jestem niebezpieczny – kryję twarz w dłoniach, próbując wyszarpać się z uścisku i uciekam, wciskając się w oparcie kanapy możliwie najmocniej.
- Nie jesteś niebezpieczny. Potrzebujesz pomocy i bliskości drugiej osoby, które mogę ci zapewnić. Wezmę urlop i zostanę z tobą przez jakiś czas, jeśli się na to zgodzisz.
- Nie możesz. Jestem twoim pacjentem, jak każdy inny... - mówię, ocierając oczy. To byłoby zbyt piękne. Yuu nie może tu zostać ze względu na mnie.
- Jesteś niezwykłym pacjentem – powtarza mi już któryś raz. Wcale w to nie wierzę. Jestem nikim. Więc jak mogę być jednocześnie kimś? - Powiedz, co ci się śniło.
- N-nie chcę...
- Nie mów mi tego, jak twojemu psychologowi, a jak bliskiej osobie - prosi mnie, lecz stanowczo kręcę głową i znów zaczynam płakać. Jednak w porę rozumiem, że to nie da ulgi, ani nie pomoże, więc szybko przestaję. Głowa mocno mnie boli, więc zgarniam ze stołu paczkę papierosów, wyjmując z niej jednego.
- Odłóż to. To cię niszczy. Zjedz coś. Cokolwiek...
- Nie jestem głodny. Chcę zapalić – mówię, umieszczając filtr między wargami. Przeklęta zapalniczka musiała gdzieś zniknąć akurat teraz. Odrzucam papierosa na podłogę. Dlaczego muszę być taki beznadziejny?
        Po chwili Yuu wychodzi na korytarz, dzwoniąc do kogoś. Słyszę, że bierze bezpłatny urlop. Kiedy wraca, staje w progu salonu, patrząc na mnie z ciepłym uśmiechem. Opiera się bokiem o ścianę, nic nie mówiąc.
- Nie musiałeś tego robić...
- Chciałem.
- Szybko zmienisz zdanie – mówię, jakby to było oczywiste. Jakby przebywanie ze mną było równoznaczne z zarażeniem się ode mnie najgorszą chorobą świata. Jakby po tym człowieka spotkała najgorsza katastrofa w jego życiu. Ale przecież jestem tylko człowiekiem. I nie mam wpływu na to, jak się czuję. To wynika samo. Czasem przez wyrzuty sumienia, przez ciągłe obarczanie się winą, a czasem przez jakąś błahostkę, którą za bardzo wezmę sobie do głowy. Czasem też po prostu ze strachu lub natłoku myśli.
        Yuu wzdycha ciężko, podchodząc do mojej lodówki, gdyż kuchnię mam połączoną z niewielkim salonikiem. Zagląda do środka, wyjmując z niej mały jogurt. Sięga też po łyżeczkę do szuflady i podaje mi to.
- Zjedz. Chociaż tyle. To przecież niewiele – prosi mnie, a ja mu ulegam. Odbieram z jego ręki pojemniczek i sztuciec, próbując zawartości. Nie jadłem od dawna, więc czucie w ustach smaku innego, niż kawy, czy dymu papierosowego jest jakby nowym doświadczeniem. Yuu jest z siebie wyraźnie zadowolony, kiedy opróżniam cały kubełek i odstawiam go na stół. Upada pod wpływem ciężkości łyżeczki na ziemię. Spada, jak ja podczas dziwnego snu.

*

        Godzina osiemnasta dziesięć. Yuu oznajmia, że pojedzie po kilka swoich rzeczy i wróci do mnie na noc, bym mógł bezpiecznie i spokojnie zasnąć. Nie podoba mi się ten pomysł, lecz przystaję na to. Wydaje mi się to dziwne, niemoralne, że między pacjentem i jego lekarzem może zaistnieć taka więź. Nierozerwalne połączenie, któremu nijak nie można zapobiec. Dodatkowo w tak krótkim okresie, jakim w tym przypadku są zaledwie dwa dni. Zaparzam świeżej kawy. Na zewnątrz przestało padać. Czuję się źle z tym, że nie wiem kiedy. Przegapiłem ten moment, jakby miał jakoś wpłynąć na mnie i moje życie. Jestem zawiedziony, więc z gorącym napojem wychodzę na balkon, czekając na nowe krople, chcąc, by wyrzuty sumienia zniknęły.
Jednak deszcz spaść nie chce. Jestem strasznie rozczarowany.

*

        Słyszę dzwonek do drzwi i spokojnie idę otworzyć gościowi, którym okazuje się być Yuu. Bez słowa wchodzi do mieszkania, odstawiając średniej wielkości torbę pod ścianę. Nie wiem, czy jestem do końca przygotowany na całodobowe – i kilkudniowe - przebywanie z kimś i rozmawianie. To będzie niczym swego rodzaju survival. Wystawienie mojej depresji na próbę.
- Mamy piękny, jesienny wieczór. Jest nawet ciepło. Może pójdziemy na spacer? - proponuje mi czarnowłosy, nie zdejmując płaszcza, ani butów.
- Nie wychodzę z domu, kiedy nie mam potrzeby – mówię mu tę formułkę, niczym jakąś dewizę życiową.
- Będziesz musiał wyjść do ludzi.
- Wychodzę, kiedy muszę – powtarzam, tylko w nieco innej formie. Ciemnooki nie protestuje i posłusznie zdejmuje okrycie wierzchnie, buty i każe mi zjeść kolację. Kategorycznie odmawiam, co spotyka się z jego niezadowoleniem. Jednak ten nie nalega. Dusi w sobie swoją złość, co zauważam.
- Nadal nie sądzę, byś musiał ze mną zostawać.
- Jeżeli ci się narzucam, powiedz. Odmówię urlop i ustalimy kolejne daty naszych sesji – zastanawiam się, czy właśnie tego chcę i dochodzę do wniosku, że w sumie mam możliwość zbliżenia się do Yuu. Do mężczyzny z fotografii, którego urodą byłem zafascynowany od samego początku. Czarnowłosy wpatruje się we mnie, oczekując mojej decyzji.
- Zostań – proszę półszeptem, zauważając zapalniczkę, która ukryła się pod zawiniętym brzegiem dywanu.
- Zostanę – po chwili dostaję potwierdzenie. Yuu wiedzie swoim wzrokiem za moim. - Nie waż się.
- Muszę – mówię i podnoszę zapalniczkę z ziemi. Podnoszę też papierosa, którego uprzednio rzuciłem i zapalam go, czując, jak powoli się rozluźniam. Czarnowłosy rozumie mnie i już nie zamierza powstrzymywać. Wie, że w tym przypadku to i tak nic nie da.

*

        Czuję się dziwnie, kiedy wiem, że po domu krząta się ktoś jeszcze. To uczucie jest dla mnie zupełnie obce. Chcę jak najszybciej znaleźć się w swojej sypialni, w łóżku. Ukryty przed całym złym światem, który mnie otacza. I nagle idę szybko do siebie, padam na materac i nakrywam się pledem na głowę. Kulę się, zaciskając mocno powieki, jakby to wszystko odwróciło. Przeklęte myśli znów nawiedzają moją głowę. Chcę, by Yuu był blisko, ale jednocześnie nie chcę. Tak samo, jak z życiem. Chcę żyć, jednocześnie wcale tego nie chcąc. Po chwili słyszę cichutkie pukanie. Jest tak ciche, że muszę wytężyć słuch, by upewnić się, że nie mam żadnych omamów.
- Proszę – mówię równie cicho, jak ciche było pukanie.
- Przed czym się chowasz? - pyta mnie aksamitny głos. Moment później czuję, jak materac zapada się tuż obok mnie.
- Przed światem – odpowiadam poważnie. Czuję na sobie ciężar drugiego ciała. Ciemnooki tuli się do mnie przez grubą warstwę materiału.
- Mogę to zsunąć? - pyta, unosząc lekko pled.
- Nie – szepczę. - Ale jak chcesz, to schowaj się razem ze mną – proponuję mu, na co Yuu chętnie przystaje i gramoli się do mnie pod koc, kładąc się bardzo blisko, twarzą do mnie. Słyszę spokojny, miarowy oddech. Lecz nie należy on do mnie, tylko do czarnowłosego. Słyszę też rozszalałe bicie serca. Mojego serca. Zastanawiam się, dlaczego tak reaguję.
Moje rozmyślenia przerywa dotyk. Miękkie opuszki palców przemykają po moim policzku. Zatracam się w tej rozkosznej pieszczocie i delikatności do tego stopnia, że dopiero po jakimś czasie czuję obce usta na swoich. Przechodzi mnie dreszcz. Jestem zaskoczony i odpycham się od Yuu, jednocześnie z hukiem spadając z łóżka.
- Kouyou! Nic ci nie jest? - spod koca wygląda ciemna czupryna. Yuu wstaje, chcąc pomóc podnieść mi się z podłogi, jednak tylko odsuwam się od niego w kąt pokoju.
- Czemu to zrobiłeś...? - pytam słabo. - Znamy się dwa dni. Poza tym...
- Nie mów tyle i wstań – słucham go, mimo że nie chcę wykonywać jego poleceń. Zachowuję się, jakby mną sterował. Każe mi zjeść – jem. Każe mi usiąść – siadam. Wstać – wstaję. Automatycznie. Jak robot. Z trudem zachowuję resztki własnej woli. Czarnowłosy łapie mnie za ręce, przysuwając do siebie. Po chwili jego ciepłe dłonie spoczywają na moich policzkach.
- Nieważne ile się znamy. Wiedz, że chwilowo przeniosłem się do ciebie, bo mnie zaintrygowałeś. Pomoc, pomocą. Bardziej chodzi mi o to, że... - przerywa i jego usta ponownie spoczywają na moich. Sam nie wiem, czy właśnie tego chcę. Czy chcę, by wszystko tak szybko się toczyło. Jednak wiem jedno. To, co teraz czuję jest nie do opisania. Delikatnie zaciskam swoje usta na jego dolnej wardze, podczas gdy mężczyzna masuje mój kark. Na nic więcej mu nie pozwalam, choć mam ogromną ochotę. Czarnowłosy jeszcze raz subtelnie łaskocze moje usta swoimi i uśmiecha się do mnie.
- Zostań – proszę raz jeszcze, tym razem pewniej, niż wtedy, gdy odbywaliśmy rozmowę w korytarzu.
- Zostanę – potwierdza ponownie, a ja jestem już spokojny. I oplatam go ramionami w pasie, wtulając się w niego, mimo że jestem wyższy. Lecz jemu to nie przeszkadza. Gładzi mnie po plecach, przyciskając do siebie jeszcze mocniej, wkładając w to jednocześnie tyle delikatności, że w jednej chwili mam ochotę zniknąć, rozpłynąć się i umrzeć szczęśliwym. Jak jeszcze nigdy dotąd.



piątek, 13 września 2013

Aoi x Uruha ,,Jak pachnie smutek?'', część III


Dobry wieczór.
Mam prawdziwy piątek, trzynastego. Zepsuł mi się stacjonarny komputer, toteż utraciłam wszystkie dane... Na szczęście udało mi się uratować ,,Smutek'', z czego potwornie się cieszę.
Z tejże okazji wstawię dziś trzecią część opowiadania.
Poinformuję, iż rezygnuję ze statusu ''miniatura'', gdyż robię z tego normalną serię. Przewiduję około 10 partów. Cieszcie się i radujcie, kochani.

Za wszelkie błędy przepraszam.
Miłego czytania.
___________________________________________________



- Przepraszam, doktor miał przerwę. Kazał odbierać jego telefony, dopóki nie wróci. Połączę pana z nim. Proszę poczekać.
Kiwam głową sam do siebie. Moje nerwy sięgają zenitu. W telefonie słyszę przyjemną melodyjkę, w której na chwilę się zatracam. Wyrywa mnie z niej niski, męski głos.
- Shiroyama Yuu, słucham?
- Dzień dobry, ja... Chciałbym umówić się na wizytę...
- Ostatnio jeden pacjent odmówił spotkanie, więc myślę, że znajdę dla pana czas. Zaczniemy od konsultacji, by się nawzajem poznać i obadać sprawę. Następnie ustalimy terminy kolejnych spotkań. Najpierw muszę zadać panu parę podstawowych pytań. Proszę się nie obawiać, rozmowa nie jest nagrywana, ani nic z tych rzeczy...  - mówi z prędkością karabinu maszynowego i część informacji zwyczajnie do mnie nie dociera. - Więc z jakim problemem się pan boryka? Chodzi mi o dolegliwość, przez którą pan do mnie zadzwonił.
- Ja... - myślę. Nie wiem, co powiedzieć. Chwila ciszy, jaka zapadła między mną, a mężczyzną z fotografii jest nie do zniesienia. Poniekąd nie wierzę, że z nim rozmawiam. Dotąd wyobrażałem sobie, że jest jedynie na zdjęciu. Na małej, białej wizytówce, gdzie z drugiej strony widnieje brudny odcisk czyjegoś buta. Ciemnooki istniał, lecz do tej pory jedynie w mojej wyobraźni.
- Proszę się nie krępować – jego głos jest aksamitny i bardzo przyjemnie mi się go słucha.
- Czuję, że nic mnie nie cieszy. Nie potrafię cieszyć się z niczego. Wszystko widzę w... w ciemnych barwach i... - nie mam pojęcia jak opisać to, co czuję zupełnie obcej osobie. Choć mam wrażenie, jakbym znał go od bardzo dawna. Jakby jakaś tajemnicza więź łączyła mnie z nim przez ostatnie ponure lata mojego życia. To pozwala mi się rozluźnić. Postanawiam mu zaufać.
- Rozumiem. A rodzina? Ma pan jakąś rodzinę?
- Mam, lecz nie utrzymujemy kontaktów...
- Znajomi? Przyjaciele?
- N-nie...
- Cóż... Liczyłem na jakiś kontakt z pańskimi bliskimi. Zajmuję się schorzeniami, na które cierpi również pan. Za chwilę zerknę do kalendarza... Hmm, wizyta, którą odmówił wcześniejszy pacjent, wypada jutro o czternastej. Mam nadzieję, że panu pasuje.
- Tak – odpowiadam krótko i na temat. Dawno z kimkolwiek rozmawiałem. Nie mam najmniejszej ochoty burzyć tego idealnego stanu dla mężczyzny z fotografii, choć z drugiej strony gotów jestem rozstać się z samotnością właśnie dla niego. Jestem gotów także do innych poświęceń. Dla niego.
- Nie wiem, jak natrafił pan na ten numer, ale na stronie internetowej, jak i na wizytówkach napisane jest, że wizyty można umawiać też w domu pacjenta. Którą opcję pan wybiera?
-  W domu... - odpowiadam bez namysłu.
- Oczywiście. Proszę tylko podać mi imię, nazwisko i pański adres – udzielam mu informacji, o które prosił i dalej słucham jego cudownego głosu, który koi zmysły. - Przypominam też, że koszt prywatnej wizyty wyniesie 5000 jen. Będę jutro o czternastej, proszę zapamiętać – gotów byłem oddać za nasze spotkania wszystko, co mam. Nie tylko 5000 jen.
- Zapamiętam.
- Do zobaczenia – słyszę jeszcze i rozłączam się, nie odpowiadając na pożegnanie. Uznaję to za zbędną czynność.
        Odstawiam telefon od ucha dopiero po jakimś czasie. Nie wierzę w to, co przed chwilą zrobiłem. Ręce nadal mi drżą. W sumie cały się trzęsę. Odrzucam telefon w kąt pokoju, łapiąc się za głowę. Zaczynam płakać, gdyż czuję, że tylko płacz pomoże usprawiedliwić mi moje czyny. Winię się za to, że jestem taki słaby. Że proszę o pomoc. Lecz czy to właśnie o pomoc chodzi...? Wszystko nagle staje się moją winą. To nie do zniesienia. Uciekam do łazienki, napuszczam wody do wanny. Zdejmuję z siebie wszystkie ubrania i zanurzam się niemal we wrzątku, zaciągając zieloną kotarkę. Uciekam od świata. Od wszystkiego, co mnie drażni.
Dlaczego nie mogę uciec od samego siebie?

*

        Godzina druga dziesięć. Nie śpię już kolejną noc. Czuję nieprzyjemny nacisk na skronie, lecz nawet tabletki już nie pomagają. Leżę na łóżku, przewracając się z jednego boku na drugi. Co chwila sprawdzam zegarek. Ta noc trwa wieczność. Choć nawet to słowo nie jest w stanie odzwierciedlić tego, ile czasu trwa te kilkanaście godzin. Do poranka. Do brzasku słońca. Do odpalenia pierwszego papierosa.
        Niebo po deszczowym dniu jest wyjątkowo czyste. Obserwuję gwiazdy przez okno, leżąc w poprzek łóżka na wznak. Światło księżyca razi mnie w oczy. Czuję się jak śmieć. Jak szmaciana lalka, którą można kopnąć i rzucić gdzieś w kąt. Niepotrzebny. Niechciany. Nie kochany. Jest mi z tego powodu przykro, choć zdążyłem przyzwyczaić się do samotności. Mojej wiernej towarzyszki.

*

        Godzina piąta piętnaście. Zaczynam się nieco denerwować, gdyż przypominam sobie, że do przybycia mężczyzny z fotografii jest coraz mniej czasu. Nagle zaczyna on upływać niekontrolowanie. Minuty umykają mi przez palce, nie mogę ich złapać i należycie wykorzystać.

*

        Przychodzi czas na poranną kawę i papierosa. Przyrządzam życiodajny napój, wychodzę na balkon i odpalam używkę. Patrzę w górę i spostrzegam, że pogoda jest wątpliwa. Niebo jest po prostu otulone szarością, rozciągającą się aż po horyzont. Akurat dziś chciałem, by padało. By choć kropelka deszczu wpadła do mojej filiżanki i zmieniła smak kawy. Chciałem skosztować trochę smutku. Poczuć jego zapach. Rytualnie zgasić na sobie papierosa.
        I nagle, jak na zawołanie pojedyncze kropelki zaczynają spadać z nieba. Wyciągam rękę z naczyniem przed siebie, łapiąc je. Kiedy dwie wpadają do środka, przystawiam filiżankę do ust, upijając łyk niemal czarnego napoju. Ciepło rozgrzewa gardło, które przedtem było jakby ściśnięte, niezdolne do wydawania jakiegokolwiek dźwięku. Dopijam kawę do ostatniej kropelki i wypalam całego papierosa, gasząc go na poranionym nadgarstku. Spełniony wchodzę do domu z zamiarem przyszykowania się do wizyty.

*

        Godzina trzynasta dwadzieścia dwa. Każdy włos odstaje mi w inną stronę. Nie mogę zamaskować sińców pod oczami, które utworzyły się od niespania. Wszystkie ubrania na mnie wiszą, co wygląda karykaturalnie, a w domu nadal panuje straszny bałagan. Nie mam siły, by cokolwiek poprawiać, czy zmieniać, więc stan mojego wyglądu i stan domu pozostanie taki, jaki jest, aż do przybycia gościa. Nie potrafię znaleźć wyjaśnienia na swoje samopoczucie. Głowa boli mnie od myślenia, więc kładę się na podłodze i leżę...

...Aż do usłyszenia dźwięku dzwonka, który nagle wypełnia moje puste mieszkanie, odbijając się echem. Wpadam w panikę. Nie mogę ruszyć się z miejsca. Nie potrafię. Siedzę na podłodze, jak ostatni idiota. Dopiero kolejne zadzwonienie do drzwi powoduje, że wstaję i chwiejnie idę do korytarza. Przekręcam klucz w drzwiach. Łapię za klamkę, przełykając ślinę. Otwieram.
- Dzień dobry. Pan... Takashima Kouyou? Dzwonił pan do mnie wczoraj, nieprawdaż? - szarmancki uśmiech. Pełne usta. Ciemne oczy. Włosy do ramion. Mężczyzna z fotografii.
Moje nogi stają się jeszcze bardziej miękkie, niż były.
- Tak... - odpowiadam słabo i nagle obraz przed oczami mi się rozmazuje. Tracę równowagę, jednak silne ramiona doktora podtrzymują mnie.
- Wszystko w porządku? Słyszy mnie pan? - mężczyzna klepie mnie lekko w policzek, drugą ręką trzymając mnie w pasie. Patrzy mi prosto w oczy. Jego czarne tęczówki hipnotyzują mnie. Nie reaguję na jego pytania, dając prowadzić się do salonu na kanapę. Nie spodziewałem się po sobie takiej reakcji.
        Ciemnooki błąka się po moim mieszkaniu, próbując znaleźć szafkę, w której trzymam kubki. Nalewa do jednego wody i przynosi mi go, pomagając usiąść. Jest tak delikatny i opiekuńczy, że chciałbym go poprosić, by dziś został ze mną, dopóki nie zasnę. By pilnował moich snów. By po prostu był obok, żebym miał poczucie bezpieczeństwa. Przechylam kubek, pijąc wodę łapczywie.
- Dziękuję... - mówię zachrypniętym głosem.
- Może przejdźmy na ,,ty''? Tak będzie wygodniej... - proponuje mi, a ja bez wahania kiwam głową. Tak będzie wygodniej... - Nasza klinika powstała niedawno, więc nie mieliśmy do tej pory zbyt wielu pacjentów. Jestem początkujący w swoim fachu, lecz proszę, zaufaj mi. Zrobię wszystko, by ci pomóc... - tłumaczy mi, a ja słucham go w skupieniu. Chcę mu zaufać. Stwierdziłem to już podczas pierwszej telefonicznej  rozmowy. Tak po prostu. - Kouyou, kiedy ostatni raz coś jadłeś? - pyta mnie, a ja odwracam speszony wzrok. Doktor podwija mi koszulkę. Nie mając pojęcia, o co mu chodzi, usilnie nie dopuszczam do ukazania brzucha i klatki piersiowej. - Spokojnie, chcę tylko sprawdzić, jak bardzo jesteś wychudzony. Ta koszulka jest na ciebie o kilka rozmiarów za duża... - mam ochotę przyznać mu rację, lecz tego nie robię. Boję się odezwać. Wciąż nie dowierzam, że tu jest.
- Yuu... - mruczę nieśmiało. - Nie radzę sobie... - spoglądam błagalnie w jego oczy, szukając w nich nadziei. Widzę jednak tylko swoje odbicie.
- Wiem. Dużo innych osób też sobie nie radzi. Jestem po to, by ci pomóc, wiesz? - odgarnia moje roztrzepane kosmyki za ucho. Znów kiwam głową, gdyż na nic innego mnie nie stać. - Nie bój się mnie. Naprawdę, nic ci nie zrobię – zapewnia mnie, jakbym był małym, wystraszonym zwierzątkiem, które przyszło mu oswoić. - Mogę usiąść? - pyta, wskazując na fotel obok. Potwierdzam kiwnięciem. Czarnowłosy zajmuje miejsce naprzeciw mnie. Mam ochotę odpalić papierosa. Na stole leży jedna paczka. Niestety – pusta. Nerwowo bawię się palcami.
- Mam koszmary – przyznaję się. - Nie mogę spać.
- Widzę... Masz mocno podkrążone oczy. Ale wszystko po kolei... Masz może jakieś zainteresowania? Rysujesz, piszesz, grasz na czymś? - pyta mnie, wyjmując ze swojej teczki notatnik wraz z długopisem. Zastanawiam się dłuższy czas. Uświadamiam sobie, że nie mam żadnego hobby poza patrzeniem na zachmurzone niebo, na deszcz. I na gwiazdy nocą.
- Lubię oglądać deszcz...
- To bardzo ciekawe. Opisz mi, jaki jest – prosi mnie, a ja spoglądam na niego, jak na człowieka niespełna rozumu.
- Nie widziałeś deszczu?
- To nie tak... - śmieje się. Śmieje się tak pięknie, że mam ochotę nagrać jego śmiech na dyktafon, by co wieczór móc odtwarzać go sobie, kiedy nie mogę zasnąć. Po chwili uświadamiam sobie, że śmieje się być może z mojej głupoty. Myśli jak szalone plączą się po mojej głowie. - Chodzi mi o to, jak ty go widzisz. Jak widzisz deszcz. Czym dla ciebie jest... - uśmiech nie znika z jego twarzy. Z ulgą wzdycham, że to nie ja, ani moja głupota była powodem jego rozbawienia.
- Ludzkim bólem... - spoglądam znacząco w stronę pojemnika z kawą. - Żalem, smutkiem. Trucizną, która co dzień wpada do mojej kawy – mężczyzna z fotografii słucha mnie w skupieniu.
- Wpada ci do kawy?
- Tak. Codziennie, kiedy pada deszcz, stoję na balkonie. Palę papierosa i popijam kawę, do której wpadają krople wody z nieba. Deszcz jest trucizną. Kawa też staje się trucizną. Mam w sobie truciznę. Nie mogę być szczęśliwy... - tłumaczę i spoglądam w szeroko otwarte oczy Yuu. Na żywo są jeszcze piękniejsze. Yuu jest piękny.
- Rozumiem – odpowiada po chwili namysłu. -  Masz może dziewczynę? - doktor zmienia temat. Od razu kręcę głową, by zaprzeczyć. - Chłopaka? - peszę się bardziej, o ile to możliwe i pąsowieję na całej twarzy.
- Nie... Um, nie pociągają mnie dziewczyny... - wyznaję i sam nie wiem, czemu to zrobiłem. Aby był świadomy? Przecież wcale nie musiałem tego mówić.
- Inna orientacja to nic wstydliwego – stwierdza, zapisując bardzo istotny fakt do notatnika. - Powiedz mi więc, o czym są twoje koszmary? Potrafisz mi opowiedzieć?
- Nie wszystkie pamiętam. Tylko ten ostatni...
- Kiedy?
- Dwa dni temu.
- Wtedy ostatnio spałeś? - kiwam głową. - Ile czasu? - wzruszam tylko ramionami. - Dobrze... - notuje coś w swoim małym skoroszycie. - Więc opisz mi ten sen.
- Śniły mi się oczy. Twoje oczy... - mówię. Po chwili dociera do mnie, że mówię zbyt wiele. - To znaczy...
- Moje oczy?
- Na wizytówce jest twoje zdjęcie... - usprawiedliwiam swoją wpadkę. - One mnie wciągały. A ja nie mogłem się uwolnić. To... To było... - oczy zachodzą mi łzami. Wybucham płaczem, kuląc się. Jestem słaby. Nie powinienem istnieć.
- Wszystko w porządku. Jestem tu... - ramiona doktora oplatają mnie ciasno. Wczepiam się w niego, jak małe dziecko. Potrzeba bliskości jest ogromna. Przepełnia mnie całego, aż po koniuszki włosów.
- Przepraszam... - mówię przez łzy.
- Nie czuj się winny. Przecież nic się nie stało – Yuu głaszcze mnie po głowie, a ja powoli się uspokajam. - Jesteś niezwykły, Kouyou – szepcze mi do ucha, aż przechodzą mnie ciarki. - Uwierz mi.
- Nieprawda... - pociągam nosem, wdychając zapach drogich perfum ciemnookiego. Zblazowany zaledwie kilkunastoma minutami rozmowy – mam dość. Mężczyzna jest za blisko. Stanowczo zbyt blisko mnie. Jednak nie chcę, by się odsuwał. Wciąż siedzi obok, na kanapie, tuląc moje chude ciało do siebie. Nie brzydzi się mnie. Nie boi. Nawet twierdzi, że jestem niezwykły. Co jest nie tak z tym człowiekiem...?
- Dlaczego się mną nie brzydzisz...? - wypowiadam na głos to, co chodziło mi po głowie. - Nie boisz się. - stwierdzam, przestając się do niego tulić. Próbuję odważnie spojrzeć mu w oczy, lecz tym razem to on na mnie nie patrzy, tylko nikło się uśmiecha.
- Nie jesteś specjalnie odrażający – stwierdza, a ja nie wiem, czy mam to odebrać jako komplement, czy uwagę. - Wręcz przeciwnie. Jesteś intrygujący. Dlatego chciałbym ci pomagać bez żadnych pieniędzy. Nie wezmę od ciebie niczego – po tej deklaracji robi mi się strasznie głupio i lekko go od siebie odpycham. Czyżby robił to z litości? A może dlatego, że jestem jedną z pierwszych osób, które ma okazję leczyć?
- Czemu to robisz? - pytam z nadzieją, że dostanę racjonalną odpowiedź.
- Nie mam pojęcia. Czuję silną potrzebę, by ci pomóc. Czuję też, że staniesz się dla mnie bardzo ważny.
- Nie mogę być dla nikogo ważny – reasumuję.
- Jesteś w ogromnym błędzie. Ale wróćmy do celu spotkania...


czwartek, 5 września 2013

Aoi x Uruha ,,Jak pachnie smutek?'', część II


Witam nowym rozdzialikiem!
Troszkę ponarzekam i pomarudzę, bo czemu nie.
Cóż, ilość komentarzy pod ostatnim postem nie jest satysfakcjonująca, ale... no właśnie, nikogo nie zmuszam (a komentatorom bardzo dziękuję!). Choć nie ukrywam, że jest mi trochę przykro, bo wszędzie widzę skargi i krytykę za 'oklepaną fabułę', a jeśli jakieś oryginalne opowiadanie pojawi się - nikt tego nie czyta, nie mówiąc już o komentowaniu...
Pomyślcie o tym zaskarżaniu. Pomyślcie, czy faktycznie nie wolicie typowego pomysłu na tandetne love story z oczywistym rozchwianiem bohaterów i oczywistą sceną stosunku z tradycyjnym ,,oh, nie baw się już!''. Tyle z mojej strony.

Serdecznie zapraszam do czytania~
_____________________________________________________


        Oczarowany nowym nabytkiem, szybko odstawiam mokry parasol w kąt. Deszczówka wsiąka w niewielki dywanik, a ja zdejmuję przemoczone buty i skarpetki, by nacieszyć się ciepłym, domowym obuwiem. Choć chyba bardziej niecierpliwię się, by dokładniej zlustrować znalezioną wizytówkę. Wydobywam ją z kieszeni, wpatrując się w małe, prostokątne zdjęcie. Bardzo ładne zdjęcie. Zła energia ulatnia się na te kilkadziesiąt sekund, kiedy wzrokiem badam obcą twarz. Przesuwam po fotografii opuszkami palców, jakbym miał nadzieję na poczucie pod nimi gładkości tej jasnej skóry. Ciemny kolor oczu mężczyzny ze zdjęcia wwierca się w moją duszę. Czuję dziwny ucisk w okolicach mostka. Odkładam wizytówkę na stół, zdjęciem do dołu. Głośno przełykam ślinę, wracając do niewielkiej, zabałaganionej sypialni. Z nóg zdejmuję kapcie, ustawiając je równo obok siebie tuż przy łóżku, po czym kładę głowę na poduszce. Leżę na boku. Kulę się, jak małe dziecko, obejmując nogi ramionami. Tym razem – po raz pierwszy od bardzo dawna - sen przychodzi, zabierając mnie w inny świat, prosto do krainy Morfeusza.

*

        Godzina siedemnasta zero pięć. Śniły mi się oczy. Ogromne, ciemne oczy, które zaczęły mnie wciągać, a ja nie mogłem się nijak uwolnić. Jestem na siebie wściekły, za to, że zasnąłem. To był bardzo dziwny i straszny sen. Budzę się zlany potem. W ustach czuję suchość, więc na bosaka przemykam do kuchni po szklankę wody. Ocieram mokre czoło, by za moment zdjąć lepiące się do ciała ubrania. Przechodzę do maleńkiej łazienki i biorę prysznic, pozwalając sobie na chwilę na pozbieranie wszystkich błądzących gdzieś myśli, choć finalnie mi się to nie udaje. Dźwięk spadającej wody pomaga mi się wyciszyć i zrelaksować. Czuję się, jakbym słuchał deszczu. Przyspieszony oddech powoli się reguluje. Zakręcam kran, wycieram ciało miękkim ręcznikiem i przebieram się w luźny podkoszulek i czystą bieliznę.
        Nachodzi mnie nagła ochota na zapalenie kolejnego dziś papierosa. Deszcz powoli przestaje padać. Znów wychodzę na balkon. Znów poddaję się październikowemu chłodu. Obserwuję zabarwione na różowo chmury, które zwiastują jutrzejszą pogodę jako zimną. Nostalgicznie wydmuchuję szarawy kłębek dymu i przecieram dłonią zmęczoną twarz. Myślę o ciemnych oczach mężczyzny z fotografii. Czy fakt, że mi się śniły coś oznacza? Odkładam papierosa na barierkę i wracam się na chwilkę do mieszkania po wizytówkę, która leży tak, jak zostawiłem ją wcześniej – zdjęciem do dołu. Kiedy zachodzę na balkon – papierosa nie ma. Szybko wychylam się przez poręcz, widząc, jak zarys białego, długiego patyczka wiruje w powietrzu, spadając z czternastego piętra. Silny podmuch wiatru, który chwilę temu strącił używkę, plącze moje kosmyki włosów. Odpalam kolejnego szluga, zaciągając się dymem do dna płuc. Trzymając kartonik w dwóch palcach, stwierdzam, że mężczyzna ze zdjęcia podoba mi się. Kruczoczarne włosy, sięgające mu do ramion prawie nie różnią się od koloru oczu. Zauroczony typową, japońską urodą, gaszę niedopałek o własny nadgarstek, sycząc przy tym głośno z bólu.
        Po chwili czuję, jak ulatują ze mnie resztki chęci do życia. Zamykam balkon i wracam do łóżka. Przed ponowną próbą zaśnięcia przypatruję się swemu nadgarstkowi, na którym widnieją liczne blizny od gaszenia na nim papierosów. Próbuję przywołać do siebie wspomnienia. Chcę przypomnieć, kiedy ból stał się ucieczką od zmartwień, lecz nie potrafię. Jestem zbyt zmęczony, by myśleć. Jestem zbyt zmęczony, by funkcjonować. Jestem zbyt zmęczony, by naciągnąć na siebie kołdrę. Jestem zbyt zmęczony koszmarami, by dać radę zasnąć.

*

        Przypatruję się wizytówce całą noc, bojąc się zapaść w sen. Imię i nazwisko lekarza wyryło się w mojej pamięci już na stałe. Tak samo jego twarz. Jego lekko zarysowane kości policzkowe, włosy, oczy. Zgrabny nos i pełne usta. Próbuję zapamiętać też numer telefonu do kliniki. Mam chęć podnieść z podłogi swój telefon i wystukać te kilka cyfr na klawiaturze.
Moja odwaga znika jednak bardzo szybko.

*

        Zaczyna świtać. Słońce powoli wychodzi zza horyzontu, obwieszczając nowy dzień. Słońce niemrawo przedziera się przez szare, ciężkie, deszczowe chmury, próbując oświetlić widok, który mam z okna. To tylko potęguje ponurość dzisiejszego poranka. Słaba stróżka światła po chwili pada na moją twarz, dając iskierkę nadziei, że coś w moim życiu mogłoby być lepsze. Nie dopuszczam tego do swojej świadomości, idąc przyrządzić sobie kawę. Mocną kawę, którą deszcz niebawem skropi charakterystyczną goryczą.

*

        Godzina szósta jedenaście. Stoję na balkonie, przyglądając się kolejnej jesiennej ulewie. Wypijam przestygniętą kawę duszkiem, tym razem nie pozwalając, by kropla deszczu dostała się do środka. Stężenie smutku w mojej krwi i tak zapewne wynosi niemal sto procent. Odpalam papierosa, dochodząc do wniosku, że trucizna ta od dłuższego czasu zastępuje moje posiłki. Kręcę głową z dezaprobatą. Nie podoba mi się to, że nie odczuwam głodu poza tym nikotynowym. Dopalam używkę do końca, wyrzucając filtr za barierkę. Wracam do mieszkania z zamiarem obejrzenia zawartości lodówki. Wewnątrz jedynie słabo pali się jasne światełko. Na dnie środkowej półki leży kartonik z zepsutym już mlekiem, a obok otwarty jogurt, również dawno po utracie ważności. Drapię się po głowie, lecz nie zamierzam niczego jeść, ani robić zakupów. Nie wychodzę z domu, kiedy nie mam żadnej potrzeby.

*

        Godzina piętnasta trzydzieści jeden. Leżę na salonowej kanapie, wpatrując się w sufit. Cały dzień myślę o czarnowłosym. Zaprząta on mój umysł przez cały czas. To denerwujące, lecz wcale nie chcę przestawać. Dziwne. Nigdy nikomu nie poświęciłem tyle czasu. W dodatku, kiedy patrzę na zdjęcie, serce bije mi szybciej. Może to przez wspomnienie koszmaru? Strasznych, ciemnych oczu, które mnie wciągały? Jestem dorosłym mężczyzną, zagubionym we własnych uczuciach i myślach. Czy lekarz z fotografii pomógłby mi to wszystko naprawić?
        Odwaga po raz kolejny przepływa przez moje ciało niczym elektryczny impuls, pobudzając do podniesienia komórki z ziemi. Niebawem trzymam ją w ręku, wpatrując się w białą tekturkę, na której widnieje numer. Numer do wybawienia, myślę. Numer do wolności. Numer do zaspokojenia swojej ciekawości. Wpisuję pierwsze cztery cyfry i nagle ręce zaczynają drżeć. Próbuję się opanować, co przychodzi mi z niemałym trudem. Dopisuję ostatnie cyferki, naciskając zieloną słuchawkę bez zastanowienia. Inaczej bym się rozmyślił. Głośne pikanie jest nie do zniesienia. Jeden sygnał. Drugi...
- Klinika psychologiczno - psychoterapeutyczna, słucham? - odzywa się kobiecy głos po drugiej stronie. Przerażony nie umiem nic powiedzieć. Czyżby mężczyzna z fotografii tak naprawdę był kobietą? Przecież to niemożliwe.
- Yuu? Shiroyama Yuu? - pytam niepewnie. Głos mi drży. Ręce też. To, co wydobywa się z mojego gardła mnie przeraża. Nie odzywałem się od tak dawna. Do nikogo.
Krok do zbawienia. Krok do wolności. Może wszystko będzie dobrze...


poniedziałek, 2 września 2013

Aoi x Uruha ,,Jak pachnie smutek?'', część I


Dzień dobry, kochani. Nowa mini-seria oficjalnie rozpoczęta!
Choć sądzę, że będzie miała więcej, niż trzy party. Ale czy to ważne? Zdążyłam zaobserwować, że lubicie, kiedy przeciąga się opowiadania.
No nic! Jako że ów fanfick jest dość... specyficzny, polecam spokojny, smutnawy podkład do czytania.
Zaczniemy krótko. Chcę sprawdzić wasze reakcje na część pierwszą.

Och, mam nadzieję, że skomentujecie mi part na bogato, bym wiedziała, że się podoba, że chcecie dalej. Dobrze?

Nie przeciągam. Życzę przyjemnego czytania.
______________________________________________________


        Chłodny, jesienny poranek. Nic nadzwyczajnego... Deszcz tłucze o szyby z takim samym zacięciem, jak przez ostatnie dni tygodnia. Wszystko takie samo.
Nic nadzwyczajnego...

*

        Godzina siódma dwadzieścia. Jak co dzień stąpam po mokrej, balkonowej posadzce. Opieram się o czarną, brudną barierkę. Palę papierosa, drugą dłoń zaciskając na zgrabnym uszku sporej filiżanki z gorącą, diabelsko mocną kawą. Popijam małymi łyczkami każde zaciągnięcie się tytoniowym wyrobem. Czasem kropla deszczu wpada do naczynia, mieszając się z ciemnobrązową cieczą. Stwierdzam, że to całkowicie zmienia jej smak. Jest bardziej gorzka. Jakby to razem z deszczówką spadała cała gorycz, ból i smutek ludzkiego jestestwa, który następnie dostaje się do napoju, zarażając mnie. Od tej pory życiodajny napój paradoksalnie staje się trucizną...Nie mogę przestać jej pić, choćbym nie wiem, jak chciał. Tłumaczę sobie, że pewnie tak musi być, że taki mój los, że to Bóg tak chciał.
Lecz ja przecież wcale nie wierzę w Boga...

*

        Silny wiatr nieprzyjemnie chłosta moje odkryte ramiona i nogi. Niespiesznie wchodzę do ciasnego mieszkania, zamykając za sobą drzwi.
        Powoli sączę wystygłą kawę, której tak naprawdę wcale sączyć nie chcę. Znajoma gorycz otula moje gardło. Choć nie rozróżniam już, czy to gorycz, która spadła z nieba, czy po prostu tania, liofilizowana kawa jest po ostatnią granulkę naszpikowana konserwantami i sztucznymi ''ulepszaczami'' smaku. Wącham zawartość kubka, wyczuwając aromat papierosowego dymu i specyficzną kwaśność.
Czy to tak pachnie smutek...?

*

        Godzina ósma. Zerkam na łóżko, na którym kołdra kapryśnie postanowiła zwinąć się w niechlujny kłębek. Nie zważam na to i siadam na twardym materacu, przybierając pozycję kwiatu lotosu. Kiedy mi się to nudzi, opadam bezwładnie na poduszkę, rozprostowując lekko odrętwiałe nogi. Przed zaśnięciem myślę o tym, czy warto wierzyć w Boga. I o zapachu smutku. Zastanawiam się, czy mój smutek też ma jakiś zapach.
        Zamykam oczy. Powietrze nagle staje się cięższe, gęstsze i trudniejsze do wdychania. Dławię się nim, duszę. Jakby ktoś zarzucił mi na szyję niewidzialną pętlę, powoli zaciskającą się, odcinającą dopływ powietrza do płuc. Mam wrażenie, że zaraz nadejdzie koniec...
        Wszystko znika po próbie zaczerpnięcia powietrza głęboko, do samego końca układu oddechowego. Tajemnicza lina puszcza, a mi udaje się odetchnąć. Zaczyna mi się kręcić w głowie, a do oczu napływają łzy. Unoszę powieki. Kiedy słone krople spływają po wyschniętych policzkach, uświadamiam sobie, że wyobraźnia spłatała mi kolejny głupi figiel.

*

        Godzina dziewiąta zero dwa. Nie zmrużyłem oka nawet na minutę. Wciąż myślę. O wszystkim tym, co ma sens i go nie ma. Przewracam się na plecy, pod głowę podkładając ręce. Kontempluję swoje bose stopy, które są lodowate przez stąpanie po mokrym gresie, którym wyłożona jest podłoga na balkonie.
        Przydałyby mi się nowe, ciepłe kapcie, myślę i nagle wstaję z łóżka, jakby tchnięto we mnie nową, nieznaną dotąd siłę, moc. Czuję się bardzo nieswojo z tą towarzyszącą mi aurą. Jednak nie zatrzymuję się. Podchodzę do szafy, w której jedynym, czego brakuje, to porządek. Wygrzebuję jakieś ubrania, nakładając je na siebie. Stwierdzam, że znów się rozciągnęły. Przecież ja nie mógłbym schudnąć.

*

        Wąska uliczka, którą idę, jest bardziej opustoszała niż zazwyczaj. Tuż przed moimi nogami przemyka przemoczony, szary szczur, na widok którego mechanicznie odchodzę dwa kroki w tył. Poza zwierzęciem nie widzę żywej duszy. Słyszę jedynie, jak ogromne krople deszczu rozbijają się o mój przezroczysty parasol, który zdaje się mnie nie chronić przed deszczem. Mam całe mokre spodnie. Woda bez ustanku leje się rynnami, przytwierdzonymi do kamiennych budynków, które mijam, po chwili zalewając moje materiałowe buty. Przechodzi mnie nagły dreszcz, aż czuję potrzebę zatrzymania się. Rozglądam się wokół siebie. Pusto. Głuchy dźwięk rozbijania się kropli o plastikową płachtę. Wyobrażam sobie, że jestem ostatnim człowiekiem na ziemi.
        Jednak deszcz sprawia, że nie czuję się zupełnie samotny. Jakby dawał on poczucie bezpieczeństwa, wypełniając wolną przestrzeń kapiącą z nieba wodą. Zatrutą wodą. Ludzkim bólem i cierpieniem.
To całkiem nielogiczne. Czasem sam siebie nie potrafię już zrozumieć.

*

        W oddali spostrzegam niski, kanciasty budynek z ciemnoczerwonej cegły, otoczony kilkoma potężnymi drzewami. Przykuwa on moją uwagę. Wygląda bardzo tajemniczo, choć żółty szyld głosi, że to jedynie przydrożny sklepik obuwniczy. Podchodzę bliżej wejścia i wchodzę do środka. Otwarciu drzwi towarzyszy głośne skrzypienie nienaoliwionych zawiasów. Po chwili słyszę też dźwięk dzwonka i zastanawiam się, po co go zawieszono. Składam swój parasol, ociekający wodą, wygiętą rączkę zawieszając sobie na ręce.
Rozglądam się po wnętrzu, wzrokiem próbując odnaleźć właściciela, czy chociażby sprzedawcę. Sklep wypełniony jest ogromną ilością szafek, szafeczek i półek, na których stoją buty. Po chwili dostrzegam kobietę, siedzącą za kasą na niskim stołeczku. Na uszach założone miała duże słuchawki, z których dobiegała głośna, skoczna muzyka. W ręku zaś trzymała grube tomisko jakiejś książki, w którą bez wątpienia była bardzo wciągnięta. Nie zważam na sprzedawczynię, pozwalając jej na jeszcze chwilę spokoju.
        Błądzę wśród półek, szukając tego, po co tu przyszedłem. Zauważam wielki kosz, wypełniony przeróżnymi modelami uroczych kapci. Moją uwagę przykuwają duże, żółte kaczki, z pomarańczowymi dziobami. Od razu je biorę, odchodząc do kasy, lecz po drodze zauważam mały, pobrudzony kartonik, leżący na ziemi. Podnoszę go z czystej ciekawości i dokładnie oglądam. Widnieje na nim numer telefonu, imię i nazwisko właściciela wizytówki oraz jego zdjęcie i logo... kliniki? Tak, to z pewnością klinika.
,,Wizyty również w domu pacjenta'' – głosi zielony, ozdobny napis tuż pod adresem i numerem telefonu.
Odwracam kartonik, ale z drugiej strony widnieje tylko czyiś odcisk zabłoconej podeszwy buta. Chowam wizytówkę do tylnej kieszeni spodni i kieruję się do kasy, wyrywając czytającą kobietę z letargu. Spogląda na mnie, potem na obuwie, które zamierzam kupić. Taksuje mnie wzrokiem i wtedy uświadamiam sobie, jak nieadekwatnie do mojego wieku to wygląda.
        Nie mam pojęcia, jak zareagować na wścibskie spojrzenie kasjerki, więc nic nie mówię. W duchu śmieję się z siebie i z prymitywności zaistniałej sytuacji. Daję odpowiednią kwotę i z puchatymi kapciami pod pachą ruszam z powrotem do domu.