Robaczki, przybywam z kolejną częścią. Cieszycie się?
Cóż, na chwilę obecną napisanych mam jeszcze kilka rozdziałów, jednak dodaję je z małymi przerwami, byście chętniej to czytali. Zła wiadomość jest taka, że stanęłam w pewnym momencie opowiadania i nie mam pojęcia, co dalej. Zbyt dużo spraw gości w mojej głowie, jednak w weekend zamierzam solidnie przybrać się do wymyślenia ciągu dalszego fabuły. Życzcie szczęścia.
Życzę miłej lektury i mam nadzieję, że się nie rozczarujecie.
______________________________________________________
Mężczyzna z fotografii oficjalnie przestał być mężczyzną jedynie z fotografii. Stał się materią. Kimś, z kim mogę rozmawiać. Kimś, kogo mogę podziwiać w realnym świecie, a nie na skrawku papierowej wizytówki. Kimś, komu mogę powierzyć swoje wszystkie bóle. To, co do tej pory było udręką, nagle stało się dla kogoś zrozumiałe. To dla mnie jeszcze niepojęte. Wciąż nie rozumiem, jak ktoś taki jak Yuu mógł zwrócić na mnie szczególną uwagę. Choć czy nie tego właśnie chciałem?
*
Po zakończonym spotkaniu jestem roztrzęsiony. Yuu wypytał mnie o mnóstwo rzeczy, jednak nie były one tak krępujące. Kolejną wizytę umówił nazajutrz, co wydało mi się co najmniej dziwne. Nie słyszałem o tym, że sesje umawia się z dnia na dzień… Ciemnooki uparł się, że tym razem chce porozmawiać o tym, co tak naprawdę mi dokucza. To będzie trudne. Wprowadzenie doktora do mojego świata zajmie mnóstwo czasu. O ile zdoła zrozumieć ten świat. Wszystko w nim jest poplątane, jak moje włosy.
Godzina szesnasta osiemnaście. Mogę wypić kawę. Mogę pójść kupić nową paczkę papierosów. Mogę wziąć kąpiel, zrobić zakupy, postać na balkonie, popatrzeć na świat z czternastego piętra, lecz po prostu idę do sypialni, zaciągam rolety, by odciąć dopływ światła i kładę się na łóżko, zawijając w kołdrę. Kolejne myśli nachodzą moją głowę niczym fala Tsunami, wcale nie chcąc się cofnąć, ani zatrzymać. Chciałbym krzyknąć, lecz nie mogę. Głos więźnie mi w gardle i nie potrafię nawet szepnąć. Płaczę. Po moich policzkach spływają łzy wielkości grochu. Moje myśli bolą. Są jak igiełki, które wbijają się w moją głowę, a ja nie mogę się przed nimi obronić, ani się ich pozbyć. Muszę myśleć, gdyż nie ma na to innego sposobu.
Myślę o tym, czego się boję. O strachu, który co dzień nie daje mi spokoju. Sądzę, że po prostu boję się braku miłości. Braku akceptacji. Że uczucie to będzie mi towarzyszyć aż do końca moich dni. Do dni po tych dniach. Do samego końca świata i istnienia mojej duszy. Do końca końców, które i tak kiedyś nadejdą.
Nie mam pojęcia, dlaczego płaczę. Chciałbym zrzucić z siebie cały ten ciężar, cały smutek, który nie chce mnie opuścić.
Nie potrafię.
*
Budzę się o drugiej w nocy. Zasnąłem na całe dziewięć godzin, przez które nie przyśnił mi się żaden koszmar. Zaczynam wierzyć, że można spać normalnie bez dziwnych snów, bez wciągających oczu i bez brania aptecznych tabletek na sen, które i tak wcale nie pomagają. Mimo że budzę się zmęczony, to wcale zmęczony nie jestem. Chcę wyjść na balkon, by zapalić, ale przypominam sobie, że nie mam żadnych zasobów nikotyny. Chcę pójść do sklepu, lecz jest druga w nocy, a najbliższy całodobowy mam kilka kilometrów stąd. Postanawiam poczekać do rana, by pójść do pobliskiego spożywczego, zakupić papierosy i wrócić, wypełniając całe mieszkanie śmierdzącym dymem.
*
Niezupełnie przygotowany na kolejną wizytę, siedzę na podłodze jak na szpilkach, wyczekując dźwięku dzwonka do drzwi. Zostały jeszcze dwie godziny, jednak mam przeczucie, że Yuu zjawi się wcześniej niż zapowiedział.
Kiedy tak czekam, dopada mnie nuda codzienności. Robię mocną, niesłodką kawę. Za oknem znów siąpi deszcz. Wychodzę na balkon, chcąc choć przez chwilę popatrzeć na to atmosferyczne zjawisko. Staram się uciec myślami od tego, czego uniknąć nie mogę. Mimo wszystko - bardzo się staram. Myślę tylko o deszczu, którego drobne kropelki, wielkością tak różne od moich wczorajszych łez, rozbijają się na poręczy barierki. Stoję bezwładnie o nią oparty. Nie mam dziś siły na nic. Studzę kawę słabym podmuchem powietrza z ust, a do moich uszu - prócz dźwięku spadającego deszczu wprost do naczynia - dochodzi też dźwięk dzwonka. Jakby słabszy, niż zazwyczaj. Wszystko dziś wydaje się być słabsze i niezdolne do użytku.
Wchodzę do mieszkania, po drodze odstawiając kawę na stół i pędzę otworzyć drzwi. Dziś już się nie boję. Udało mi się poznać Yuu, choć nie w takim stopniu, w jakim bym chciał. Wiem, że jest, że istnieje, że to on jest tym mężczyzną z fotografii. Tyle wystarczy. Po otwarciu drzwi naprzeciw mnie stoi ciemnooki, z którego włosów skapują krople deszczu. Jest przemoczony do suchej nitki. W rękach trzyma dwie duże torby, a pod pachą dodatkowo swoją roboczą teczkę.
- Tylko nie mdlej mi tym razem – mówi zdyszany, jakby przebiegł trzy maratony. Uśmiecham się delikatnie. Tak, aby nie zauważył. Usuwam się w tył, a on wchodzi do środka, uznając to jako swego rodzaju zaproszenie. - Jestem padnięty... - wyznaje mi, zdejmując buty i odstawia zakupy w korytarzu. - Zepsuł mi się samochód i ledwo zdążyłem na autobus, a akurat zaczęło padać. W dodatku nie wziąłem parasola, ani porządnej kurtki. Spory kawałek trzeba przejść z najbliższego przystanku do ciebie... - opowiada mi, przy okazji zdejmując cienką, mokrą bluzę, a ja słucham go bardzo uważnie, mimo że mówi praktycznie o błahostkach. - Zrobiłem też zakupy. Musisz zacząć jeść.
- Herbaty? - proponuję, zmieniając temat, a Yuu kiwa głową. Bez słowa ciągnę go za rękaw do łazienki, podając ręcznik i starą suszarkę do włosów, która na szczęście działa. Potem użyczam mu swojej koszulki, by nie musiał męczyć się ze swoją, przemoczoną.
- Dziękuję – mówi mi i lekko skina głową, a ja idę przyrządzić gorący napar i rozpakować torby z zakupami.
*
Siedzimy w salonie. Włosy Yuu śmiesznie się napuszyły. Stwierdzam, że to dodaje mu uroku. Doktor wyjmuje ze swojej teczki ten sam notes i długopis, którego używał wczoraj.
- Dziś porozmawiamy o twoim problemie – mówi mi, abym zapewne nastawił się na to, że rozmowa nie będzie przyjemna. Trzymam kubek ze swoją niedopitą kawą w dłoniach, stukając o niego długimi paznokciami. Patrzę gdzieś przed siebie, zastanawiając się, jak streszczę swój problem tak, by się nie rozwlekać. - Możemy zacząć?
- Możemy.
- W porządku. Wczoraj wspominałeś o deszczu... Czemu sądzisz, że jest ludzkim cierpieniem?
- Bo kiedy wpada do kubka, smak kawy się zmienia – odpowiadam bez zastanowienia.
- Jak się zmienia?
- Jest gorzka.
- Sądzisz, że tak smakuje ludzkie cierpienie?
- Nie wiem, jak smakuje cierpienie, ani jak pachnie smutek...
- Chciałbyś wiedzieć – stwierdza, a ja kiwam głową. - Muszę o to zapytać. Masz myśli samobójcze?
- Czasami... Ale częściej myślę o tym, co czeka człowieka po śmierci. Choć nie ukrywam, gdybym umarł, wszystko stałoby się łatwiejsze... - podczas gdy ciemnooki coś zapisuje, wypijam kawę do końca, gdyż od mówienia zaschło mi w gardle. Odstawiam pusty kubek na stół.
- Próbowałeś się zabić? - zaprzeczam, kręcąc głową. - Okaleczasz się? Robisz sobie krzywdę? - nie wiem, co mam odpowiedzieć. Nie chcę też kłamać, więc po prostu podwijam rękawy i pokazuję mu swoje nadgarstki. Całe w bliznach i świeżych ranach przez gaszenie na nich papierosów. Yuu wzdycha ciężko. Najwyraźniej nie wie, co ma mi powiedzieć. Przecież nie każe mi przestać, bo wie, że niczym to nie poskutkuje. Co najwyżej mógłbym zrobić sobie większą krzywdę, bo uświadomiłby mi, jak bardzo jestem beznadziejny, gdyż nie umiałbym się nie przypalać.
- Wiesz, że jest to dla ciebie zagrożeniem? I to, co sobie robisz, i palenie, ciągłe picie kawy, niejedzenie.
- Największym zagrożeniem dla siebie jestem ja sam... - szepczę, jednak tak, by czarnowłosy to usłyszał. Zamiera na chwilę, wahając się nad odpowiedzią.
- Wystarczy z tym trochę powalczyć – mówi, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. Próbuje mnie przekonać do tego, bym się nie poddawał. - Czeka na ciebie o wiele lepsze życie. Wystarczy powalczyć... - powtarza, ale ja nie mam siły, by walczyć. Depresja zagnieździła się gdzieś wewnątrz mnie już na dobre i doskwiera, niczym igła w żołądku, połknięta przez przypadek.
Po dłuższej chwili milczenia, Yuu podchodzi do mnie, kuca przed sofą i opiera się dłońmi o moje kolana. Nie patrzę na niego, a wzrok odwracam gdzieś w stronę okna, za którym nadal pada deszcz.
- Kou-kun... - mówi do mnie pieszczotliwie. Jeszcze nikt nigdy się tak do mnie nie zwrócił. W końcu patrzę na niego, bo widzę, jak się stara i szkoda mi go. - Walcz. Musisz walczyć. Musisz dać z siebie wszystko, choć wiem, że będzie cię to kosztować bardzo dużo - kiwam głową w zamyśleniu.
- Przytul mnie - proszę go, próbując sobie wytłumaczyć, dlaczego. Tak, jak wczoraj, Yuu siada obok mnie, przygarniając do siebie. I nie puszcza, dopóki ja się od niego nie odsuwam. Zastanawiam się, gdzie tu jest pułapka? Kiedy coś wyskoczy zza komody, mówiąc, że już wystarczy? Że to już limit dobroci w moim życiu. Wyczerpałem ten transfer, który odnowi się być może dopiero w następnym wcieleniu.
- Powiedz mi, Kouyou... Czego się boisz? Przemawia przez ciebie strach, to wyraźnie widać... - Yuu pyta łagodnym półszeptem, wciąż tuląc mnie do siebie. Przypominam sobie swoje wczorajsze przemyślenia i postanawiam podzielić się nimi z czarnowłosym.
- Boję się, że do końca życia będę sam. Nikt mnie nie pokocha, ani nie zaakceptuje. Że już do końca życia będę odczuwał jedynie smutek, żal i złość w stosunku do samego siebie. Że wciąż będę się przypalał, robił sobie krzywdę, bo tylko na to będę zasługiwał.
- Innymi słowy chcesz, by ktoś cię pokochał?
- Po prostu boję się tego, co mnie czeka... - mruczę zażenowany, wdychając zapach jego piżmowych perfum. Cudowny zapach staje się mgiełką zapomnienia. Czuję się tak błogo, tak dobrze, że mógłbym zasnąć tu, w jego ramionach. Zamykam oczy. Yuu wciąż coś do mnie mówi, lecz ja nie słucham. Mój umysł wyłącza się, staje się wolny od myśli. Ja staję się lekki, odciążony od natłoku wszystkiego, co do tej pory spoczywało w mojej głowie. Niekontrolowanie zasypiam.
*
Śni mi się, że lecę. Lecę w dół, wzdłuż stromej skały, która ciągnie się w nieskończoność. Chcę się czegoś złapać, lecz gałęzie wystające ze skarpy tylko kaleczą mi dłonie. Po chwili pęd, z którym frunę w dół jest tak silny, że odpadają mi róże kończyny. Ręce, nogi, potem głowa. Rozlatuję się na kawałki jak plastikowy manekin ze sklepowej wystawy.
Budzę się z nieludzkim wrzaskiem, który wydaje się rozrywać moją klatkę piersiową. Po chwili przybiega do mnie Yuu, próbując uspokoić. Widzę strach i przerażenie wymalowane na jego twarzy. Boi się. Jestem potworem, skoro wszyscy się mnie boją.
- Hej, spokojnie... Już, jestem przy tobie... - przytula mnie, a ja dostaję spazmów płaczu.
- Odejdź... - mówię przez łzy. - Jestem niebezpieczny – kryję twarz w dłoniach, próbując wyszarpać się z uścisku i uciekam, wciskając się w oparcie kanapy możliwie najmocniej.
- Nie jesteś niebezpieczny. Potrzebujesz pomocy i bliskości drugiej osoby, które mogę ci zapewnić. Wezmę urlop i zostanę z tobą przez jakiś czas, jeśli się na to zgodzisz.
- Nie możesz. Jestem twoim pacjentem, jak każdy inny... - mówię, ocierając oczy. To byłoby zbyt piękne. Yuu nie może tu zostać ze względu na mnie.
- Jesteś niezwykłym pacjentem – powtarza mi już któryś raz. Wcale w to nie wierzę. Jestem nikim. Więc jak mogę być jednocześnie kimś? - Powiedz, co ci się śniło.
- N-nie chcę...
- Nie mów mi tego, jak twojemu psychologowi, a jak bliskiej osobie - prosi mnie, lecz stanowczo kręcę głową i znów zaczynam płakać. Jednak w porę rozumiem, że to nie da ulgi, ani nie pomoże, więc szybko przestaję. Głowa mocno mnie boli, więc zgarniam ze stołu paczkę papierosów, wyjmując z niej jednego.
- Odłóż to. To cię niszczy. Zjedz coś. Cokolwiek...
- Nie jestem głodny. Chcę zapalić – mówię, umieszczając filtr między wargami. Przeklęta zapalniczka musiała gdzieś zniknąć akurat teraz. Odrzucam papierosa na podłogę. Dlaczego muszę być taki beznadziejny?
Po chwili Yuu wychodzi na korytarz, dzwoniąc do kogoś. Słyszę, że bierze bezpłatny urlop. Kiedy wraca, staje w progu salonu, patrząc na mnie z ciepłym uśmiechem. Opiera się bokiem o ścianę, nic nie mówiąc.
- Nie musiałeś tego robić...
- Chciałem.
- Szybko zmienisz zdanie – mówię, jakby to było oczywiste. Jakby przebywanie ze mną było równoznaczne z zarażeniem się ode mnie najgorszą chorobą świata. Jakby po tym człowieka spotkała najgorsza katastrofa w jego życiu. Ale przecież jestem tylko człowiekiem. I nie mam wpływu na to, jak się czuję. To wynika samo. Czasem przez wyrzuty sumienia, przez ciągłe obarczanie się winą, a czasem przez jakąś błahostkę, którą za bardzo wezmę sobie do głowy. Czasem też po prostu ze strachu lub natłoku myśli.
Yuu wzdycha ciężko, podchodząc do mojej lodówki, gdyż kuchnię mam połączoną z niewielkim salonikiem. Zagląda do środka, wyjmując z niej mały jogurt. Sięga też po łyżeczkę do szuflady i podaje mi to.
- Zjedz. Chociaż tyle. To przecież niewiele – prosi mnie, a ja mu ulegam. Odbieram z jego ręki pojemniczek i sztuciec, próbując zawartości. Nie jadłem od dawna, więc czucie w ustach smaku innego, niż kawy, czy dymu papierosowego jest jakby nowym doświadczeniem. Yuu jest z siebie wyraźnie zadowolony, kiedy opróżniam cały kubełek i odstawiam go na stół. Upada pod wpływem ciężkości łyżeczki na ziemię. Spada, jak ja podczas dziwnego snu.
*
Godzina osiemnasta dziesięć. Yuu oznajmia, że pojedzie po kilka swoich rzeczy i wróci do mnie na noc, bym mógł bezpiecznie i spokojnie zasnąć. Nie podoba mi się ten pomysł, lecz przystaję na to. Wydaje mi się to dziwne, niemoralne, że między pacjentem i jego lekarzem może zaistnieć taka więź. Nierozerwalne połączenie, któremu nijak nie można zapobiec. Dodatkowo w tak krótkim okresie, jakim w tym przypadku są zaledwie dwa dni. Zaparzam świeżej kawy. Na zewnątrz przestało padać. Czuję się źle z tym, że nie wiem kiedy. Przegapiłem ten moment, jakby miał jakoś wpłynąć na mnie i moje życie. Jestem zawiedziony, więc z gorącym napojem wychodzę na balkon, czekając na nowe krople, chcąc, by wyrzuty sumienia zniknęły.
Jednak deszcz spaść nie chce. Jestem strasznie rozczarowany.
*
Słyszę dzwonek do drzwi i spokojnie idę otworzyć gościowi, którym okazuje się być Yuu. Bez słowa wchodzi do mieszkania, odstawiając średniej wielkości torbę pod ścianę. Nie wiem, czy jestem do końca przygotowany na całodobowe – i kilkudniowe - przebywanie z kimś i rozmawianie. To będzie niczym swego rodzaju survival. Wystawienie mojej depresji na próbę.
- Mamy piękny, jesienny wieczór. Jest nawet ciepło. Może pójdziemy na spacer? - proponuje mi czarnowłosy, nie zdejmując płaszcza, ani butów.
- Nie wychodzę z domu, kiedy nie mam potrzeby – mówię mu tę formułkę, niczym jakąś dewizę życiową.
- Będziesz musiał wyjść do ludzi.
- Wychodzę, kiedy muszę – powtarzam, tylko w nieco innej formie. Ciemnooki nie protestuje i posłusznie zdejmuje okrycie wierzchnie, buty i każe mi zjeść kolację. Kategorycznie odmawiam, co spotyka się z jego niezadowoleniem. Jednak ten nie nalega. Dusi w sobie swoją złość, co zauważam.
- Nadal nie sądzę, byś musiał ze mną zostawać.
- Jeżeli ci się narzucam, powiedz. Odmówię urlop i ustalimy kolejne daty naszych sesji – zastanawiam się, czy właśnie tego chcę i dochodzę do wniosku, że w sumie mam możliwość zbliżenia się do Yuu. Do mężczyzny z fotografii, którego urodą byłem zafascynowany od samego początku. Czarnowłosy wpatruje się we mnie, oczekując mojej decyzji.
- Zostań – proszę półszeptem, zauważając zapalniczkę, która ukryła się pod zawiniętym brzegiem dywanu.
- Zostanę – po chwili dostaję potwierdzenie. Yuu wiedzie swoim wzrokiem za moim. - Nie waż się.
- Muszę – mówię i podnoszę zapalniczkę z ziemi. Podnoszę też papierosa, którego uprzednio rzuciłem i zapalam go, czując, jak powoli się rozluźniam. Czarnowłosy rozumie mnie i już nie zamierza powstrzymywać. Wie, że w tym przypadku to i tak nic nie da.
*
Czuję się dziwnie, kiedy wiem, że po domu krząta się ktoś jeszcze. To uczucie jest dla mnie zupełnie obce. Chcę jak najszybciej znaleźć się w swojej sypialni, w łóżku. Ukryty przed całym złym światem, który mnie otacza. I nagle idę szybko do siebie, padam na materac i nakrywam się pledem na głowę. Kulę się, zaciskając mocno powieki, jakby to wszystko odwróciło. Przeklęte myśli znów nawiedzają moją głowę. Chcę, by Yuu był blisko, ale jednocześnie nie chcę. Tak samo, jak z życiem. Chcę żyć, jednocześnie wcale tego nie chcąc. Po chwili słyszę cichutkie pukanie. Jest tak ciche, że muszę wytężyć słuch, by upewnić się, że nie mam żadnych omamów.
- Proszę – mówię równie cicho, jak ciche było pukanie.
- Przed czym się chowasz? - pyta mnie aksamitny głos. Moment później czuję, jak materac zapada się tuż obok mnie.
- Przed światem – odpowiadam poważnie. Czuję na sobie ciężar drugiego ciała. Ciemnooki tuli się do mnie przez grubą warstwę materiału.
- Mogę to zsunąć? - pyta, unosząc lekko pled.
- Nie – szepczę. - Ale jak chcesz, to schowaj się razem ze mną – proponuję mu, na co Yuu chętnie przystaje i gramoli się do mnie pod koc, kładąc się bardzo blisko, twarzą do mnie. Słyszę spokojny, miarowy oddech. Lecz nie należy on do mnie, tylko do czarnowłosego. Słyszę też rozszalałe bicie serca. Mojego serca. Zastanawiam się, dlaczego tak reaguję.
Moje rozmyślenia przerywa dotyk. Miękkie opuszki palców przemykają po moim policzku. Zatracam się w tej rozkosznej pieszczocie i delikatności do tego stopnia, że dopiero po jakimś czasie czuję obce usta na swoich. Przechodzi mnie dreszcz. Jestem zaskoczony i odpycham się od Yuu, jednocześnie z hukiem spadając z łóżka.
- Kouyou! Nic ci nie jest? - spod koca wygląda ciemna czupryna. Yuu wstaje, chcąc pomóc podnieść mi się z podłogi, jednak tylko odsuwam się od niego w kąt pokoju.
- Czemu to zrobiłeś...? - pytam słabo. - Znamy się dwa dni. Poza tym...
- Nie mów tyle i wstań – słucham go, mimo że nie chcę wykonywać jego poleceń. Zachowuję się, jakby mną sterował. Każe mi zjeść – jem. Każe mi usiąść – siadam. Wstać – wstaję. Automatycznie. Jak robot. Z trudem zachowuję resztki własnej woli. Czarnowłosy łapie mnie za ręce, przysuwając do siebie. Po chwili jego ciepłe dłonie spoczywają na moich policzkach.
- Nieważne ile się znamy. Wiedz, że chwilowo przeniosłem się do ciebie, bo mnie zaintrygowałeś. Pomoc, pomocą. Bardziej chodzi mi o to, że... - przerywa i jego usta ponownie spoczywają na moich. Sam nie wiem, czy właśnie tego chcę. Czy chcę, by wszystko tak szybko się toczyło. Jednak wiem jedno. To, co teraz czuję jest nie do opisania. Delikatnie zaciskam swoje usta na jego dolnej wardze, podczas gdy mężczyzna masuje mój kark. Na nic więcej mu nie pozwalam, choć mam ogromną ochotę. Czarnowłosy jeszcze raz subtelnie łaskocze moje usta swoimi i uśmiecha się do mnie.
- Zostań – proszę raz jeszcze, tym razem pewniej, niż wtedy, gdy odbywaliśmy rozmowę w korytarzu.
- Zostanę – potwierdza ponownie, a ja jestem już spokojny. I oplatam go ramionami w pasie, wtulając się w niego, mimo że jestem wyższy. Lecz jemu to nie przeszkadza. Gładzi mnie po plecach, przyciskając do siebie jeszcze mocniej, wkładając w to jednocześnie tyle delikatności, że w jednej chwili mam ochotę zniknąć, rozpłynąć się i umrzeć szczęśliwym. Jak jeszcze nigdy dotąd.
=w= - nic dodać nic ująć
OdpowiedzUsuńJa cie... Ja też chcę tak pisać *.*
OdpowiedzUsuńWystarczy dużo ćwiczyć. Piszę grubo ponad rok (tyle też czasu prowadzę bloga). Osobiście uważam, że miejscami widoczne są duże niedociągnięcia. Ale przecież trening czyni mistrza!
UsuńSuper :) Strasznie mi się to podoba i czekam na dalszy rozwój akcji :)
OdpowiedzUsuń*.*
OdpowiedzUsuńOjeju ^^
OdpowiedzUsuńProszę mi wybaczyć, ale komentarze wyżej są aż głupie.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem w większości świadczą one o tym, że ich autorzy nie czytają tego dla, w istocie, pięknej fabuły i opisom, lecz dla samego, wyraźnie zaznaczonego, paringu, czego ja nie lubię w ludziach. Wręcz nienawidzę, grr. Żyjemy, i piszemy, w czasach, kiedy nie liczy się już piękna treść i bogactwo słów, po większość fanfików ma okrojoną fabułę, szablonowe zdania i to sprawia, że nie różnią się od siebie prawie niczym. Sami czytający są taką gilotyną dla autorów, która sprawia, że coraz więcej ludzi ulega p r o t o t y p o w i odpowiedniego pisania, a osoby, które od tego uciekają stają się dziwnymi wytwórcami czegoś co się "nie sprzeda". No ale tak, jakim cudem coś takiego może się sprzedać, skoro podlegamy głównie opinii właśnie takich gilotyn, dzięki czemu osoby o bardziej wartościowych tworach są narażone na więcej krytyki niż te, które piszą mało poprawnie i kreatywnie, gdzie powtórzenia rosną jak grzyby po deszczu a słownictwo jest jeszcze w stanie embrionalnym? Tak bardzo zadziwiło mnie, że nie znalazła się osoba, która wypowiedziałaby się należycie na temat tak dobrego tekstu... To aż grzech zostawić zaledwie dwa, trzy słowa pod czymś tak wspaniałym.
Nie wierzę... Może poza dwoma osobami, jeszcze nikt nie napisał takiej opinii, dotyczącej mego tworu. Nie, to niemożliwe! Uszczypnij ktoś!
UsuńNigdy nie ulegnę żadnym prototypom. Według mnie to zbyt błahe i kompletnie nie w moim stylu, bo uwielbiam zaskakiwać. Oczywiście bez urazy osobom ulegającym...
Tak, również odnoszę wrażenie, że większość czytających jednak nie zwraca uwagi na opisowość, co trochę mnie boli. Takie opowiadania wymagają troszeczkę skupienia i... Och, rozumiesz, o czym mówię. Sama piszesz niebanalne teksty.
Błagam, proszę, nie wspominaj o typowych opowiadaniach! Aż żal serce ściska, kiedy widzę około stu tysięcy wejść na bloga, gdzie na opowiadania składają się głównie... błędy, błędy, błędy, prymitywna fabuła, błędy i... błędy. I bądź tu kreatywny! Kurczę, mimo wszystko mam tych trzech, może czterech czytelników, którzy doceniają moje (miejscami marne) wypociny. I jestem z tego dumna. Tyle w temacie. Dziękuję bardzo za genialną opinię. Właśnie takiego mentalnego ,,kopa'' trzeba mi było ♥
Gdyby inni nie zwracali uwagi na fabule, opisy itd to komentarzy nie byloby wcale. Ty napisalas co myslisz? Tak. Wiec nie twierdz ze powyzsze komentarze sa glupie. Wystarczy, ze Twoj jest MADRY.. Autorce one nie przeszkadzaja. Kazdy wyraza sie jak chce i ma do tego prawo. Daruj sobie takie uwagi.
OdpowiedzUsuńHej, hej, bez kłótni proszę! W tym momencie zrobiło mi się przykro. Szanuję każdy komentarz i każdą opinię, czy uwagę. Cóż, komentarzy i tak jest bardzo malutko, a jeśli są, to jednowyrazowe. Nie powiem, że mnie to cieszy, ale przecież każde słowo się liczy, tak? Dlatego już nie kłóćcie się o treść komentarzy, bo to naprawdę niepotrzebne! Piszę dla was, byście czerpali z tego przyjemność, a nie, by wywoływać głupią wymianę zdań... Naprawdę nie chcę więcej takich sytuacji. Bo nie widzi mi się moderowanie komentarzy. Nikomu się nie widzi, prawda?
UsuńBardzo mi się to spodobało, moje gratulacje.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że nie sądziłam, że Yuu wyjedzie tak z grubej rury i wbije się Kouyou do mieszkania i do tego go pocałuje. Zaskoczyłaś mnie ;o Ale o to chodzi w tych pięknych, niebanalnych fickach. Czytelnik jest zdany na rozwój wypadków, mogąc jedynie się domyślać, co może się stać.
OdpowiedzUsuńUhh, powtarzam się, ale co z tego. Będę o tym chyba zawsze pisać. Cudne opisy. Rozpływam się, czytając to. Naprawdę, perełka ;__;
Wybacz, że nie umiem pisać komentarzy ;/
Życzę mnóstwa weny, żebyś wyszła z tego momentu, w którym stanęłaś. Pozdrawiam serdecznie i tulam ;3
Czyli udało mi się! Takie wbicie na chatę byłoby bardzo spodziewane. Nawet o tym nie pomyślałam. Tak, domyślajcie się. Domyślajcie. Obiecuję, że i tak postaram się was zaskoczyć ♥
UsuńKocham Twoje komentarze, Tsukkomi~ I bardzo się cieszę, że doceniasz moje starania ;w;
Umiesz je pisać, nawet nie wiesz, jak czekam na takie właśnie opinie. Dziękuję. Postaram się Was nie zawieść!
Ta seria podoba mi się z każdym rozdziałem coraz bardziej. Jest cały czas tak samo dobra, jak za pierwszym rozdziałem, trzyma ten sam klimat i nie robi się ani trochę nudna, czy mniej poetycka. Jak dla mnie to jest poetyckie, zwłaszcza te opisy. Spodobało mi się to, jak Uruha wychodzi na balkon pije kawę, pali papierosa i deszcz wpada mu do kawy i jego myśli wtedy, spodobało mi się to. Tak sobie czasem myślę, że od kilku blogerek można by było wziąć z opowiadań cytaty na bloga z cytatami, ale nie robię tego, bo autor może sobie tego nie życzyć. Ale to po postu trafiło mi do serca najbardziej. Właściwie całe to opowiadanie tak do mnie trafiło.
OdpowiedzUsuńBardzo cenna opinia, dziękuję! Owszem, tym razem odpiszę na komentarze, gdyż bardzo dodają mi otuchy. O, właśnie to mnie trapi, że wraz z którąś częścią będzie gorzej, nie utrzymam poziomu, ale mimo wszystko mam nadzieję, że nawet w tych trudniejszych chwilach i gorszych partach wesprzecie mnie. Od tego jesteście ♥ Nieskromnie przyznam, że też lubię ten moment. Ach, więcej, więcej takich komentarzy proszę~
UsuńPrzeczytałam wczoraj wszystkie dotychczasowe rozdziały i muszę przyznać, że bardzo mi się podobało. Lubię tego typu opowiadania :) W szczególności przypadł mi do gustu charakter Kouyou - naprawdę jest osobą, która potrzebuje pomocy... Depresja to zła rzecz, tym bardziej, gdy długo trwa. Jeśli chodzi o Yuu, to na początku sceptycznie podeszłam do jego postawy, że tak nagle chce pomagać komuś obcemu i to tak bezinteresownie, bo przecież większość woli dbać o swój tyłek (-_-), ale po chwili sobie przypomniałam, że są takie osoby. Rei ma rację co do tego fragmentu ♥
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział :D
to było piękne, oczekuje kolejnej części!!!!!!!! <3 <3 <3
OdpowiedzUsuń