Usycham...
Jak co dzień: wstaję, ubieram się, rozczesuję poplątane włosy, które już dawno nie czuły dotyku stylisty. Kolejno wychodzę po zakupy, kryjąc się pod za dużą bluzą i wielkimi przeciwsłonecznymi okularami. W drodze do marketu rozmyślam... Od tygodnia nie robię niczego innego. Wszyscy z zespołu próbują złapać ze mną jakikolwiek kontakt. Ja uparcie do tego nie dopuszczam. Nie dopuszczam do siebie myśli, że ktoś może się o mnie martwić. Ktokolwiek... To przecież niemożliwe.
Przecież jestem nikim.
Codzienne zakupy stały się rutyną. Mimo tego, że lodówka jest wręcz przepełniona, to i tak chodzę po kolejne zapasy żywności. Bo ,,może czegoś brakuje''.
To bez sensu.
A co ma sens?
Pieprzę trzy po trzy. Jakbym cierpiał na jakąś niezidentyfikowaną chorobę psychiczną. Jednak myślę, że to po prostu depresja.
To twoja wina, wiesz?
Gdybyś mnie nie zostawił, wszystko byłoby... inaczej. A teraz? Mam zamiar odejść z zespołu, bo nie mogę znieść tego, jak obaj robimy wszystko, by się do siebie nie odezwać, by nie odnaleźć się wzrokiem. Unikamy się, a ja nam to trochę ułatwię...
Będąc w markecie, wrzucam do koszyka siedem butelek piwa, dwie sake i wino.
Podchodzę do kasy. Nie omija mnie wredny, przepełniony odrazą wzrok kasjerki. Prosi mnie o dowód. Ludzie, ja mam 30 lat! Dopiero, gdy odczytuje dane osobowe, zmienia ton, przeprasza i prosi o autograf. Niechętnie się podpisuję.
Dziwne uczucie, podpisywać się komuś po raz ostatni...
Odbieram dowód, chowając go do kieszeni bluzy.
Kobieta umieszcza butelki do dwóch reklamówek, aby wyrównać ciężar, kiedy będę niósł prowiant do domu.
- Impreza się szykuje? - pyta uprzejmie i miło się uśmiecha. Zupełnie, jakbym widział inną osobę, niż tą, która ,,znała mnie'', zanim pokazałem dowód. Ludzie są fałszywi...
,,O tak, będzie huczna...'' - odpowiadam w myślach.
- Tak jakby... - kłamię. Daję odpowiednią kwotę, żegnam się z wymuszonym uśmiechem i wychodzę, kierując się z powrotem do domu.
Idę po szaro - czerwonych płytkach chodnikowych. Przechodzę z jednej szarej na drugą, omijając czerwone - bomby. Głupia zabawa z dzieciństwa...
Niebawem znalazłem się pod drzwiami sporego wieżowca. Nie był to jednak typowy wieżowiec: z recepcją i tak dalej. Był to raczej szary, zwykły blok, o nieco większej ilości pięter. Ja mieszkam na dziewiątym.
Wjeżdżam windą, mam za słabą kondycję i nie chcę się męczyć.
Otwieram mieszkanie i kieruję się do kuchni, by po chwili rozpakować alkohol z zielonych reklamówek.
Nigdy tak nie robiłem... Nigdy... Żeby zalać się w trupa, bo łatwiej zapomnieć...
Więc ile alkoholu trzeba, aby zapomnieć całkowicie, a potem żyć normalnie? Bez zmartwień. Jak gdyby nigdy nic...
Zachowuję się jak dziecko.
Do tego jestem po uszy zakochany w facecie, który ode mnie odszedł. Który mnie nienawidzi. Który uznał, że jestem zadufanym w sobie gnojem...
To... Bolało...
A bez ciebie jest jeszcze gorzej. Bez ciebie usycham...
To uczucie niszczy mnie od środka...
Miłość wybacza, słyszałeś coś takiego?
Biorę ze sobą cały zapas alkoholu, który zakupiłem i stawiam go na stole w salonie. Rozsiadam się na sofie. Otwieram pierwsze piwo i wypijam je, niemal duszkiem. Fala ciepła otula moje gardło.
Otwieram drugie, uprzednio rzucając pierwszą butelkę gdzieś na podłogę. Spadła z głośnym hukiem, gdy zetknęła się z chropowatą powierzchnią paneli, lecz nie pobiła się.
Podchodzę do okna, otwierając je na oścież. Patrzę na miasto, okryte tokijskim smogiem. Brudne, śmierdzące spalinami Tokio. Zaciągam się tym toksycznym powietrzem, o stężeniu nie wiadomo jakiej ilości przeróżnych związków chemicznych. Opieram się łokciami o parapet. Spoglądam na drugie piętro wieżowca, znajdującego się naprzeciwko. Na balkonie stoisz ty. Palisz papierosa... Znikam z twojego pola widzenia. Nie chcę, byś mnie znał. Ja nie chcę cię znać...
Przechylam butelkę, wypijając złotawą ciecz do końca. Sięgam po kolejną butelkę i tak dalej, dopóki nie rozpocząłem sake.
W głowie mi wiruje... Od kiedy mam dwa telewizory...?
Szperam w szufladzie komody, w poszukiwaniu czegoś ostrego. Mam nadzieję, że mi wybaczysz... Nic innego ci nie zostaje, jak spełnić tę niemą prośbę.
Dopijam resztki wina, bełkocząc do siebie pod nosem, jak bardzo cię potrzebuję.
Pijackim slalomem dochodzę do swojego ,,biura'', jak miałem w zwyczaju nazywać ten pokój. Biorę czystą kartkę ze stosiku, leżącego na biurku oraz czarno piszący długopis.
Umysł płata mi coraz większe figle. Nie trafiam długopisem w kartkę.
Siadam na krześle. Stanowczo ujmuję w dłoń długopis, drugą przytrzymuję kartkę.
,,Akira...
Nigdy nie pomyślałbym, że posunę się do tego, by to zrobić. Nie mogłem żyć nadal z tą myślą, że odszedłeś. Że mnie nienawidzisz... Nie mogłem żyć bez ciebie.
Nie będę pieprzyć, że byłeś dla mnie jak powietrze, bo byłeś czymś więcej. Byłeś sensem mojego życia.
Jestem trochę pijany. Czynię jednak świadomie...
Kocham cię, proszę o wybaczenie i przepraszam za wszystko...
Twój Takanori''
Zostawiłem ten prowizoryczny list na stole w salonie wśród sporej ilości butelek z etykietkami ,,tylko dla pełnoletnich'' i tym podobne. Mam nadzieję, że nie przyćmią one skrawka papieru.
Chwytam za nóż, bo niczego innego nie znalazłem. Kieruję się do łazienki. Siadam pod ścianą, opierając się o nią plecami. Ręce mi drżą. Boję się...
Pierwsze cięcie.
Stanowcze, lecz nie głębokie. Klnę pod nosem na swoją zasraną odwagę.
Drugie cięcie.
Już głębsze, wzdłuż dłoni. Krew zaczyna wzbierać w pojedynczych punkcikach na linii cięcia. Po chwili spływa po nadgarstku na podłogę. Miesza się z moimi łzami.
Trzecie cięcie.
Stanowczo mocniejsze. Boli. Piecze. Mam ochotę krzyczeć i wyć z bólu. Słodkiego bólu...
Jestem idiotą...
Zadufanym w sobie idiotą...
Czwarte cięcie.
Coś chrobocze... W korytarzu... Pewnie mam omamy słuchowe. Za dużo wypiłem, ale... słyszę kroki. Czy to śmierć? Czyżby mi się udało?
Mam mroczki przed oczami, przekształcające się w coraz większe, czarne plamy, zasłaniające mi dwie trzecie widoczności.
- Takanori! - znam ten głos... Słyszę szelest papieru. Gniecionej kartki.
Jesteś tu... To ty...
Desperacko wykonuję serię kolejnych cięć. Głębokich. Wystarczająco głębokich... Ból mnie opuszcza, prawie go nie czuję.
- Taka, gdzie jesteś?! - słyszę, jak biegasz po mieszkaniu. Nie szukaj mnie, ze mną wszystko w porządku... - Takanori, do jasnej chol... - urwałeś. Stoisz w progu łazienki, patrzysz na mnie tępym wzrokiem. Trzymasz w ręku kwiaty. Łzy spływają ci po policzkach.
- Taka, coś ty zrobił...? - ująłeś w dłoń mój wychudzony nadgarstek. Jeszcze krwawiący. Klękasz tuż obok mnie. Ręce trzęsą się bardziej niż mi, jeszcze chwilę temu. Cały drżysz...
- Przepraszam, Akira... - widzę jeszcze, jak wyciągasz telefon i dzwonisz na pogotowie. Histerycznie podajesz adres, swoje dane i opisujesz wypadek.
,,Próba samobójcza!'' - w głowie huczą mi te dwa słowa, wykrzyczane przez ciebie.
Dla mnie już nie ma ratunku...
Płaczesz, tulisz do siebie moje bezwładne ciało, głaszcząc mnie po włosach.
Ostatnie słone krople kreślą zawiłą drogę na moich policzkach.
- Kocham cię, Takanori... Kocham cię... Przepraszam... Nie odchodź, błagam, nie odchodź... - powtarzasz, jakby w amoku, kiwając się to w przód, to w tył. Kołyszesz mnie. Całujesz we włosy.
- Kiedyś się... spotkamy... - szepczę na ostatnim wdechu, uśmiechając się. Trochę się spóźniłeś, Aki... Ale wybaczam ci. Wybaczam, bo... naprawdę cię kocham.
Miłość wybacza, słyszałeś to kiedyś...?
Ta miłość mnie zabiła... Zasypiam, już nigdy nie wrócę...
Słyszę jeszcze sygnał karetki, urywający się pod budynkiem. Moje oczy zasłania całkowita ciemność.
Do zobaczenia, gdzieś tam, Akira...
Q,Q
OdpowiedzUsuńTo było... *snif-snif Takie piękne i smutne. : <
Lubię takie opowiadania, ale nie.powinnam właśnie takich czytać, bo później jak głupia przeżywam, chce mi się płakać, nic mi się wtedy nie chce, ale takie właśnie lubię najbardziej. Od takich jestem wręcz uzależniona i mogę je czytać godzinami po parę razy. Ładnie to napisałaś, bardzo mi się spodobało. : 3
Też kocham takie shoty. Może nie swoje akurat ^^
UsuńOgólnie. Lubię te smutne, szczególnie, kiedy mi jest smutno...
Dziękuję za opinię ♥
*płacze* to było takie piękne i smutne, ale piękne...
OdpowiedzUsuńnie wiem co powiedzieć dalej...
Te słowa mi wystarczą, dziękuję kochana.
UsuńSerduszko mnie boli.. Naprawdę, cudowne w swojej prostej istocie sprawiania mi bólu takimi wydarzeniami. Mimo wszystko piękne <3
OdpowiedzUsuńJak widać załamania nerwowe służą mojemu wenowi.
UsuńWłaśnie taki ten shot miał być. Prosty, zwykły, trochę dołujący.
Dziękuję Ci za opinię <3
<3 brak mi słów
OdpowiedzUsuńspróbuję dać jakiś konstruktywny komentarz, jak dojdę do siebie...
OdpowiedzUsuńo matko @@
UsuńTak, takie emocje na mnie wywarł ten oneshot.
UsuńPłakałam. Łzy leciały mi ciurkiem na końcówce. Ach, jakie to było piękne, a zarazem bolesne!
Nie wiem, co napisać. Cały czas zastanawiałam się, jak opisać to, co czułam czytając to dzieło, ale.. nie potrafię >< W każdym razie , oneshot poruszający do głębi ;3 Lubię takie, choć jednocześnie ubolewam nad brakiem szczęśliwego zakończenia XD Choć z drugiej strony można powiedzieć, że na końcu Ruki był już szczęśliwy, że zobaczył nad sobą Akirę, ne? W końcu to jego ukochany..
Eh , nie wiem co by tu jeszcze napisać.. Naprawdę piękny oneshot, Aiko ♥ więcej! XDD
Nie powinnam dziękować, ale to zrobię. Lubię czytać opinie innych. Chociaż może nie do takich shotów.
UsuńPisałam, co czułam.
Właśnie, nie chciałam wstawiać tu happy endu. Czasem po prostu nie wypada.
Tak, Ruki był szczęśliwy. Zobaczył, że Akirze jednak na nim zależy.
Smutaśny ten szot i to bardzo. Biedny Rukiś i Akira też. Ale przynajmniej w czasie śmierci tego drugiego byli razem.
OdpowiedzUsuńNastrój nie sługa...
UsuńI kurwa, ryczysz, malv, znowu........ Przepraszam, popsulas mi zdolnosc pisania komentarzy i ficka._."
OdpowiedzUsuńOOO bosz Ruki ! NIE ;(
OdpowiedzUsuńI rycze przez ciebie o.o
*płacze* Pięknie piszesz, uwielbiam czytać tego bloga... Asdfghsgdjskjkl ._. Chciałam napisać coś kreatywnego, ale coś mi nie wyszło, gomen :c Piękny shocik ^^
OdpowiedzUsuń*Beczy* To było cudowne. Pięknie napisane, łezka się w oku kręci, ale ... przydałoby się więcej dramatyzmu, choć zupełnie nie mam pojęcia jak. xd
OdpowiedzUsuń