wtorek, 26 czerwca 2012

AoixUruha (oneshot): ,,Trening czyni mistrza''

      Siedziałem w fotelu, głaszcząc czarnego, puszystego kota, leżącego na moich kolanach. Dostałem go w prezencie od Kaia, Rukiego i Reity, abym ,,nie czuł się samotny''. Ile razy namawiali mnie, bym mu wszystko powiedział? Nie wiem, po tygodniu czasu przestałem liczyć, a namawiają mnie już od ładnych kilku(nastu?) miesięcy.
Kocur zeskoczył mi z kolan, siadając przy swoich miseczkach. Trącił jedną z nich łapką.
- Zapomniałem cię nakarmić... Wybacz, Star - powiedziałem półszeptem, drapiąc kota za uchem. Sięgnąłem do kuchennej szafki po kocią karmę i wypełniłem nią miseczkę.
I niby to coś ma sprawić, że będę mniej odczuwał brak jego obecności w moim domu?
Pokręciłem głową w geście bezradności. Westchnąłem ciężko. Po chwili usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Odebrałem niechętnie, widząc, że dzwoni do mnie wokalista.
- Halo?
- No cześć! Robimy małą imprezkę. Wpadniesz?
- Nie, Ruki, dzięki...
- No co ty! Sam będziesz siedział?
- Nie chce mi się iść. A po drugie tylko wam humor zepsuję. Po trzecie mam kota, a po czwarte...
- Dość! - krzyknął, przerywając mi. - ReeeiReeei!!! Chodź tu! Uruha nie chce przyjść na imprezę!
- Kouyou, idioto! Masz tu być. Punkt dwudziesta! - usłyszałem w słuchawce gniewny ton basisty. Nawet nie wnikałem jak i kiedy znalazł się u Rukiego. Przecież dopiero dziesiąta rano!
- Ale ja nie chcę! Rozumiecie, że nie mam ochoty na jakieś pojebane imprezy?! Nie przyjdę! Nara! - cisnąłem telefonem o ziemię. Wystarczająco mocno, by wypadła z niego bateria i stłukł się ekranik. Uroki posiadania terakoty...
Zwierzę nieco wystraszyło się huku, jaki wydał rozbity telefon, lecz nie zwróciłem na to większej uwagi. A na imprezę nie poszedłem, bo nie chciałem go dziś widzieć... Ta ciężka atmosfera i docinki ze strony ,,trójcy'' – Kaia, Rukiego i Reity. Dziękuję, postoję.
      Postanowiłem odpocząć. Wziąłem ze sobą odtwarzacz muzyki, słuchawki i położyłem się na łóżku w sypialni. Wsadziłem słuchawki w uszy, włączając cicho spokojną muzykę. Okryłem się szczelnie kocem, nawet się nie przebierając. Po jakimś czasie zasnąłem.


      Obudziło mnie głośne pukanie... Przepraszam! Walenie w drzwi, które zakłócało muzykę wpadającą bezpośrednio do moich uszu. Zdjąłem słuchawki i wygrzebałem się spod koca, kierując się w stronę drzwi. W duchu modliłem się, by to nie byli moi zacni kumple... Swoim zwyczajem, nie zaglądając przez wizjer, od razu otworzyłem drzwi, chwilę później uświadamiając sobie, co zrobiłem i klnąc w głowie na swoją głupotę.
- CO WY TU ROBICIE?! - ryknąłem.
- Nie chciałeś przyjść na imprezę, więc impreza przyszła do ciebie! - krzyknął entuzjastycznie najmniejszy, unosząc siatki z alkoholem w górę.
- Kota mi zbudzisz, ciszej bądź...! - prychnąłem.
- Za bardzo się wczułeś w rolę opiekuna - skwitował Reita.
- I tak nie będę imprezował. Bawcie się dobrze - już miałem zamknąć drzwi, ale Reita z Kaiem byli silniejsi, pchając od drugiej strony.
- Idźcie gdzie indziej! Chcę mieć choć dzień spokoju!
- Tak kumpli traktujesz?! Nie mamy zamiaru tłuc się z tym - Ruki wskazał na reklamówki z trunkami. - z powrotem przez pół miasta - cała czwórka w momencie mojej nieuwagi wepchnęła się do środka. Zrezygnowałem. Niech robią co chcą. Ja nie będę w tym uczestniczył. Już zaczynam cierpieć przez czyjąś obecność...
- Ruki, pozwól... - zawołałem chłopaka.
- Tak?
- Żadnych docinek. Żadnych. Rozumiesz?
- N-no... Jasne...
- Dziękuję. A teraz przekaż tamtej dwójce - wskazałem palcem na Kaia i Reitę.

*

- Uruha, twoja... komórka? - Kai podał mi rozwalone urządzenie. Raczej jego pozostałości.
- Ach tak, dzięki. To wy sobie nie przeszkadzajcie, a ja będę u siebie. Tak w razie czego.
- O nie! Co to, to nie! Ja się nie zgadzam! - Aoi pociągnął mnie za ramię. No i czemu do cholery TY?
Chłopak popchnął mnie na kanapę, siadając obok, podczas gdy reszta rozpakowywała prowiant w kuchni. Więc zostaliśmy sami. Ja z Aoim. Sam na sam.
Klękajcie narody...
- Uru, co się z tobą dzieje...? - zapytał zmartwionym tonem. Nie mogę... Jego czarne tęczówki wwiercały mi się w duszę.
- Nic...
- No weź sobie jaj nie rób! Powiedz, co się dzieje? Poza próbami w ogóle się nie widujemy jako paczka kumpli... 
 
- Mało śpię ostatnio. Przez to mam dziwny humor... - cudownie kłamiesz, Uruś. Cudownie...
- Znam dobre leki na bezsenność. Mogę ci podać nazwę - łyknął haczyk?
- Dobra, zapisz mi gdzieś. Tam są kartki - wskazałem na szufladę komody. Podszedł do mebla, otwierając właściwą szufladę.
- Uruha...? - jakby... pobladłeś. Ale... Cholera jasna!
- Aoi... No daj spokój... - zaśmiałem się nerwowo, odciągając gitarzystę od komody. Ten wstał i odwrócił się twarzą do mnie, znów gapiąc mi się prosto w oczy. Myślałem, że zje mnie żywcem...
- Pokaż ręce...
- Ale... po co? - udałem idiotę i schowałem dłonie za siebie. - Chyba nie myślisz, że...
- Pokaż mi je, cholera!
- Nie!
- Co tu się dzieje, ludzie?! - do salonu wszedł rozeźlony Reita. W duchu strasznie się ucieszyłem, bo kompletnie nie miałem pojęcia, co zamierza mi zrobić gitarzysta. Do tego nie miałem pojęcia co mam mu powiedzieć...
- Nic – odparłem bez zastanowienia, jak gdyby nigdy nic. Aoi nadal na mnie patrzył, kręcąc głową. Dojrzałem w jego oczach żal.
- No przecież, kurwa, słyszałem! - basista rozłożył ręce.
- Fałszywy alarm... - Aoi zaśmiał się.
- To... ja wracam... - Rei popatrzył na nas jak na idiotów, po czym wrócił do kuchni.
- A teraz po prostu wyciągnij łapki przed siebie i podtocz trochę rękawy...
- Skoro jesteś pewien, że to zrobiłem, to po co każesz mi to pokazywać?
- Liczę na trochę szczęścia, że jednak tego nie zrobiłeś... - po tych słowach spuściłem głowę, a do oczu napłynęły mi łzy.
- Przepraszam...
- Nigdy więcej tego nie rób... A żyletki konfiskuję. Martwię się o ciebie, idioto... - przytulił mnie. Ciepło bijące od Yuu momentalnie mną zawładnęło. Wtuliłem się w niego jak małe dziecko. Było mi tak dobrze... Jednak nie mogłem zbyt długo cieszyć się tym gestem. Aoi odsunął mnie od siebie i czekał na moją reakcję.
- Nie zrobię. Obiecuję...
- A teraz zapomnijmy o wszystkim. Po prostu dobrze się bawmy.
- Ale Aoi...
- Stwarzaj chociaż pozory, bo ci żyć nie dadzą – wywrócił oczami.
- No... Dobra...
- Idź się trochę ogarnij.
- Zaraz wrócę – odparłem, kiedy dotarła do mnie wiadomość, jak ja muszę teraz wyglądać. Uciekłem do łazienki, gdzie przeanalizowałem w głowie całe to zajście. Spojrzałem na swoje pocięte nadgarstki.
Gdyby mnie zapytano, dlaczego to robiłem, chyba nie umiałbym odpowiedzieć na to pytanie... Było mi lżej? Rozładowywałem emocje? Może po prostu bezsilność...? 
Może...

Przeczesałem trochę włosy, przemyłem twarz zimną wodą, wykonałem leciutki makijaż i wyszedłem do chłopaków. Kiedy wtargnąłem do salonu, na stole stały chyba wszystkie możliwe rodzaje trunków świata. Na kolanach Aoiego leżała Star.
- W końcu jesteś... - westchnął Yuu. - Jak go nazwałeś? - wskazał na kota.
- To dziewczynka – zaśmiałem się. - Wabi się Starru – wypowiedziałem imię zwierzaka swoją kiepską angielszczyzną.
- Jest urocza... - podrapał kota po brzuszku, na co ten zaczął mruczeć z aprobatą.
- Dobra, długo jeszcze będziecie się rozczulać nad sierściuchem? - warknął Reita. Ten to zawsze zły, dopóki nie pójdzie pierwsza flaszka... - Pijemy!
- Pijemy! - zawtórował Ruki. Aoi postawił kota na ziemi, a ten poszedł do mojej sypialni.
Reita wręczył mi piwo, które piłem powoli, małymi łyczkami. Naprawdę nie miałem ochoty na imprezowanie...

      Kilka trunków później Ruki wpadł na ,,wspaniały'' pomysł. Mianowicie butelka... Nie chciałem w to grać. Nienawidziłem tej gry już za czasów liceum, kiedy to musiałem pocałować się z jakąś dziewczyną. To niełatwe zadanie, jak dla geja... Ale mnie w to wciągnięto. Siłą! I nie mogłem się wycofać...
Wzdrygnąłem się na te głupie wspomnienia.
- Ja dziękuję. Popatrzę - mruknąłem, dopijając złocisty płyn prosto z butelki.
- Gramy wszyscy. Bez wyjątku! - krzyknął nieco wstawiony basista. Cała czwórka kazała mi grać w to cholerstwo, więc niechętnie, ale się zgodziłem.
- Kto zaczyna? - zapytał Kai.
- Ruki. On wpadł na ten pomysł... - odparł Aoi. - Ale gramy na całowanie?
- No tak! - zapewnił Reita.
- To kręcę... - oznajmił wokalista. Butelka wirowała, aż w końcu padło na Reitę. Ruki oblizał się, podszedł do basisty i wpił się w jego usta. Ten od razu zaczął oddawać pieszczotę.
Patrzyłem na ich pocałunek. Wyobraziłem sobie Aoiego i siebie w takiej sytuacji. Moje ciało przeszły miłe dreszcze. Z hipnozy wyrwał mnie głos lidera.
- Dobra, wystarczy zakochańce! - zaśmiał się Kai.
- Zakochańce? - zapytałem z niezrozumieniem.
- No - wyszczerzył się wokalista. - Od miesiąca - A ja jak zwykle ostatni...
- Etto... Nieważne. Reita, kręć - ponagliłem kumpla. Oby nie wypadło na Aoiego. Ani na mnie... Matko, co za głupia gra! W dodatku ustaliliśmy, że gramy na to przeklęte całowanie. Jakby nie można było na ,,prawdę, czy wyzwanie''...
- Wiecie, nie chcę grać... - oznajmiłem, kiedy butelka zatrzymała się na Aoim. Wstałem i po prostu wyszedłem do sypialni.


      Usiadłem na łóżku, gdzie wylegiwał się czarny kot. Westchnąłem ciężko.
- Po co mi to było...? - schowałem twarz w dłoniach, nie mogąc pojąć, czemu zakochałem się akurat w Aoim...
Nawet nie usłyszałem, kiedy ktoś wszedł do mojego pokoju.
- Uruha... Coś się stało? - tak, świetnie. Tylko tego tu brakowało.
- Nie lubię grać w to... coś.
- Daj spokój...
- Co tam masz? - zapytałem z ciekawością, próbując wypatrzeć, co czarnowłosy ukrył za swoimi plecami.
- Usiądź tu, na ziemi.
- Ale po co?
- No usiądź. Zobaczysz - zsunąłem się z łóżka, po czym usiadłem po turecku naprzeciwko gitarzysty. Aoi wyjął zza pleców pustą, szklaną butelkę po piwie, kładąc ją między nas.
- Aoi... - jęknąłem. Butelka była ostatnią rzeczą, na jaką miałem ochotę.
- Reita mnie nie pocałował. Ja też nie chciałem. A przecież wypadło na mnie, więc... teraz moja kolej - zakręcił szklanym naczyniem.
Nie do końca wiedziałem, co Yuu ma na myśli... Gra we dwóch?
Butelka kręciła się, kręciła i nie wydawało się, by szybko przestała. Aoi, lekko zdenerwowany, w końcu sam zatrzymał naczynie ręką tak, że szyjką wskazywało mnie.
- Ups... - uśmiechnął się znacząco i zbliżył się do mnie. Serce zaczęło mi łomotać, a mnie sparaliżowało. Jeśli mnie pocałuje i to tylko w ramach tej pojebanej gry, to chyba coś sobie zrobię... A przynajmniej nie przestanę o nim myśleć tak na poważnie... Albo zacznę, tylko intensywniej...


Yuu podszedł do mnie na czworaka. Ja przez szok nie drgnąłem nawet o milimetr. Siedziałem jak wcześniej – po turecku, patrząc na poczynania czarnowłosego.
Kiedy nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów, Aoi uważnie przyjrzał się moim ustom, potem spojrzał w oczy, znów na usta i przymykając powieki zbliżył się bardziej. Kiedy musnął lekko moje wargi, zacząłem drżeć. Ze strachu. Bałem się...
- Kou...? - chłopak jak oparzony oderwał się ode mnie. Troszkę się wystraszył, kiedy dodatkowo ujrzał moje mimowolnie lecące z oczu łzy. - Czy zrobiłem coś nie tak...? Proszę, powiedz mi...
- Nie... To nic takiego...
- Kou-chan... Od dłuższego czasu czekałem, kiedy będziemy mogli pogadać na osobności. Ta impreza była jedyną opcją, bo tylko tak mogliśmy się zobaczyć. Kiedy do ciebie dzwoniłem, to albo nie odbierałeś, albo nie miałeś dla mnie czasu... Teraz mam okazję. Chcę ci coś... powiedzieć... - speszył się.
- Jak to...? - otarłem łzy.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie chcę cię stracić jako przyjaciela...
- Niby dlaczego miałbyś mnie stracić? 
 Przecież możesz zyskać... - dopowiedziałem sobie w głowie.
- Bo... Ja... Kocham cię, Kouyou... - opuścił głowę, zasłaniając twarz czarnymi, półdługimi włosami.
- Aoi... - przyłożyłem dłoń do jego policzka, potem przesunąłem ją na podbródek chłopaka, aby unieść lekko jego twarz. - Tyle czasu próbowałem ci to powiedzieć, ale...
- Ćśś... - przyłożył swój palec do moich ust. - W takim razie teraz twoja kolej - uśmiechnął się ciepło, wskazując na szklaną butelkę. Chcąc zaoszczędzić trochę czasu, po prostu przesunąłem butelkę tak, by wskazywała gitarzystę. Inaczej kręciłaby się do skutku...
Serce znów mi przyspieszyło. Aoi ponownie zbliżył się do mnie, lecz tym razem brutalnie wpił się w moje usta, od razu przejeżdżając po nich językiem, co zmusiło mnie do rozchylenia warg. Wjechał językiem do środka, zawzięcie penetrując wnętrze mojej jamy ustnej. Nieporadnie i szybko oddawałem pocałunki. Yuu narzucił... dość szybkie tempo.
Po chwili jednak zauważył, że sobie nie radzę. Cóż... Tak się składało, że nigdy nie miałem chłopaka. O dziewczynie nigdy nie myślałem. Zwyczajnie się brzydziłem, więc co za tym idzie... Nie potrafiłem całować.
Yuu oderwał się ode mnie, ścierając kciukiem stróżkę naszej zmieszanej śliny z mojej brody.
- Zrób tak... - uchylił lekko usta, robiąc coś na wzór ,,dzióbka''. Chociaż... to nie było do końca to. Sam nie wiem jak określić minę, którą zrobił Aoi. Była trochę śmieszna.
Złożyłem usta tak, jak pokazał mi czarnowłosy.
- Teraz patrz... - znów się do mnie zbliżył, tym samym znów się całowaliśmy. Teraz już załapałem technikę starszego i oddawałem pocałunki z pasją.

Wreszcie mogłem poczuć smak tych pełnych, miękkich warg. Złapałem chłopaka zębami za kolczyk, na co ten zachichotał.
Kiedyś musiało zabraknąć nam powietrza. I gdybyśmy się od siebie nie oderwali, chyba udusilibyśmy się. Ja mogłem ryzykować. Przynajmniej umarłbym szczęśliwy...
Nasze usta rozdzieliły się, a Yuu oparł swoje czoło o moje, wyrównując oddech. Dyszeliśmy ciężko, płytko czerpiąc powietrze. Przez to wszystko dostałem czkawki.
- Aoi... Czy...
- Uruha, pozwól... - zaśmiał się, słysząc, jak męczę się z powiedzeniem czegokolwiek, przez tą cholerną czkawkę! Wciąż rozbawiony próbował sklecić jakieś zdanie, lecz nie mógł przestać się śmiać. Dopiero kiedy walnąłem go w bok, przestał, ocierając łzę z oka, spowodowaną śmiechem.
- Już? - zapytałem. Czkawka nadal nie dawała mi spokoju, więc mówiłem, lub odpowiadałem jednosylabowcami. 
 
- Więc do rzeczy... Powiedziałeś, że mnie kochasz...?
- Tak... - znów czknąłem, po czym zasłoniłem sobie buzię ręką. Głupio się czułem, mówiąc wprost, co czuję, mając czkawkę. Szczególnie do faceta, za którego dałbym się pokroić. Dodając, że ,,nasza sprawa'' nie jest do końca wyjaśniona... Nie tak to sobie wyobrażałem.
- Zaraz przyniosę ci wody. Tylko najpierw cię o coś zapytam... - kiwnąłem głową, nie chcąc się znów upokorzyć. - Kouyou, czy... zostaniesz moim chłopakiem...? - nie wierzyłem. Po prostu nie wierzyłem...
- Ja... Yuu! Oczywiście, że tak! - rzuciłem się mu na szyję, przewalając go na plecy. Ucałowałem go delikatnie w kącik ust. Patrzyliśmy sobie w oczy, obdarzając się leniwie drobnymi pocałunkami, tuląc się do siebie.
- Widzę, że czkawka minęła - uśmiechnął się, odgarniając moje włosy za ucho.
- Jesteś idealnym lekiem - zaśmiałem się. - Wiesz, cieszę się. Cieszę się, bo w końcu cię mam... Kocham cię Yuu...
- Ja ciebie też, skarbie... Ale wiesz...
- Tak?
- Ta twoja podłoga jest strasznie twarda. I niewygodna. Będziemy musieli zainwestować w puchate dywany.
- Więc zamieszkasz u mnie? - ucieszyłem się.
- Chyba, że nie chcesz. Ale wiesz, ja baaardzo lubię się wpraszać...
- A ja nie mam nic przeciwko, jeżeli wprosisz się do mnie na zawsze.
- Noo... Będziemy musieli wypróbować te dywany.
- Jak to?
- Czy są wystarczająco miękkie - uśmiechnął się podstępnie. W głowie już miałem wizję nas – kochających się w puchu ogromnych dywanów. W oczach starszego ujrzałem zadziorne iskierki.
- Też tak sądzę. Będziemy musieli. Stanowczo – zaśmiałem się i zszedłem z chłopaka, przenosząc się na łóżko.
- Yuu... Pocałuj mnie...
- Cały czas się całujemy... - uśmiechnął się, jeżdżąc opuszkami palców po moim udzie. Przyjemnie łaskotało.
- Ale tak... No wiesz... - zrobiłem ten prowizoryczny ,,dzióbek'', jaki mi wcześniej pokazywał. Od razu załapał o co mi chodzi. Czarnowłosy pogładził mój policzek, po czym nasze języki splotły się w bardzo czułym tańcu.
Cóż. W końcu... trening czyni mistrza.

piątek, 22 czerwca 2012

ReitaxRuki (oneshot): ,,Nowe życie''

        Jest jeszcze wcześnie. Spojrzałem na budzik. Czwarta rano, dopiero zaczyna świtać. Ostatnio mam problemy ze spaniem. Odgarnąłem kołdrę i podniosłem się z łóżka. Idąc po miękkim, beżowym dywanie, stanąłem przed jasną, drewnianą, dość dużą szafą, przeglądając jej zawartość. Wybrałem przydługą, czarną koszulkę z kolorowym nadrukiem, do tego jasnoniebieskie, niezbyt obcisłe spodnie. Z szuflady niżej wyjąłem świeżą bieliznę. Otworzyłem cicho drzwi, kierując się do toalety. Nagle usłyszałem ciche brzdąkanie na gitarze. Dochodziło z pokoju wokalisty. Zatrzymałem się przed zamkniętymi drzwiami jego pokoju, wsłuchując się w kojącą melodię, jaką wydawała gitara.
        Wszyscy mieszkamy razem. Tak bardziej się opłaca. Niższy czynsz, mniej idzie na żywność, każdy ma siebie na oku. Tak chyba jest dobrze. A raczej byłoby dobrze, gdyby nie wokalista, w którym zabujałem się już... jakieś 3 lata temu. Wiem, że jest biseksualny. Jednak boję się. Głupi ja sam nie wiem, czego tak naprawdę się boję. Odrzucenia? Tak, chyba tak to się nazywa. Jednak staram się nie okazywać mu większej uwagi. Niespecjalnie daję mu do zrozumienia, że mi się podoba... albo raczej imponuje. To słowo jest odpowiedniejsze... Nie robię tak, jak starszy gitarzysta, który na oku miał Kouyou też od paru ładnych lat. Wciąż się na niego gapił, zaczepiał go, przez co często mylił chwyty, podczas grania piosenek na próbie. Kai dostawał białej gorączki przez jego zachowanie. Dlatego też kazał gitarzystom wszystko sobie wyjaśnić i od kolejnej próby zachowywać się, jak na ludzi przystało. Już następnego dnia gołąbeczki nie odstępowały siebie na krok, a Shiroyama nie mylił chwytów. Proste? Banalne w swej postaci. Cóż, też mógłbym przyjąć identyczną taktykę, a Tanabe wziąć na swatkę, ale po co? Taka to nie Kouyou, pewnie nie odwzajemnia moich uczuć tak, jak było w przypadku młodszego gitarzysty. Matsumoto jest w ogóle innym typem człowieka. Rozsądny, opanowany. Szaleje tylko wtedy, kiedy wie, że może. Albo po zbyt dużej ilości spożytego alkoholu. W sumie odpowiadało mi to, w jakiej sytuacji się znajduję. Taka platoniczna miłość... Jestem blisko, ale nie za blisko. A to, że cierpię... poradzę sobie. Przecież na wokaliście świat się nie kończy, prawda...?
Pytanie numer dwa: jak bardzo się mylę...?

        Stojąc dalej, wsłuchując się w inną już melodię, rozpoznałem w niej coś bardzo znajomego. Do dźwięku gitary dołączył cichy wokal Takanoriego...
- Reila, Reila... - usłyszałem. Pamiętam, jak cierpiał po stracie tej delikatnej istoty. Wtedy uznał, że nie chce mieć innych dziewczyn. Bo ta była jedyną... Nie chciałem komplikować jego zasad moralnych, mówiąc, że jest w błędzie. Że mimo jej śmierci powinien nadal iść naprzód, nie oglądając się za siebie, w przeszłość. Nie chciałem tego niszczyć, bo wiem, ile ta dziewczyna dla niego znaczyła. Była całym jego światem, natchnieniem, muzą... Gdybym dawał mu takie bezsensowne rady, jak każdy inny, nie uważałby mnie za przyjaciela. Ot, wujek dobra rada od siedmiu zakichanych boleści. Nie doradzałem mu, bo wiem, jak się czuł... czuje.
Jak to jest? Chcieć, ale nie móc tego mieć? No jak? Nie wiesz? A ja wiem, bo jestem w podobnej, lecz tak różnej niż on sytuacji. Reila odeszła i nie wróci, Takanori jest. Tu. Nadal. Siedzi właśnie za tymi drzwiami, obok których stoję i nasłuchuję, jak śpiewa. Cicho, by nie obudzić pozostałych.
Dźwięk urywanego wokalu po słowach 'aishiteru' oraz przerwanego szarpania za struny instrumentu ściągnęły mnie na ziemię. Usłyszałem, jak młodszy odkłada gitarę i kieruje się w stronę drzwi, by wyjść z pokoju. Szybko czmychnąłem do łazienki, zamykając ją za sobą. Oparłem się dłońmi o umywalkę, patrząc w lustro. Nie wyglądałem najlepiej, zauważyłem sińce pod oczami, nie spowodowane przez niedomycie wczorajszego makijażu, lecz przez niesypianie. Naprawdę, nie wiem co mi jest. Śpię średnio godzinę, do dwóch dziennie, a potem chodzę przybity... Do tego nieświeże włosy, które powinienem umyć. Zdjąłem z siebie swój obecny strój i wszedłem pod prysznic. Kiedy oblałem się gorącym strumieniem wody, poczułem, jak zmęczenie natychmiast odchodzi. Odświeżyłem się, przetarłem włosy ręcznikiem, nie susząc ich. Takie 'gorące zabiegi' tylko niszczą strukturę włosów. Potem przebrałem się w ubrania, które wcześniej wybrałem. Usłyszałem nieśmiałe pukanie do drzwi.
- Tak?
- Um... Kiedy wyjdziesz? - był to nie kto inny, jak nasz wokalista.
- Za chwilkę, tylko trochę sprzątnę...
- Dobrze, poczekam.
W ekspresowym tempie ogarnąłem z grubsza pomieszczenie i przekręciłem zamek w drzwiach łazienki. Wyszedłem. Młodszy również nie wyglądał najlepiej. Miał podpuchnięte, lekko czerwone oczy. Do tego policzki trochę mu ,,świeciły''. Płakał...? Obdarzyłem go lekkim, ciepłym uśmiechem. Ten blado mi odwzajemnił.
- Taka... Coś się stało...?
- Nie, nie, wszystko jest w porządku... - spróbował się uśmiechnąć, lecz wyszedł z tego lekki grymas. Z jego oczu popłynęły łzy, a on sam ukrył twarz w dłoniach i wparował szybko do łazienki, zamykając się w niej.
- Takanori... Proszę, nie rób nic głupiego, cokolwiek się stało... - na odpowiedź nie czekałem i takowej nie otrzymałem. Wiedząc, ile czasu szatyn spędza w łazience, postanowiłem pójść do jego pokoju. Nie powinienem, ale ciekawość wzięła nade mną górę.
       Uchyliłem drzwi i wślizgnąłem się do środka. Zlustrowałem pokój. Na łóżku zasłanym czekoladowym kocem, leżało mnóstwo chusteczek. Teraz byłem pewny, że płakał. Tylko dlaczego...?
Gitara była na swoim miejscu, jakim był plastikowy, czarny stojak. Podszedłem na palcach do biurka, znajdującego się pod sporym oknem. Leżało na nim wiele zdjęć, przedstawiających szatyna i Reilę.
Więc to ona jest powodem jego łez?
Wredna istoto, pozwól mu się od siebie uwolnić. Nie widzisz, że on chce być szczęśliwy? Ty mu na to nie pozwalasz. Nie pozwalasz mu kochać. Nie pozwalasz mu zauważyć, że ktoś go kocha... Puść go, daj mu żyć... On cierpi. I to właśnie przez ciebie...

       Stałem tak jakiś czas, pochylony nad masą fotografii. Nawet nie usłyszałem, kiedy wokalista wtargnął do pokoju.
- Co ty tu robisz...? - kiedy usłyszałem ten lekko zachrypnięty głos, odwróciłem się szybko.
- Taka! Przestraszyłeś mnie...
- Co ty tu robisz...? - stał z wzrokiem wbitym w ziemię. Włosy zasłaniały mu twarz. Wyglądał strasznie...
- Bo j-ja... Ty... płakałeś... Takanori, co się...
- Gówno cię to obchodzi! Wynoś się stąd! Rozumiesz?! Wynoś się! - histeryzował. Podszedł do mnie i zaczął mnie popychać ku wyjściu. Przytrzymałem mu ręce, na co ten szarpał się, próbując się wyrwać z mojego stalowego uścisku.
- Takanori, uspokój się!
- Zostaw mnie, proszę... zostaw... - przestał się szamotać i rozpłakał się. Puściłem jego nadgarstki i przytuliłem go, chowając szatyna w swoich ramionach. Oparłem policzek o jego potargane włosy. Już po chwili poczułem, jak ramiona młodszego oplatają mnie w pasie. To było takie... przyjemne...
Głaskałem go po głowie, a ten wypłakiwał mi się w koszulkę.
- Płacz, Taka, płacz... Będzie ci lżej... - po tych słowach wplotłem usta we włosy niższego, całując go lekko w czubek głowy. Zacząłem się lekko kiwać, kołysząc wokalistę. Już po chwili słyszałem tylko zanoszenie się od płaczu i miarowe pociąganie nosem. Sięgnąłem po chustkę i delikatnie otarłem mu nią oczy.
- Takanori... - odezwałem się po chwili ciszy. - Przepraszam, nie powinienem był wchodzić tu bez pytania. Chciałem ci tylko pomóc...
- Nie pomożesz mi... - odezwał się, mocno zachrypniętym głosem.
- Niby czemu?
- Nie wskrzesisz... - zrobił pauzę. - Jej – wskazał na zdjęcia, leżące na biurku i oparł się czołem o moją klatkę piersiową.
- Słyszałem, jak rano grałeś... Tak myślałem, że to o nią chodzi.
- Bo dziś jest jej piąta rocznica śmierci... Pojechałbyś ze mną na cmentarz...?
- Oczywiście... - pomimo tego, że była to prośba dotycząca pojechania w takie, a nie inne miejsce, w duchu cieszyłem się jak dziecko, że to właśnie mnie o to poprosił.
- Dzięki... - pociągnął nosem, oderwał się ode mnie i uśmiechnął się. Teraz tak szczerze. Nieśmiało, ale szczerze... Odwzajemniłem uśmiech.
- Daj spokój, przecież wiesz, że możesz na mnie liczyć. Zawsze.
- Um... Wybacz, że tak na ciebie naskoczyłem. Trochę się zdenerwowałem, kiedy zobaczyłem, że tu jesteś... Nie lubię, kiedy ktoś narusza moją prywatność, szczególnie, kiedy pokój jest w takim stanie... Jednak w sumie dobrze, że byłeś to akurat ty, a nie ktoś inny... - albo uważał mnie za głąba, który nikomu nie wypaplałby, że szatyn tęskni za Reilą, bo nie będę tego rozumiał, albo po prostu mi ufał... Zdecydowanie wolałem tę drugą wersję.
- Tak w rekompensacie... Jeśli chcesz, to wpadaj do mnie, kiedy tylko masz na to ochotę. Wiem, że często siedzisz sam. Samotność wyraźnie ci nie sprzyja, wiesz?
- T-tak, masz rację... Dobrze, będę przychodził – speszył się. Chyba nie spodziewał się takiej propozycji z mojej strony. Cóż, mi jest bardzo na rękę.
- Jak będziesz chciał już jechać, to daj mi znać. Ja lecę do siebie. Tylko nie płacz już, dobrze...?
- Dobrze, dobrze... Dziękuję ci... - podszedł do mnie i stając na palcach, musnął mój policzek swoimi różowymi ustami.
- Ja... Ten... Iść miałem... Khm, będę u siebie – odchrząknąłem.
- Idź, idź... - zaśmiał się. Że też musiałem się jąkać! Co on sobie pomyśli?! Głupi, głupi ja!
 
       Uciekłem do siebie. Matko, czemu on to zrobił no?! Ale nie powiem... To było nawet... miłe. Bardzo miłe.
       Postanowiłem zasłać swoje łóżko i trochę uprzątnąć pokój. Kiedy skończyłem, z powrotem usiadłem na zasłane już łóżko i wyjąłem spod niego laptopa. Zacząłem surfować po internecie. Zupełnie bez celu. Czasem lubiłem sobie posiedzieć ot tak, dla zabicia czasu. Założyłem słuchawki na uszy, by posłuchać muzyki i jednocześnie nikomu nie przeszkadzać. Lider oraz gitarzyści jeszcze spali.


       Nagle ujrzałem szatyna, zaglądającego do mojego pokoju. Zdjąłem słuchawki i spojrzałem na komputerowy zegarek w prawym dolnym rogu ekranu. Już po 8? Jak ten czas leci... Przed chwilą była piąta...
-Zrobiłem śniadanie, jesteś głodny? - zapytał, uśmiechając się. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, głośno zaburczało mi w brzuchu.
- Etto...
- No teraz mi nie zaprzeczysz! Chodź – zaśmiał się, opuszczając pomieszczenie. Wyłączyłem laptopa i schowałem go z powrotem pod łóżko. Wiem, genialne miejsce, jak na trzymanie elektroniki...
Podniosłem się z wielkiego, dwuosobowego łoża. Do dziś nie mam pojęcia po co było mi takie wielkie... Skierowałem się do kuchni, gdzie czekał Takanori.
- No, siadaj, bo wystygnie.
- Dzięki! Właśnie na to miałem ochotę... Czytasz mi w myślach.
- Smacznego, chuściasty – uśmiechnąłem się do młodszego na to określenie. W tym samym momencie zorientowałem się, że nie założyłem swojej opaski. Zakryłem dłonią pół twarzy.
- Zaraz wrócę... - wymamrotałem spod ręki.
- Akira! Zostań. Przecież nie jesteśmy na scenie...
- Wiem, ale... ale się z nią zżyłem!
- Czasem mam ochotę porządnie sobie przywalić, że uznałem tą szmatkę za dobry znak rozpoznawczy dla ciebie...
- To nie szmatka! ON nazywa się Reita-san*! - popatrzyłem gniewnie na wokal, na co ten wywrócił oczami. Coś ze mną nie tak?!
- Dobrze, dobrze... - zaśmiał się. - Więc Reita-san podczas urlopu będzie pod moją opieką, okej?
- Ale...
- Zaraz mi ją... go oddasz.
- Wredota.
- Jedz, bo zimne będzie!
- No już, już... - usiadłem do stołu, wpychając pałeczkami do ust porcję ryżu z warzywami i sosem, na który przepis znał tylko Takanori. Nawet dla Tanabe go nie zdradził! Mówiłem, że wredota...
- Ty nie jesz? - zorientowałem się, że szatyn od jakiegoś czasu patrzy się na mnie, pijąc jedynie herbatę. Pewnie znów nieposłodzoną. Jak zwykle...
- Jakoś nie mam apetytu...
- Chyba humoru... - parsknąłem, odsuwając talerz trochę dalej i przysunąłem do siebie kubek z letnią herbatą. Wypiłem ją na jednym wdechu. Wokalista spojrzał w okno, stukając pierścionkami o ścianki czarnego kubka. - Dalej o niej myślisz...? - westchnąłem, odstawiając talerz i kubek do zmywarki. Ten kiwnął twierdząco głową. Oczy mu się zeszkliły.
- Ciężko mi zapomnieć... A chciałbym, naprawdę. Chcę zacząć nowe życie i nie myśleć o przeszłości...
- Wiem, Taka. Myślę, że... A.. albo nie...
- Proszę, powiedz...
- Tylko mnie za to nie skarć. Uważam, że powinieneś z nią porozmawiać – spojrzał na mnie jak na idiotę. - Nie patrz tak na mnie. Porozmawiaj z nią. Dziś na cmentarzu. Pożegnaj się. Powiedz jej, że nie chcesz być od niej zależny... - popatrzyłem na niższego. Trawił moje słowa, bijąc się z myślami.
- Akira...?
- Tak?
- Jedźmy...
Odstawił pusty kubek na blat. Wyszedł z kuchni i zaczął nakładać płaszcz, buty i szal na szyję. Ja skierowałem się do siebie po nieodłączny element mego wizerunku.
       Wróciłem do Takanoriego i też zacząłem się ubierać. Kiedy schyliłem się, by zawiązać buty, poczułem, jak opaska uwalnia mój nos. Podniosłem zdziwiony wzrok na wokalistę, który chował kawałek materiału do kieszeni swojego płaszcza.
- Nie będzie ci potrzebna... - uśmiechnąłem się lekko. Zgarnąłem z korytarzowej szafki klucze od samochodu, dokumenty i wyszliśmy z mieszkania.


       Będąc w drodze, Taka wypatrywał czegoś uważnie.
- Aki, zajedźmy do tej kwiaciarni, dobrze?
- Okej...
- Poczekaj w samochodzie, zaraz wrócę – wokalista trzasnął samochodowymi drzwiami i udał się do kwiaciarni. Pięć minut później wyszedł z niej, trzymając długą, ciętą czerwoną różę.
- Już możemy... - nic nie mówiąc, ruszyłem w dalszą drogę.
        Po jakimś czasie dojechaliśmy na cmentarz. Nie wiedziałem, co zamierza szatyn. Jak przyjął moją uwagę? Nie mam pojęcia... Mam jednak nadzieję, że postąpi rozsądnie...
        Przeszliśmy przez skrzypiącą furtkę wejściową i szliśmy zawiłymi dróżkami, wprost do miejsca, gdzie pochowano dziewczynę. Po kilku minutach drogi odnaleźliśmy jej pomnik.
- Witaj, ukochana... - zaczął Takanori, kładąc na marmurowej płycie czerwony kwiat. Chciałem odejść, by mógł załatwić wszystko sam, bez krępacji. Jednak gdy zacząłem się powoli cofać, wokalista złapał mnie za rękaw. Kiedy na mnie spojrzał, wzrokiem prosił mnie, bym przy nim został. Kiwnąłem głową, dając mu tym do zrozumienia, że zostanę. Z powrotem zwrócił swój wzrok na nagrobek. - Wiesz, jest mi ciężko po tym, jak odeszłaś... Dobrze wiesz, że byłaś moją największą miłością. Jednak czuję, że nadeszła pora, bym zaczął żyć normalnie... Nie zwalam winy na ciebie, najdroższa... Chcę jednak, byś wiedziała, że postanowiłem zacząć od nowa... - po jego policzkach spływały słone łzy. Było mu ciężko... - Nie zapomnę o tobie, będę cię wspominał, ale chcę się pożegnać... Zamierzam odwiedzać cię dwa razy w roku. W rocznicę twojej śmierci i w urodziny. Nie miej mi tego za złe... Jeśli mnie kochasz, zrozum i wybacz mi... - w tej samej chwili błękitne niebo spowiły ciemne, burzowe chmury. A przecież nie zanosiło się na deszcz... Zaczęło padać. - Nie płacz, kochana... Nigdy cię nie zapomnę... - dodał szatyn, płacząc rzewniej. Przytulił się do mnie.
- Byłeś bardzo dzielny... Jestem z ciebie dumny – szepnąłem mu na ucho i pogłaskałem go po plecach.
Deszcz wciąż przybierał na sile. Zmoczył nasze włosy i okrycie wierzchnie.
- Dziękuję, że ze mną przyjechałeś... To wiele dla mnie znaczy... - spojrzał mi w oczy. Deszcz mieszał się z jego łzami, rozmazując delikatny makijaż.
- Chodźmy już. Przeziębisz się...
- Żegnaj, Reila... - powiedział półszeptem. Schowałem ręce w kieszenie swojego płaszcza,a młodszy przylgnął do mojego ramienia. Szybkim krokiem opuściliśmy cmentarz, wsiadając do mojego auta. Deszcz stukał w szyby, zakłócając ciszę, jaka nastała między mną, a Matsumoto.
- Wszystko w porządku? - zapytałem, widząc nieobecny wzrok szatyna, wbity w zaokienną przestrzeń.
- Teraz już tak... Cieszę się, że w końcu to zrobiłem. Dodałeś mi odwagi i pewności siebie – uśmiechnąłem się, widząc w oczach Taki maleńkie iskierki – znak, że teraz wszystko będzie tak, jak być powinno.


       Weszliśmy do mieszkania. Gitarzyści byli już na nogach. Tylko Kai smacznie spał. Wczoraj nieźle się namęczył. Późno wrócił, bo musiał pozamykać wszystkie sprawy, dotyczące przedwczorajszego koncertu.
- O, cześć – przywitał nas uśmiechnięty Kouyou. - Gdzie byliście?
- Na cmentarzu – odparł Takanori. Zdjęliśmy mokre płaszcze.
- No tak... dziś rocznica Reili...
- Ale teraz będzie wszystko okej. Nie, Taka? - ten tylko się uśmiechnął i wieszając płaszcz, poszedł do siebie.
- A temu co? Dziwny jakiś... Szczęśliwy? - palnął z niezrozumieniem Kou.
- Oficjalnie rozpoczął nowe życie – uśmiechnąłem się, szperając w kieszeni płaszcza wokalisty. Wyjąłem stamtąd swoją opaskę. Wcisnąłem ją do kieszeni swoich spodni. Postanowiłem, że potem odłożę ją do mojego pokoju.
- Bez Reili? W końcu... Myślałem, że sobie chłopak nigdy nie odpuści...
- Najwidoczniej odpuścił. I ma się całkiem dobrze. Zresztą sam widziałeś.
- No... To w sumie dobrze.
- Kou, śniadanie! - usłyszałem krzyk Yuu z kuchni.
- Wzywają mnie... - zaśmiał się, wywracając oczami i poszedł do kuchni. Udałem się za nim.
- O, cześć, Akira – przywitał mnie Shiroyama, całując młodszego gitarzystę w policzek.
- Cześć... Co tam przygotowałeś?
- Omlety.
- Mógłbym wziąć porcję? Taka nic nie jadł...
- No jasne. Tylko ma zniknąć. Powiedz, że jeśli nie zje, to go uduszę. Osobiście – uśmiechnął się znacząco, grożąc drewnianą łopatką, którą przewracał ciasto na patelni.
- Przekażę – nałożyłem spory kawałek placka na talerz, wziąłem jakieś dodatki, nalałem do szklanki soku i stawiając wszystko na tacy udałem się w stronę jego pokoju. Zapukałem trzy razy.
- Kto to? - usłyszałem stłumiony głos zza drzwi.
- Akira. Mogę?
- A tak, wejdź – nacisnąłem na klamkę, wchodząc do pomieszczenia. Z łóżka zniknęły chusteczki, a z biurka zdjęcia.
- Przyniosłem ci śniadanie. Yuu zrobił omlety.
- Nie jestem...
- Powiedział, że cię udusi, jeśli nie zjesz – wygiąłem usta w perfidnym uśmiechu. - A ja mu pomogę – dodałem.
- No wiesz...? - splótł ręce na piersi, robiąc naburmuszoną minę. Mała diva.
- Wiem tylko, że jeśli nie zjesz, to będziesz miał niemało kłopotów. Angażując w to jeszcze Kou... i Yutakę, oczywiście... - zacząłem wymieniać, robiąc minę myśliciela.
- Już dosyć! Zjem to... - postawiłem tacę na łóżku. Takanori usiadł po turecku i zaczął pałaszować. - Nawet smaczne...
- Poczekam tu, byś nie wywalił wszystkiego przez okno, czy gdzie tam...
- Niby czemu miałbym to zrobić?
- Ostatnio w ogóle nie jesz. Myślisz, że jestem taki ślepy i tego nie zauważyłem? - Taka westchnął ciężko, dojadając swoje śniadanie. Następnie wypił sok.
- Matko, tak wielkiego śniadania nie jadłem chyba nigdy... - złapał się za brzuch, odstawił tacę na ziemię i opadł na poduszki.
- Przesadzasz... Już ja się za ciebie wezmę. Takie śniadania będą dla ciebie pierwszym, co ujrzysz zaraz po przebudzeniu się.
- Akiiii... Ja nie chcę... - jęknął, odwracając się twarzą do ściany, tym samym tyłem do mnie. Siedziałem na ziemi jeszcze chwilę, dopóki nie zorientowałem się, że szatyn w ogóle się nie odzywa. Zajrzałem do młodszego. Spał! Tak szybko zasnął? W sumie mu się nie dziwię. Tyle wrażeń, do tego wstał chyba wcześniej niż ja. Chwyciłem z jego szafy koc w kolorze wanilii i nakryłem nim wokalistę do pasa. Podniosłem tacę z podłogi. Na moje nieszczęście szklanka na niej przewróciła się, przez co narobiła niemało hałasu. Młodszy od razu zerwał się ze snu.
- Matko, wystraszyłeś mnie!
- Przepraszam. Śpij, zmęczony jesteś...
- Aki...
- Hm? - kierowałem się powoli ku wyjściu z pokoju.
- Zostań tu... - mruknął, przecierając oczy. Tak słodko wyglądał...
- Um, to ja tylko odniosę tackę i zaraz wrócę.
- Nie, zostań...
- No... Dobra... - odstawiłem tacę z powrotem i usiadłem na łóżku. Siedzieliśmy tak chwilę w ciszy. Poprawka: długą chwilę w bardzo niezręcznej ciszy.
- Myślisz, że teraz będzie wszystko w porządku? - zapytał.
- Myślę, że teraz będzie o wiele lepiej, niż tylko w porządku.
- Akira, chodź tu – wskazał na miejsce obok siebie.
- Ja...?
- Nie, nie ty. Ten obok – zaśmiał się. No tak, głupie pytanie, inteligentniejsza odpowiedź. - No chodź tu...! - niepewnie zbliżyłem się do szatyna, usadawiając się obok. Oparłem się plecami o ścianę, a Takanori położył głowę na mojej klatce piersiowej.
- Coś się stało...? - zapytałem, głaszcząc go po plecach.
- Po prostu nie chcę być sam... - podzielił się puchatym kocem i przymknął oczy. Już po chwili smacznie spał. Cisza zaczęła nużyć także mnie. Było mi cholernie dobrze. Trzymałem właśnie w ramionach faceta, którego kocham najmocniej na świecie! 
Po dłuższej chwili zasnąłem.


       Gdy się obudziłem, deszcz stukał głośno o szyby. Było już ciemno. Spojrzałem na jaskrawy wyświetlacz elektronicznego zegarka, który aktualnie wyświetlał dwudziestą pierwszą czterdzieści dwa. Rozejrzałem się po pokoju. W progu stał... Tanabe.
- No, no, no... - zacmokał. - Jak tam, gołąbeczki?
- Spadaj! Taka poprosił mnie, bym z nim został, bo nie chciał być sam.
- Uroczo wyglądacie – pokazał dołeczki.
- Yutaka, my nie jesteśmy razem...
- Może i nie, ale powinniście – ostrożnie wygramoliłem się spod koca, układając Takanoriego na poduszkach. Wypchnąłem lidera z pokoju i wyszedłem razem z nim. Odszedłem trochę od drzwi, by rozmową nie obudzić młodszego.
- Daruj sobie te swoje komentarze, okej? - zacząłem, marszcząc brwi. Nie, żebym miał coś przeciwko związkowi z Matsumoto...
- Akira, kogo ty oszukujesz? Siebie? Wszystkich tych, którzy widzą, że ci na nim zależy?
- Co?! Yutaka, przestań...
- Nie. Takanori cię kocha, wiesz, ślepoto?
- Takanori?! - wytrzeszczyłem oczy. Fakt, spędzaliśmy ze sobą więcej czasu, niż z pozostałymi członkami zespołu, ale w życiu nie podejrzewałbym, że... mężczyzna, którego kocham, odwzajemnia moje uczucia! Czułem, jak serce podchodzi mi do gardła, nogi się uginają, a w brzuchu, jak pojebane, lata stado motyli-taranów, na czym cierpią moje wszystkie wnętrzności.
- Nie drzyj się tak! Sam kazałeś mi być cicho... I, tak, Takanori. Zwierzał mi się...
- O matko...
- No nie mów, że cię zaskoczyłem.
- No... Trochę...
- Ty też go kochasz. Prawda?
- Ja... Ee... - podrapałem się po głowie.
- Nasz wiecznie odważny Akiś nagle wymięka. No chyba śnię! Przecież to wszystko widać, stary... - perkusista poklepał mnie po ramieniu. - Idź do siebie, przemyśl wszystko. Wiem, że już późno ale jak chcesz, to w kuchni jest obiad. Wystarczy odgrzać, a wiem, że nie jadłeś...
- Dzięki, nie jestem głodny...
- Okej, więc ja idę się położyć. Późno już. Dobranoc.
- Tak... Dobranoc... - nadal w szoku poszedłem do siebie. Ze spodni wyjąłem chustkę, kładąc ją na szafce nocnej. Chwyciłem z komody odpowiednik mojej piżamy i skierowałem się do łazienki. Wziąłem długą, pachnącą, relaksacyjną kąpiel. Jak dobrze, że uparłem się na kupno tej wanny...
       Kiedy wyszedłem z łazienki, zajrzałem do pokoju Taki. Nadal spał. Wszedłem, by szczelniej okryć go kocem, który za wiele ciepła nie dawał. Nachyliłem się lekko i odgarnąłem niesforne kosmyki włosów, opadające szatynowi na twarz.
Jest piękny...
A ja jestem głupi. I ślepy. I głupi. I jeszcze raz ślepy. I wszystko naraz! 
Spojrzałem na wokalistę raz jeszcze i poszedłem do siebie. Od razu wgramoliłem się pod kołdrę i zamknąłem oczy. Nie byłem senny, ale... i tak nie dałbym rady normalnie funkcjonować. Nic lepszego niż sen do głowy mi nie przychodziło. Zasnąłem po raz drugi.


- Aki... Akira... - poczułem szturchanie. Wybudziłem się. Obok mojego łóżka stał Takanori! Podniosłem się do siadu.
- Co się stało...? - zapytałem zaspany.
- Reila... Ona tu była! I powiedziała mi, że mi wybacza... I w ogóle... że na pewno jest ktoś, kto zdążył mnie pokochać... Ona... Ona tu była, rozumiesz? - opowiedział na jednym tchu. - Ja... Jestem szczęśliwy...
- To świetnie - uśmiechnąłem się, czego ten pewnie nie zauważył, bo było ciemno. - Chodź tu... - odgarnąłem kołdrę z miejsca obok. Szatyn położył się.
- Dzięki... Nie chciałem być sam...
- Wiem, wiem. Nie ma sprawy... - tandetna wymówka, mój drogi...
- Um, mogę...? - wskazał na moją klatkę piersiową.
-Jasne, kładź się... - westchnąłem. Tak nie śpią przyjaciele... - Dobranoc... - młodszy wtulił się we mnie, a ja objąłem go jedną ręką. Chwilę jeszcze rozkminiałem sens jego wypowiedzi. ,,Na pewno jest ktoś, kto zdążył mnie pokochać''... Och, Reilo, czyżbyś mnie wysłuchała?
Tym razem również zasnąłem. Coś czułem, że odeśpię cały tydzień...


       Obudziło mnie poranne światło. No tak, nie zasłoniłem rolet... Kiedy chciałem się podnieść, uświadomiłem sobie, że moje ciało skrępowane jest przez dość ciasny uścisk. Popatrzyłem na słodko śpiącego szatyna. Zacząłem głaskać go lekko po głowie. Po chwili otworzył oczy i spojrzał na mnie z promiennym uśmiechem na twarzy. Poczułem lekkie ukłucie w brzuchu.
- Jak się spało? - zapytałem.
- Tak dobrze, jak nigdy – zaśmiał się, głaszcząc mnie lekko po torsie. - Akira...? Co tu robi ta opaska? - wskazał na szafeczkę obok łóżka.
- Aaa... nic...!
- Miała być u mnie! Zabrałeś mi ją!
- No nie gniewaj się już... Masz – oddałem Takanoriemu szmatkę.
- A teraz... mam coś dla ciebie... - uśmiechnął się szeroko.
- Dla mnie?
- Ale nie możesz patrzeć... - zawiązał mi opaskę na oczach.
- Taka...? - poczułem się niepewnie, nic nie widząc.
- Obiecaj mi coś.
- Co takiego...?
- Że mimo wszystko nie uciekniesz stąd i mnie wysłuchasz. Cokolwiek się stanie.
- O-obiecuję...
Zamarłem. Akcja mojego serca została wstrzymana. Poczułem JEGO usta na SWOICH. To jakiś żart?! Rozwiązałem sobie opaskę i głaszcząc młodszego po policzku, zachłannie oddawałem pieszczotę. Chyba oszaleję! Właśnie spełnia się moje marzenie...!
Przejechałem językiem po dolnej wardze szatyna. Dostawałem szału, czując te miękkie usteczka na swoich. Wokalista rozchylił lekko wargi, z czego skorzystałem, wpychając mu swój język do środka. Lekko badaliśmy swoje podniebienia i wnętrze policzków. Młodszy pchnął mnie na łóżko, siadając mi okrakiem na biodrach. Tym samym oderwaliśmy się od siebie.
-Tyle na ciebie czekałem... - szepnąłem, kiedy ten wtulił się we mnie.
-Kocham cię, Aki...
-Ja ciebie też, Taka, ja ciebie też... - znów sięgnąłem jego ust i zacząłem masować jego męskość przez materiał bokserek. Spomiędzy warg szatyna wydobył się cichy jęk. Po chwili pozbyłem się jego bokserek i przewracając go na plecy, zacząłem stymulować jego twardniejącą męskość. Salwa westchnień i cudownych pojękiwań wypełniła całe pomieszczenie. Byłem cholernie nakręcony. Miałem ciarki na całym ciele, a krew we mnie buzowała. Nie dawała spokoju mojej dolnej części ciała. Myślałem, że dojdę od samego patrzenia na wijącego się pode mną Takanoriego!
- Aki! Ach, A-Aki... T-tak! - już po chwili ciepła ciecz zalała moją dłoń. Taka przyłożył ją sobie do ust i dokładnie wylizał. Potem nachylił się nad moim uchem.
- Kotku... – szepnął uwodzicielsko, po czym z powrotem opadł na łóżko, kusząco rozchylając nogi. Pozbyłem się swojej bielizny.
- Taka... Nie mam nic do...
- To nic.
- Ale będzie bolało...
- Aki, kurwa, tyle na to czekałem, a ty tylko problemów szukasz... Chcę cię poczuć, więc proszę, rżnij mnie już – oblizał się. Diabeł.
Uniosłem jego biodra i naparłem na jego wejście. Wchodząc w niego coraz głębiej, jego paznokcie wbijały mi się w plecy.
- Ah...! Boli... - syknął.
- Mówiłem... Ale zaraz przestanie, zobaczysz - starałem się zadawać mu jak najmniej bólu. Zająłem mu usta językiem, by chwilowo odwrócić jego uwagę od tego, co dzieje się niżej. Młodszy oddawał pieszczotę szybko, brutalnie i łapczywie. Głaskałem go po zewnętrznej części ud. Kiedy wszedłem w niego do końca, nie poruszałem się, by szatyn się przyzwyczaił do mojej obecności.
Po jakimś czasie Takanori zakręcił biodrami, co było dla mnie pozwoleniem do dalszych poczynań. Zacząłem się w nim poruszać. Coraz głośniejsze jęki nakręcały mnie bardziej. Taka z każdym kolejnym pchnięciem wił się już nie z bólu, lecz z czystej rozkoszy. Wręcz błagał o więcej... Byłem wniebowzięty.
- Mocniej, Aki! Ach, tak...! Wła...śnie t-tam! - sięgnąłem jego prostaty raz, drugi i kolejny, a ten wygiął się w łuk.
- Taka... Ja już... Nie mogę... - po jeszcze kilku pchnięciach wylałem się we wnętrzu wokalisty. Dosłownie moment po tym doszedł szatyn, oznajmiając to głośnym, przeciągłym jękiem. Zmęczeni, ciężko oddychając opadliśmy na łóżko, przytulając się do siebie. Młodszy schował twarz w zagłębieniu mojej szyi.
- Dziękuję Akira... Kocham cię – wymamrotał, regulując oddech.
- Ja też cię kocham... - przygarnąłem wokalistę bardziej do siebie, całując go w ramię. - Jestem chyba najszczęśliwszym facetem pod słońcem...
- Jesteśmy, kochanie, jesteśmy...
- Wiesz, strasznie fajnie jęczysz – na moje szczere do bólu słowa twarz Matsumoto oblał rumieniec. Matko, jakie to urocze...
- Akira! - oderwał się ode mnie i spojrzał gniewnie, dysząc.
- No, prawdę mówię! Dla mnie możesz tak co noc... I co dzień... - rozmarzyłem się.
- Nie dość, że zboczony, to jeszcze fetyszysta! - warknął, siadając. Szybko zmienił pozycję na leżącą, klnąc pod nosem.
- A już tam fetyszysta! - zaśmiałem się, widząc nieporadność mniejszego. - Boli?
- Troszeczkę... - speszył się. - Ale... głośno? - zaśmiałem się ponownie. Młodszy znów przylgnął do mojego torsu.
- Noo... Chłopaki na pewno słyszeli.
- Kurwa...
- Spokojnie, zauważyli, że się w sobie kochaliśmy... Yutaka nawet chciał nas swatać.
- Nie gadaj...
- No, serio.
- Dobrze, że przejąłem inicjatywę.
- Bardzo, bardzo dobrze, skarbie... - złączyliśmy usta w czułym pocałunku już któryś raz z kolei. - A teraz wypadałoby się trochę ogarnąć...
- A powtórzymy to wieczorem...? - młodszy spojrzał na mnie nieśmiało, gniotąc w ręku krawędź kołdry.
- Jeśli tylko chcesz, mój perwersie.
- A mógłbym...
- Przenieść się? Nawet zaraz – uśmiechnąłem się.
- Mówiłem, że cię kocham? - Takanori rzucił się na mnie, całując namiętnie.
I właśnie teraz, w tej chwili poznałem plusy posiadania tak wielkiego łóżka. Cel na najbliższą przyszłość: żyć dalej z tym kochanym szatynem u boku.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

UruhaxRuki, cz.5: ,,Powtórzymy to?''

Ettoo... Wiem, że ostatnia część miała być wczoraj, ale nie miałam czasu. I humor mi nie dopisywał za bardzo... Gomen.
Kończymy tę historię. Niebawem wstawiam tu świeżutki oneshocik reituki.
Potem weny brak. Na razie. Mam nadzieję, że jakiś pomysł zrodzi się w mej głowie ._.

A teraz... miłego czytania~

_____________________________________________________________



     Gdy Uru obudził się pierwszy, cmoknął w lekko rozchylone usteczka Rukiego, na co ten się oblizał. Zupełnie jak kociak.
-Dzień dooobryyy - szepnął Kouyou z uśmiechem na ustach.
-Witaj skarbie - uśmiechnął się wokalista i przytulił się mocno do Uru.
-Wstaniemy? Mam plany na dzisiaj - rzekł Shima, na co młodszy zmarkotniał.
-A jaaa?
-Są związane z tobą. Patrz, jaka piękna pogoda - gitarzysta wskazał palcem na okno, za którym świeciło słońce.
-Ze mną? Więc ci wybaczam. A jakie to plany?
-Zobaczysz. Spakuj się, tylko nie bierz zbyt wiele ubrań. Musimy też przygotować sporo jedzenia. Po drodze zajedziemy też na chwilę do mnie i do sklepu.
-Wycieczka krajoznawcza? - zaśmiał się młodszy.
-Niekoniecznie. Sam zobaczysz - Uru pocałował partnera raz jeszcze i podniósł się z łóżka. Ubrał się, Ruki także. Kolejno zrobił lekkie śniadanie, tradycyjnie zaparzył kawę i po skonsumowaniu obaj wyszli z domu.
-Co ty tam wziąłeś do tego plecaka? Strasznie ciężki...
-Wszystko się może przydać! - krzyknął z radością Ruki. Uruha rozpiął plecak.
-Na co ci te wszystkie ciuchy? Mówiłem, żebyś ich tyle nie brał...
-No dobra... To, to... to i jeszcze to... to też mogę zostawić. - westchnął młodszy. Uru pokręcił głową i uśmiechnął się pod nosem. Chwilę później wokalista wrócił.
-Możemy jechać! Tak bardzo jestem ciekawy, gdzie pojedziemy... - rozmarzył się młodszy. Pogoda zapowiadała się piękna, a obaj nie chcieli, by dzień poszedł na marne. W dodatku doszli do wniosku, że lider przewidział przebieg zdarzeń i specjalnie odwołał dodatkowo dzisiejszą próbę.
Jednak nie przejmując się niczym, zapakowali rzeczy do bagażnika, wsiedli do samochodu i ruszyli w drogę.
Na chwilę zahaczyli o sklep, by zakupić jakieś słodycze i dobre wino. Mniejszy zdziwił się, bo nie wiedział, jak wrócą potem do domu, skoro zamierzają pić.
Potem pojechali do Uru, który ze swojego mieszkania zabrał kilka potrzebnych rzeczy i przebrał się w świeże ubrania.
       Wreszcie wybrali się w podróż. Uruha na każdym czerwonym świetle wgapiał się w pognieciony świstek papieru. Zaciekawiony szatynek próbował dojrzeć, co starszy ma tam napisane, ale ten skutecznie zasłaniał karteczkę. Oburzony wokalista splótł ręce na piersi i jechał dalszą drogę bez słowa, patrząc przez okno.
-Długo jeszcze...? - Ru zaczął się niecierpliwić. Jak na niego i tak był dość cierpliwy... A przynajmniej wystarczająco, by nie zadawał jednego pytania w kółko przez kilka godzin.
-Nie, za kilka minut będziemy.
-W końcu... Tyłek mnie boli...
Nagle Uruha skręcił w brzozowy lasek.
-Znam to miejsce... - odezwał się po chwili młodszy.
-Wiem, że je znasz. Pięknie tu, no nie?
-Taaak... - zachwycił się Ruki, siedząc z nosem przytkniętym do samochodowej szyby. Kouyou zatrzymał samochód i zgasił silnik.
-No, wyskakuj - uśmiechnął się.
-Kurczę, byłem tu!
-Byłeś, w dodatku nie sam.
-Wszyscy byliśmy! I Rei i Kai. I Aoś też był! - klasnął w ręce Ruki.
-Spostrzegawcza bestyjka z ciebie - zaśmiał się Shima.
-A jak!
-No dobra, pomóż mi zabrać niektóre rzeczy - westchnął Kouyou i otworzył bagażnik auta. - To jest lekkie... to też... No i reszta dla mnie - odparł, wręczając szatynowi plecak i reklamówkę. Sam dźwignął dwie duże torby, koc i prowiant.
-Może jednak coś jeszcze wezmę? Daj mi koc.
-Nie, dam radę...
Czekało ich 10 minut marszu. Ru napawał się rześkim powietrzem i cudownym widokiem, zupełnie jak z bajki... A Uruha kombinował, w jaki sposób nieść to wszystko, by było mu wygodnie.
Wreszcie dotarli.
-To tutaj - uśmiechnął się Uru, pokazując na duże, przejrzyste jezioro.
-Jak pięknie...
-Poprosiłem Kaia, zeby wytłumaczył mi, jak tu trafić. Już kilka dni temu chciałem cię tu zabrać i...
-I?
-No i wyznać ci... to wszystko... Tyle, że coś poszło nie tak...
-To moja wina. Wybacz, że popsułem ci takie plany...
-Daj spokój. Wszystko poszło tak, jak chciałem. Tyle, że nie tu, gdzie trzeba - uśmiechnął się Kouyou do Rukiego i położył ciężkie torby na soczystą, zieloną trawę. Ru zrobił to samo ze swoim bagażem, po czym wtulił się w Shimę.
-Dziękuję...
-Huh?
-Dziękuję, że mnie tu zabrałeś - wokalista stanął na palcach i sięgnął ust Uru swoimi.
-Hm, może się rozpakujemy?
-Dobry pomysł - odparł szatyn i złapał za koc w czerwono-białą kratkę. Typowo piknikowy, duży koc. Shima postanowił uporać się z namiotem. Ru nieco się zdziwił. Nie widział, żeby jego ukochany pakował wczesniej jakiś namiot.
-To my tu zostajemy?
-No... Przynajmniej miałem takie plany. Nie masz nic przeciwko?
-Skądże znowu, będzie miło - uśmiechnął się i przeniósł ciężki koszyk i torbę na posłanie.
Gdy Shima rozbił namiot, usiadł obok swojego skarba na kocu i przytulił go do siebie.
-Wiesz... Tak sobie myślę... Od jak dawna się nawzajem przed sobą kryliśmy? -zapytał młodszy.
-Tak szczerze... ja już jakoś ponad rok...
-Naprawdę? Ja tak samo...
-Patrz ile czasu się męczyliśmy - zaśmiał się gitarzysta.
-Faktycznie, głupio wyszło...
-Ale za to teraz jesteśmy szczęśliwi
-Niech tak zostanie... - Ruki wtulił się w starszego bardziej, a ten głaskał go po włosach.
      Siedzieliby tak całą noc, a już zaczynało się ściemniać. Przez ten czas zdążyli pochłonąć większość słodyczy, kanapki i inne smakołyki, które ze sobą zabrali.
-Może pójdziesz się położyć? Wyglądasz na zmęczonego... - zaproponował Kouyou.
-To przez świeże powietrze. Dawno tak długo na nim nie przebywałem.
-Rozumiem, ale... Może jednak już chodźmy? Robi się ciemno.
-Masz rację, chodźmy.
Złożyli ekwipunek, wzięli śpiwory i rozłożyli je w namiocie. Kiedy Ruki wpakował się już do namiotu, Uruha sięgnął po butelkę wina i plastikowe kubeczki - jak przystało na uroki biwakowania. Kieliszki to zbędny problem. Jeszcze by się potłukły.
Chwilę później do namiotu wszedł Kouyou. Postawił wino i kubeczki oraz wygodnie usiadł. Odkorkował butelkę i zaczął nalewać bordową substancję do plastikowych naczynek. Ru patrzył na niego zdziwiony.
-A więc to po to kupileś wino!
-O, wspaniałomyślny Takanori! - zaśmiał się Uru. - A co? Myślałeś, że do czego służy wino?
-Do uzupełnienia twojego barku chociażby? -zironizował Ruki.
-I nie podzielić się z tobą? Pff... - prychnął Shima. Ru usiadł po turecku, oparł łokcie o kolana i podparł twarz dłońmi. Wpatrywał się w partnera z promiennym uśmiechem.
-Nie wierzę...
-W co?
-Że marzenia mogą się spełniać tak szybko i łatwo...
-Wiesz... z tym 'szybko' bym podyskutował... - Uru odstawił na bok kubeczki, usiadł obok szatyna i mocno go przytulił.
Po jakimś czasie oderwał się od wokalisty i podał mu jeden kubek.
-No to... zdrowie! - krzyknął entuzjastycznie Uruha, wznosząc kubeczek w górę.
-Nasze zdrowie - podkreślił mniejszy.
-Nasze... -  upili po łyku, po czym odległość między ich twarzami znacznie się zmniejszyła. Pocałowali się czule. Taniec ich języków wyrażał całą gamę uczuć towarzyszącą w tej chwili obojgu.
-Uru? - przerwał mniejszy.
-Tak, kocie?
-Bo... - zaczął. - Chciałbym to... teraz... - jego twarz pokrył uroczy szkarłat. - z Tobą, no...
-Rozumiem... Na pewno...?
-Mhm... - zakrył piąstkami twarz.
-Na pewno, na pewno...? - drążył starszy, po czym niepewnie wsunął ręce pod koszulkę młodszego. W końcu był to pierwszy raz ze strony ich obu.
-T-tak... Ach! - westchnął, gdy poczuł sprawne palce partnera, zaciskające się na swoich sutkach. Męskość Rukiego zaczęła twardnieć pod wpływem przyjemności, jaką oferował mu Kouyou.
Uru pozbył mniejszego koszulki i zaczął go całować. Obcałowywał każdy skraweczek ciała kochanka. Od szyi schodził coraz niżej, zdobiąc po drodze drobne ciałko czerwonymi punkcikami. Kiedy dotarł do pępka, zatoczył wokół niego kółeczko językiem. Ciało Ru ozdobiła gęsia skórka.
Gdy był znacznie niżej, Shima rozpiął młodszemu pasek od spodni wraz z rozporkiem. Ruki natychmiast złapał rękoma za zsuwającą się powoli z bioder dolną część garderoby.
-N-nie! To jednak nie jest dobry pomysł...!
-Ćśś... Ru-chan, zaufaj mi... - pomimo braku doświadczenia, Uru doskonale wiedział jak ma to wszystko wyglądać. A mniejszy nie miał wyboru. Klamka zapadła, lecz czuł się bezpieczny. Ufał Shimie bezgranicznie. Wiedział, że nic mu sie przy nim nie stanie.
-A-ale...! - nie dokończył, bo Uru zatkał jego usta swoim językiem. Chwilę później oderwał się od niego, by zdjąć z siebie koszulkę i spodnie. Czuł, że ma coraz mniej miejsca, więc postanowił się nie męczyć.
Kontynuując, Uruha wrócił do poprzednich czynności i zdjął spodnie z mniejszego, odrzucając je gdzieś na bok. Po chwili zrobił to samo z bokserkami. Tym razem odbyło się bez stawiania oporu. Młodszy całkowicie oddał się rozkoszy.
Następnie Kouyou polizał naprężoną męskość Rukiego, za co w nagrodę usłyszał cichy jęk za strony szatynka. O to mu własnie chodziło. Po kilku ,,gierkach'' polegających wyłącznie na lizaniu i przygryzaniu, Uru wziął całą męskość Ru w usta i zaczął poruszać rytmicznie głową, tym samym doprowadzając mniejszego do obłędu.
Starszego satysfakcjonowało wicie się kochanka pod nim oraz dźwięki, jakie wydawał.
-Uru!... A-ach! Ja zaraz... - na te słowa Uruha przyspieszył ruchy głową, a po chwili jego usta wypełniła ciepła ciecz. Ru doszedł, wykrzykując imię ukochanego. Starszy przełknął to, co miał w ustach, po czym postanowił przejść do konkretów. Też miał swoje limity. Zamoczył trzy palce w resztkach wina w kubku, a następnie zbliżył je do ust Rukiego. Mniejszy naślinił je dokładnie.
-Chyba będzie odrobinę nieprzyjemnie... - szepnął Uru, liżąc Rukiego po narządzie słuchu. Szatyn pokiwał nerwowo głową, zacisnął wargi w wąską kreskę i zamknął oczy.
-Ej, kochanie... Rozluźnij się trochę... - powiedział Shima, lekko masując penisa mniejszego. Ruki posłuchał partnera i znacznie się uspokoił.
Starszy zanurzył pierwszego palca we wnętrzu wokalisty. Chwilę potem dołączył drugiego i zaczął go delikatnie rozciągać.
-T-to boli... - syknął Ru i kurczowo objął Kouyou za szyję.
-Będę delikatny, obiecuję... - po chwili wokalista poczuł trzeciego palca w sobie i czuł, że zaraz nie wytrzyma.
-A-ach, Uru! Pieprz mnie, j-już...! Proooszę...! - całe opanowanie i delikatność Kouyou poszła w chuj. Wszedł z impetem w kochanka, na co ten odpłacił mu się donośnym krzykiem. Po jego policzkach popłynęły łzy, które Uruha zaraz scałował. Ruki oplótł gitarzystę nogami, by pchnięcia były głębsze.
Po oswojeniu Rukiego ze swoją obecnością, starszy zaczął się w nim delikatnie poruszać, co również skutkowało pojękiwaniami Ru. Czuł on nieopisaną przyjemność.
Mniejszy zakrył usta dłonią, by stłumić odgłosy, które stawały się z minuty na minutę coraz głośniejsze.
-Nie... - przerwał Uru. - Chcę cię słyszeć... Krzycz dla mnie. - powiedział, dysząc, po czym przytrzymał ręce mniejszego nad jego głową. Ruki uśmiechnął się i specjalnie krzyknął jeszcze głośniej, na co obaj zachichotali.
Z chwili na chwilę ruchy stawały się coraz bardziej chaotyczne. Uru trafił w prostatę Rukiego. Kilka pchnięć później Ru wygiął się w łuk. Obaj doszli w tym samym czasie z donośnym krzykiem. Uru wylał się obficie we wnętrzu kochanka, a ten pobrudził brzuch swój i gitarzysty.
Zmęczeni padli obok siebie w objęciach.
-To było cudowne... Ty byłeś cudowny... - szepnął kojąco Uru, całując Rukiego w spocone czoło. Ich nierówne oddechy zakłócały głuchą ciszę.
-Tak... Dziękuję... Kocham cię, wiesz...?
-Wiem, kocie, wiem... Ja ciebie też. Bardzo... - gdy zmęczeni odpoczęli, Ru wpadł na pomysł.
-Może skoczymy do tego jeziorka?
-Ledwo żyjesz, dasz radę? - starszy nie miał pojęcia skąd w szatynku tyle energii.
-Tak, dam... Ał! - krzyknął mniejszy, łapiąc się za obolały tyłek.
-Przepraszam... Mówiłem, że to trochę nieprzyjemne...
-Daj spokój, to idziemy?
-Ale woda jest zimna...
-Jednak wypadałoby się umyć, co?
Wspólna kąpiel w jeziorze w świetle księżyca okazała się bardzo dobrym pomysłem. Mimo niskiej temperatury wody, Uru i Taka nie odczuwali zimna. Ich ciała były rozgrzane. Czuli żar, tą chęć bycia. Bycia razem. Już na zawsze. Przynajmniej w najbliższej przyszłości. A potem czas pokaże...
Kiedy obaj się umyli, ubrali się i wzięli z namiotu koc, wino i nowe kubeczki. Z tamtych zawartość - nie wnikajmy jak - wylała się. Uru narzucił na ramiona Rukiego koc. Stali tak teraz w objęciach, patrząc w srebrzysty rogalik na ciemnogranatowym niebie. Widok był cudowny, magiczny... Magii tamtego miejsca nie dało się opisać. Brakowało tu tylko wróżek i elfów. Ewentualnie bardziej przyziemnych świetlików.
-Wrócimy tu kiedyś, skarbie? - zapytał Ru, spoglądając w oczy Uru. - To miejsce jest niesamowite...
-Na pewno tu wrócimy...
-A to... to dzisiaj... To było wspaniałe, wiesz? - szatynek do prawie kazdego zdania dodawał pytanie. Kouyou uznawał to za bardzo urocze.
-Wiem, kocie - pocałował go w rozczorchraną czuprynę.
-A powtórzymy to... kiedyś? - zapytał z błyskiem w oczach.
-I to nie raz, gwarantuję...


愛子~


________________________________________________________________

Takie jakieś... lipne to. Ale kolejne (nieudane) yaoi~
To już drugie. Brawo mej odwadze. Chyba wynajmę kogoś do TYCH scen XD

Dobra, komentujcie i piszcie, czy może być @@


sobota, 16 czerwca 2012

UruhaxRuki, cz.4: ,,Taka jedna''

Konban wa~!
Prosiliście o dłuższą notkę, więc jest~
Chyba trochę dłuższa... ^^

Nie wiem, mam jednak nadzieję, że sprawię wam tą częścią przyjemność i wniosę tu trochę więcej pluszu ^w^
Także ten, opcja 'skomentuj' istnieje nadal (pokrywa się z opcją 'uszczęśliw autorkę') ^^

Miłego czytania, ludki~ ♥

_________________________________________________________



      W ten czas Shima przygotował jakieś ciastka i wstawił wodę, by zagotowała się, gdy tylko Yuu wpadnie. Na podwórku było zimno, a Aoi auta nie posiadał. Toteż na próby podwoził go Reita, a na codzień jeździł taksówkami, albo autobusami.
Jakieś dwadzieścia minut później Kouyou usłyszał dzwonek do drzwi. Otworzył i zastał przemoczonego Yuu.
-No, no, panie Shiroyama, na piechotkę się szło?
-Daruj... Parasol mi się połamał, musiałem iść w ten przeklęty deszcz - warknął.
-Rozumiem, wchodź. Zaraz dam ci coś na przebranie się. Mógłbyś zalać herbaty?
-Jasne.
-Dzięki - odparł młodszy gitarzysta i pobiegł po suche rzeczy dla kolegi. Na szczęście Yuu był mniej więcej tych samych wymiarów co Kouyou, więc z wielkością rzeczy nie było problemu.
-Trzymaj - rzucił ciuchy starszemu, po czym ten sierował się do łazienki.
Chwilę później z niej wyszedł i usiadł na sofie.
-Więc co konkretnie chciałeś? - zapytał Uru, podając starszemu kubek z ciepłą herbatą.
-Chodzi mi o... O Reitę...
-Kochasz go? - wypalił jasnowłosy, nie myśląc, że mógł nie trafić.
-C-co? Skąd wiedziałeś...? - jednak trafił.
-To widać. Tyle czasu ze sobą spędzacie ostatnio...
-A-aha... Ale... On nie wie, że ja go... No kocham. I nie wiem, jak mam mu to wyznać...
-Wiem coś o tym...
-Ta? No proszę, Śliczny sobie kogoś wypatrzył, a ja nic o tym nie wiem. Kto to?
-A... Taka jedna...
Taka jedna... Kouyou, idioto...
-Ach, taka jedna, rozumiem... A co do Reity, to...
-Może tak po prostu? Złap go, kiedy będzie sam, albo wyjdźcie gdzieś razem. Sam wiesz, że Rei jest typem, który nie lubi owijania w bawełnę - Uru szybko zaczął mówić o Reicie, byleby nie drążyć tematu o 'takiej jednej'...
-No tak... Ale... Tak od razu? A co, jeśli nie wypali?...
-Wypali, zobaczysz.
-Serio? - rozpromienił się Yuu. - Dzięki! To ja lecę! - wstał, nie dopijając herbaty, rzucił na pożegnanie liche 'pa' i 'ciuchy oddam przy okazji'. Wybiegł z mieszkania.
Uruha podrapał się w tył głowy i wypił swoją, jeszcze ciepłą herbatę.
Sam się boję, a doradzam innym, huh?
Shima wiedział, że wcale nie jest ekspertem do spraw sercowych. Przynajmniej nie swoich... Lecz teraz wiedział, gdzie znajduje się to magiczne - w jego mniemaniu - miejsce i czuł, że może wszystko. Postanowił tam pojechać niedługo. Pojechać z kimś.
      Dzień minął bardzo szybko. Ruki jednak się nie zjawił, a Uruha był zmęczony całodziennymi porządkami, które postanowił zrobić w swojej szafie. A przy okazji w głowie...
Zmęczony umył się, przebrał w piżamę i poszedł spać.

      Następnego ranka Shima obudził się bez pomocy budzika. O dziwo - nie zaspał, jak miał to w zwyczaju. Założył świeże ciuchy, przyszykował się i wybył z domu, wcześniej jedząc prowizoryczne śniadanie. Zabrał ze soba parasol. Dziś pogoda też nie dopisywała. Było chłodno i ponuro.
Uru wsiadł do samochodu i ruszył do studia na próbę.
Kiedy szedł w kierunku sali, usłyszał rozmowę trzech mężczyzn. Oczywiście Kaia, Aoiego i Reity.
Kouyou zajrzał przez lekko uchylone drzwi. Rei siedział na kanapie wtulony w Yuu.
Proszę, proszę, a tak panikował... - pomyślał i uśmiechnął się pod nosem Uru. Postanowił jeszcze nie wchodzić, a posłuchać o czym tak zawzięcie dyskutują.
-Ej no, nie widzicie jak oni się podczas prób zachowują? - odezwał się głos Kaia.
-No, cały czas się na siebie gapią ukradkiem - wtrącił Yuu.
-Myślisz, że może oni... no... wiecie... - odparł Rei.
-Hm, w sumie może masz rację, ale... Uruha jest zbyt nieśmiały, by zrobić pierwszy krok. Ruki zresztą też - dodał Kai
-A wczoraj Kouyou mówił mi o 'takiej jednej'. Haha, dobre sobie... Więc to Ruki był tą księżniczką, o której mówił - zaśmiał się Aoi.
-Weź się, Yuu! Nie żartuj sobie, to poważna sprawa... - Reita walnął łokciem w bok Aoiego.
-Ała! Przepraszam...
-Chyba musimy im pomóc... - westchnął Kai.
-Tak, Lider-sama, zgadzam się. Kto jak kto, ale ty na swataniu znasz się najlepiej - dodał Aoi i spojrzał znacząco na Reitę. Wszyscy się zaśmiali.
To... Aż tak widać?... To niemożliwe. A co jeśli Ru też to zobaczył?... Że jestem inny w jego towarzystwie?...
Uruha zacisnął dłonie w pięści i postanowił - jak gdyby nigdy nic - wejść do sali.
-Cześć - uśmiechnął się.
-O, hej! - odparła trójka.
-Nie ma Rukiego? - zapytał Shima, po czym uznał, że wygląda to, jakby martwił się o wokalistę. Chłopacy popatrzyli po sobie, uśmiechając się do siebie.
-Nie, jeszcze nie przyszedł - odezwał się, chyba najbardziej opanowany Reita.
-Aha... - odparł młodszy gitarzysta, po czym poszedł na drugi koniec sali, podłączając gitarę pod wzmacniacz. Zaczął ją po cichu stroić i zagrał Okuribi. Tak na próbę.
Spojrzał na zegarek.
Już minęła godzina, a jego nie ma...
-Uru, nie wiesz co z Rukim? - zapytał lider.
-Nie mam pojęcia, wczoraj było z nim wszystko w porządku... - odparł Uruha.
-Dobra, zadzwonię do niego - westchnął Kai
-No, tylko nie krzycz za bardzo - zaśmiał się Aoi.
-Oj dobra, dobra. Dam radę.
Perkusista wykonał pierwszy telefon do Rukiego. Nic. Drugi - nic. Trzeci - też nic.
-Nie wiem, co się dzieje, ale on nie odbiera... Ale telefon włączony ma, bo jest sygnał...
-Więc co robimy?
-Odwołuję próbę, trudno... Jutro o 8. Tu, w tej sali, jasne? - ustalił Kai.
-Taaak - pozostali odpowiedzieli chórkiem. Yuu wstał, odszedł od Akiry i machnął do mnie ręką, żeby Uru do niego podszedł.
-Dzięki za radę, wszystko poszło dobrze. Kai mi trochę pomógł wygonić Reitę z domu, ale było warto - szepnął wyższemu na ucho.
-Nie ma za co, polecam się na przyszłość - zaśmiał się - No i szczęścia.
-Dzięki, na pewno sie przyda. Zobaczysz, odwdzięczę ci się - uśmiechnął się.
Więc wszyscy rozjechali się do domów. Yuu pojechał z Akirą. Chcieli się sobą nacieszyć. W koncu to świeży związek... Niech im się wiedzie jak najlepiej.
A Uruha zmarnowany wrócił do siebie. Do pustego domu.
Postanowił się zdrzemnąć. Poszedł spać późno, bo koło 3 w nocy. Długo mu zajęło układanie ubrań w szafie. Szczególnie, kiedy ma się ich tyle, ile ma ich Shima.


      Obudził go sygnał telefonu. Półprzytomny podniósł się i sięgnął po telefon, by zobaczyć, kto dzwoni.
Kai?
Uru spojrzał na zegarek i stwierdził, że przespał tylko dzień. Noc jeszcze przed nim, więc na próbę również się nie spóźnił. Odebrał.
-Tak?... - wymamrotał zaspanym głosem.
-Odwołuję też jutrzejszą próbę, a Ty kieruj się do domu Rukiego...
-Co? Po co mam do niego jechać?...  - serce mu przyspieszyło. Od razu się przebudził, pomimo późnej godziny.
-Powiedział, że nie powie nic nikomu, prócz ciebie. Uru, błagam, przyjedź. Martwię się, że coś mu jest... Stoję pod jego domem razem z Aoim i Reitą, ale ten głupek nie otwiera... - wydusił Kai , wzdychając.
Nikomu... Oprócz mnie...?
-Dobra, zaraz będę... - odparł wystraszony gitarzysta.
Uruha złapał za okrycie wierzchnie, kluczyki od samochodu i dosłownie wybiegł z mieszkania. Rozpadał się deszcz. Akurat na wieczór...
Nie zwracał uwagi na czerwone światła. Mknął swoją czarną beemką przez tokijskie ulice z myślą, że jego ukochanemu mogło się coś stać.
Zaraz, zaraz... Jakiemu ukochanemu? To tylko twój kolega, jasne...?
      Gdy dotarł na miejsce, zostawił samochód przed bramą i wbiegł na teren posesji wokalisty. Zaczął dobijać się do drzwi, dzwonić dzwonkiem, kiedy Kai próbował skontaktować się z nim telefonicznie. Nic z tego...
-Uru, daj mi swój telefon - rzekł perkusista po tym, gdy stwierdził, że wszystkie te próby nie mają sensu.
-Po co?
-Zobaczysz.
Lider przyłożył telefon młodszego gitarzysty do ucha.
-Ruki? Otwórz wreszcie... Tak, jest. Już daję - odparł, po czym przekazał telefon Shimie.
-T-tak?
-Uru? Jesteś pod moim domem?
-Jestem, co ty odwalasz? Wiesz, jak się martwię?! Otwieraj natychmiast! - krzyknął Kouyou. Kai, Aoi i tulący się do niego Reita patrzyli na Uruhę z uśmiechami na twarzy.
-Dobrze, tylko... Powiedz reszcie, żeby już pojechali...
-Okej, złaź tu na dół i mi otwórz. Strasznie się rozpadało... - Shima rozłączył się.
-Jedźcie do domów, wszystko jest w porządku...
-No mamy nadzieję. Trzymaj się! - pożegnali się z Uruhą i odjechali samochodem Kaia. Aoi złożył z rąk serduszko i przytknął je do szyby.
Głupek.
Wtem Uru usłyszał delikatne chrobotanie przesuwanego zamka.
-Ruki? Jeju, Ruki, co się stało...?
-Bo ja... Przepraszam... - rozpłakał się wokalista, wtulając się w starszego. Ten głaskał go uspakajająco po rozczochranej czuprynie.
-Za co mnie przepraszasz, co...?
-Bo Yuu mi powiedział... Że ty kogoś masz...
-Co?!
Ale czemu on przez to płacze?! - pomyślał Uruha. - Zależy mu...?
-Taką jedną...
Kurwa.
-Przestań, zmyśliłem to, bo...
-Bo? - mniejszy spojrzał na gitarzystę zaciekawionymi oczkami.
Teraz albo nigdy...
-Żeby dał mi spokój - wypalił Uru na jednym tchu.
-A...Aha... - młodszy znów spuścił wzrok i oderwał się od gitarzysty - Pójdę już, przepraszam za zamieszanie - i zamknął drzwi przed nosem gitarzysty.
-Ruki! To nie tak! Ja... Kocham Cię!
Wokalista oparty o drzwi wejściowe od strony wewnętrznej zamarł. Serce przestało mu bić i uderzyła go fala gorąca, wypełniająca jego małe, puste dotąd serce, które z chwili na chwilę wypełniało się coraz bardziej i bardziej przyjemnym ciepełkiem.
Drzwi z powrotem się otworzyły. Bardzo powoli. Przez niewielką szczelinkę zajrzał Ruki.
-Co powiedziałeś?...
-Kocham cię... Tak bardzo cię kocham... - wyznał Uruha. Jemu było wszystko jedno. To, czy młodszy go wyśmieje, czy doniesie kolegom. Zresztą - oni już wiedzieli... Wnioskując po tej dziwnej rozmowie, którą podsłuchał Kouyou.
Starszy siedział na mokrych schodkach. Z jego włosów kapały krople deszczu. Był załamany, a pogoda to pogłębiała.
-Wstań... - Ru otworzył drzwi do końca i spojrzał w oczy gitarzyście.
-Tak, znasz już prawdę. Możesz mnie wyśmiać, proszę bardzo... - Uruha spuścił głowę, a po jego policzkach popłynęły łzy.
-Spójrz na mnie. Powtórz to jeszcze raz...
-Kocham cię...
Młodszy wspiął się na palcach, objął Uruhę za szyję i delikatnie przejechał zimnym noskiem po jego mokrym policzku.
-Ja też... cię kocham, wiesz?
-Co?...
-No... Kocham cię...
-To sen, prawda?... - powiedział nieświadomie półszeptem.
-Nie, to nie jest sen... - Uruha nawet nie zorientował się, że wypowiedział poprzednie zdanie na głos.
Shima przełamał się i objął wokalistę w pasie, tym samym przytulając go mocniej i wtulił się w jego ramię. Kiedy się od siebie oderwali, Uruha musnął delikatnie miękkie usta młodszego swoimi, zapraszając go w ten sposób do pocałunku. Obaj przymknęli powieki i w całości oddali się pieszczocie. Na początku nieśmiało, potem jednak młodszy przejechał językiem po wargach Kouyou, w ten sposób wpychając swój język w usta gitarzysty. Chwilkę później Uruha zaczął odwzajemniać pocałunek. Całowali się namiętnie, badając nawzajem swoje policzki, podniebienie. Uruha nie chciał odrywać się od Rukiego. Czekał na tą chwilę tak długo...
Ru popchnął ręką wciąż otwarte drzwi wejściowe, które zamknęły się z głośnym trzaskiem. Oderwał się od starszego, na co ten mruknął z niezadowolenia.
-No poczekaj... - zaczął mniejszy, kiedy Uru zauważył, że wokalista ciągnie go za rękę do sypialni. Lecz z dość niepewną miną.
-Ru? - odparł, zatrzymując się.
-Tak... kochanie? - drugą część dopowiedział z niezdecydowaniem, ale na to zdrobnienie gitarzysta uśmiechnął się ciepło.
-Jeśli chcesz... to może poczekać...
-Na pewno?... - speszył się mniejszy.
-Oczywiście, nie będę cię do niczego zmuszał. Ważne, że tu jesteś...
-Kocham cię.
-Ja ciebie też...
-Zostaniesz na noc?
-Oczywiście.
-Teraz już nie będzie kłótni, kto gdzie śpi, hm?
-Nie, nie będzie.
-Cieszę się.
-A więc ta ramka...
-Tak, to dlatego, że cię kocham.
-A ten sen...?
-Jaki sen?
-Wtedy, kiedy była burza. Wołałeś mnie. Prosiłeś, bym nie odchodził... - po tych słowach Ruki zmieszał się lekko. Miewał sny z Uru, bardzo często.
-Tak, prosiłem, byś nie odchodził. Teraz też poproszę. Nie odejdziesz? - powiedział twardo.
-Będę z tobą na zawsze - odrzekł z Uru.
-Pewnie widziałeś moje kluczyki.
-Mhm.
-Ten breloczek... Ten błyszczący.
-Tak?
-No to o ciebie chodziło...
-Te 'U'? To ja?
-Mhm...
-Głupi, niedomyślny ja.
-Wiesz... jeszcze jedno. Tak naprawdę nie boję się burzy - powiedział Ruki. Stwierdził, ze czas powiedzieć to jego ukochanemu.
-Nie? To dlaczego byłeś wtedy taki rozstrzęsiony?
-Miałem pretekst, by się do ciebie przytulić - obaj się zaśmiali.
-Ty mały, podstępny...! - Uru nie dokończył. Jego usta zostały zamknięte przez usta Rukiego. Byli bardzo szczęśliwi. I w końcu mieli okazję by wypytać siebie nawzajem o wszystko. O wszystkie niedopowiedzenia, które miały miejsce przez czas, gdy tak bardzo się od siebie oddalili.
Leżeli teraz obaj w ciasnym uścisku, nakryci kołdrą i rozmawiali o różnych rzeczach.
-Więc to Yuu nagadał ci z 'taką jedną'?
-Mhm...
-Chyba nawet wiem, jaki był tego cel...
-Tak?
-Mhm. Kiedy odjeżdżali we trójkę spod twojego domu, Yuu złożył serce z rąk - młodszy zaśmiał się głośno.
-Co za facet... - Ru próbował zdusić śmiech.
-No, a wczoraj... A właściwie przedwczoraj swatałem go z Reitą...
-To oni są razem?! A jednak!
-No, już są. Aoi pytał mnie, jak ma 'to' powiedzieć Akirze.
-Podstępny gość.
-Mówił, że się odwdzięczy, więc chyba o to mu chodziło...
I nagle wszystkie niejasności stały się tak jasne, jak słońce. Problemy zostały wyjaśnione. Lecz Ru był już bardzo zmęczony. Obaj zasnęli, a także obudzili się wtuleni w siebie.


愛子~

_____________________________________________________________

Komentować, nie marudzić, komentować! ;3
A jeśli się postaracie, jutro część kolejna i ostatnia~

piątek, 15 czerwca 2012

UruhaxRuki, cz.3: ,,Nie zostawiaj mnie...''


Czesie~
Dziękuję wszystkim za cudne komentarze pod poprzednią częścią Uruki.
Domo arigato gozaimasu~  /(_~_)\

  
Za tak cudowne podlizywanie się autorce (khe, żartowaaałam XD) daję kolejną część. Dzisiaj nieco krócej.
Jednak wstawiam tak, by mieć czas na napisanie kolejnych opków i posiadanie czegoś w zanadrzu.
Sprytne Aiko, ne? ^^
Właśnie powstaje oneshot Reituki~

Miłego czytania!:3

________________________________________________________


      Nastał ranek. Było bardzo wcześnie. Gdy Ruki otworzył oczy - za oknem nie zastał słońca, lecz deszcz. A raczej burzę. Nienawidził ich. Brzydził się robaków i nie lubił, kiedy wszystko wokół przypominało błotnistą mazię...
Nagle błysnęło, a chwilę później donośny huk rozległ się po okolicy. Ruki wpadł na genialny, acz dziwny pomysł. Wstał z łóżka i udał się do salonu, gdzie smacznie spał Uruha.
-U-Uru... Uru, obudź się. S-słyszysz...?
Kolejny grzmot.
-Uru wstań, proszę! - tym razem krzyknął wystarczająco głośno, by gitarzysta się obudził. Starszy, widząc rozstrzęsionego wokalistę, nie obrzucił go morderczym spojrzeniem, a spojrzał na niego z troską.
-Co się stało? Jest jeszcze wcześnie...
Grzmot.
Ruki zatkał uszy i skulił się. Uruha już wiedział o co chodzi. Mniejszy bał się burz.
-A więc o to chodzi...
-Nie śmiej się ze mnie, proszę... - łkał Ruki.
-Przestań. Strach rzeczą ludzką - odparł starszy, ziewając.
-Ale ja mam już trzydziestkę na karku. Nie powinienem bać się...
Kolejny, głośniejszy grzmot.
-Każdy się czegoś boi. No już, spokojnie... - po tych słowach Uru przyklęknął obok Rukiego i przytulił go. Wiedział, że to nie jest dobry pomysł, ale chciał go jakoś uspokoić.
Za blisko, za blisko... - powtarzał w myślach starszy.
Młodszy wtulił się w gitarzystę bardziej, a Kouyou czuł, jak bardzo Ru jest rozdygotany. Siedzieli tak chwilę, kiedy wyższy poczuł, że uścisk ze strony Rukiego nieco się rozluźnił.
Ruki zasnął.
Uruha uśmiechnął się do siebie, patrząc na błogą minkę mniejszego.
Starając się go nie obudzić wstał i wziął go na ręce, tym samym zanosząc do sypialni.
Prawie jak deja vu... - pomyślał, gdy przykrywał go kołdrą.
Potem ubrał się we wczorajsze ciuchy i zajrzał do lodówki.
Pusta... Trzeba iść do sklepu.
Deszcz nie dawał za wygraną. Grzmoty ustapiły. Na szczęście spożywczak znajdował się jakieś 200 metrów dalej, po drugiej stronie ulicy. Uruha wziął ze sobą parasol i zrobił wielkie zakupy, po czym z ciężkimi, wypchanymi siatkami wrócił do domu Rukiego. Młodszy nadal spał.
W kuchni rozpakował zakupy. Kupił ulubione słodycze Rukiego w rekompensacie za wczorajszy wieczór i nocleg.
Potem zaczął przygotowywać śniadanie. Postawił na kanapki. Do tego zaparzył kawy. Wiedział, że Ru nigdy nie pije herbaty do śniadania - zawsze kawę.
Aromat wypełnił całe dolne piętro. Młodszy zaczął kręcić się niespokojnie. Uruha poszedł do jego sypialni.
-U..Uru... nie... proszę, nie zostawiaj... mnie... - bełkotał przez sen, ale na tyle wyraźnie, że gitarzysta stojący w progu pomieszczenia rozumiał każde słowo.
      Uruha stał jak wryty. To było dość... jednoznaczne? Tak, gitarzysta tak by to nazwał.
Podszedł do Rukiego i szturchnął go lekko, by ten się obudził. Dochodziła 8.00, a śniadanie było na stole.
-Ej, śpiochu, wstawaj - gitarzysta wymusił uśmiech, który wyglądał dość naturalnie. Przynajmniej miał taką nadzieję.
-C-co? O, cześć...
-Dzień dobry - tym razem uśmiechnął się naprawdę. Widok rozczochranego wokalisty rozczulał go.
-Kiedy zasnąłem...? - zapytał zdezorientowany, przecierając oczy.
-Wstałeś jakąś godzinę temu. Wystraszyłeś się burzy i zasnąłeś u mnie na kolanach.
-Że co?! Błagam, nie mów chłopakom o... o tej burzy... - speszył się.
-Obiecuję, a teraz ubieraj się, śniadanie na stole.
Po kilku minutach, co było nie lada wyczynem, Ru był gotowy i przyszedł do jadalni, gdzie czekało wypasione śniadanie. A raczej wypasione kanapki.
-Ojeeej, jakie ładne! - zachwycił się młodszy, wpatrując się w kolorowe kanapeczki.
-Mam nadzieję, że bedzie smakowało.
Ruki nic nie mówiąc zaczął pałaszować jedną po drugiej. Gitarzysta zaśmiał się na widok wygłodniałego Rukiego. Wziął jedną kanapkę i na zielonej sałacie zrobił ketchupem uśmiechniętą minkę. Podsunął kanapkę pod nos młodszego. Ten zaśmiał się, widząc pomysłowość Uru. Sam wziął majonez i na innej narysował dwie kropki i gwiazdkę, podsuwając kanapkę Shimie.
-Oho, a to co? - uśmiechnął się.
-To taki miły gest w podzięce za pyszne śniadanko - zaśmiał się Ruki, popijając kawę.
-Więc nie ma za co.
Gdy wspólnie skończyli jeść, Uruha postanowił, że wróci już do siebie.
-To ja... będę leciał. W kuchni jest coś dla ciebie - starszy puścił oczko.
-Już musisz...? - Ru zrobił maślane oczka i wygiął śmiesznie dolną wargę, przez co wyglądał jak mały szczeniaczek.
-Niestety. Hm, może wpadniesz do mnie wieczorem?
-Nie wiem, czy będę miał czas... Nie obiecuję... Wybacz.
-Nie szkodzi - uśmiechnął się Shima - Pamiętaj o posmarowaniu ręki.
-Będę pamiętał, bedę... Na pewno.
-Więc... mam nadzieję, że do zobaczenia.
-Pa.
Ru odprowadził Uruhę wzrokiem aż do zakrętu, za którym zniknął samochód przyjaciela. Tęskno popatrzył na delikatnie kropiący deszcz. Taka pogoda tylko pogłębiała tą nieswoją aurę, jaka panowała u niego w - aktualnie pustym - domu, duszy i sercu, w którym było miejsce tylko dla Kouyou...
      Wokalista zamknął drzwi wejściowe i skierował się do kuchni. Na blacie leżało kilka paczek jego ulubionych żelek, a obok karteczka:
,,Dziękuję Ci za nocleg i wczorajszy wieczór.
Było naprawdę miło. Mam nadzieję, że kiedyś to powtórzymy.
Kouyou.''
Ru mimowolnie uśmiechnął się szeroko na myśl, że od teraz będzie spędzał naprawdę dużo czasu z Uru. A dzisiejszy 'brak czasu' podstawił za pretekst, by się mu nie naprzykrzać. Dopiero teraz zorientował się, że chyba źle postąpił.
Otworzył jedną z kilku kolorowych paczek słodyczy i zaczął je pałaszować. Uru wiedział o nim naprawdę wiele. Może aż zbyt wiele? Aż dziwne, że dotąd nie widywali się prywatnie, tak poza studio...

      Gdy Kouyou wrócił do domu, zadzwonił do Kaia, by zapytać go o dokładny adres owego miejsca, gdzie spędzali urlop. TEGO miejsca, którego zdjęcia wyświetlały się na ramce Rukiego. Po pewnym czasie lider odebrał.
-Cześć!
-No hej, coś się stało?
-A już tam od razu stało - zaśmiał się Uru. - Po pierwsze, jak się czujesz?
-Lepiej, dzięki. Już prawie wyzdrowiałem. Zwykłe przeziębienie.
-To super. A po drugie... Mam do ciebie prośbę.
-Jaką?
-Mógłybś mi powiedzieć dokładnie, gdzie znajduje się ta dzika plaża przy lesie, gdzie kiedyś wyciągnąłeś nas na piknik?
-O, jednak się podobało! A tak narzekaliście... Marudy z was.
-Nie mówiłem, że mi się tam nie podobało!
-Dobrze już, dobrze. Zaraz ci dokładnie opowiem, którędy jechać.
-Okej.
Kai podyktował przebieg trasy oraz jak dotrzeć w to konkretne miejsce. Uruha wszystko zanotował na skrawku papieru.
-Więc to tyle - odsapnął Kai.
-Dziękuję ci bardzo.
-Nie ma za co. A coś planujesz? - zapytał lider.
-Nie, skąd. Po prostu miejsce jest bardzo malownicze i wpadłem na pewien pomysł... Nie ważne.
-Dobra, nie wnikam, panie tajemniczy. Powodzenia z planem!
-C-co? Jakim planem...?
Lecz Kai nie usłyszał już ostatniego zdania, bo się rozłączył. Uruha stał chwilę zdezorientowany, po czym telefon, którego jeszcze nie zdążył odłożyć, zadzwonił w jego ręku. Odebrał.
-Yuu?
-No cześć. Moglibyśmy się spotkać? Proszę, mam ważną sprawę...
-Jasne, gdzie?
-Mogę wpaść do ciebie...?
-No pewnie, będę czekał.
-Super, będę za kilkanaście minut.
-Okej - rozłączył się Kouyou. ciekawe co starszy gitarzysta od niego chciał? Może jedynie pogadać?


愛子~

______________________________________________________________


Nie myślcie sobie, że nie zależy mi na komentowaniu.
Piszcie dalej. Lubię czytać tak miłe opinie XD
A kto by nie lubił?! @@

~Lilien, wstawiaj te kolejne części, bo już się doczekać nie mogę, no~! >:c